sobota, 22 marca 2014

ROZDZIAŁ XXVIII

- A co Ci się śniło? – wysiliłam się na beztroski ton, żeby absolutnie nie usłyszał w moim głosie przerażenia.
- Ehm, no wiesz… - lekko się zmieszał Shannon. Pochylił się nade mną i wyszeptał do ucha – Śniło mi się, że baraszkowaliśmy w moim pokoju potajemnie, żeby nikt nas tylko nie przyłapał.
Poczułam, jak robi mi się słabo. Kurde, miał taki sam jak ja? Nie chciałam tego do siebie przyjąć. To było niemożliwe!
- Co tak nagle zbladłaś? – zapytał się Leto, bacznie mnie obserwując. – Żartowałem! Śniło mi się, że jedliśmy razem śniadanie i zrobiliśmy bitwę na żarcie.
Łup! Pewnie wszyscy ludzie w samolocie usłyszeli odgłos spadającego kamienia na pokład. Odprężyłam się i westchnęłam z ulgą. Całe szczęście, że tylko mnie okłamał niewinnie, nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że nie dość, iż ja miałam ten cholerny sen, to jeszcze fantazje nocne udzieliłyby się Shannonowi! Pacnęłam go lekko w ramię i wytknęłam język.
- To co, zaraz lecimy? – wyszczerzył do mnie zęby.
- Zamknij się – syknęłam. – Staram się o tym, póki co, nie myśleć, byłoby miło, gdybyś przestał mi o tym przypominać.
- Będę Ci gadał cały czas.
- Zrzygam Ci się na Twoje nowiutkie spodnie – powiedziałam mściwie.
- Dobra dobra, nie będę mówił, oszczędź tylko moje spodnie! – rzucił szybko. – Jak będzie słabo to mów, wykombinuję jakąś torebkę foliową, aby tam zwrócić swoje śniadanie zalegające w żołądku.
- Jasne, postaram się – w głowie już układał mi się pewien plan.
Wpuścili wszystkich ludzi i zamknęli drzwi od samolotu. Od razu włączyli „tutejsze” powietrze, przez co ciśnienie w samolocie nieznacznie się zmieniło, jednak nie spowodowało we mnie tak ogromnego bólu głowy co pierwszy lot. Nad fotelami zapaliły się ikonki, że czas zapiąć pasy. Stewardessa przeszła między fotelami, sprawdzając, czy wszyscy są przypięci, po czym poinformowała, że zaraz nastąpi odlot samolotu do tej miejscowości, a planowany przylot jest o takiej i takiej godzinie. Nastąpiła krótka scenka pokazowa, co jak się obsługuje, a samolot rozpoczął mozolną jazdę na właściwy pas. Kobiety zniknęły po chwili, a ja wyjrzałam przez okno. Widziałam, że znajdujemy się na początku pasu startowego, i zaraz, za moment, znowu znajdę się w górze. 3, 2, 1… Prędkość samolotu wbiła mnie w fotel. Mimo ogarniającego mnie przerażenia nie byłam w stanie zamknąć oczy, i patrzyłam, jak zahipnotyzowana, przez okno. Wszystko zaczęło się coraz bardziej rozmazywać, aż w końcu poczułam, że odchylam się lekko, a samolot wbił się w powietrze. Otoczenie, domki, dachy, zaczęły maleć. Uczucie przerażenia nagle mnie opuściło i poczułam się jak wolny człowiek.
Spojrzałam na Shannona, który przypatrywał się mi z lekkim zaniepokojeniem na twarzy. Chyba czekał, w którym momencie zacznę wymiotować. Korzystając z faktu, ze nadal byliśmy przykuci do foteli pasami, przez co stewardessy nadal nie mogły chodzić po pokładzie, przyjęłam bolesną minę i wyszeptałam niewyraźnie:
- Shannon, chyba mi niedobrze – i pochyliłam się lekko nad jego nogami. Zatknęłam dłonią usta, jakby naprawdę było mi bardzo niedobrze i siłą powstrzymywała się przed zwymiotowaniem.
- Czekaj, nie wymiotuj na mnie! Nie rób tego! – zaczął panikować Shannon. – Moje biedne spodnie, dałem na nie trochę kasy, i je kocham! Ma ktoś torebkę foliową?! – wrzasnął na cały samolot.
Ludzie się poodwracali, ciekawi, co to za akcja się dzieje na środku samolotu i który to debil drze się o reklamówkę, a ja nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Tyyy, więc to wszystko zmyśliłaś…. – rzucił nade mną Shannon, podczas kiedy mi z oczu popłynęły łzy.
W końcu się ogarnęłam i znowu oparłam się o fotel. Leto siedział z założonymi rękoma, a na twarzy wykwitł mu piękny foch. Zdusiłam w sobie reszki śmiechu i spojrzałam przez okno. Znajdowaliśmy się już nad chmurami, w strefie błękitnego nieba. Słońce było po drugiej stronie samolotu, więc nic mnie nie oślepiało i mogłam do woli chłonąć te widoki.
Zabipało, że można już odpiąć pasy. Zrobiłam to ochoczo, gdyż nie był on zbyt wygodny. Szczęście, że do przedniego fotela dzielił mnie szeroki korytarz, dzięki temu mogłam swobodnie się rozsiąść z gipsem. Po chwili zauważyłam przyczynę tak szerokiego rozstawienia foteli w tym miejscu – szyba była obok wyjścia awaryjnego, które prowadziło na skrzydło samolotu, a następnie na ziemię.
Podeszła do nas jedna ze stewardess.
- Wszystko w porządku? – zapytała się mnie.
- Ależ oczywiście, wie pani, zrobiłam taki dowcip koledze… - wyszczerzyłam do niej zęby.
Uśmiechnęła się do mnie i poszła dalej, natomiast Shannon prychnął pod nosem. Uderzyłam go lekko w ramię.
- Głowa do góry, Twoje spodnie jeszcze mogą się cieszyć świeżością i nowością – zaśmiałam się.
- Odstaw te leki przeciwbólowe, bo Ci szkodzą na mózg. – burknął.
Wyjęłam z kieszeni fiolkę i wysypałam na dłoń kilka tabletek.
- Weź je, bo są dobre na zły humor, przynajmniej nie będziesz wyglądał jak zmarszczony czerwony burak – bo tak wyglądał naprawdę, miał całą czerwoną twarz i widoczne zmarszczki przy tej swojej minie. – Albo zmień minę, bo Ci tak zostanie na zawsze.
- Idę spać – odwrócił się do mnie plecami, wkurzony.
Schowałam tabletki do pudełka, pudełko włożyłam do kieszeni i znowu spojrzałam przez okno. Shannon miał rację z tymi lekami, ostatnio ciągle mi było wesoło przez nie. Pewnie to one były przyczyną mojego braku ogromnego strachu przed tym lotem. To przerażenie towarzyszące podczas startu to pewnie nic, co mogłoby mnie czekać, gdybym tych leków nie wzięła.
Oparłam głowę o fotel i pogrążyłam się w myślach, zamykając oczy. Po chwili zasnęłam. Nic mi się nie śniło, miałam twardy i spokojny sen, co było dla mnie dużą ulgą.
Obudziło mnie bipanie. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się przerażona. Popatrzyłam na Shannona, który uśmiechnął się lekko.
- Nie bój się, to tylko informacja, ze mamy zapiąć pasy, bo zaraz lądujemy.
Odetchnęłam z ulgą. Zapięłam pasy i spojrzałam przez okno. Słońce górowało nad chmurami, oślepiając mnie swoim blaskiem. Poczułam, że samolot zaczyna opadać. Po chwili znaleźliśmy się w chmurach, przez które nic nie widziałam. Przebiliśmy się przez nie i ujrzałam pojedyncze zabudowania, które wyglądały jak miniaturowe klocki lego. Zaczęliśmy się coraz bardziej zniżać, przez co zabudowania rosły z każdą sekundą. Po chwili kola samolotu dotknęły spokojnie asfaltu. Zaczął gwałtownie hamować, jednak nie na tyle gwałtownie, ze nie odczułam żadnego lęku. Zatrzymał się całkowicie. Ludzie zaczęli bić brawa dla pilota. Dołączyłam do nich, wiedząc, że już po wszystkim.
