wtorek, 24 grudnia 2013

ROZDZIAŁ XIX (WYDANIE ŚWIĄTECZNE)

Spojrzałam na Jareda i nerwowo zachichotałam.
-Pewnie Shannon coś stłukł, przecież tu nikogo innego nie ma - powiedziałam. - Dasz mi proszę jakąś koszulę? Bo w tym nie pójdę - wzięłam swoją koszulkę do rąk, która w kilku miejscach była mocno rozdarta.
-Pewnie, tylko poszukam czegoś w garderobie - powiedział Jared i się odwrócił, aby pójść do pomieszczenia.
-Boże, Jared! - krzyknęłam.
Ten się natychmiast do mnie odwrócił, lekko zdezorientowany. Kosmyk włosów opadł mu na czoło, zasłaniając widzenie, więc wziął rękę i szybko założył włosy za ucho.
-Co się stało?
-Twoje plecy... krwawią. - przeraziłam się, widząc jego plecy, które wszędzie były rozdrapane, a z niektórych ran płynęła krew.
Jared przejrzał się w lustrze, które znajdowało się na drzwiach od garderoby.
-Mary, na przyszłość nie rób mi tak, bo to boli potem.. - mruknął, a kiedy wrócił do mnie z koszulą dla mnie, przytulił mnie do siebie, chcąc dać mi znać, że nic się nie stało. - Trzymaj waciki i wodę utlenioną i przemyj mnie, ale szybko, bo musimy sprawdzić, co się tam na dole stało.
No tak, z tych pleców aż zapomniałam o odgłosie tłuczonego szkła. Założyłam szybko na siebie białą koszulę, zapięłam guziki, podwinęłam ciut za długie rękawy i nalałam wody na wacik, po czym zaczęłam go delikatnie przemywać po plecach. Przy każdej większej rance Jared cicho sykał. W końcu odłożyłam na bok i sięgnęłam po majtki i spodenki, które założyłam. W tym czasie Leto wyciągnął z szafy czarną bokserkę, przez którą nie byłoby widać sączącej się krwi, założył spodnie i zeszliśmy na dół, trzymając się za ręce.
Weszliśmy do kuchni, gdzie na podłodze leżała rozbita szklanka, z której wcześniej piłam kawę. Rozejrzałam się, jednak Shannona nigdzie nie było. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam, że woda w basenie jest wzburzona.
-Jared, on się chyba kąpie w basenie. - wskazałam mu palcem okno.
Wyszliśmy przez salon na zewnątrz, na podwórko. Podeszliśmy do krawędzi basenu, gdzie Shannon wściekle pokonywał jego długość kraulem. Zauważyłam, że robi to jak zawodowiec - idealnie ułożone ręce, nogi, powietrze nabierane co kilka uderzeń o taflę wody. Pewnie kochał to, ten sport.
-Shannon! - zawołał Jared, kiedy ten znalazł się równolegle do nas.
Perkusista się zatrzymał i stanął na palcach. Woda sięgała mu prawie brody.
-O co chodzi? - rzucił zaczepnie.
-Raczej o co tobie chodzi? Czemu rozbiłeś kubek, z którego wcześniej Mary piła? - wokalista założył ręce na piersi. Widocznie miał dobrą pamięć, jak ja, skoro pamiętał, z jakiego kubka wcześniej piłam napój.
Shannon wyskoczył prawie z basenu i stanął przed nami.
-No bo Wy się możecie kochać a ja nie! - i wrócił z fochem do domu, chwytając po drodze ręcznik, który leżał na plastikowym leżaku przy basenie.
Spojrzałam na Jareda, i kiedy Shannon wszedł do domu, oklapłam na krzesło i wybuchnęłam śmiechem, po chwili i on dołączył do mojego śmiechu. W końcu nie mogłam złapać oddechu, więc przestałam się śmiać.
-Niezłe niezłe, zazdrości mi mój braciszek - rzekł Leto.
-Nie rozumiem, przecież ma szansę związać się z Emmą, czemu tego nie wykorzysta? - palnęłam. Kiedy doszło do mnie, co wypowiedziałam, było już za późno. Cholera, złamałam daną obietnicę! - Jared, ja nic nie powiedziałam, nie słyszałeś tego ode mnie, miałam nikomu nic nie mówić.. - zaczęłam się plątać w wyjaśnieniach.
-Mary - uciszył mnie szybko wokalista. - Ja to wiem od kilku dni, nie tylko ty masz długi język.
-Kto Ci powiedział?
-Matt. Zaczyna mnie pomału wkurzać, bo chce się wtrącać do wszystkiego, co się dzieje wewnątrz zespołu, nie obchodzi go jego bądź Shannona czy Emmy zdanie. On musi być najważniejszy! - westchnął ciężko Jared. - Na razie nic nie będę robił, bo jestem ciekawy jego reakcji. Jeśli sytuacja i napięcie między nami będzie się napinać, to go chyba zwolnię.
-Poczekamy, pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie.. Chodźmy do środka, głodna jestem - wstałam i pociągnęłam Jareda za rękę.
Weszliśmy do środka budynku. Jared otworzył lodówkę i wyjął z niej kilka rzeczy, z których zaczął robić kanapki. Ja tymczasem sprzątnęłam rozbite szkło oraz nastawiłam wodę na herbatę. Przy każdym mijaniu Jareda niby niechcący ocierałam się o niego, co skutkowało cichym mruczeniem ze strony Leto. Postawił talerze z jedzeniem na blacie i usiadł, czekając na to, jak przyniosę nam kubki z ciepłym trunkiem.
-A dla mnie to co? - rzucił obrażony Shannon, kiedy wpadł do pomieszczenia podczas spożywania przez nas posiłku. Był wykąpany ubrał świeże rzeczy.  Foch seksowy pewnie już mu minął, skoro raczył do nas zejść i się odezwać.
-Zrób sobie, nie wiedzieliśmy, że...
Przerwałam Jaredowi, podając swoją kanapkę, której zbytnio nie chciało mi się kończyć.
-Bierz, zjedz, ja już nie mogę, nażarłam się.
Shannon popatrzył na mnie dziwnie, ale wziął kanapkę i usiadł obok mnie, po czym zaczął jeść. Wstałam.
-Kawy, herbaty? - zapytałam się go.
-Herbaty poproszę.
-A Ty Jared coś jeszcze chcesz?
-Również herbaty.
Wyjęłam z szafki 3 czyste szklanki, bo sama miałam ochotę na herbatę, i zaczęłam wlewać wodę do czajnika.
