piątek, 24 stycznia 2014

INFORMACJA

Cześć.

Zawieszam bloga na czas nieokreślony. Nie to, że nie mam weny, po prostu smuci mnie, że ludzie nie doceniają tego, iż ktoś się napoci, nawymyśla, straci swój czas na napisane jednego rozdziału, gdzie długość to przeciętnie 3,5 strony w Wordzie, a w zamian za to nic nie otrzymuje. Rozumiem, że macie problemy z poprawnie ułożonym zdaniem, ale głupie "fajny rozdział, pisz dalej" motywuje pisarza do kontynuowania własnego dzieła.
To, czy wrócę z nowym rozdziałem, zależy tylko i wyłącznie od Was.

Pozdrawiam,
Maja

wtorek, 21 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XXIV

Fred zrobił obrażoną minę, jednak ja wiedziałam, ze tylko udaje, za dobrze znałam swojego brata. Uderzyłam go lekko pięścią w ramię.
-Tej, nie fochaj się, jestem Twoją jedyną młodszą siostrzyczką – zrobiłam minę smutnego pieska.
Fred momentalnie się uśmiechnął, przytulił mnie do siebie i potargał po włosach. Jęknęłam cicho, nie lubiłam, kiedy ktoś czochrał moje włosy, te potem były całe potargane i ciężko było czasami delikatnie rozczesać, bez używania siły.
-Freeeeeed, ja tego nie lubię – marudziłam.
-Nic się nie zmieniłaś! – zawołał wesoło, chcąc mnie znowu potargać. Uchyliłam się przed jego ręką, prawie nie upadając na ziemię. – Uważaj, bo znowu będziesz miała coś zagipsowane! – rzucił z zaniepokojeniem, kiedy zobaczył, że ledwo utrzymałam równowagę.
-To już więcej mi tak nie rób, naprawdę nienawidzę tego gestu.
-Okej okej… - rzucił i włożył ręce do kieszeni, po czym oddalił się do przyczepy, gdzie wszyscy czekali na charakteryzację.
Podczas gdy brat był szykowany przez ekipę, zespół wyszedł ze swojej. Jared miał wyprostowane włosy, a na sobie miał czarny, prosty sweterek i ciemne dżinsy, co sprawiło, że wyglądał jak każdy normalny człowiek. Niczym nie przypominał gwiazdę rocka. Pozostali członkowie też wyglądali normalnie. Żaden z nich nie miał na sobie charakterystycznego make upu. Wokalista podszedł do mnie.
-Jak noga? – zapytał z czułością.
-Boli jak cholera po porannej gimnastyce – uśmiechnęłam się jednoznacznie – ale jeszcze nie potrzeba mi żadnych tabletek przeciwbólowych.
-No to dobrze… Możecie się przenieść? Siedzicie na głównym planie.
-Nie ma sprawy!
Leto pocałował mnie w czubek głowy i oddalił się do limuzyny, ja tymczasem z Emmą odeszłyśmy z planu nagrywania i usiadłyśmy obok przyczepy Marsów, mając przed sobą widok na podjazd oraz hotel. Zespół wsiadł do pojazdu, który odjechał trochę od hotelu, a wokół drogi wyrośli kamerzyści ze swoim sprzętem. Po chwili padł pierwszy klaps na planie i zaczęli kręcić teledysk, który miał na zawsze odmienić losy Marsów.
Powtarzali kilka razy wjazd limuzyny przed hotel, aby móc mieć nagranie z kilku ujęć, żeby potem móc wybrać te najlepsze, następnie wpakowali się do auta i kręcili od środka dialog. W międzyczasie zaczęłam się nudzić i wstałam ze swojego krzesełka, po czym pokuśtykałam do przyczep dla aktorów z wielkiego balu. Fred stał razem ze swoim „bliźniakiem” który faktycznie był do niego podobny na pierwszy rzut oka, ale po dokładnej obserwacji można było zauważyć między nimi różnicę. Obydwoje byli ubrani w eleganckie czarne fraki, białe eleganckie koszule, a u szyi mieli zawiązane czarne muszki.
-Wow, mój brat taki przystojny! – zawołałam, gwiżdżąc.