Pilot podziękował za lot, a stewardessy otworzyły boczne wyjścia. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i zrobił się ogólny harmider oraz nieporządek. Kiedy większość już wyszła, wstał Shannon, a ja po nim. Mężczyzna sięgnął po kule do luku bagażowego i podał mi je. Podziękowałam mu, chwyciłam kule i ruszyłam w kierunku wyjścia. Przed samolotem czekał na nas Jared, którego ochrona non stop próbowała wywalić z tego terenu do autobusu, jednak on się nie dawał. Wpatrywał się z niepokojem w dwa wyjścia. Kiedy zobaczył mnie, rozpromienił się i szybkim krokiem podszedł w naszą stronę.
- Co się działo? Słyszałem, jak coś krzyczałaś przy starcie – zapytał się jeszcze zanim do nas podszedł.
- Zrobiła mnie w konia – jednak nie przeszła Shannonowi złość. Puścił mnie po zejściu ze schodów i ruszył szybko w stronę autobusu. Zaśmiałam się pod nosem.
Jared w końcu doszedł do mnie i mocno chwycił mnie w swoje objęcia, przytulając mnie do siebie.
- Ta bardzo się martwiłem, nie wiedziałem, jak sobie poradzisz z tym stresem, a nie było mnie obok Ciebie! – powiedział, zatroskany, do mojego ucha. – Z kim siedziałaś?
- Z tym głąbem – wskazałam głową na malejącą postać Shannona.
Popatrzył na mnie w lekkim szoku i zagniewaniem.
- Jak to tak, on siedział z Tobą i mi nic nie powiedział? Co z niego za brat! – krzyknął.
Podeszła do nas ochrona i zaczęła nas wyganiać w stronę autobusu. Jared machnął im ręką i powoli się udaliśmy do pojazdu.
- Nie martw się, pożałował tego – zapewniłam wokalistę.
- W jaki sposób?
- Powiedziałam mu, że zaraz będę rzygała i jego spodnie będą ozdobione moimi wymiocinami. To dlatego słyszałeś mój krzyk, wiesz, musiałam dodać dramaturgii, żeby mi uwierzył.
- Jego ukochane spodnie miały ucierpieć? Chyba go uderzyłaś w czuły punkt, bo on ma fioła na punkcie swoich spodni, nie rozumiem go czasami.
Objął mnie w pasie. Weszliśmy do busu jako ostatni pasażerowie. Kierowca zamknął drzwi i pojechaliśmy w kierunku terminalu. W autobusie siedziała cała załoga i obserwowała ze zdziwieniem, czemu Shannon, który zawsze do tej pory starał się być blisko Jareda, teraz stoi jak najdalej od nas, zaś ja z młodszym Leto staraliśmy się zachować powagę, jednak to było trudne, ponieważ perkusista co jakiś czas spoglądał na nas gniewnym spojrzeniem. Ach, gdyby wzrok mógł zabijać, to byśmy teraz leżeli martwi, a muchy nad nami by latały, ciesząc się z darmowej uczty! Ale nie zabijał, na całe szczęście.
Autobus zatrzymał się przed drzwiami. Wyszliśmy przez nie i udaliśmy się w stronę odbioru bagażu. Po 20 minutach wszyscy siedzieli zapakowani w taxi. Siedziałam z Jaredem z tyłu, zaś z przodu miejsce zajął Fred.
- Jedziesz do Leto? – zapytałam się go.
- Niestety! Chcę się bardzo zobaczyć z moją żoną i dzieckiem, więc innym razem – spojrzał na mnie smutnie. – Ale jutro wpadnę, obiecuję!
- Mary, mam nadzieję, że zaszczycisz mnie swoją obecnością, dopóki Ci nie zdejmą gipsu? – zamruczał do mojego ucha Jared, a mnie przeszły ciarki po karku. Tak bardzo lubiłam jego głos, który powodował we mnie tyle emocji…
- Z wielką przyjemnością – uśmiechnęłam się do niego delikatnie i oparłam głowę o jego ramię, a ten mnie czule objął.
Podjechaliśmy pod dom Leto, który był bliżej lotniska niż Freda. Pożegnałam się z bratem, Jared wyjął z bagażnika walizkę i pokuśtykałam w stronę domu, zaś taksówka pojechała w dalszą drogą. Shannon dojechał na miejsce przed nami, więc wokalista nie musiał bawić się w szukanie kluczy i otwieranie zamków. Położył bagaż przy schodach i udaliśmy się do kuchni. Zastaliśmy tam Shannona, i, o dziwo, Emmę. Jared spojrzał na nich pytającym wzrokiem.
- Zaprosiłem ją na noc, chciałem ustalić kilka rzeczy – odpowiedział perkusista.
- Na przykład? – zapytał się Jay.
- Kwestia wspólnego mieszkania, nie chcemy się wmieszać w waszą egzystencję.
- Powodzenia! – rzuciłam wesoło.
- Dzięki – powiedziała Emma, uśmiechając się do mnie ciepło. Odwzajemniłam jej uśmiech.
- Chcecie kawy? – zapytał się starszy Leto.
- Z przyjemnością się napijemy!
Dosiedliśmy się do kobiety i czekaliśmy, jak mistrz kawy przygotuje nam swoje specjały. Nie mogłam się doczekać, jak w końcu wypiję coś ciepłego. Po kilku minutach Shannon postawił przed nami parujące kubki z kawą. Wzięłam do dłoni swój i z błogim wyrazem na twarzy wypiłam, jak zawsze idealną, kawę.
- Boże, ona jest zajebista – mruknęłam, jak odstawiłam puste naczynie na blat.
- Przepis wzięty z Twojej książki! Co tylko potwierdza, że ona jest zajebista, to znaczy książka, nie kawa. Chociaż kawa też jest zajebista. Dobra, pogubiłem się – podrapał się po głowie.
- Nie myśl więcej, bo Ci fałdy mózgu wychodzą uszami – zaśmiała się Emma.
Shannon pokazał jej środkowy palec, i, obrażony, wyszedł w salwie śmiechu z kuchni gdzieś na podwórko. Jay wstał i ogarnął kuchnię, zaś ja i towarzyszka udałyśmy się na taras. Przy basenie siedział Shannon i patrzył przed siebie. Emma chciała do niego podejść, ale zatrzymałam ją.
- Daj mu pobyć trochę samemu, widzę, że się nad czymś ważnym zastanawia, to nie jest zwykłe odpoczywanie po fochu nad basenem – poinformowałam ją, zauważając u Zwierzaka charakterystyczną pozę, którą kiedyś widziałam u brata, kiedy do niego szłam do pokoju, chcąc zobaczyć, co robi, a ten siedział przed oknem w takiej właśnie pozycji i gdzieś patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem.
- Nie ma sprawy… - powiedziała Emma i usiadła na leżaku. Zajęłam miejsce obok niej.
Po chwili doszedł Jared z miską owoców w dłoniach. 10 minut później Shannon wstał i podszedł do nas, siadając obok brata. Rozmawialiśmy o przeróżnych lekkich rzeczach, dzięki której całkowicie się rozluźniliśmy. Minęło kilka godzin i słońce zaczęło zachodzić. Zrobiło się cicho, każdy w swoim zakresie podziwiał to piękne zjawisko. Dzisiaj zachód był taki wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Niby taki normalny, ale inny, bardziej magiczny. Może atmosfera to sprawiła, może ludzie, może fakt, że w końcu w swoim domu się znajdujemy (tak, na czas mieszkania w tym domu będę mówiła na niego „mój dom”). W pewnym momencie Jared poderwał się i szybkim krokiem poszedł do środka budynku, aby z niego wrócić z gitarą. Usiadł na stopniach, nastroił struny, i zaczął śpiewać:

Los In the city of angels
Down in the comfort a strangers, I
Found myself In the fire burned hills
In the land of a billion lights          

Zamilkł, a w naszych oczach pojawiły się łzy. Sposób, w jaki to zaśpiewał i zagrał, przechodził ponad wszystkie dotychczas znane mi wyciskacze łez. Tęskny, przepełniony jednocześnie miłością i uwielbieniem głos, spokojna, ale jakże piękna muzyka… Boże, ta piosenka to było coś cudownego.
- Czemu milczycie? Coś źle zaśpiewałem? – zapytał się niepewnie.
- Jared, to było… piękne i takie prawdziwe, jakbyś dawał kawałek serca i swojej duszy – powiedziałam w końcu, odkrywając, z trudem, na nowo mowę.
- Dziękuję, że się z nami tym podzieliłeś – odparł wzruszony Shannon. – Nigdy nie wiedziałem, że będzie Cię stać na coś takiego. A Modern Myth jest piękne, i to Good Bye, ale ta piosenka bije na głowę dziesięciokrotnie wszystkie nasze utwory jeśli chodzi o magiczność.
- Od dawna mi te słowa i muzyka chodzą po głowie, jednak zawsze czegoś brakowało, ale dzisiaj nadszedł ten moment, że doszedł ten brakujący element, i pojawiło się wszystko pięknie w głowie.
- Ona musi być na następnej płycie! – krzyknęła Emma, która w końcu ochłonęła.
- Nie, mam inny pomysł na następną płytę – odparł tajemniczo Jay. – Tą, jak już, mogę dać na 4-ej, na pewno nie teraz, nie pasuje mi.
- Och, jaki tajemniczy jesteś! Niczym listonosz stojący przy skrzynce – zaśmiał się Shannon, a słońce zaszło, co spowodowało, że ten idylliczny moment poszedł w zapomnienie, jednak wiedziałam, ze tę chwilę będę pamiętała już zawsze.
Jared ostawił gitarę i przyniósł piwo oraz zakąski, dzięki czemu impreza trwała nadal. W końcu, kolo 3 w nocy, kiedy Emma zaczynała niebezpiecznie kiwać się na fotelu, zarządziliśmy koniec. Chłopaki ogarnęli burdel, zaś ja i kobieta udałyśmy się na górę w celu zajęciu naszych sypialni. Pozegnałysmy się buziakiem w policzek i weszłyśmy do swoich pokoi.
Skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w swoją pidżamę, umyłam zęby i wślizgnęłam się pod pościel. Po chwili wrócił Jay.
- Ty już w łóżku? – zapytał się, zdziwiony.
- No tak, a co mam innego robić? – uśmiechnęłam się.
- W sumie to nic… Taka zmęczona?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo teraz padam! – ziewnęłam szeroko.
Podszedł do mnie, pocałował mnie delikatnie w czoło i poszedł się ogarnąć. Wrócił po 4 minutach, świeży i przebrany w czyste rzeczy. Położył się obok mnie i wziął mnie w objęcia.
- Ta piosenka była magiczna… Weź częściej śpiewaj coś takiego ,bo to niesamowicie nastraja człowieka do przemyśleń nad swoim życiem.
- Dla mojej małej dziewczynki wszystko!
Nagle dobiegły nas jęki i stukot łóżka o posadzkę.
- Myślałem, że Emma była śpiąca… - zastanawiał się głośno Jared.
- Odnalazła w sobie energię – zachichotałam.
Po 3 godzinach baraszkowanie dochodzące z pokoju obok przestało być powodem do śmiechów i był powodem do wkurwów. Przez odgłosy dobiegające zza ściany nie byliśmy w stanie zmrużyć oczu. Kiedy przez nasz pokój znowu przebiegły jęki, spojrzałam na Jareda. Miał czerwone oczy od niewyspania i złość na twarzy.
- Przez tych debili nie mogę spać – wysyczał.
- Daj im się nacieszyć tym łóżkiem, pewnie jeszcze nie mieli okazji się wypróbować tutaj – westchnęłam, próbując ich bronić, jednak z minuty na minutę coraz gorzej się czułam. Chciało mi się spać, ale ile razy zamykałam oczy i prawie odpływałam w objęcia Morfeusza, myśląc, że w końcu koniec igraszek, z pokoju dobiegały kolejne głośne dźwięki. – My też kurwa tak głośno byliśmy?! – zapytałam się z żalem w głosie, kiedy dobiegł nas śmiech Shannona.
- Może i byliśmy głośno, ale nie aż tak! – jęknął Jay.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
- W końcu koniec? – odważyłam się zapytać po 5 minutach.
-  Miejmy nadzieję… - odparł cicho.
I znowu, po raz 3934303 zaczęły do nas dochodzić walenie łóżka o posadzkę.

- Kurwa mać! – wykrzyczał głośno Jared, że para na pewno go usłyszała, jednak nic z tego nie robiła. – Idę kurwa do nich! – wygramolił się z łóżka i ruszył wściekły przez pokój. 

___

Dałam teraz słowa do COA, bo w sumie nie wiadomo, kiedy Jay je napisał, mam nadzieję, że jakoś was nie boli, ze trwa era ABL, a Dziadu pisze piosenki na nową płytę. :>
I haa, udało mi się zakończyć w takim momencie, że nie idą spać! Jestem z siebie dumna. :D 
Mam wenę po 3-ej w nocy, to nie jest dobre dla mojego organizmu. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z tego rozdziału. :)
Cieszę się z każdego małego komentarza, pamiętajcie!

wtorek, 11 marca 2014

ROZDZIAŁ XXVII (+18)