-Dzień dobry, moje drogie dzieci! - dobiegł nas kobiecy głos z korytarza.
Spojrzałam na Leto, którzy popatrzyli na siebie z uśmiechem.
-Mama! - zawołał Shannon. - Chodź do kuchni, mamy gościa!
Nalałam trochę więcej wody i wyjęłam 4 kubek sądząc, że pani Leto również będzie chciała się czegoś napić. Do środka weszła starsza kobieta z siwymi włosami, jednak nie wyglądała na swój wiek - wręcz przeciwnie, wyglądała, jakby miała co najmniej 10 lat mniej. Jared odziedziczył oczy po niej - również miała błękitne, w których kryła się tajemniczość. Miała szeroki uśmiech na twarzy, który pewnie był spowodowany widokiem swoich dzieci.
Leto wstali i podeszli do niej, aby ją mocno uścisnąć i pocałować w policzek, ja zaś cały czas stałam przy czajniku i uśmiechałam się, czując jednak ten kujący ból w piersiach. To była piękna i szczęśliwa rodzina, która wspólnie dużo przeżyła, jednak się nie poddała, bo miała ciągle wsparcie ze swojej strony.  A ja? Byłam takim odrzutkiem, ojciec jakby nie chciał mnie znać, matka ciągle była schlana w 3 banie, tylko brat jeszcze coś ratował, co nazywało się rodziną. Cieszyłam się, że oni się cieszą. To uczucie emanowało od nich, sprawiało, że człowiek się tym zarażał i sam się uśmiechał.
-A Ty to kto? - spytała się chłodno pani Leto, kiedy ją wzrok mnie zobaczył.
Speszyłam się lekko. Nie sądziłam, że ktoś, kto mnie nie zna, może się tak odnieść wobec mojej osoby.
-Mamo, to Mary, moja dziewczyna - rzucił zaniepokojony głosem matki Jared.
-Jared, przecież wiesz, co było po Cameron. Nie chcę, żebyś znowu przeżywał ból z powodu rozstania z tym kimś - nadal mnie świdrowała wzrokiem.
Zabolało mnie to, co do mnie powiedziała. Traktowała mnie jak zło, jakbym zrobiła krzywdę jej dziecku. Zaczęła we mnie kipieć nienawiść.
-Pani Leto, nie wiem, za kogo się pani uważa, ale proszę stulić pysk, bo nie lubię, kiedy ktoś do mnie się tak odzywa. Może sobie pani o mnie mówić, co zechce, ale za moimi plecami - rzuciłam twardo.
Niespodziewanie wzrok kobiety się ocieplił. Nie mrugnęłam oczyma, a ona już mnie obejmowała mocno.  Byłam bardzo zaskoczona tym gestem, nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na braci, którzy również byli mocno zszokowani.
-Mary! Dziękuję Ci, utwierdziłaś mnie, że nie jesteś zwykłą pizdą, która bawi się uczuciami mężczyzn, że potrafisz zadbać o swoje zdanie.  - puściła mnie. - Nazywam się Costance Leto, bardzo miło mi Ci poznać. Przepraszam za tamto zachowanie, ale po Cameron.. nie chcę tego znowu przeżywać.
-Mary Blood. Rozumiem panią, chociaż nie wiem, co wtedy pani czuła..
-Och, mów mi Costance - przerwała mi kobieta. - Widzę, że masz 4 kubki? Dla mnie herbatę poproszę.
-Oczywiście. Zaskoczyła mnie pani dość mocno tym, co zaszło przed chwilą, ale mam nadzieję, że dzięki temu jest pani ciut uspokojona.
-Ależ oczywiście, dziecko! - uśmiechnęła się do mnie. - Jared, czy to nie jest czasem Twoja koszula? - spytała się, kiedy zobaczyła, w co jestem ubrana, i odwróciła się do swojego młodszego syna. - Wydawało mi się, że dostałeś ją ode mnie na święta...
Zapanowało niezręczna cisza. Ja starałam się powstrzymać z Shannonem chichot, Costance wpatrywała się w Jareda, a ten próbował szybko coś wymyślić.
-Mamo, wylałem na Mary kawę, a ona wszystkie swoje rzeczy póki co ma brudne, dlatego pożyczyłem jej pierwszą z brzegu rzecz, bo spieszyliśmy się na... eee..... mistrzostwa rugby w... finale.... - plątał się coraz bardziej w swoich tłumaczeniach Leto.
Shannon parsknął śmiechem. Sypnęłam po łyżeczce herbaty do każdego kubka i zalałam ją wrzątkiem, starając się mimo to nadal opanować swoją radość.
-Jared, widzę i słyszę wyraźnie, że kręcisz. Nie mogłeś po prostu powiedzieć, że kochałeś się z Mary i zdarłeś z niej koszulkę, a że plecak nadal znajduje się przy schodach, to pożyczyłeś jej swoją koszulę, a przez przypadek wziąłeś tą, którą Ci kupiłam?
Zadziwiła mnie swoją postawą po raz kolejny. Mówiła wprost i bez ogródek, nie wstydziła się tego, że jej syn mógł uprawiać ze mną seks. Dla niej była to norma. Czułam, że kobieta zaskoczy mnie jeszcze niejedną rzeczą. Pewnie to trudne życie, które miała za sobą, spowodowało, że miała taki, a nie inny, charakter. Skrępowany Jared wybąkał cicho "tak mamo, masz rację". Costance usiadła obok niego, czekając na kubek z herbatą.
Postawiłam przed każdym szklanki i sama usiadłam naprzeciwko wokalisty, a obok Shannona, wzięłam 2 łyżeczki cukru i zaczęłam popijać wolno herbatę.
-Mary, co Cię tu sprowadza? - zapytała się Costance.
-Szukam brata, nie wiem, może kojarzysz. Fred Blood się nazywa dokładnie. Wiem tylko tyle, że mieszka w Los Angeles.
-Niestety nie słyszałam o nikim takim, po raz pierwszy usłyszałam Twoje nazwisko od Ciebie, bo trzeba przyznać, że jest nietypowe i niewiele osób pewnie je nosi. Co Cię skłoniło do złożenie mu odwiedzin? Bo tak bez powodu pewnie byś się tu nie zjawiła. Widzę po Twojej urodzie, że jesteś z północnej części stanów.
-Tak, pochodzę z Forks. Widzisz, mam problemy z matką, która strasznie dużo pije i wydaje moje pieniądze od ojca, więc chciałam tu dojechać, znaleźć brata, a potem, z jego pomocą, odnaleźć ojca. Może mi się uda, mam tą nadzieję w każdym razie w swoim sercu.
