sobota, 11 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ XXXVII

 - Na pewno chcesz to zrobić? - spytał się mnie po raz setny Harry.
 - Musi wiedzieć. Nieważne, jakie stosunki są między nami, musi wiedzieć o dziecku - odpowiedziałam po raz kolejny to samo, co wcześniej.
Siedzieliśmy w kuchni. Od tamtej sceny w szpitalu minęły 2 miesiące. Gips mi zdjęli i o dziwo od razu chodziłam normalnie, nie potrzebowałam żadnej rehabilitacji, co było dla mnie zbawieniem, gdyż obawiałam się o to, że będę potrzebowała jeszcze kilku tygodni, aby móc być całkowicie sprawnym człowiekiem. Brzuch był już lekko widoczny, kiedy miałam na sobie obcisłe rzeczy, dlatego zaczęłam kupować luźne koszulki oraz szersze już spodnie. Byłam pod stałą opieką lekarzy dzięki Harry'emu, u którego wciąż mieszkałam.
Nie pogodziłam się z Jaredem. Próbowałam już kilka razy do niego dzwonić, ten jednak z uporem maniaka albo nie odbierał, albo od razu wciskał czerwony przycisk. Było mi bardzo smutno, myślałam, że jednak zależało mu na mnie i na naszym uczuciu. Widocznie wciąż wierzył bratu, chociaż nie mógł mieć postaw, bo, jak się okazało, Shannon miał naprawdę spore ubytki w pamięci i regularnie odwiedzał psychiatrę w szpitalu, który pomagał mu przywrócić wspomnienia, oddzielić fikcję od rzeczywistości. Szło to bardzo opornie, bo potrzebował wciąż pomocy kogoś z zewnątrz, kto był przy danym wydarzeniu. Czekałam, kiedy mnie o to poproszą, ale widocznie tutaj Shannon był pewny, że jednak coś się między nami wydarzyło...
Jakoś miesiąc temu premierę miał teledysk Marsów - "The Kill". Wzbudził naprawdę duże zainteresowanie wśród ludzi, a zespół dzięki niemu stał się bardziej znany i bilety na nadchodzące koncerty rozchodziły się błyskawicznie. Dochodziło czasami do sytuacji, że przenoszono koncert do większej sali, żeby więcej ludzi mogło zobaczyć show lub dokładano kolejny koncert w następnym bądź wcześniejszym dniu. Teledysk został już ogłoszony jako przebój roku, zapowiadano dla niego kilkanaście statuetek. Myślałam, ze ten fakt sprawi, że Jared do mnie zadzwoni i podziękuje za podsunięcie mu pomysłu, ale widocznie nie planował takiego ruchu, gdyż telefon nadal milczał.
Teraz słów kilka o dziecku. Płci nie znałam, nie chciałam jej jeszcze znać, ale wiedziałam już, że kocham Kruszynkę najmocniej pod słońcem. Znosiłam ciążę bardzo dobrze, prawie w ogóle nie dawała mi się we znaki - zero mdłości, zero huśtawek nastroju.. Jedyną wadą był wręcz wilczy apetyt. Potrafiłam zjeść za jednym zamachem dwulitrowe pudełko lodów. Harry patrzył czasami na mnie z przerażeniem, że tyle jem a prawie w ogóle nie tyję, a ja na to wzruszałam tylko ramionami - dla mnie tam było dobrze, że mój apetyt nie spowodował okładanie się tkanki tłuszczowej w moim ciele.
O Kruszynce oprócz Harry'ego wiedział jeszcze Fred. Odwiedziłam go kilka dni po tym, kiedy byłam już pewna, że jestem w ciąży. Cieszył się i gratulował mi, mówiąc, że w końcu doczeka się chrześniaka. Zjedliśmy skromny poczęstunek po czym pożegnałam się z nim szybko, gdyż nie chciałam rozmawiać na temat Jareda, a wiedziałam, ze chciał się o to zapytać. Poinformowałam go tylko, że chwilowo jesteśmy pokłóceni, nie chcąc, aby wiedział, jak bardzo źle jest między nami.