W nocy złapało mnie silne parcie na pęcherz, więc wykopałam kołdrę i zsunęłam nogi na ziemię. Przeciągnęłam się lekko, patrząc z ukosa na Jareda, który smacznie sobie spał, mając lekko otwarte usta, następnie zerknęłam w okno, gdzie widać było piękny księżyc. Założyłam kapcie i powoli, starając się nie szurać zbytnio po podłodze, przeszłam w stronę toalety. Weszłam, zapaliłam światło i usiadłam na kiblu, załatwiając swoje potrzeby, następnie wstałam i ruszyłam z powrotem do łóżka. Kiedy znajdowałam się w połowie drogi, usłyszałam jakieś niewyraźne dźwięki rozmowy na korytarzu, które przerodziły się w krzyk, trzask zamykanych drzwi, po czym nastąpiła cisza. Zaciekawiona otworzyłam cicho drzwi, nie chcąc budzić Jareda, i zerknęłam przez nie na korytarz, zaciekawiona, czy sprawca całej awantury nadal się tam znajduje. Jakie było moje zdziwienie, kiedy niedaleko moich drzwiach ujrzałam siedzącego przy ścianie Shannona!
- Co się dzieje? – zapytałam się go głośno, stojąc w drzwiach.
Spojrzał na mnie, jednak nie odpowiedział, więc postanowiłam podejść do niego. Zamknęłam drzwi i zaszurałam już porządnie po podłodze, aby po chwili stanąć nad perkusistą. Zauważyłam wówczas, że był czymś załamany.
- Shannon, co się stało? – w moim głosie było lekkie przerażenie, kiedy w oczach Shannona pojawiły się łzy oraz maskowana wściekłość. – Czemu płaczesz?
- Najgorzej jest, kiedy zaufasz bliskim, a oni robią Cię w chuja – powiedział beznamiętnym głosem, ale ogarnął się i wstał. Wbił ręce w kieszenie i patrzył się gdzieś w sufit.
- Boże, Emma coś przeskrobała?! – zapytałam się, niedowierzając.
- Gorzej… - wyszeptał wręcz.
- Mów, bo jak nie powiesz, to Ci zrobię coś niedobrego – pogroziłam mu.
- No dobrze... Więc Tomo wkradł się do mojego pokoju i zabrał moje najlepsze majtki! – lamentował Shannon.
Spojrzałam na niego, nie wiedząc, czy robi mnie w bambuko i zaraz powie, że żartował z tym wszystkim, jednak kiedy w jego łzach znowu zaszkliły się łzy, nie miałam wątpliwości, że to był ten mega problem Shannona Leto. Powstrzymywałam się z całych sił, aby nie wybuchnąć śmiechem szaleńca, i powiedziałam tylko:
- Duże mają widać znaczenie…
- Żebyś wiedziała! A tak w ogóle to czemu nie śpisz? – spytał się, zmieniając się nie do poznania z płaczliwego chłopca w śmiejącą się prawie osobę.
- Wiesz, Jared dopiero co skończył się ze mną zabawiać… - mruknęłam zalotnie, obserwując, jak na twarzy Shannona wykwita wielki uśmiech. – Nie podniecaj się, byłam tylko sikać, no i usłyszałam jakiś hałas z korytarza, ciekawość wzięła górę nad snem, więc sprawdziłam, co się dzieje, ot co.
- To skoro już tu stoimy, może przejdziesz do mojej sypialni? – zbliżył się do mnie tak, że jego oddech czułam na swojej skórze. Momentalnie znowu zrobiło mi się gorąco. Chciałam uciec z tego miejsca i jednocześnie chciałam tu być. Coś mnie trzymało tutaj, czy to było pożądanie, tego nie wiem, ale ciało absolutnie nie chciało wracać do łóżka.
- Przecież masz tam Emmę – mój mózg ratował się ostatnim głosem rozsądku.
Shannon się zaśmiał.
- Tak, ale dzisiaj poprosiłem, żeby spała sama w innym pokoju, bo wiesz, ta cała scena była specjalnie wyreżyserowana, chciałem Cię wyciągnąć z łóżka – szepnął mi do ucha, muskając mnie swoimi włosami. Zadrżałam.
- Okej, ale tylko na chwilę wpadnę, jak się Jared obudzi to może być niefajnie, zależy mi na nim – zdrowy rozsądek nadal próbował się ratować, ale wiedziałam, że z góry jest skazany na niepowodzenie.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku swojego pokoju, a ja szłam za nim dziwnie lekka, jakby coś, co ciążyło mi do tej chwili, nagle zostało zdjęte. Nie zdziwił mnie fakt, że szłam bardzo szybko jak na mój niepełnosprawny stan, w tej chwili liczył się tylko on – Shannon.
Otworzył szybko drzwi od swojego pokoju i wciągnął mnie do środka, po czym kopniakiem je zamknął. Spojrzałam na niego. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki. Puścił mnie i cofnął się kilka kroków. Zaczął mnie pochłaniać wzrokiem, a ja czułam się, jakbyśmy znowu znaleźli się w tamtym hotelu, w tej łazience.
- Dlaczego to robisz? – zapytałam się drżącym głosem.
- Co? – spytał się niezbyt przytomnie.
- Powodujesz, że chcę zdradzić Jareda z jego własnym bratem.
Zaśmiał się cicho i w końcu do mnie podszedł, wyciągając rękę przed siebie. Dotknął delikatnie mojego policzka i powolnym ruchem zaczął zjeżdżać coraz niżej, muskając mnie po szyi, przez materiał dość krótkiej i zwiewnej koszuli nocnej, pod którą miałam tylko majtki, sunął przez mój mostek, skończywszy na moim biodrze. Położył nagle rękę na moich plecach, tuż nad pupą, i przyciągnął mnie mocno do siebie. Pochylił się i zaczął delikatnie całować moją szyję. Ten jego dotyk palił mnie, powodował, że czułam się, jakbym trafiła gdzieś w górne granice nieba, do których wstęp mają tylko takie osoby jak ja.
- Shannon… - jęknęłam – to, co robimy, jest złe.
- Nie chcesz tego? – na chwilę się oderwał od mojego ciała i przeszył mnie swoim głębokim spojrzeniem.
- Nigdy nie byłam święta, i nie będę – powiedziałam tylko, uśmiechając się lekko.
Cofnęliśmy się kilka kroków, aż poczułam za sobą łóżko. Położyliśmy się na nim delikatnie, i była to ostatnia rzecz zrobiona delikatnie. To, co działo się później, daleko odchodziło od delikatności. I jakoś za specjalnie mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie.
Shannon sięgnął do mojej koszuli i zaczął przez materiał pieścić moje piersi, zaś ustami w końcu raczył zbliżyć się do moich warg. Wpiłam w niego, jakby był moim narkotykiem. Chciałam znowu się poczuć tak jak w tej łazience. Nieważne, że miałam Jareda, którego nie chciałam absolutnie skrzywdzić – w tym momencie liczyła się tylko dana chwila, ja oraz Shannon. Zdrowy rozsądek poszedł się jebać, kiedy nasze języki się spotkały. Całowaliśmy się łapczywie, jakby zaraz miał nastąpić koniec świata.
Nogami oplotłam jego biodra. Spojrzałam w jego oczy, to spojrzenie było tak bardzo magnetyczne i fascynujące, że aż mimowolnie przez całe ciało przechodziły mnie ciarki. Miałam wrażenie, że prześwietla moją duszę i sprawdza wszystkie moje grzeszki popełnione przez całą moją egzystencję na ziemi. Jego włosy, rozczochrane na wszystkie strony, miały swój urok, które z tym całym połączeniem powodowały, że Shannon wyglądał zajebiście, w tym momencie o wiele lepiej od swojego brata.
 Zaczęłam rozpinać jego białą koszulę, w której nagrywał ostatnie sceny do teledysku, jednak nie robiłam tego łagodnie, szarpałam wręcz za jego guziki, które nie wytrzymały mojej siły i zwyczajnie odpruły się, upadając gdzieś na pościel, podłogę. W kilka sekund zdemolowałam jego ubiór i szybkim ruchem zdjęłam z niego, rzucając gdzieś na podłogę. Ręką zaczęłam głaskać go po torsie, czując, jak jego mięśnie się napinają i prężą pod moim dotykiem. Shannon nie pozostał dłużny w kwestii rozrywania sobie ubrań i po chwili moja mizerna koszula nocna leżała, rozerwana dosłownie na strzępy, gdzieś obok jego koszuli. Nie przeszkadzało mi, że widział mnie nagą, nigdy się nie krępowałam swoją nagością, co udowodniłam chociażby na planie – nie miałam żadnych oporów, żeby latać pod samym ręcznikiem po całym hotelu przy ludziach, których absolutnie nie znałam.
Ręka perkusisty powędrowała niżej, aż dotknęła moich majtek. Bez żadnych skrupułów zdjął je ze mnie, tym razem oszczędzając jednak rozrywanie je na kawałki, więc w stanie nienaruszonym wylądowały w drugim końcu podłogi. Ja tymczasem manipulowałam przy jego skomplikowanym pasku, którego nie cholerę nie mogłam rozpiąć.
- Kurwa mać! – wrzasnęłam, kiedy po kolejnej próbie pasek nadal był nietknięty.
Shannon popatrzył na mnie z dziwnym rozbawieniem i jednym ruchem rozpiął to cholerstwo, po czym sam ściągnął spodnie.
- Mary, taka nieporadna jesteś – wyszeptał mi do ucha, pochylając się następnie nad moim sutkiem, którego zaczął ssać.
Głęboko westchnęłam, bo pieszczoty Shannona wprawiały mnie w prawie błogi stan. Sięgnęłam do jego majtek, przez które czułam gotowego do akcji jego przyjaciela, którego momentalnie uwolniłam. Zaczęłam dłońmi wodzić go po całym ciele, nie mogąc się jednak doczekać, kiedy we mnie wejdzie. Po kolejnym drganiu z rozkoszy jęknęłam głośno.
- Co jest? – zapytał się Shannon, kiedy wyczuł, że nie był to jęk rozkoszy, lecz irytacji.
- Wejdź w końcu we mnie, ile mam czekać?!
Roześmiał się, jednak jemu nie trzeba było mówić takich rzeczy 2 razy. Wszedł we mnie od razu, chociaż wbijając się byłoby tu lepszym określeniem. Poczułam ból, bo nie byłam jeszcze cieleśnie gotowa do tego, jednak to był taki dobry ból. Zarzuciło mną i wgłębiłam się w łóżko.
- O kurwa – powiedziałam tylko, nie mogąc nic więcej powiedzieć.
Poruszał się we mnie szybko, gwałtownie, namiętnie. Był pochylony nad moją twarzą jakieś 5 centymetrów, czułam na sobie każdy jego oddech, który zaczął coraz bardziej przyspieszać. Patrzyłam mu się w oczy, cały czas czując w sobie pragnienie i pożądanie. Z każdym jego ruchem moja ekscytacja rosła, rozchodząc się po całym ciele, dochodząc w najmniejsze komórki mojego organizmu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, i dobrze o tym wiedziałam. Zaczęłam coraz głośniej jęczeć, widząc, że moje dźwięki powodują u Shannona jeszcze większe tempo.
Zaczęły przeze mnie przechodzić coraz większe dreszcze, wiedziałam, że zaraz będzie ten najlepszy moment w całym seksie, moment, dla którego ta czynność stawała się taka piękna. Niespodziewanie Shannon złapał mnie za ramiona i zaczął gwałtownie potrząsać.