-Nie martw się, Mary, pomożemy Ci w tym! - uśmiechnęła się ciepło Costance. - A wy, chłopaki, jakie macie plany?
-Po świętach jedziemy szukać jakiegoś hotelu, żeby nagrać teledysk do The Kill, który napisałem razem z Mary - odrzekł dumnie Jared.
-Jak już jesteśmy przy świętach to zapraszam Was na jutrzejszy świąteczny obiad, bo wiem, że nie dacie rady do jutra nic ogarnąć. Tymczasem ja już Wam nie przeszkadzam, wracam do domu - pożegnała się Costance i wyszła do siebie.
Popatrzyłam na Shannona, który siedział sparaliżowany, po chwili przeniosłam swój wzrok na Jareda.
-To jutro jest 25 grudnia....? - zapytał się powoli perkusista.
-Dzisiaj jest 24 grudnia? - Jared nie wierzył w to, że stracił rachubę czasu. Popatrzył na mnie z obłędem w oczach.
Zaśmiałam się. Nie wiedziałam, że trasa koncertowa może w taki sposób odbić się na chłopakach, że nie będą w stanie pamiętać, jaka jest aktualna data! Ja tam wiedziałam i już wcześniej kupiłam parę drobiazgów. Wcześniej tzn dzisiaj rano, jak jeszcze byliśmy w Portland. Po drodze do hotelu zobaczyłam kilka ciekawych rzeczy, więc postanowiłam zaryzykować i wejść tam, żeby zakupić parę przedmiotów. Wiedziałam, że tak czy siak udałoby mi się jakoś im to wręczyć.
-Shannon! Leć po strych po nasze ozdoby na dom! Mary, pomóż mu! Ja polecę po drabinę oraz siekierę, trzeba potem wyciąć najładniejszą choinkę! - rzucił nagle Jared.
Wstaliśmy szybko. Shannon popędził na górę, Jared do garażu, ja natomiast zostałam, żeby umyć brudne naczynia. Odstawiłam szkło na suszarkę i wspięłam się po schodach. Weszłam na korytarz, gdzie z sufitu była opuszczona drabina, która wcześniej była tam ukryta, na górze.
-Shannon, pomóc Ci? - krzyknęłam.
-Wchodź wchodź, weźmiesz lampki! - odkrzyknął mi.
Wspięłam się po szczeblach i znalazłam się na strychu. Był on ogromny i bardzo przestrzenny oraz uporządkowany, jak każdy pokój. W idealnym porządku stały podpisane kartonowe pudła różnej wielkości, w której znajdowały się najprzeróżniejsze rzeczy. Shannon stał trochę po prawej stronie przy kilku dużych pudłach z podpisem "ŚWIĘTA".
-Weź je znoś pomału na dół - poinformował mnie.
Chwyciłam za pierwsze pudełko, które na szczęście nie było ciężkie, chociaż sądząc po jego wielkości właśnie tego można było się spodziewać. Stanęłam tyłem przy klapie i zaczęłam ostrożnie schodzić. Kiedy znalazłam się na piętrze, odłożyłam pudełko. Za mną zszedł Shannon.
-Żeby było szybciej to będziesz je znosiła na werandę, ok? A ja poznoszę te tutaj, potem Ci pomogę.
-Nie ma sprawy.
Zeszłam na dół, położyłam pudełko na werandzie i wróciłam na górę po kolejne. W ten sposób znieśliśmy na dwór 7 dużych pudeł. Kiedy Shannon przyszedł z 7 pudełkiem, z boku wyrósł wokalista ze swoją drabiną, siekierą, młotkiem i pudełkiem z gwoździami.
-Shannon, wyciągnij te renifery z garażu i wystaw je tam, gdzie zawsze będą, Mary mi pomoże.
Perkusista ruszył do garażu. Jared oparł drabinę o ścianę domu i rozpakował pierwsze pudełko, z którego wyciągnął długie białe lampki. Widziałam na jego twarzy szeroki uśmiech, kiedy zaczął je rozwijać w poszukiwaniu wtyczki. W końcu ją znalazł i podał mi ją.
-Wejdź do środka, od razu po lewej stronie od drzwi powinnaś znaleźć gniazdko. Włóż tam wtyczkę, trzeba określić długość lampek oraz zobaczyć, czy nadal działają.
Wykonałam polecenie Jareda. Wróciłam do niego. Lampki wesoło się paliły na tle zachodzącego słońca.
-Mary... - Jared odłożył lampki na drabinę i podszedł do mnie. - Spójrz proszę na miasto.
Odwróciłam się i westchnęłam z zachwytu. Zachodzące słońce sprawiło, że miasto zyskało w sobie nutę tajemniczości. Panował lekki półmrok, zaś dachy i okna spowiła ognista łuna, jakby całe miasto się paliło.
-Tu jest pięknie. Dziękuję, że jesteś obok mnie.
Odwróciłam się do Jareda i zarzuciłam mu ręce na szyję, wpijając się powoli i delikatnie w jego wargi. Objął mnie czule i zaczął namiętnie całować.
-Hola, tu się pracuje! - rzucił wesoło Shannon, kiedy się w najlepsze całowaliśmy. - Hej, nie pokazuj mi fucka! - krzyknął obrażony, kiedy pokazałam mu gest przyjaźni.
Odsunęłam się od Jareda i się do niego uśmiechnęłam. Cmoknął mnie w czubek nosa i wspiął się po drabinie.
-Shannon, podaj mi gwoździe i młotek.
Zaczął wbijać delikatnie w gotowe już dziurki gwoździe, po czym wieszał na nich światełka. Po godzinie, kiedy słońce już całkowicie zaszło i panował lekki półmrok, który rozświetlały lampki, dom z zewnątrz był całkowicie przystrojony. Shannon ozdobił renifery czerwonymi lampkami oraz sztucznym śniegiem. Młodszy Leto odłożył gwoździe, które mu pozostały, młotek i chwycił za siekierę, po czym udaliśmy się na tyły ogrodu, gdzie rosło mnóstwo jodeł najprzeróżniejszej wielkości.
-Co roku sadzimy jedną nową, aby zastąpiła tą, którą zaraz zetniemy. Naprawdę całkiem dobra sprawa, którą praktykował poprzedni właściciel tej działki, a my kontynuujemy tą tradycję - poinformował mnie Jared. - Shannon, to jest najwyższa, no nie? - spytał się brata, wskazując na ponad dwumetrowe drzewko.
-Chyba tak. To do roboty, trzeba ściąć naszą piękną jodełkę! - zatarł ręce perkusista i chwycił toporek.