 - Może lepiej idź do jego matki wpierw? - zasugerował Harry.
 - W sumie... - zastanowiłam się nad tą opcją. Bałam się reakcji Jareda, a najlepsza do wybadania gruntu była jego matka. - Chyba tak zrobię.
 - W końcu jakaś mądra decyzja! - westchnął z ulgą ratownik.
Spojrzałam na niego z ukosa. Mimo że chciałam to zrobić, w głębi duszy czułam jakiś wewnętrzny niepokój, który chciał, abym porzuciła zamiar odwiedzenia Jay'a. Ignorowałam jednak ten głos, usiłując przekonać samą siebie, że nic mi nie będzie. Brednie, niby czemu człowiek, który mnie kiedyś kochał (serce zabolało mnie nieprzyjemnie w tym momencie, ponieważ ja nadal go kochałam i tęskniłam za nim okropnie noc w noc), miałby mi zrobić krzywdę?
 - Sugerujesz, że całe moje życie to zła decyzja? - wyszeptałam, mrużąc złowrogo oczy.
 - Oj no weź, przecież wiesz, o co mi chodzi - żachnął się Harry. - Kiedy idziesz?
 - Chyba nawet zaraz, jak tylko się dowiem, czy jest w domu i czy przypadkiem nie gości któregoś ze swoich synów u siebie... - przewróciłam oczami.
 - Ok, to dzwoń, ja pójdę się szykować do pracy - rzucił, po czym wyszedł z kuchni i udał się do łazienki, aby się wykąpać.
Sięgnęłam po słuchawkę telefonu, który leżał na stole, i wykręciłam z pamięci numer Costance. Co jak co, ale pamięć do numerów i ogólnie do wszystkich cyfr miałam niesamowitą - wystarczyło, że mogłam powtórzyć daną sekwencję 15 liczb raz, a po 2 godzinach bez zająknięcia potrafiłam wyrecytować z pamięci właściwy rząd cyferek. Znajomi mi zazdrościli, a ja tylko wzruszałam ramionami, bo w końcu niby kiedy mi się przyda ta umiejętność? Nawet teraz nie potrafiłam dostrzec tej zalety w swojej osobie, traktowałam ją jak każdą normalną rzecz.
Po 3 sygnałach ktoś odebrał.
 - Costance Leto, słucham? - odezwał się kobiecy głos, którego tak dawno nie słyszałam.
- Dzień dobry, Costance, tu Mary - powiedziałam nieśmiało, bowiem w tym momencie opuściła mnie cała odwaga. - Czy masz dzisiaj.. yhm... - zaschło mi w gardle. Przełknęłam ślinę i spróbowałam od nowa wypowiedzieć zdanie. - Czy masz dzisiaj trochę wolnego czasu, kiedy byłabyś sama, ponieważ chciałabym z Tobą porozmawiać?
 - Miło Cię słyszeć, Mary! - zawołała szczerze Costance, a mi odeszła gdzieś trema i strach. Po głosie wyczuwałam, że nie żywi do mnie żadnego urazu.  - Pasuje Ci za godzinkę w moim domu?
 - Z chęcią wpadnę! Na pewno Ci nie będę przeszkadzać? - upewniłam się.
 - Mary, ty zawsze jesteś mile widziana w moim domu niezależnie od sytuacji, jaka jest między Tobą a Jaredem - zapewniła mnie Costance.
 - Uhm.. Dziękuję! To do zobaczenia - powiedziałam i rozłączyłam się.
Harry stanął w drzwiach i spojrzał na mnie
 - Dziwnie się czuję, bo nie czuje do mnie żadnego urazu, a myślałam, że jednak skrzywdziłam jej syna... I za godzinę muszę być pod jej domem - poinformowałam go.
 - Podrzucić Cię? Akurat jadę w tamte okolice, bo muszę coś na mieście załatwić, więc dla mnie to nie problem - zaproponował kolega.
 - Pewnie! - ucieszyłam się, że nie będę musiała jeździć komunikacją miejską po mieście w jedną stronę. - Za ile wychodzisz z domu?