- Mary! – krzyknął.
Co jest kurwa? Dreszcze zmniejszały się, bo byłam przerażona. Znowu mną potrząsnął.
- Mary! – powtórzył.
Nagle zaczynał znikać, a ja poczułam, jak wpadam w ciemność. Chciałam krzyknąć, lecz pęd, z jakim spadałam, uniemożliwiał mi to.
- Mary! – usłyszałam całkiem wyraźnie koło ucha.
Otworzyłam oczy, a obok mnie stał Jared i starał się mnie obudzić. Na zewnątrz było już jasno. Kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero co dochodziłam, leżąc na łóżku Shannona, a tu nagle Jared stoi nade mną i mnie budzi? Czyżby to, co przed chwilą się działo, okazało się być… Snem? No w sumie to by wyjaśniało moją lekkość niesprawnej nogi – nie miałam wówczas gipsu na niej. Jęknęłam cicho.
- Hm? – spojrzał na mnie Jared pytająco.
- Nic nic.. – powiedziałam, siląc się na uśmiech.
A ten sen był taki rzeczywisty! Trudno było mi uwierzyć, że to wszystko, co się działo, to działo się tylko i wyłącznie w mojej głowie. Wiedziałam jednak, że tego snu nie będę potrafiła przez kilka dni wyrzucić z głowy, a co za tym idzie, spojrzeć Shannonowi w oczy jak gdyby nic, mając w głowie obraz leżącego nade mną i dyszącego mi w kark. Miałam dziwne wrażenie, że, mimo iż tylko mi się to przyśniło, seks z Shannonem, jeśli w ogóle w przyszłości miałoby do niego dojść, na pewno byłby bardzo zbliżony do wytworu mojej wyobraźni.
- To wstawaj, trzeba wracać do LA! – krzyknął radośnie Jay.
- Czym? – zapytałam się, unosząc brew.
- Samolotem. Przepraszam Cię, ale zwyczajnie nie jestem w stanie przejechać tak ogromny dystans między tymi miastami, że musisz się przełamać ze swoim lękiem – powiedział smutno, patrząc na mnie przepraszającym spojrzeniem.
- Trudno – rzuciłam bezbarwnie. W tym momencie moja fobia zeszła gdzieś daleko, nadal miałam przed oczami ten sen. Trochę byłam zła na młodszego Leto, że musiał przerwać w akurat takim momencie! Wiedziałam, że na pewno mu nie powiem, co mi się przyśniło dzisiaj, nawet jeśli miałby mi za tą informację dać cały skarbiec USA.
- Nie boisz się? – spytał się, zdziwiony.
- W tym momencie wszystko mi jedno – popatrzyłam w sufit, chcąc powiedzieć mu, żeby się, do jasnej cholery, zamknął, bo przerwał tak zajebisty sen, jednak nie mogłam do tego dopuścić, bo nie zasłużył sobie na złość z mojej strony.
Jay miał jednak rozum na swoim miejscu i widząc, ze nie jestem w sosie, nie zadawał więcej pytań, nawet nie próbował ze mną rozmawiać. W końcu trochę ochłonęłam.
- Przepraszam, nie wiem, co mnie dziś ugryzło – powiedziałam całkiem szczerze.
- Nie martw się, każdy może mieć zły dzień – pochylił się nade mną i ucałował mnie w czubek głowy.
Jak ja mogłam karcić tak dobrego i kochanego mężczyznę? Cokolwiek bym nie zrobiła, on zawsze będzie mnie kochać i dbać o mnie, jakbym była jego oczkiem w głowie. W sumie na pewno byłam. Po tym incydencie, w wyniku którego po raz kolejny miałam złamaną nogę, Jay stał się wobec mnie czuły i potulny jak baranek. Kochał mnie, a ja to widziałam.
Ubraliśmy się, ja stałam w łazience i malowałam się (dzisiaj, kiedy powiedziałam po raz tysięczny, że czuję się dobrze i nic mnie nie boli, uzyskałam zgodę od Jareda na samodzielne przemieszczanie się po pokoju), zaś mężczyzna pakował nasze klamoty w walizki. Po 10 minutach znaleźliśmy się na dole, po czym Jay poinformował boya hotelowego, że walizki są tu i tu i prosi go, żeby zniósł je na dół.
W jadalni siedzieli wszyscy oprócz Shannona i Emmy, którzy, jak nas poinformowano w śmiechu, czule się przygotowywali do wyjazdu. Coś zabolało mi w sercu, jednak nie dałam po sobie znać i przyłączyłam się do wymieniania między sobą jednoznacznych wypowiedzi.
Zjadłam kanapki i wypijałam powoli kawę, kiedy w końcu obgadywani, trzymając się czule za rączki, zaszczycili nas swoją obecnością. Wśród komentarzy na temat, co takiego ciekawego robili, usiedli przy stole i nie reagując na słowne zaczepki, zaczęli spożywać śniadanie. Całe szczęście, że Shannon siedział daleko ode mnie, nie miałam tego dyskomfortu. Starałam się o tym nie myśleć, jednak zwyczajnie nie potrafiłam. Małe pożądanie Shannona nadal było we mnie, a ja nie mogłam tego wyrzucić z głowy.
Kiedy złośliwie docinki zamilkły, a rozmowa przerodziła się w przechwalaniu się, kto jakie ma drzewa w swoim ogródku, nie wytrzymałam i spojrzałam ukradkiem na Shannona. Nasze spojrzenia przez chwilę się spotkały, a ja, speszona, szybko wbiłam wzrok w stojącą przede mną sałatkę. Coś jednak mnie niepokoiło. Czemu od razu nasz wzrok się spotkał? Niemożliwością było, abyśmy postanowili w tym samym momencie spojrzeć na siebie, czyli wniosek był tylko jeden – musiał mi się od dłuższego czasu przypatrywać. Zaniepokoiłam się, bo nie wiedziałam, co mu w głowie tyka.
Kiedy wszyscy zjedli, pożegnaliśmy się z obsługą hotelową (Emma wstała wcześniej od stołu i uregulowała opłaty za nasz pobyt) i wsiedliśmy do aut, które miały nas zawieźć na lotnisko. Szczęście mnie nie opuszczało póki co, bo Shannon został przydzielony do innego auta niż ja i Jared. Podróż na lotnisko trwała krótko, ponieważ obiekt znajdował się na obrzeżach miasta po „naszej stronie”. Tym razem to brat pomógł mi wysiąść z auta, nie chcąc, żeby znowu był to Jay. Widocznie bał się, że znowu coś złamię.
- Jak nastroje? – zapytał się, kiedy pomalutku przechodziliśmy do hali odpraw.
- Chyba zaczynam się bać… - powiedziałam, czując, jak w moim żołądku zaczynają się rewolucje. Może i w pokoju absolutnie obojętny był mi lot, jednak kiedy zobaczyłam samoloty za szybą, niepokój i strach wrócił.
- Nie bój się! Aż tak pechowa nie jesteś – próbował dodać mi otuchy Fred.
Spojrzałam na niego takim wzrokiem, że postanowił od razu zamilknąć. Położyłam swoje pikające rzeczy na pudełku (na przykład kule) i przeszłam przez bramkę. Zapikało, bo jakby inaczej! W końcu w gipsie mogę przechowywać tyle materiałów wybuchowych, że to mała głowa. Zaproszono mnie do innej bramki, gdzie robiono mi rentgen całego ciała, kiedy odkryli, że wykrywacz metali nic nie da w przypadku obecności gipsu. Pokuśtykałam niezdarnie w wskazane miejsce i poczułam, jak niewidoczne promienie przenikają przez moje ciało. Celnik siedzący przy monitorze popatrzył na mnie dziwnie, jednak przepuścił dalej, mówiąc, że to tylko druty w kości.
Schwytałam z powrotem kule i podreptałam do hali odlotów. Nasz samolot miał odlecieć dopiero za godzinę, więc trochę czasu mieliśmy. Każdy udał się tam, gdzie miał ochotę.
- Chcesz iść do toalety? – zapytała się Emma, siadając koło mnie.
Kiedy to zaproponowała, poczułam parcie na pęcherz, więc tylko skinęłam głową i ruszyłyśmy w kierunku kibli. Załatwiłam się i stanęłam przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciowi i poprawiając sobie włosy. Po chwili Emma wyszła ze swojej kabiny, umyła ręce i wróciłyśmy z powrotem do czekającej na nas ekipy. Wszyscy ze mną gadali, próbując sprawić, żebym zapomniała o tym, co zaraz ma nastąpić. Przed zaproszeniem nas do samolotu podszedł do nas Matt, który miał w rękach bilety.
- Są numerkowane miejsca, więc nie jest fajnie – rzekł smutno.
- A możesz sprawić, żebym siedział koło Mary? – zapytał się Jared.
W tym momencie zapowiedziano, iż nasz samolot jest podstawiony i mamy się pojawić przy bramce. Matt bezradnie spojrzał na Jay’a i rozdał nam losowo bilety. Nie zdążyłam spojrzeć na numerek siedzenia, gdyż wszyscy wypchnęli mnie jako pierwszą do kolejki ze względu na to, że dość wolno się poruszam i mogę spowodować ewentualne opóźnienie. Obrzuciłam ich groźnym spojrzeniem i podałam bilet kobiecie, która go przerwała w odpowiednim miejscu i zaprosiła na pokład samolotu. Z kulami pod pachą weszłam do korytarza, czując jak z każdym krokiem narasta we mnie niepokój, a odwaga mnie opuszcza. Po chwili dołączył do mnie Jared.
- Dasz radę? – spytał się cicho, pochylając się nade mną.
- Mam nadzieję… - odszepnęłam mu.
Starałam się przekonać mózg, że to absolutnie nie jest droga do samolotu, że to tylko taki korytarzyk, za którym będzie ziemia, pole, góry, jednak mój umysł nie był na tyle głupi i zwyczajnie nie nabrał się na te idiotyzmy. Zaczęło mi się robić niedobrze. Miałam nadzieję, że nie puszczę nigdzie pawia.
W środku powitały mnie stewardessy, kierując do odpowiedniego miejsca. Tym razem nie lecieliśmy najlepszą klasą, tylko tą zwykłą, ekonomiczną. Nie wiem, od czego to zależało, że mieliśmy lecieć ekonomicznym, po czym po rozejrzeniu się po samolocie zrozumiałam, że tu nie było innej klasy, tylko ta jedna. Dostało mi się miejsce przy oknie. Włożyłam kule do luku bagażowego i obserwowałam, gdzie pokierują Jareda. Ominął mój rząd i usiadł dwa rzędy przede mną. Zaklęłam w myślach. Kto usiądzie obok mnie? Nie chciałam mieć nikogo obcego! Czułam, jak narasta we mnie panika.
Fred usiadł obok Jareda, Tomo gdzieś w zupełnie innym miejscu razem z Emmą, Matt z dźwiękowcem. Shannon stał teraz, i kiedy stewardessa pokazała na mnie, a mężczyzna, z bananem na twarzy, ruszył ku mnie, zrobiło mi się gorąco. Nie, proszę, wcale jej nie chodziło o mnie, Shannon nie miał prawa tu usiąść, nie zgadzam się absolutnie na to.
- Siema – rzucił wesoło, siadając koło mnie.
- Kurwa jebana mać – szepnęłam niedosłyszalnie. Chyba szczęście mnie w tym momencie opuściło.
Starałam się, żeby nie było po mnie widać, że jestem niezadowolona z tego, że on tu siedzi. Mój mózg się bił z myślami, jedne cieszyły się bardzo, że siedzę obok niego, drugie nienawidziły za to cały świat, bo jednak wolałam Jareda niż jego brata. Rozmawiałam z nim, siląc się na spokój. Pokład zaczął się wypełniać ludźmi.