Wkrótce jodła stała umocowana w doniczce w dużym salonie. Ledwo weszła przez drzwi od werandy. Na szczęście nie trzeba było ucinać jej czubka - pasowała idealnie do wysokości mieszkania.
-Już dawno nie ścinaliśmy czubków, zawsze idealnie ścinamy te jodły, co nas niesamowicie cieszy. Jared, idź z Mary po resztę pudełek, czas na najlepszą zabawę - ubieranie jej! - cieszył się Shannon.
Przytargaliśmy na środek pokoju 3 pudła. 4 pozostałe były puste. Otworzyłam pierwsze - znalazły się tam lampki na choinkę.
-Na jaki kolor w tym roku? - zapytał się Shannon.
-Myślę, że Mary zdecyduje, żeby nie było jak co roku kłótni... Co proponujesz, kochana? - spytał się mnie.
-Od zawsze marzy mi się złoto-czerwona jodła ustrojona w żółtawe lampki.. - powiedziałam zamyślonym głosem. Lubiłam to połączenie kolorów, przypominały mi one czasy, kiedy nasza rodzina jeszcze była razem i byliśmy wszyscy szczęśliwi.
-Nie ma sprawy! Ubierajmy więc! - krzyknął radośnie Shannon i włączył płytę z kolędami.
W świątecznej atmosferze ubraliśmy choinkę. Kiedy Jared podsadził mnie, aby mogła udekorować ostatnią rzecz - czubek - złotym aniołkiem, westchnęliśmy głęboko. Choinka prezentowała się cudownie. Miała rozłożyste ramiona, na których znajdowały się bombki w dwóch kolorach w dwóch postaciach - matowych i błyszczących. Gdzieniegdzie Shannon posypał sztucznym śniegiem choinkę, co dało efekt zimy, za którą zaczęłam pomału tęsknić. Tu było tak ciepło! Obok choinka wesoło tańczył sztuczny płomień w kominku. Dla lepszego efektu Jared zgasił światła, więc pokój oświetlały tylko lampki choinkowe.
-Wszystko pięknie, tylko czegoś mi brakuje.... Boże! - krzyknął głośno Jared i wybiegł z domu.
-A temu co? - zapytałam się Shannona.
-Nie wiem, aczkolwiek przypuszczam, że chodziło mu o prezenty. Zawsze były o tej porze pierwsze pakunki pod choinką... Boże! - krzyknął Shannon i za bratem wybiegł z domu.
Lekko zdezorientowana podeszłam do plecaka, który znajdował się w przedpokoju, aby wyjąć zapakowane już prezenty. Co prawda nie miałam nic dla Costance, ale to nie powinno być problemem - pójdę jutro rano na miasto i poszukam czegoś dla niej. Czekało mnie trudne zadanie, bo nie znałam w ogóle tej kobiety, jednak wierzyłam, że w końcu rzuci mi się coś w oczy, co będzie idealnie dla niej pasowało.
Położyłam pakunki pod drzewkiem. Każda paczka była podpisana ładnym charakterem pisma. Ludzie mi mówili, że pięknie piszę, nauczyciele w szkole dawali mi do pisania różne artykuły, które potem wisiały na ścianie w gazetce szkolnej.  To również ja dbałam o efekt wizualny tej gazetki oraz każdej imprezy organizowanej w naszej sali gimnastycznej. Miałam do tego smykałkę, jak i również do rysowania, aczkolwiek tego nigdy nie miałam okazji rozwinąć, przez co moje rysunki nie były już tak zachwycające. Wszyscy nauczyciele sztuki stwierdzali zgodnie, że mam niesamowitą kreskę i ubolewali, że nie chodzę na żadne kółko artystyczne. Głównie to przez lenistwo nie chciało mi się rozwijać tej umiejętności, ale fakt, że szkoła znajduje się w innym mieście, zniechęcił mnie jak już pokonałam to lenistwo.
Weszłam do kuchni i nalałam sobie szklankę mleka. Wróciłam do salonu, usiadłam na kanapie i czekałam na chłopaków. Pierwszy wrócił Shannon.
-Ja pójdę na chwilę na górę, muszę coś zrobić... Nieważne - i szybko poszedł do góry.
Zaciekawiona byłam, co on takiego ukrywał, że nie chciał mi powiedzieć o swoich planach. Wrócił po 10 minutach ze swoimi paczkami.
-Och, to Twoje? Ty to podłożyłaś? - rzekł zmieszany, kiedy zauważył, że pod choinką już coś się znajduje.
-Tak, takie tam drobiazgi. Nie przejmuj się nimi, kładź swoje paczki - uśmiechnęłam się do starszego Leto.
Podczas kiedy Shannon był pochylony przed choinką, do domu wbiegł zadyszany Jared. Spojrzał na nas, i nic nie mówiąc, wbiegł na górę. To zachowanie zaczynało być coraz dziwniejsze. Shannon wyprostował się i poszedł do kuchni, skąd wrócił z piwem w dłoni.
W końcu i Jared położył pakunki pod choinką. Zrobiło się kolorowo od ilości kolorowego papieru. Wyczerpany wokalista klapnął na łóżko pomiędzy mną a Shannonem.
-O co chodzi? Czemu tak nagle wybiegliście z salonu? - spytałam się podejrzliwie.
-Zapomnieliśmy o prezencie dla Ciebie, Mary... - odparł zawstydzony Jared.
Zaśmiałam się mimowolnie.
-Jak mogliście zapomnieć, skoro żadne z nas nie wiedziało, że tak się potoczą nasze losy? To nie jest Wasza wina! Nie czułabym się obrażona, kiedy nic by nie było dla mnie, już się do tego przyzwyczaiłam, od kilku lat nie dostałam żadnego prezentu. Ale dziękuję, że tak zrobiliście, jest to dla mnie bardzo miłe - uśmiechnęłam się do każdego z nich. - Jared, gdzie mam spać? Bo wiesz, późno jest, chciałabym się móc wykąpać i się wyspać choć trochę.
-Ze mną śpisz! Chyba ze nie chcesz... - spojrzał się na mnie badawczo.
-Chcę, głuptasku! - zaśmiałam się. - Dobranoc, Shannon!
-Dobranoc! Tylko zastosuj następnym razem swoje sado maso!
Zaśmiałam się i wyszłam z salonu. Schwyciłam plecak na ramię i weszłam na górę, do pokoju Jareda. Znalazłam w plecaku pidżamę, świeże majtki, potrzebne kosmetyki i weszłam do łazienki w celu odświeżenia się. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się i wróciłam z powrotem do pokoju. W tym momencie wszedł Jared.