Uśmiechnął się do mnie, po czym wrócił do rozmawiania ze swoim partnerem, aby dowiedzieć się więcej, co i kiedy dokładnie ma zrobić. Przysłuchiwałam się rozmowie dzięki której dowiedziałam się, że oni mają otwierać drzwi przed normalną wersją Marsiaków do słynnej sali balowej. Odwróciłam się w stronę auta, gdzie do środka wpakowali się ludzie z kamerami, chcąc nakręcić ich od środka. Pewnie nie mieli zbyt wygodnie, może i auto było duże, ale te kamery na pewno sporo miejsca zajmowały.
Emmie i mi zrobiło się zimno, więc weszłyśmy do środka hotelu. Ludzie występujący w balu już czekali na swoją kolej nagrywania. Wszyscy ze sobą rozmawiali, śmiali się, plotkowali, było widać, że się dobrze znają. Zaszyłam się z kobietą w kuchni, gdzie stał niby-kucharz i robił wszystkim kanapki oraz ciepłe napoje. Poprosiłam o gorącą herbatę, a z tacy porwałam chleb z marmoladą i zaczęłam jeść. Emma popijała wolno kubek kawy, zamykając przy tym oczy i relaksując się każdym łykiem cieczy. Pogadałyśmy trochę o pogodzie, naszym życiu, planach na przyszłość, zainteresowaniach.. Miałyśmy dużo wspólnych tematów, dzięki czemu mogłyśmy gadać, gadać i gadać.
-Emma, tu jesteś! – wpadł Jared lekko potargany. Podszedł do nas, pocałował mnie przelotnie w czubek głowy, wziął kubek herbaty i skierował się do wyjścia, mówiąc nadal do nas – Chodźcie, teraz będziemy nagrywać w sali balowej!
Weszłyśmy do pomieszczenia i wspięłyśmy się po schodach na balkon (ja oczywiście z niemałym wysiłkiem i zajęło mi to 3 razy więcej czasu niż Emmie, ale się udało), a pod nami ludzie zaczęli się szykować do kręcenia. Padł klaps i kamerzysta zaczął wszystko nagrywać. Oparłam się łokciami o balustradę, opierając wcześniej o nią kule, i obserwowałam z lekkim znudzeniem całą scenę. Powtarzali po kilka razy każde ujęcie, na szczęście ludzie się nie buntowali tylko ochoczo spełniali każdą zachciankę pana Jareda Leto. Po godzinie Emma również zdawała się być znużona. Usiadła w fotelu, rozwaliła się i zaczęła po chwili delikatnie chrapać. Usiadłam obok niej i również popadłam w drzemkę.
-A co tu się wyprawia!? – obudził mnie wściekły głos Jareda. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wokalista stoi nad nami. Za oknami było już ciemno. Wielkie nieba, przespałyśmy chyba z 4 godziny żmudnego nagrywania!
-Jared, błagam, ciszej – mruknęłam przecierając oczy.
-Czemu nie oglądacie mojego dziecka? Ja rozumiem Emmę, bo nie jest w to tak bardzo wkręcona, ale Ty, Mary? – pieklił się.
-Jay, skarbie, nawet jeśli bym coś powiedziała, że mi nie pasuje, i tak byś powiedział, że nie mam racji i zrobił po swojemu – wstałam i stanęłam naprzeciwko Leto, rozciągając swoje mięśnie, które były w niewygodnej pozycji przez dość długi czas. Obok mnie Emma się przeciągała w fotelu, jednak widziałam, że jest ciekawa dalszej wymiany zdań.
-Nieprawda! – fochnął się Jared, zakładając ręce na klatce piersiowej.
-Jared, przecież jesteś perfekcjonistą, który wszystko musi mieć ułożone idealnie i w każdym calu spełnione, chyba że chcesz poinformować mnie, że się mylę? – przyjrzałam mu się badawczo.
Popatrzył na mnie z gniewem, potem sobie jednak darował, bo opuścił ręce i wbił wzrok w ziemię.
-Masz rację, jestem czasami taki przewidywalny – rzekł smutnym głosem.
Doczłapałam się do niego i chwyciłam pod brodę, delikatnie ją unosząc, żeby patrzył na mnie.