- Śniłaś mi się – w pewnym momencie powiedział do mnie Shannon, a ja popatrzyłam na niego przerażona. A co, jeśli mieliśmy ten sam sen? Niby to było niemożliwe, ale to wyjaśniałoby jego zachowanie przy stole. Nie chciałam wiedzieć, co mu się śniło. Oj, nie chciałam.

_______

Dziękuję Marcelinie za pomysł na wspaniały sen Mary, przez który może mieć problemy :> 
Oddaję Wam rozdział świeżutki i gorący, prawdopodobnie ostatni w tym tygodniu, bo nie uda mi się napisać jutro nowego, gdyż trochę późno wracam z uczelni, a w czwartek wyjeżdżam i nie ma mnie do niedzieli. No cóż, mam nadzieję, że emocje nie wystygną i będziecie czekać na 28 rozdział z niecierpliwością. :)
Czekam na Wasze zdania i kolejne propozycje, które mogłabym wdrążyć w opowiadanie! Pamiętajcie, że im bardziej jest rozbudowany Wasz komentarz, tym chętniej zabieram się za pisanie. <3

poniedziałek, 10 marca 2014

ROZDZIAŁ XXVI

Obudziliśmy się niewyspani i z kacem. Bez żadnego marudzenia ogarnęliśmy się i zeszliśmy na dół, oczekując na resztę towarzystwa. Zeszli po 5 minutach. Wszyscy byli jakby przygaszeni i markotni, niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Pogoda za oknem jakby wyczuła naszą atmosferę i również była nijaka – szaro, na słońce do końca dnia się zupełnie nie zapowiadało, wiał wiatr oraz, dodatkowo, zaczął padać deszcz.
Wyszliśmy na dwór ociągając się, w końcu nikomu nie chciało się opuszczać ten cieplutki i suchy zakątek na ziemi. Dodatkowo sytuacji nie poprawiał fakt, że mieliśmy tu być z powrotem dopiero po zapadnięciu zmroku, bo wątpiliśmy, żeby udało nam się idealnie wszystko za pierwszym razem nagrać, aby było takie, jakie Jared chciał.
- No, uszy do góry! Uda nam się wszystko od razu nagrać, prawda? – próbował nas rozgrzać Jared, jednak bezskutecznie. Spojrzałam na niego spode łba, a mój wzrok mówił jedno: zamknij się, do jasnej cholery, bo tylko nas bardziej wkurwiasz.
Usiadł, przygaszony, bo pewnie reszta zgromadzenia zareagowała identycznie do mnie, i przejechaliśmy podróż w zupełnej ciszy. W pewnym momencie auto się zatrzymało, a ja spojrzałam przez szybę. Znajdowaliśmy się właśnie pod naszym hotelem, gdzie wewnątrz mieliśmy dokręcać pozostałe sceny. Jako że zespół wynajął hotel na tylko dwa dni nie było bata – trzeba było dzisiaj wszystko nakręcić.
Weszliśmy do środka (ja nadal o kulach, z trudem pokonywałam stopnie będąc w takim, a nie innym stanie psychicznym – dobijało mnie wszystko dzisiaj, czyli depresja po całości). Wewnątrz czekali techniczni, którzy też mieli nietęgie miny na twarzy, nikt nie pałał miłością do pracy w ten paskudny dzień. Usiedliśmy ciężko w holu hotelowym na kanapach i czekaliśmy na przemówienie szefa, który stał na dywanie pośrodku holu. Odchrząknął kilka razy, w końcu wziął się w garść i powiedział:
- Wiem, że jest, jak jest, ciężko jest zarówno Wam, jak i mi, uwierzcie. – spojrzał na Shannona, który wyglądał z nas najgorzej, a ja się wcale temu nie dziwiłam, wczorajsza dawka alkoholu, którą w siebie wlał, potrafiła rozwalić na łopatki nawet największego pijoka. – Ale musimy spiąć pośladki i to nagrać dzisiaj! Więcej okazji nie będzie, o czym wszyscy doskonale wiemy. Im więcej dzisiaj włożymy pracy, tym większa będzie satysfakcja z osiągniętego sukcesu. A ja wierzę, że nam się uda!
- Brat, daj se spokój, to nie ma sensu, my się nie wybijemy – wymamrotał ledwo słyszalnie Shannon.
- Całe szczęście, że Twój wygląd jest adekwatny do roli, jaką odegrasz w tym teledysku, wiedziałem, że weźmiesz głęboko do serca moje rady – zakpił sobie z niego Jared. Tak, nie mylicie się, Shanny swoje sceny odgrywał jako człowiek będący w stanie upojenia alkoholowego.
Perkusista mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Jared popatrzył na nas zrezygnowany.
- Po prostu zróbmy to, co mamy zrobić. Nie ma co owijać w bawełnę. Do roboty.
Kiedy ludzie rozeszli się w sobie wiadomym celu, pokuśtykałam do młodszego Leto. W końcu nadal nie wiedziałam, co mam robić i kim mam być.
- Jay, nie wiem czy wiesz, ale ja nadal nie wiem, co mam takiego robić w Twoim jakże świetnym teledysku. Zdradzisz mi proszę ten sekrecik? – zapytałam się.
- Hm, więc będziesz z Shannonem dzisiaj grała, zmiana planów.
- Może coś więcej? – nie powiem, ożywiłam się trochę.
- Zagrasz dziewczynę jego marzeń, która wychodzi z prysznica w samym ręczniku, a następnie podchodzi do Shannona i całuje go. Oczywiście będziesz cała mokra, jakbyś była po kąpieli.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę. Co mu do łba strzeliło? Czy on zapomniał, że jedną nogę mam, hm, jakby to powiedzieć.. ozdobioną obrzydliwą białą masą gipsową? Miałam nadzieję, że zaraz mi powie, że żartował, i mam tylko udawać wieszak na kurtki bądź stojak na obrazy.
- I zrobimy Ci na ten czas blond włosy, ale nie martw się, spray, którym popsikają Ci włosy, zmyje się od razu. Testowałem. – Jared jakby olał sobie moje spojrzenie. W końcu nie wytrzymałam i się wydarłam na niego.
- Czy ty kurwa jesteś ślepy czy nadal masz takiego kaca, że Ci opadły klapki na oczy? Nie widzisz, że mam jebany gips na nodze i jakoś ciężko będzie mi się utrzymać swobodnie pod prysznicem, nie mówiąc o przejściu do Shannona jakże spokojnym krokiem?! – z każdym moim wyrazem ton głosu był coraz bardziej nasączony jadem i wściekłością.
- Kochanie, ręcznik zakryje Twój gips, zresztą zobaczysz, co potrafi photoshop… A przejścia najwyżej nie będzie – rzucił beztrosko Leto, zupełnie nie przyjmując sobie do świadomości, ze właśnie AK na niego się wydarłam, że wszyscy stanęli w miejscu i zaciekawieni patrzyli na nas, co się tutaj dzieje. – Co się gapicie? Wracajcie do roboty! – pogonił ich Jay. On chyba serio stracił już mózg, pewnie wypłynął mu podczas porannej wizycie w toalecie na dłuższym posiedzeniu.
- No zobaczymy, jak Ci to wyjdzie… - widziałam, że dalsza dyskusja z nim nie ma sensu ani logiki.
Uśmiechnął się do mnie, pocałował mnie przelotnie w czoło i poszedł w kierunku recepcji hotelowej, gdzie mieli nagrać wejście do niej i odbiór klucza oraz koperty, ja natomiast pokuśtykałam do charakteryzatorki, która złapała mnie w swoje objęcia i posadziła na całkiem wygodnym krześle przy ogromnej toaletce. Wzięła moje włosy, zaczesała je do tyłu i zaczęła się nimi bawić. Cała jej praca trwała ponad 2 godziny, a efektem końcowym byłam ja, blondynka, z włosami jakbym dopiero co wyszła spod kabiny prysznicowej.
- Dobra, teraz musimy Ci gips zrobić…. – powiedziała do mnie Monica, czyli ta, która bawiła się mną podczas dzisiejszego dnia.
- W jakim sensie zrobić? – zapytałam się z przerażeniem w głosie. Nie pozwolę, żeby ktoś rozkuwał moją stal na nogach!
- Spokojnie, chodzi tylko o owinięcie go w materiał, dzięki któremu będzie można zrobić efekty specjalne, czyli nałożenie na Twój gips zdrowej nogi – uśmiechnęła się do mnie. Chyba jako jedyna miała dzisiaj dobry dzień i dobry humor. Widocznie nie doświadczyła kaca-mordercy podczas nocnego pijaństwa. Wróć, ja nawet nie wiedziałam, czy ona jest od Marsów czy tutejsza.
- No to dobrze. Długo to zajmie?
- Wystarczająco czasu, zgracie się z Shannonem pewnie idealnie czasowo.
Podszedł do nas Fred. Podniosłam wzrok i popatrzyłam się na niego pytającym wzrokiem, bo minę miał jakąś nietęgą.
- Leto to idiota – powiedział, a ja nie musiałam się pytać, o którego chodzi. Tylko jeden był idiotą, będąc zupełnie trzeźwym.
- A co tym razem zrobił? – dopytywałam się, zaciekawiona, co takiego zrobił Jay, że aż ój brat tak zaczął go nazywać.
- Zaproponował mi rolę nie do odrzucenia, koniec końców nie mogę jej odrzucić.
- Jaka? Weź no mów od razu a nie robisz z tego jakąś tajemnicę!
- Poinformował mnie, że wbiję w rolę pluszowego misia. Takiego brązowego, pluszowego misia.
Spojrzałam na niego, po raz kolejny zastanawiając się, czemu Jay nie wyskakuje z ukrycia z kamerą i nie wrzeszczy „żartowałem!”. Jednak kiedy to nie nastąpiło w ciągu kilkunastu sekund, uświadomiłam sobie, że propozycja szurniętego reżysera jest bardzo rzeczywista i prawdziwa. Zaśmiałam się, chociaż mojemu bratu do śmiechu nie było zupełnie.
- Widzę, że Jared dzisiaj naprawdę wysrał mózg, bo mi zaproponował chodzić swobodnie i lekko po zaparowanej i wilgotnej łazience – rzuciłam wesoło, patrząc, jak usta Freda się otwierają, nie chcąc mi uwierzyć, że to prawda. – Tak, dobrze słyszysz, mam popierdalać po łazience w samym kurwa ręczniku, bez żadnej bielizny pod spodem, bo tak chce Jay.
- To chyba nie będę obecny w tej scenie, kiedyś mi nie przeszkadzało Twoje ciało, teraz jednak wiesz, sprawy mają się inaczej… - powiedział powoli, mrużąc oczy.
- Jestem ciekawa, czy Shannon o tym wie. Oraz Emma – zastanawiałam się głośno.
- Co, znowu o nas plotkujecie? – usłyszałam za sobą głos kobiety. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak ona i perkusista idą ku mnie, trzymając się za rękę. – I czemu właściwie jesteś blondynką? Chyba mam większego kaca niż się spodziewałam… - jęknęła.