-Ty już wykąpana? - usłyszałam w jego głosie zawód.
-Haha, trzeba było szybciej wejść to byś nie marudził - puściłam do niego oczko.
-Kobiety zawsze długo się kąpią, to nie moja wina, że się do tego przyzwyczaiłem! - burknął trochę obrażony Leto.
-Oj Jared... - podeszłam do niego, zarzuciłam mu ręce na ramiona, wspięłam się lekko na palcach i cmoknęłam go w usta. - Nie fochaj się o to. Ja nigdy nie byłam typową kobietą. - odwróciłam się, żeby schować rzeczy do plecaka. - Po której stronie mam spać?
-Po prawej, mam leworęczne skurcze, co mnie czasami wkurza w nocy, jak mnie to świństwo łapie.
-Ale to nie jest nic groźnego?
-Nie przejmuj się, nie ma tragedii, nie przeszkadza w graniu, a i tak nie spotyka mnie to często. Czasami mam, dlatego wolę spać po lewej stronie. Pójdę się wykąpać.
-Nie ma sprawy.
Jared wszedł do łazienki a ja wślizgnęłam się pod pościel. Zasypiałam już, kiedy z niej w końcu wyszedł. Podejrzewając, że śpię, po cichutku przeszedł dystans dzielący łazienkę od łóżka i wślizgnął się pod kołdrę. Delikatnie wtulił się w moje plecy, obejmując mnie.
-Dziękuję Ci Boze, że mi ją zesłałeś. To jest najpiękniejszy prezent od Ciebie.. - wyszeptał cicho.
Zanim zasnęłam zupełnie, z oka popłynęła mi pojedyncza łza.


-Mary, Jared, wstawajcie! Prezentyyyyyyyyyyy! - obudził mnie następnego dnia donośny głos Shannona.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Shannon się nad nami pochyla. Sięgnęłam do tyłu ręką, wyjęłam spod głowy poduszkę i rzuciłam nią w perkusistę.
-Za co to? - zawył Shannon.
-Za obudzenie nas! - rzuciłam z śmiechem i wykopałam kołdrę, zeskakując na podłogę.
Shannon spoglądał na mnie z brudnym uśmieszkiem.
-Ładne majtki masz. I czyżbyś zastosowała się do moich zaleceń odnośnie cichego seksu? - wyszczerzył zęby.
Tym razem to Jared trafił w niego poduszką.
-Aaaał, ja się z wami nie bawię! Idę na dół! - powiedział obrażony Shannon i wyszedł z pokoju. Spojrzałam na Jareda.
-On tak zawsze?
-Tak - westchnął.
Sięgnęłam po rzeczy do plecaka i zrzuciłam z siebie koszulę nocną. Zostałam w samych majtkach. Odwróciłam się w stronę Jareda, który patrzył się we mnie jak zahipnotyzowany. Przejechałam dłonią po lewym boku, otwierając lekko usta.
-Mary, Shannon na nas czeka... - szepnął.
Uśmiechnęłam się tylko do niego i założyłam stanik. Usłyszałam cichy smutny jęk. Ubrałam koszulkę i odwróciłam się tyłem do Jareda. Kręcąc pupą, wcisnęłam na siebie spodnie.
-Wstawaj, szkoda spania! - rzuciłam do Jareda.
-Dobrze dobrze... - wygramolił się z pościeli.
Weszłam do łazienki, rozczesałam włosy, umyłam zęby, opukałam twarz i wróciłam do pokoju. Jared grzebał w garderobie.
-Czego szukasz?
-Mojej bluzki z choinką! Co rok ją zakładam, zarąbista jest. Znalazłem! - krzyknął i wyszedł po chwili, ubrany w białą koszulkę z dużą zieloną choinką. Uśmiechnęłam się do niego.
-Idę już na dół.
-Tylko poczekajcie na mnie! Nie chcę sam otwierać prezentów! - prawie że wbiegł Jared do łazienki.
-Poczekamy! - rzuciłam mu i zeszłam zadowolona po schodach.
Na dole przywitał mnie zapach świeżo zmielonej kawy oraz tostów. Weszłam do kuchni, gdzie Shannon już przygotowywał dla nas śniadanie.
-Jak ładnie pachnie! - uśmiechnęłam się.
-Tosty i kawa, a w szczególności to drugie, to moja specjalność! - rzucił zadowolony.
-Nie wiedziałam, że specjalizujesz się w robieniu kaw. Ktoś Cię nauczył?
-Nie, mam po prostu wyczulone kubki smakowe. Najlepsza kawa jest ta, którą właśnie robię - z nutką piernika i gęstej bitej śmietany o aromacie waniliowym. Taka świąteczna. Brat się zarzeka, że nie będzie jej pił, bo jest weganem, ale nigdy nie odmawia mi tej kawy. Zobaczysz, sama ją pokochasz, jest przegenialna!
-Wierzę Ci na słowo i nie mogę się wręcz doczekać, jak mi podasz tą pyszną kawę! - zapewniłam Shannona.
Podczas kiedy ten nadal kręcił się po kuchni, obok mnie usiadł Jared.
-Co dzisiaj na śniadanie?
-Tosty i świąteczna kawa.
-Juhu! Czekałem cały rok na to, aby poczuć się jak mężczyzna i móc na choć chwilę nie być weganem. To takie piękne!
-Czemu więc jesteś weganem? - zapytałam się go.
-Bo ta dieta pozwala mi utrzymać odpowiednią ilość witamin w organizmie oraz nie ma zbędnego tłuszczu w moim ciele. Dzięki niej czuję się pewnie i silnie. I szkoda mi zabijanych zwierząt. Ale raz na rok nikomu nie zaszkodzi, jak skubnę kiełbaski, szynki czy schabowego. I tak co roku...
-Oto kawa! - przede mną i Jaredem wyrosły ogromne kubki z kawą, na której pływała bita śmietana.
Wzięłam łyk. Ona była... boska. Nigdy nie piłam tak świetnie zrobionej i doprawionej kawy.
-Shannon, ona jest zajebista! Rób ją częściej!
-Przykro mi, tylko raz do roku ją robię, zgodnie z tradycją w domu Leto.
Zrobiłam smutną minkę, ale po chwili się rozweseliłam i wgryzłam się w chrupiącego tosta.
-No to czas na prezentyyyyyyy! - krzyknał Shannon, kiedy wszyscy zjedliśmy już śniadanie i wstaliśmy od blatu.