-Jesteś cudownym człowiekiem, który tylko chce, żeby wszystko wyszło idealnie – powiedziałam do niego.
Uśmiechnął się do mnie szeroko i pochylił, aby pocałować mnie w usta. Wepchnęłam język do jego jamy ustnej i przysunęłam się bliżej, aby odległość między naszymi ciałami była jak najmniejsza.
-Ej ej, nie kręcimy tutaj porno! – zawołał ze śmiechem Shannon, który wszedł na górę.
Jared pokazał mu środkowy palec nie przerywając naszego pocałunku. Shannon tylko pokręcił głową, i , chwytając dłoń Emmy, zaczął schodzić na dół.
-Za 3 minuty odjeżdżamy, jeśli nie chcesz wracać na piechotę to radzę Ci się pospieszyć i ruszyć swoje 4 litery! – zawołał z dołu i wyszedł na zewnątrz.
Jared przerwał pocałunek.
-Czas chyba zejść? – rzucił, uśmiechając się do mnie.
-Zgodzę się z Tobą w 100%. Ahoj, przygodo! – zaśmiałam się, stając u szczytu schodów.
Przypatrzyłam się, kiedy nagle wpadł mi najbardziej idiotyczny pomysł na świecie. Jared mnie szarpnął za rękę, abym zeszła, ja jednak stałam dalej na krawędzi.
-Jared, ja zjadę po poręczy – powiedziałam mu, widząc jego pytający się wzrok.
Zaśmiał się.
-Chyba straciłaś zmysły, Mary! – podeszłam do poręczy i zaczęłam się odwracać, przerzucając zdrową nogę przez nią. – Kurwa, Mary, zabijesz się! – krzyknął przerażony.
Wytknęłam mu język, położyłam się na brzuchu i puściłam się. Nie miałam nigdy okazji zjeżdżać na poręczy, bo wszędzie były albo za krótkie albo zawracały w połowie albo za wąskie, a ta była jakby wyśniona! Szeroka, długa, i przede wszystkim całkowicie prosta! Szybko minęłam Jaya, który stał jakby wmurowany na przedostatnim stopniu, i zjechałam, dziko piszcząc i śmiejąc się. Nabierałam coraz większej prędkości, jednak ani na moment nie pojawił się strach, ze mogę na końcu wybić się w powietrze i upaść na ziemię, łamiąc sobie kolejne kości. Liczyła się tylko chwila i to uczucie, że szybujesz w powietrzu i czujesz z tego niesamowitą satysfakcję.
Wyczuwałam intuicyjnie, że zaraz poręcza się skończy, więc odstawiłam nogę z gipsem bardziej na bok, a zdrową wyprostowałam, żeby przy lądowaniu wylądować właśnie na tej nieuszkodzonej, i zaczęłam delikatnie hamować swoim ciałem oraz dłońmi. Poczułam, że stopa jest już w powietrzu, pod nią nie ma nic, za chwilę noga, brzuch, i bach!, wylądowałam na dywanie. Dłońmi schwyciłam się ostatniego prawie szczebla poręczy i tak zgięta w pół stałam, nie chcąc się przewrócić. Puściłam poręczę, kiedy całkowicie moje ciało wyhamowało, położyłam zagipsowaną nogę i ukłoniłam się głęboko, śmiejąc się, Jaredowi, który stał na szczycie i patrzył się na mnie z niedowierzeniem.
-Chodź, bo się spóźnimy! – rzuciłam do niego. – Tylko weź moje kule, bo zapomniałam zupełnie o nich!
Leto się cofnął, chwycił kule i zszedł z nimi, kręcąc głową.
-To było idiotyczne – rzucił do mnie, podając mi mój sprzęt.
Przyjęłam go z wielką ulgą i oparłam się o kule, wzdychając. Co jak co, ale ta adrenalina zupełnie zabrała mi siły, które jeszcze jakimś cudem były.
Mówiłem Ci, żebyś tego nie robiła – udawał ważnego Leto, idąc obok mnie.
-Nic nie mówiłeś, jestem dorosła i umiem podejmować decyzje – wytknęłam do niego język, przyspieszając.