- Nie, nadal mam brązowe włosy. Tylko nasz guru wymyślił sobie, że mam stać się blondynką i obściskiwać się z Shannonem w łazience, mając na sobie tylko ręcznik.
- Ekstra, w końcu szykuje się jakaś fajna rola dla mnie! – krzyknął rozentuzjazmowany Shannon, wreszcie się ocknąwszy z agonii kacowej. Emma uderzyła go w ramię ze złością. – No co, pożartować sobie nie można? – zapytał się jej z wyrzutem, masując bolące miejsce.
- Zbyt przekonująco nie brzmiałeś, jeśli to miał być żart… - rzucił Fred powoli.
Shannon popatrzył się na nas, obrzucił nienawistnym spojrzeniem i poszedł sobie gdzieś, zostawiając Emmę samą.
- Shanny jest dziwnie humorzastym facetem – powiedziała Monica cicho. Skoro tak mówiła, to chyba oznaczało, że jednak jest w marsowej ekipie.
- Tak samo jak jego mocno szurnięty brat – westchnęłam. – Po cholerę mnie do tego wziął? Przecież ja i aktorstwo to ostatnia rzecz na świecie, którą bym się podjęła. Mógł wziąć Ciebie, Emmo, w końcu wie, że Ty i Shannon jesteście razem.
- Nie, powiedziałam mu, że absolutnie nie zgodzę się być w jego teledysku, choćby miało się walić i sypać, nie wystąpię. Nie chcę, żeby ludzie mnie znienawidzili.
- Znienawidzić? Za cóż to niby znowu? – przeraziłam się. A co, jak mnie też znienawidzą z zupełnie nieznanego mi powodu?
- Po prostu nie pasuję do tego, i, uwierz mi, że wyszłabym 10000 razy gorzej niż Ty. Przez mój brak talentu aktorskiego oraz fakt, że do niezbyt urodziwych należę ludzie by mnie znienawidzili, że tak bardzo nie pasuję do tych idealnie stworzonych scenariuszy Jareda. Za to Ty masz piękne ciało i twarz, ludzie Cię pokochają jeszcze, zobaczysz – uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Do pokoju wkroczył Jared.
- Mary, jesteś gotowa? Zaraz Twoja scena z Shannonem!
- Nagraj coś innego teraz, bo się muszę rozebrać i podumać – rzekłam teatralnym głosem dotykając swojego czoła i zamykając lekko powieki.
- Moja Mary, taka idealna! – zaśmiał się cicho i już go nie było.
- To co ja mam tam do cholery robić? – zapytałam się 20 minut później, kiedy, ubrana w ręcznik sięgający mi ledwie za dupę, stałam pod prysznicem w kabinie i trzymałam głupawo wąż.
- Popatrz się w kamerę, a potem na Shannona, który wyrośnie przed kamerą, następnie spróbuj jakoś do niego iść w miarę zgrabnym krokiem, potem zarzuć mu ręce na szyję, przyciągnij go do siebie i go pocałuj czule w usta. Shannon, Ty też masz się w to wczuć i ją przytulić – powiedział Jared, patrząc się na moją gołą nogę, jedyną, która była widoczna.
No świetnie, dopiero teraz dowiadywałam się, ze mam się całować z jego starszym bratem. Spojrzałam na Shannona, któremu wrócił humor i szeroko się do mnie uśmiechnął. Myślałam, ze czeka mnie tylko przytulas z Zwierzakiem, a tu proszę, jak szybko plany potrafią się zmieniać! Emmy wśród nas nie było, tak samo sak i Freda, ale reszta ekipy specjalnie się urwała, żeby obserwować akurat ten fragment nagrywanego teledysku.
- Jesteś gotowa? – zapytał się mnie Jay.
- Jeśli jebnę i złamię sobie nogę, pierdolę cały ten show biznes i wracam do matki – rzuciłam wściekle.
- Kamera start! – krzyknął przejęty Jared, po raz kolejny olewając moje słowa.
Spojrzałam na kamerę, następnie na Shannona, w głowie zadając sobie pytanie: jak ja, do cholery, mam stąd wyjść i dojść do Leto w tym stanie? Patrząc się wciąż na niego zrobiłam krok do przodu zdrową nogą, i, jakimś cudem, udało mi się przeciągnąć gips do przodu, zdrowa, gips, zdrowa… Rozłożyłam szeroko ręce, czekając, jak Shannon się do mnie przysunie i mnie przytuli do siebie. Poczułam jego dotyk przez cienki ręcznik i zrobiło mi się gorąco. Zaczęłam akurat w tym momencie czuć pożądanie, i nie było ono absolutnie skierowane w stronę Jareda, lecz w jego starszego brata. Shannon chyba też się w to wczuł, widziałam, jak jego rysy na twarzy się wygładzają i się skupia całkowicie na swojej roli. W jego oczach skakały iskierki pożądania. Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i nachylił się nade mną tak, że przez moment czułam jego oddech na swoich wargach. Odchyliłam lekko głowę do tyłu, a on pocałował mnie mocno.
Pocałunek z nim był zupełnie inny niż z Jaredem. Jay był delikatny i spokojny, a w Shannonie było coś dzikiego, ruchliwego, gorącego. Całą siłą woli skupiłam się na tym, aby nie pieprzyć ludzi, którzy nas otaczają, i zatracić się całkowicie w Shannym. Tak bardzo chciałam, żeby w tej chwili liczył się tylko on i ja!
- Stop stop stop! – krzyknął Jay, a ja z cudem oderwałam swoje wargi od warg Shannona.
- O co chodzi? – zapytał się starszy Leto, nadal trzymając mnie mocno w ramionach.
- To było fenomenalne! Powtórzcie to jeszcze raz, muszę mieć inne ujęcie!
- Ale od początku? Od prysznica? – jęknęłam.
- Nie, tylko ten pocałunek!
Mój potworek we mnie zawył z radością na wieść, że mam powtórzyć całowanie się z Leto. Kiedy kamera znowu zaczęła nas nagrywać, Shannon znowu pochylił się powoli nade mną i musnął moje wargi, aby po chwili zacząć mnie namiętnie całować. Oddałam mu się całkowicie. Przeszywał mnie dreszcz, a zwierzak we mnie obudził chyba stado motylków. Wiedziałam, że jemu też to się podoba, ta scena, bo czułam, jak bije od niego radość, gorąco, czułam, ile pasji wkłada w ten głupi pocałunek, i czułam również, ze też stara się kontrolować i nie rzucić wszystkiego w pizdu i po prostu zacząć mnie pieprzyć na środku łazienki hotelowej.
Kiedy po raz kolejny Jared powiedział, żebyśmy przerwali, mój potwór jęknął zasmucony, kiedy nasze wargi się rozdzieliły. Przez moment Shannon trzymał je przy moim uchu i cichym szeptem powiedział:
- Musimy to kiedyś dokończyć – po czym mnie całkowicie puścił i się cofnął kilka kroków, wbijając ręce w kieszeń.
- Tak, mamy to! Pierwsza scena, którą nakręciliśmy w 10 minut, jestem z Was dumny – powiedział Jared, gratulując nam, po czym uciekł do innego pokoju w celu nagrania kolejnej sceny.
Monica podeszła do mnie i narzuciła mi szlafrok na ramiona. Szybko przewiązałam się w pasie, i, dysząc ciężko, oklapłam na kanapie w pokoju charakteryzacyjnym, do którego przeszłam po nakręceniu sceny. Shannon od razu zmył się do Emmy, a z tego, co słyszałam, kręcono teraz rolę misia-Freda i Tomo’a.
Nie poznawałam się. Mając obok tak wspaniałego faceta, jakim był Jared, nie sądziłam, że ktoś inny rozpali we mnie takie uczucia, a już na pewno nie Shannon Leto, jego własny rodzony brat! Byłam w szoku. Moja psychika i stabilność w tym momencie absolutnie siadły. Chcąc nie chcąc, mój mózg dokonywał analizy i porównania pocałunków z dwoma Leto, i wywnioskował, że o wiele lepiej było mi z Shannonem niż z Jaredem. Stop, mózgu! On ma swoją Emmę, ja mam Jareda, nie chcę prowadzić do dziwnych i niekomfortowych sytuacji. Jednak ten głos Shanna, mówiący, że dokończymy to kiedyś, sprawiał, ze cała momentalnie drżałam z emocji.
Do końca dnia nagrań byłam niespokojna i rozchwiana emocjonalnie. Kiedy padł ostatni klaps na planie, a miało to miejsce około północy, i wystrzeliły korki od szampana, Jared podziękował całej ekipie za wspólnie spędzony czas i poświęcenie, jakiego dokonaliśmy.
- A szczególne podziękowania należą się mojemu braciszkowi, Shannonowi, oraz mojej ślicznej dziewczynie, Mary, za ich jakże niesamowite granie uczuciami przed kamerą! Brawa dla nich! – wzniósł kieliszek, a wokół rozległy się brawa. Rozejrzałam się po ludziach, niepewnie się uśmiechając, a kiedy spojrzałam na Szaniastego, ten się do mnie uśmiechnął i wypił nasze zdrowie. Zrobiłam to samo, w końcu szkoda mi było trunku znajdującego się w moim kieliszku.
Zapakowaliśmy sprzęt i ochoczo ruszyliśmy ku wyjściu. Już nie jechaliśmy smutni oraz przygnębieni, w aucie panowała radość i ożywienie faktem, że to już koniec i można wrócić do domu, aby się wylegiwać tam do granic wytrzymałości. Na szczęście siedziałam obok Jareda, więc nie byłam narażona na ukradkowe spojrzenia i dotyki z Shannonem. Miałam ogromną nadzieję, że z czasem żądza na niego mi całkowicie przejdzie, a na moim pragnieniu nikt nie ucierpi, ponieważ go zwyczajnie nie będzie.
Auto zatrzymało się pod naszym hotelem, a ja wychodząc, zasłabłam i poleciałam w ramiona Jay’a, który akurat pomagał mi wychodzić. Momentalnie otrzeźwiał i się zapytał przestraszony:
- Mary, nic Ci nie jest? Dobrze się czujesz?
Spojrzałam na niego, blado się uśmiechając.
- Prawdę mówiąc to noga i głowa mnie niesamowicie bolą, jednak trochę przesadziłam z moim stanem użytkowania dzisiaj.
Bez słowa wziął mnie na ręce, i przytulając do swojego torsu, wniósł do naszego pokoju, po czym delikatnie mnie odłożył na łóżko. Tak, Jay miał to, czego nie miał Shannon – delikatność i troskę o drugiego człowieka.
- Lepiej Ci? – zapytał się z miłością w głosie.
Uśmiechnęłam się już żywiej do niego. Położył się koło mnie i mocno mnie do siebie przyciągnął, a ja napawałam się jego wspaniałym zapachem, którego dzisiaj nie miałam jeszcze okazji wąchać. Dotknęłam jego klatki piersiowej tam, gdzie znajduje się serce.
- Dziękuję, że tu jesteś – wyszeptałam.