Ruszyliśmy ku choince, pod którą przez noc jakimś cudem stos się powiększył.  Usiadłam z Jaredem na kanapie, a Shannon usiadł obok prezentów. Zaczął po kolei rozdawać, rzucając mi lub bratu pudełka bądź kładąc swoje obok siebie.
-No to rozpakujmy je! - krzyknął z entuzjazmem Jared, kiedy wszystkie paczuszki zostały rozdane.
Rozpakowałam pierwsze pudełko z którego wyjęłam srebrny łańcuszek ze srebrnym wisiorkiem w kształcie serca. Rozpoznałam, że prezent jest od Jareda.
-Wow, śliczne, dziękuję! - cmoknęłam Jareda w policzek.
Drugi prezent, też od wokalisty, zawierał w środku małego pluszowego pieska. Od Shannona dostałam seksowną bieliznę w czerwonym kolorze (Shannon się cicho zaśmiał) w, o dziwo, dobrym rozmiarze, drobne kolczyki wiszące, które kochałam i często mi się gdzieś zawieruszały, oraz niewielki notes z długopisem gratis.
Shannon ode mnie dostał książkę z opisanym każdym gatunkiem kaw, sposobem przyrządzania tych najsłynniejszych oraz koszulkę z nadrukiem "I <3 COFFEE".  Od Jareda dostał mini-kopię swojej perkusji ("wooow, Jared, to jest za-je-bi-ste!") oraz nowy telefon, bo miał już stary, zniszczony.
Jared w paczkach od Shannona znalazł nowy zestaw kosmetyków, laptopa, kilka par majtek, skarpetek, nową bluzę z logiem swojej ulubionej drużyny, a ode mnie miniaturową wersję swojego ukochanego Artemisa oraz kilka płyt winylowych. Nie wiedziałam, czy czasem nie ma tego, ale postanowiłam zaryzykować. Okazało się, że w ogóle nie posiada żadnej płyty winylowej, więc był autentycznie szczęśliwy, bo wiedział, że te płyty było akurat ciężko dostać.
Zapięłam sobie naszyjnik na karku (Jared mi oczywiście pomógł), posprzątaliśmy bałagan pozostawiony po rozrzuconym papierze i mieliśmy godzinę odpoczynku przed wyjściem na obiad do Costance.
-Jared, ja muszę wyjść na miasto poszukać czegoś dla Twojej mamy... - rzuciłam do niego.
-Nie ma sprawy. Nie zgubisz się?
-Wątpię, mam zbyt dobrą orientację w terenie. - uśmiechnęłam się i wyszłam z domu.
Skierowałam się w prawo, w kierunku miasta. Mijałam mnóstwo domów ogrodzonych od ulicy dokładnie tak samo jak dom Leto. Pewnie tu mieszkało sporo sław, które pilnie strzegły swojej prywatności. Gdzieniegdzie przebiegał mi człowiek z aparatem, chcąc za wszelką scenę zrobić zdjęcie gwieździe i sprzedać za niemałe pieniądze jakieś gazecie. Nie lubiłam tego typów ludzi, którzy lubili wtrącać się w nie swoje sprawy i nie na swoje terytorium. Ale to była ich praca, ich sposób na zarabianie na życie. Nie zwracali na mnie uwagi, bo kim przecież byłam? Tylko zwykłą osobą, która przypadkiem spaceruje ulicą "sław".
Po pewnym czasie stanęłam przed niewielkim sklepem z antykwariatami. Weszłam do środka. O dziwo, było otwarte.
-Wesołych świąt! - rzuciłam, widząc starszego mężczyznę za ladą.
-Wesołych i dzień dobry! Co panienkę tutaj sprowadza w ten wyjątkowy dzień? - uśmiechnął się do mnie ciepło.
-Szukam prezentu dla kobiety, i nie mam póki co pomysłu.. Aż mnie dziwi, że sklep jest otwarty!
-Widzi, panienka, ludzie często przypominają sobie o prezentach właśnie w takim dniu jak dzisiaj, czyli w dzień dostawania prezentów. Ale panienka nie wygląda na taką, która zapomniała. Czyżby niespodziewana wizyta u kogoś?
-Właśnie dokładnie tak. Nie znam tej osoby dobrze, muszę się rozejrzeć trochę... - i tak zrobiłam, rozejrzałam się po środku pomieszczenia.
Nagle mój wzrok przykuło coś błyszczącego się. Zerknęłam w tamtą stronę i podeszłam. Na szafce stała niewielka kryształowa karafka, która była przepięknie i misternie ozdobiona. Obok niej leżały kryształowe kolczyki, delikatnie i drobne, które, pod wpływem światła, mieniły się na tęczowo, rozświetlając cały malutki sklepik. Wzięłam rzeczy w dłonie i położyłam na ladzie.
-Och, piękne rzeczy panienka wybrała!
-Pewnie należały do pięknej kobiety - uśmiechnęłam się.
-Tak, moja żona miała gust. Niestety zmarło jej się w tym roku, a że nikt nie chciał tych rzeczy zachować, postanowiłem je sprzedać, żeby mieć coś na życie. Ciężka moja dola, ale, święta są, nie chcę panience psuć humoru! Razem będzie 50 dolarów.
Położyłam na ladzie 100 dolarów.
-Reszty nie trzeba, zasłużył pan na radosne i spokojne święta. - coś sprawiło w tym człowieku, że uwierzyłam mu o zmarłej małżonce i samotnych świętach. Może ta prostota w nim, dobroduszność to sprawiły? Podziękowałam za zakupy i wyszłam ze sklepu, zostawiając staruszka w pełnym szczęściu.
Nie było mnie 45 minut w mieszkaniu Leto. Kiedy weszłam, Jared spojrzał, co kupiłam.
-Mary, to jest przepiękne! Mama na pewno będzie zadowolona tymi rzeczami! Pomóc Ci zapakować?
-Oczywiście!
Zapakowaliśmy elegancko prezenty, przebrałam się w kremową sukienkę i ruszyliśmy w trójkę do posiadłości obok. Przed moimi oczami wyrósł niewielki drewniany domek, gdzie dookoła rosły zadbane kwiatki. Zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam roześmiana Costance.
-W samą porę! Zapraszam serdecznie! - rzuciła i otworzyła szeroko drzwi.
Domek był w środku bardzo przytulny. Na podłodze leżały puchate dywany, w salonie stała w rogu kanapa, przy niej szafka z książkami, zaś naprzeciwko werandy stał bujany fotel. Na środku pokoju znajdował się stół z 6 krzesłami.
-Połóżcie prezenty pod choinką! - wskazała niewielką choinkę, która stała obok fotela bujanego.