W końcu znaleźliśmy się na zewnątrz. Zastała nas już noc. Wsiedliśmy do mini busu, gdzie wszyscy z niecierpliwością na nas czekali. Wsiedliśmy do niego i zajęliśmy miejsca, po czym bus ruszył z piskiem opon.
-Mogliście później się dokończyć całowanie – mruknął Tomo.
-Skończyliśmy od razu! – bronił się wokalista. – To tylko Mary wpadła na szalony pomysł zjechania po poręczy.
-Kurwa, popierdoliło Cię?! Mogłaś się zabić! – krzyknął Fred do mnie.
Wzruszyłam obojętnie ramionami.
-Siedzę tu i żyję, nie wiem, z czym macie problem – rzekłam.
Brat popatrzył na mnie z litością i wrócił do przerwanej rozmowy z Mattem, ja natomiast oparłam głowę o szybę busa i zamknęłam oczy, odpływając w swój własny świat, dostępny tylko dla mnie, którego nikt nie potrafiłby zrozumieć. Czasami potrzebowałam takiej odskoczni w tym smutnym szarym życiu, aby pobyć sama ze swoimi myślami, przeanalizować różne zachowania, sytuacje.. Takie chwile na pewno ma każdy z nas.
-Mary, obudź się! – wrzasnął do mnie Jared, kiedy zatrzymaliśmy się przed naszym hotelem. Reszta zaczęła pomału wychodzić.
-Jay, człowieku, ja kurwa nie spałam… - warknęłam na niego.
-To co w takim razie robiłaś? – wkurzył się momentalnie Leto.
-Myślałam.
-Po dzisiejszym stwierdzam, że nie umiesz myśleć – powiedział beznamiętnie.
Wkurwiłam się na pana Pozjadałem Wszystkie Rozumy Kurwa Świata.
-Spierdalaj stąd, Leto – wysyczałam.
Popatrzył na mnie z politowaniem i zeskoczył z auta, a następnie skierował się w stronę hotelu, pozostawiając mnie na pastwę losu. Po chwili zrozumiałam, że opieprzenie go to był jednak błąd, kiedy spojrzałam, jak wysoko nad ziemią jest podłoga auta. Do tej pory zawsze Jared pomagał mi wysiadać z auta, teraz byłam skazana na siebie. Westchnęłam głęboko i chwyciłam za kule. Postawiłam je na ziemi i wysunęłam zdrową nogę, żeby na niej stanąć. W momencie próby przeciągnięcia drugiej nogi z samochodu na ziemię poczułam, że potknęła się o dywan znajdujący się w środku. Tracąc gwałtownie i momentalnie równowagę poleciałam na asfalt, rozłożyłam ręce, ratując się przed rozbiciem sobie nosa bądź innej części twarzy, niestety zapomniałam, że powinnam była się bardziej skupić na zagipsowanej nodze. Ta najpierw uderzyła się o próg samochodu, następnie zaś huknęła gipsem o asfalt.
Momentalnie poczułam taki ból, jakby w środku doszło do rozerwania wszystkich mięśni, jakie tylko posiadam w nodze. Był tak silny, że łzy automatycznie poleciały mi z oczu. Zacisnęłam zęby i płytko oddychałam, niezdolna do wzięcia głębszego wdechu.
-Kurwa mać, to boli! – wrzasnęłam. – Ja pierdolę, przestań mnie boleć, jebano nogo! Za jakie kurwa grzechy?!
-Kurwa, Mary, możesz ruszyć mózgiem i przestać się drzeć na całe osiedle? – Jared wyszedł przed drzwi wejściowe.
Popatrzyłam na niego, a moje łzy zaczęły skapywać na ziemię, po czym pochyliłam się nad nogą, obejmując gips. Jared przybiegł i stanął nade mną.
-Co Ci kurwa jest? – zapytał się przerażony.
-Chyba złamałam sobie nogę – syknęłam z bólu.
-O Boże, czemu mi to zrobiłeś?! – zaczął lamentować Leto. – Czemu dałeś mi tak wspaniałą kobietę, a ja nie potrafię o nią zadbać?! Jakim jestem pierdolonym idiotą, jak mogłem Cię zostawić skazaną na własny los, osobę kaleką, której trzeba pomagać w tak trudnych chwilach? Za jakie grzechy mnie opuściłeś i doprowadziłeś do tak bolesnego upadku dla mojego kochania? I po co się obrażałem i fochałem na Ciebie, przeze mnie teraz tu leżysz z rozwaloną nogą!