 - Hm... - spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie. - Za 15 minut.
 - To idę się szykować.
Wstałam z krzesła i ruszyłam do pokoju, gdzie przebrałam się w zwiewną sukienkę, w której w ogóle nie było widać żadnych odznak ciąży oraz beżową marynarkę. Jeśli chodzi o ciążę i ubrania to póki co się w wszystko mieściłam, jednak już było widać zaokrąglony brzuszek, a w staniku zaczynało brakować miejsca. Poza tym wyglądałam jak normalna szczupła dziewczyna, co mnie niezmiernie cieszyło.
Weszłam do łazienki, gdzie wcześniej był Harry. W powietrzu unosiła się delikatna woń męskich perfum. Lubiłam te perfumy, kojarzyły mi się z czymś dobrym. Wzięłam swój grzebień do ręki i rozczesałam swoje długie włosy, które sięgały mi już pasa. Kochałam je nad życie, chyba tylko Bóg byłby w stanie mnie nakłonić do obcięcia ich. Następnie wzięłam szczoteczkę do zębów i przemyłam swoje uzębienie, aby pozbyć się nieświeżego oddechu. Przeciągnęłam jeszcze pomadką ochronną usta, psiknęłam szyję swoimi perfumami i byłam gotowa do wyjścia.
 - Już wyszykowana? - spytał się Harry, uśmiechając się do mnie z czułością.
 - Pewnie! Tylko buty założę i torebkę wezmę - odwzajemniłam mu uśmiech.
Kochałam w tym facecie to, że zawsze potrafił mnie rozśmieszyć w najgorszych chwilach. Nie spodziewałam się, że w dzisiejszych czasach spotkam się z przyjaźnią damsko - męską. Kochałam go, ale jak brata, i wiedziałam, że on też mnie kocha jak siostrę. Nie było mowy o tym, aby nasza miłość przerosła się w tą, jaką darzą się pary, zakochane osoby, małżeństwa. Raz się zaśmiałam, że pewnie jesteśmy rodziną, skoro rozumiemy się bez słów. O swoich rodzicach Harry powiedział mi niewiele. Wiedziałam tylko, że matka wychowywała go samotnie, ojca nie znał. Nie był planowany, jego matka widziała się raptem parę razy z mężczyzną, który dał jej te nasienie, z którego powstał ratownik. W tym momencie jego mama przebywała w Las Vegas razem ze swoją młodszą siostrą, gdzie prowadziły kawiarniany interes.
Wzięłam skromną torebkę, gdzie schowałam najpotrzebniejsze rzeczy, założyłam beżowe sandałki i wyszłam na dwór. Wsiadłam do auta i ruszyliśmy przed siebie. Nerwowo skubałam rąbek sukienki, co zauważył Harry, bo się spytał po minucie:
 - Denerwujesz się?
 - Trochę tak... Nie wiem, czy to był dobry pomysł, boję się tego, co mnie spotka. Mam nadzieję, że będzie sama... Nie chcę spotkać żadnego Leto na drodze - podzieliłam się swoimi obawami.
 - Myślę, że wszystko będzie w porządku - pocieszał mnie. - Jakby się coś działo - dzwoń! Podjadę ambulansem na sygnale - puścił mi oczko.
Przez resztę podróży rozglądałam się po bokach, myślami wciąż błądząc przy Jaredzie. Tak bardzo chciałam go spotkać, powiedzieć mu, jak bardzo go kocham, przytulić się do niego... Tęskniłam za jego zapachem, za jego głosem, wzrokiem, dotykiem. Za jego całą osobą tęskniłam. Wiedziałam, że jak go dzisiaj spotkam, to będę musiała się naprawdę bardzo dużo wysilić, aby nie rzucić się w jego ramiona. Najbardziej bałam się jego reakcji i zachowania, bo nie wiedziałam, czy przez te 2 miesiące nie znalazł sobie nowej kobiety do kochania, z którą już sobie ułożył życie. Dowiem się w domu jego matki, czy nadal mnie kocha. Nie wątpiłam, że Costance mnie poinformuje, czy jej syn jest nadal wolny czy ktoś inny skradł jego serce.