Pocałował mnie w czoło, po czym wstał z łóżka i pomógł mi się przenieść do łazienki, abym tam skorzystała z ubikacji, następnie pomagał mi przy myciu, ubrał mnie, bo byłam zbyt zmęczona, żeby takie czynności wykonać, położył z powrotem na łóżku (przy każdej zmianie miejsca brał mnie na ręce, nie pozwalając, abym zrobiła najmniejszy chociaż krok) i otulił kołdrą. Po 5 minutach, odświeżony i pachnący, wślizgnął się do łóżka. Zasnęliśmy snem dobrym i spokojnym.

____________

WYBACZCIE, ŻE ZNOWU KOŃCZĘ, JAK ZASYPIAJĄ, TO OSTATNI RAZ. ;_; 
No i wybaczcie oczywiście moją tak długą nieobecność, koncert w Paryżu oraz w Berlinie spowodował, że całkowicie zapomniałam o tym opowiadaniu, a jak już siadałam i chciałam pisać, to wena w dziwny sposób wyparowywała i zamieniała się w gówno. W końcu usiadłam po północy i w niecałe półtorej godziny wypociłam ten rozdział. Może nie jest wyśmienity w porównaniu do poprzednich, ale tu zaczyna się coś, co potem nie będzie widziane przez długi czas, ale wróci, na pewno wróci, a od tego zaczną się później problemy... ; )
Każdy komentarz mile widziany :D