Costance poszła do kuchni. Chłopaki usiedli na miejscach, ja zaś ruszyłam za kobietą, aby jej trochę pomóc.
-Pomóc w czymś? - zapytałam się, kiedy weszłam do niewielkiej, elegancko urządzonej kuchni.
-Kochana, nie trzeba, ja sobie zawsze jakoś radziłam. Ale dziękuję za pomoc! - uśmiechnęła się do mnie.
Już chciałam wyjść, kiedy usłyszałam ciche jęknięcie. Odwróciłam się i moim oczom ukazała się krew wylewająca się z otwartej rany palca wskazującego prawej ręki Costance. Kobieta miała zamiar pokroić marchewkę, ale nie do końca zrobiła to planowo.
-Costance! Nic Ci nie jest? - krzyknęłam.
-Spokojnie, Mary, to tylko mała ranka, nic mi nie będzie... - włożyła palec pod kran i puściła zimną wodę. - Podasz mi plaster? Jest w szafce obok siebie na dole, gdzieś po prawej stronie powinno być pudełko.
Schyliłam się i sięgnęłam po plaster. Wzięłam nożyczki i odkroiłam odpowiednią długość, po czym resztą schowałam z powrotem. Podeszłam do Costance, przyjrzałam się jej ranie, wróciłam do szafki, wzięłam wodę utlenioną i polałam nad zlewem skaleczenie u palca, po czym przykleiłam zdecydowanie plaster.
-Jesteś lekarzem? - zapytała się.
-Nie, to moje marzenie, ale nie miałam za co studiować. Zrobiłam za to kurs pielęgniarki, więc co nieco wiem o pierwszej pomocy. Pokroić marchewkę? - spojrzałam na nieszczęsne warzywo.
-Jak chcesz to krój, ja sobie usiądę, bo mi się trochę słabo zrobiło.. Starość nie radość - westchnęła Costance.
Podałam jej szklankę wody i zaczęłam szybko kroić marchewkę. W końcu była gotowa.
-Co z nią zrobić? - zapytałam się Costance.
-Wrzuć ją do tej sałatki, teraz wymieszaj, i, o, gotowe! - klasnęła w dłonie z radości. - Wszystko zrobione, chodźmy do stołu pozanosić rzeczy.
Zaniosłyśmy nasz obiad i dołączyłyśmy do chłopaków. Zaczęliśmy jeść. Shannon umiejętność gotowania odziedziczył po swojej matce, ponieważ obiad był prawdziwą ucztą, iście królewską. Każdy zjadł tyle, ile mógł, aby potem leżeć z brzuchami do góry na kanapie. Chłopaki wstali i posprzątali po obiedzie, a my usiadłyśmy na kanapie i czekałyśmy, jak skończą i dołączą do nas, aby móc sobie nawzajem wręczyć prezenty.
-Jak to jest mieć tak sławnych synów? - zapytałam się kobiety.
-Och, jeszcze tak źle nie jest, nie naruszają prawie w ogóle mojej prywatności, może dlatego, że nie łączą faktów, że to ja jestem tą Costance Leto. Zawsze sobie wyobrażają starszą, zrzybiałą babcię. Tak mi smutno rozwiewać ich podejrzenia - zaśmiała się perliście.
Do pokoju wrócili bracia i usiedli pod choinką. Zaczęli od wręczenia prezentów dla Costance.  Kobieta była zachwycona moimi drobiazgami, od braci zaś dostała wycieczkę na Hawaje na 2 tygodnie. Wylot miał nastąpić jutro.
-Widzisz, mamo, jutro wyjeżdżamy ten teledysk kręcić, a nie chcieliśmy, żebyś znowu była smutna, że nas nie ma.. - wytłumaczył Jared.
W oczach Costance zalśniły łzy, które szybko wytarła. Uśmiechnęła się do swoich synów.
-Dziękuję Wam pięknie, to wspaniale móc mieć dzieci, które pomagają spełniać Ci marzenia. - powiedziała.
Jared dostał nowe swetry robione ręcznie przez ich mamę z reniferami, Shannon tak samo, a mi przypadł niebieski szlafrok z wyhaftowanym z tyłu wielkim białym aniołem. Podziękowałam za prezent, bo nie spodziewałam się dostać cokolwiek od Costance.
-Och, nie trzeba, czekałam, jak Jared w końcu znajdzie sobie dziewczynę, która mi i jemu oczywiście się spodoba. Nadruk czekał już 2-3 lata, a naszycie go na szlafrok to kwestia kilku minut - uśmiechnęła się do mnie.
W końcu, po kilku godzinach siedzenia, gdzie zjedliśmy deser, wypiliśmy po kolejnym piernikowym kubku kawy wg Shannona, odśpiewaniu wspólnie kilkudziesięciu kolęd, nadszedł czas, aby udać się do domu.  Costance musiała się jeszcze spakować, a my byliśmy już zmęczeni i najedzeni, i nas też czekał wyjazd następnego dnia - tak, miałam udać się z nimi w poszukiwaniu tego hotelu i nagrania teledysku z nimi, o co Jared błagał mnie przez ostatnie 2 godziny, argumentując, że przecież nie znajdę od razu swojego brata, a on już poprosi kilku swoich przyjaciół, aby pod naszą nieobecność odszukali adres zamieszkania brata, i w końcu się zgodziłam, na co Jared mocno mnie do siebie przytulił - do którego musieliśmy się spakować i przygotować.
-Udanego wypoczynku mamo! - rzucili po raz kolejny chłopaki przed drzwiami.
-Taksówka podjedzie o 8-ej rano! - poinformował setny raz mamę Jared.
-Wy też dobrze to nakręćcie! - uśmiechnęła się Costance. - Do zobaczenia za dwa tygodnie!
-Dobranoc!
Ruszyliśmy w końcu do domu. Zrzuciłam buty i weszłam na górę. Jared wszedł za mną.
-Pójdę się wykąpać - poinformowałam go.
-Okej, ja się zacznę pomału pakować.
Weszłam do łazienki wzięłam kąpiel, przebrałam się w koszulę, narzuciłam na siebie nowy szlafrok i wróciłam do pokoju. Torba Jareda leżała już spakowana na podłodze, a ten siedział na parapecie i spoglądał przez okno. Podeszłam do niego.
-Piękny księżyc dziś świeci, popatrz, pełnia - spojrzał na mnie i pociągnął mnie za dłoń, abym usiadła obok niego i oglądała z nim księżyc.
-Niesamowity.
-Mary... - wziął mnie za rękę. - Kocham Cię.