 - Jesteśmy na miejscu - Harry zaparkował pod domem Costance. - Pamiętaj, jak coś to dzwoń!
 - Dzięki, bracie - rzuciłam do niego i pocałowałam go w policzek. - Pracuj ciężko, żebyś miał co jeść potem.
 - A ty się tam trzymaj. Powodzenia! - rzucił i odjechał.
Spojrzałam na drewniane drzwi. Dzieliło mnie od nich 20 metrów. Szłam powoli, robiąc malutkie kroczki. Z każdym krokiem coraz bardziej się stresowałam. Modliłam się w myślach, żeby nie otworzył Jared albo Shannon. Niby zapewniła mnie Costance, że nikogo nie będzie, mimo to nie byłam pewna jej szczerości. W końcu stanęłam przed drzwiami. Niepewnie uniosłam pięść i zastukałam kilka razy w nie. Otworzyła mi Costance.
 - Och, Mary, witaj, kochanie! - uśmiechnęła się do mnie szeroko i rozłożyła ręce, aby mnie przytulić.
 - Witaj, Costance! - przytuliłam się do niej, czując, jak kamień spada mi z serca. Nie spotkam dzisiaj Jareda. Dla mnie lepiej, nie byłam gotowa go spotkać.
Puściła mnie i weszłyśmy do środka. Zaprowadziła mnie do salonu, gdzie leżały naszykowane już ciastka oraz 2 filiżanki.
 - Usiądź sobie, ja pójdę herbaty zaparzyć, odkryłam nowy gatunek w sklepie, który smakuje wręcz niesamowicie! - powiedziała do mnie kobieta, po czym wyszła do kuchni, a ja usiadłam na brzegu kanapy.
Wzięłam ciastko w dłoń i zaczęłam je jeść, rozglądając się po mieszkaniu. Nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty, tylko za oknem zrobiło się bardziej zielono, w końcu zaczynało nadchodzić lato. Wróciła Costance z parującym dzbankiem. Nalała od razu do filiżanek napój i usiadła obok mnie.
 - Co tam u Ciebie słychać? - zapytała się mnie.
 - W sumie to nic się nie dzieje - lekko ją skłamałam. Przecież nie powiem od razu, że jestem w ciąży! - Zamieszkałam u Harry'ego, tego ratownika z szpitala, gdzie... stała się ta nieprzyjemna sytuacja - zakończyłam bezbarwnym tonem, zagryzając sobie wargę, żeby się nie rozpłakać. Nie sądziłam, że to się okaże aż takie trudne.
 - Kim jest dla Ciebie Harry? - spojrzała na mnie bystrym okiem kobieta.
 - Przyjacielem. Kocham go jak brat, a on mnie jak siostrę. Między nami do niczego nigdy nie dojdzie, jestem tego pewna.
Wtem coś cicho trzasnęło. Rozejrzałam się przerażonym wzrokiem po domu. Nie wierzyłam w zjawy, więc to mogło oznaczać tylko jedno - w mieszkaniu jest intruz!
 - Och, pewnie znowu nie zamknęłam okna na górze i spadł kwiatek. Poczekaj tutaj, idę go podnieść i zamknę przy okazji okno - uspokoiła mnie Costance.
Nie było jej 3 minuty, które trwały dla mnie jak wieczność. Bałam się, że jej życiu coś zagraża, że za drzwiami stoi złodziej z nożem w dłoni i czeka tylko na okazję, aby ją zabić. Przez cały czas oczekiwania trzymałam rękę na torebce, aby w każdej chwili móc wyciągnąć telefon i wezwać na czas gliny.
 - Tak jak myślałam, okno było otwarte. Znowu ziemia się rozsypała po podłodze, ale potem to ogarnę. W końcu ty tutaj jesteś - uśmiechnęła się do mnie kobieta, kiedy wróciła.
 - Pyszna herbata! Co to w ogóle za smak? Bo nie umiem zgadnąć...
 - Ach, owoce marakui i mięty. Dziwne połączenie, ale niepowtarzalne! - poinformowała mnie.
Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym ponad 2 godziny. Omijałyśmy tylko temat Leto oraz tego, co było w szpitalu. Ja nie chciałam o tym rozmawiać, a Costance grzecznie nie zaczynała tematu. Tak bardzo mi brakowało rozmowy z nią! Była naprawdę inteligentną kobietą, z którą można było o wszystkim rozmawiać. Nie brakowało nam tematów do rozmów.
 - Mary, muszę się o coś spytać... - spojrzała na mnie, kiedy jadłam czekoladowe ciasto.
Zamarłam. Proszę, nie mów nic o Jaredzie, nie jestem gotowa, nie psuj tej pięknej rozmowy.
 - Ukrywasz coś przede mną? - spytała się.
 - Dlaczego twierdzisz, że coś ukrywam? - byłam zmieszana.
 - Bo, nie żeby coś, ale zjadłaś wszystkie ciasteczka, wypiłaś 3 filiżanki herbaty, odmówiłaś kawy, a teraz zjadasz piąty kawałek ciasta. Nie żebym twierdziła, że jesteś niedożywiona, wręcz przeciwnie, widzę, że Twoje piersi stały się pełniejsze. Jesteś w ciąży?
Tak bardzo mnie zaskoczyła, że przez kilka sekund nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. A myślałam, że uda mi się ukryć to przed nią! Jednak dla tak mądrej osoby jak ona wszystko jest widoczne. Odłożyłam talerzyk z ciastem i spojrzałam na nią zmęczonym wzrokiem.
 - Tak, jestem - wyszeptałam.
 - Który tydzień?
 - Dziewiąty.
 - Wiesz, kto jest ojcem?
Między nami zapadła niezręczna cisza na moment. Nie wiedziałam, czy uwierzyła Shannonowi, bowiem w ciążę zaszłam podczas pobytu w hotelu, kiedy kochałam się z Jaredem, ale według wersji Shannona to z nim też. Ja tam wiedziałam, że to jest sen, i że to młodszy jest ojcem dziecka, ale... No właśnie.
 - Jared. - odparłam, starając się, aby mój głos zabrzmiał wiarygodnie.
 - Wiesz... Muszę Cię poinformować, że okazało się, że Shannon miał faktycznie zwidy w tym szpitalu. Chciałam cię przeprosić za to, że niesłusznie cię oskarżyłam o niewierność, ale wiesz, jaka była wtedy sytuacja... Prawie się żegnałam z synem, a tu się okazało, że żyje. Za dużo nerwów, za mało myślenia, co spowodowało taką a nie inną reakcję. Wybaczysz mi? - spojrzała na mnie z łzami w oczach.
 - Nigdy nie żywiłam do nikogo z was z tego powodu urazu, widziałam stan Shannona plus to jego znacie dłużej niż mnie - nie wytrzymałam i mi też łzy pociekły z oczu. Otworzyła ramiona, a ja się wtuliłam w jej ramiona.
 - Tęsknisz za Jaredem? - wyszeptała, głaszcząc czule mnie po włosach.
 - Tęsknota to za mało powiedziane... Codziennie się budzę z myślą, że to wszystko to tylko zły sen, i że kiedy otworzę oczy, on będzie obok mnie. I codziennie budzę się zawiedziona. Boję się cały czas, że już mnie nie kocha, że znalazł sobie inną kobietę. Tak pusto jest bez niego. I tak dziwnie. Gdyby nie Harry, pewnie dawno skończyłabym dwa metry pod ziemią. Brakuje mi go.. - zwierzyłam się z tego, co od dwóch miesięcy ciążyło mi na duszy.
 - Oj, Mary... - Costance się rozpłakała.  - Moja biedna mała dziewczynka.. Czemu to wszystko tak się potoczyło?
 - Bo życie nie jest sprawiedliwe - zaśmiałam się gorzko. - Ile bym dała, żeby usłyszeć jego głos teraz... Zobaczyć go, powiedzieć mu, jak bardzo go kocham i ile dla mnie znaczy. Nie musi mi odwzajemniać miłości, już się pogodziłam z tym, że go straciłam. Chcę mu tylko ostatni raz powiedzieć, że go kocham. No i poinformować o naszym dziecku. Tylko się tak bardzo boję tego spotkania... - pociągnęłam mocno nosem.
 - Mary.... - usłyszałam nagle za sobą.
Moje serce zabiło szybciej. Ale.. jak to możliwe?! Wszystko słyszał?! Bałam się spojrzeć za siebie, więc nadal byłam wtulona w Costance.
 - Mary, proszę Cię, spójrz na mnie.
Ten jego głos. Boże, po moim ciele rozeszło się niesamowite ciepło, a ja sama czułam się, jakby w końcu, po tak długim okresie błąkania się w ciemnościach nastąpiła jasność. Niepewnie odsunęłam się od Constance, nadal na nią patrząc. Uśmiechnęła się do mnie lekko, przez łzy, i kiwnęła głową. Odwróciłam się i zobaczyłam moją jedyną miłość, ojca mojego dziecka.
Schudł co najmniej z 10 kilo. Włosy miał ciut krótsze niż kiedyś, ale były teraz niedbale ułożone. Pod oczami miał wielkie wory. Ubranie luźno wisiało na nim, zaś zarost miał kilkudniowy, taki, jaki najbardziej kochałam. Ale skupiłam się na jego oczach, na jego błękicie tak głębokim, że można było się w ni zatracić. Oczy pełne łez, ale też tej niesamowitej iskierki, która odejmowała każdemu człowiekowi co najmniej 10 lat. Usta miał lekko rozchylone, a wargi mu dygotały.
Podszedł do mnie wolnym krokiem i klęknął na kolanach przede mną. Nasz wzrok był na tym samym poziomie. Moje oczy od nowa zapełniły się łzami.
 - Mary, kocham Cię. Kocham Cię nad życie. Każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty myślałem o Tobie, a raczej o tym, że Cię straciłem. I nie mogłem się z tym pogodzić. Nikt nie przebywał w moim towarzystwie dłużej niż 5 minut, ponieważ wszystko mnie denerwowało i rozpraszało. A w mojej głowie byłaś tylko ty i moja głupota i debilizm. Byłem przekonany, że cię straciłem. Widziałem cię miesiąc temu na zakupach, chciałem do ciebie podejść i prosić cię o wybaczenie, ale widziałem cię z innym facetem, z tym ratownikiem. Mój świat w tamtym momencie się załamał, bo widziałem, jak bardzo byłaś szczęśliwa u jego boku, a ja nie potrafiłem ci tego zapewnić. Byłem najgłupszym człowiekiem pod słońcem, że tak szybko cię oddałem, bez żadnej walki. I widzisz, czym przypłaciłem... A dzisiaj się dowiedziałem, kiedy rozmawiałaś z moją mamą, że to tylko Twój przyjaciel. Cały ciężar spadł z mojego serca, a ja poczułem się jak nowonarodzony. Tak, podsłuchiwałem waszej rozmowy, chciałem chociaż tyle mieć z twojej obecności tutaj. Wybaczysz mi? - w jego oczach zalśniły nowe łzy.
Kochałam go kurwa nad życie i nic tego nie mogło zepsuć, nic. Z uśmiechem na twarzy i policzkami mokrymi od łez odpowiedziałam tylko jedno słowo:
 - Tak.
Nasze usta się połączyły, a te dwa miesiące życia bez niego odeszły w niepamięć, bowiem wszystko wróciło do normy.

______________

Miało to wyglądać trochę inaczej, ale że miałam wenę akurat dzisiaj to wygląda to tak. Słodko, cukierkowato, szczęśliwie, tęczowo do porzygu. Niestety, ale jestem romantyczką :v
I przepraszam za tak długi okres niedodawania rozdziałów. Nie wiem niestety, czy to się zmieni, gdyż w moim życiu za dużo się ostatnio zmieniło. Na razie nie mam zadnej weny i pomysłu na następny rozdział, więc znowu może być kilkumiesięczna przerwa, na którą nic nie poradzę.