Uśmiechnęłam się do niego, przytulając się do jego torsu. Nie wiedziałam, że te dwa słowa sprawią, że poczuję się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Czułam, że te święta są wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju, takie, które zapamiętam do końca życia. Mimo że nie udało mi się znaleźć Freda, nie przeszkadzało mi to - wyznanie Jareda sprawiło, że poczułam tą magię świąt. Podniosłam głowę i zaczęliśmy się całować w blasku Księżyca.
-Ja też Cię kocham, Jared - wyszeptałam mu i z powrotem położyłam głowę na jego torsie.
Jared zaczął mnie delikatnie kołysać w ramionach, głaszcząc po głowie.
-Wesołych świąt - wyszeptał czule, a ja zasnęłam z uśmiechem na twarzy. Wiedziałam, że właśnie zaczyna się nowy etap w moim życiu, że w sercu zapaliła się iskierka miłości i nadziei.
___________
OGŁOSZENIA PARAFIAAALNEE:
Po 1. Nie ma mnie na grupie Echelon Polska, gdzie głównie tam dodawałam info o nowych rozdziałach, więc osoby, które mają twittera i w miarę często z niego korzystają, proszone są do napisania tweeta do mnie, @ajamowa, w celu zapisania Was do listy, gdzie dodaję informacje o nowych rozdziałach. Jeśli nie macie twittera to napiszcie mi w mejlu, co proponujecie, w jaki sposób mam Was informować (na pewno nie wejdę z powrotem do tej grupy). Ewentualnie możecie obserwować mnie i nowego bloga.
Po 2. Następny rozdział planuję dopiero po świętach, jak nie w Nowym Roku, więc mam nadzieję, że zadowoli Was długość tego rozdziału i nie będziecie narzekać, że krótkie. Pisałam go bez przerwy prawie 5 godzin, chyba mój rekord. Dodaję go, kiedy na zegarze w laptopie obecnie jest 3:07. Przepraszam za wszystkie niepoprawione błędy, wzrok już nie ten o tej godzinie.
Po 3. Jeśli wszystko wróci dobrze to niedługo wrócę z opowiadaniem wcześniejszym, czyli CTTE. Linka nie pamiętam, ale jak najedziecie na mój nick to na pewno w spisie blogów zobaczycie, który to blog.
Po 4. Mam nadzieję, że nie zniechęciłam długością i że w ramach prezentu każdy czytelnik zostawi pod rozdziałem krótki (bądź mega długi) komentarz.
Po 5. WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHAM WAS xo

5 komentarzy:

  1. I że ja Ci obiecałam litanię? O em gje biedna ja, w co ja się wpakowałam? xD
    No ale oke...
    1. Przyczepię się troszku, bo mam do Ciebie wyrzuty co do tego prysznica no... xD Niech dziewczyna kusi kusi, ale tym samym doprowadzasz mnie do szału.
    2. Rozumiem noc nocą, ale nożyczkami się nie kroi. A nie, sorki. Ja kroiłam kiedyś nożyczkami. Pestkę. Chciałam sprawdzić co jest w środku a koniec końcem wynik był taki: pestka 11:0 ja. I nie dość, że rozjebałam nożyczki to jeszcze oko mnie bolało (lepiej nie pytaj, ja wiem, że jestem głupia) :v
    3. KRÓTKIE xD Nie no, po prostu dobrze mi się czyta, bardzo dobrze :D Leżąc na trzech krzesłach w kuchni i ciesząc ryja do telefonu (tag bardzo głupia ja xD)
    4. "Kocham Cię", ona usnęła na stojąco? xD Nie wnikam...
    5. Dżałed dostał zajebisty prezent na święta, a jak ktoś powie, że nie to wpierdol :D (ale jednak nie traktujmy jej jak przedmiot xD)
    6. Do świątecznej kawy brakowało mi cynamonu, ale to nie zmienia faktu, że marzy mi się taka kawa.
    7. Wygadana mamuśka? Mi się podoba, ale powiedz, że znajdą wspólny język...
    8. Podrapane do krwi plecy i podarta koszulka? Oj siostro, chyba pominęłaś poprzednio kilka szczegółów xD
    9. Brat poczeka, prawda? :D no chyba, że nie poczeka... :c
    10. Shann umie dobierać kobietom prezenty, widać dba o brata, nie owija w bawełnę xD
    11. Te pszczółkę, którą tu widzicie zowią Mają....
    12. Nie wiem czego jeszcze się przyczepić! :c
    13. Pscółka Maja sobie lata...
    14. Dobra koniec!
    15. Pamiętaj, że ja długo czekać nie będę xD
    16. Jak będziesz kontynuować CTTE to ja będę wniebowzięta <3
    17. TEŻ CIEBIE KOCHAM <3 <3
    18. Mam nadzieję, że taka długość Ci odpowiada :D

    *le Twoja najwierniejsza fanka i asystentka xD
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezuuuu! xD świetny rozdział, długość idealna, a to co się w nim działo to już w ogóle masakra xD najbardziej rozwalał mnie Shannon xD Jaral się prezentami jak dzieciak, strzelał fochy, hahah :D ciekawi mnie tylko jakim cudem dowiedział się jaki rozmiar bielizny nosi Mary? O.o Czyżby Jared coś...? NIE! xD Pani Leto też rozwaliła system! :D jeny, z niecierpliwością będę czekała na nowy rozdział! Wesołych świąt kochana <333 @Marelajn_

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahahahhh, jaki słitaśny ten rozdział ;D szczerze mówiąc, gdy wyszła na miasto, miałam pewną obawę, że ktoś ją ogłuszy i porwie... alee szczęśliwie wróciła, więc jest ok ;d

    Czekaam na c.d. tylko mnie uprzedź wcześniej kiedy będą TE sceny, ok? ^^




    MERRY X-MAS!!!!! xo <3


    ONE and ONLY:
    @NicoleHour

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zwykle świetny rozdział! :D Lubię "Cię" czytać. :)
    U mnie pojawiły się kolejne rozdziały, fajnie by było, jakbyś dodała swoją opinię. :)
    Wesołych Świąt! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że uwielbiam to opko! Ostatnio miałam ograniczony czas, ale już wszystko nadrobione! długość idealna! i w ogóle to jest mój ulubiony rozdział! uwielbiam Constance! no i Mary z Dziadem, trzymam za nich kciuki <3 świetnie się to czytało i w ogóle tak świąteczne :D no i czekam jeszcze jak się rozwinie akcja między Shannonem i Emmą ^^ :D hihi :D <3

    OdpowiedzUsuń