Spojrzałam na niego w szoku, że aż zapomniałam na dosłownie moment i bólu i płaczu.
-Jared, kurwa, ogarnij swojego chuja i dzwoń na pogotowie a nie będziesz mi się tu żalił – warknęłam do niego.
Popatrzył na mnie jak na idiotkę, ale po chwili się zreflektował i wyjął komórkę z kieszeni, wybrał numer alarmowy po czym zgłosił mnie i mój nieszczęsny przypadek. W końcu coś ruszyło tego matoła i usiadł obok mnie, aby mnie do siebie przytulić i pogłaskać po głowie w ramach uspokojenia mojej osoby. Posłużyłam się jego koszulą jako wielką chusteczką higieniczną – smarkałam w nią i ocierałam sobie oczy. Ból był już mniejszy, ale nadal był i przeszkadzał mi niesamowicie. Mimo że nie byłam lekarzem to wiedziałam doskonale, że w którymś momencie mam złamanie otwarte, więc wolałam się nie przemieszczać nigdzie z nogą, bo jak się kość przemieści to już w ogóle będzie tragedia. Nadal płytko oddychałam niezdolna do wzięcia głębokiego wdechu. Jay co chwila mnie przepraszał, miałam dość jego gadania ale też brak siły, żeby mu powiedzieć, aby zamknął swoją jadaczkę.
Po 5 minutach, kiedy kierowca odjechał ze swoim wozem na tyły hotelu, wcześniej pytając się, co mi się stało (poszedł ze wszystkimi do środka aby uzgodnić szczegóły co do jutrzejszego dnia) i upewnieniu się, że na pewno nie będzie musiał nas zawozić do szpitala, przed drzwi wejściowe wyszedł Shannon.
-Przestańcie uprawiać seks tak publicznie, to jest do porzygania! – krzyknął. – Jared, czekam na Ciebie już chyba wieczność, mieliśmy grać w pasjansa!
-Ty przygłupi bracie, zamknij się na chwilę i nie wyciągaj zbyt pochopnie wniosków! – powiedział groźnie młodszy Leto.
Perkusista podszedł do mnie i kiedy zobaczył moją całą czerwoną od płaczu twarz zrozumiał, że chyba jednak nie bzykamy się pod chmurką tylko stało się coś znacznie poważniejszego.
-Co się dzieje?
-Chyba złamała sobie nogę – poinformował go brat.
-Przynieść Wam koce, coś do picia? – zaoferował swą pomoc Shannon.
W tym momencie na podjeździe pojawiły się światła należące do jakiegoś auta. Po chwili wiedzieliśmy, że to wyczekiwana karetka dojechała na miejsce. Zahamowała ledwo przed nami, omal nas nie rozjeżdżając. Zrobiło mi się czarno przed oczami i traciłam chyba przytomność, bo jak przez mgłę pamiętam, że wyszedł pielęgniarz, zapytał się o coś Jareda, poszedł na tyły karetki i wrócił z kolegą z łóżkiem, na które mnie delikatnie przenieśli, jednak naruszyli moją nogę, a ja na chwilę odpłynęłam z bólu.
Ocknęłam się w karetce, gdzie leżałam. Obok mnie siedział Jay. Poczułam igłę w swojej żyle i spojrzałam w górę – nade mną wisiała kroplówka, gdzie pewnie wstrzyknięto mi jakiś lek przeciwbólowy, bo już nie było tak źle jak wcześniej. Karetka pędziła przez miasto.
-Jared.. – poruszyłam ledwie wargami.
-Jestem przy Tobie! – ścisnął mnie delikatnie za dłoń.

-Znowu będę się bawiła w szpitalu.. – uśmiechnęłam się ledwo i zamknęłam oczy, odpływając. Ostatnie, co pamiętam, to szepczący do mnie Jared „będzie dobrze, bo Cię kocham, pamiętaj o tym”. Czarność. Znowu.
_____________
Wybaczcie, sesja ;_; Nienawidzę tego stworzenia, tak bardzo mnie wkurwia.. Dodatkowo straciłam dzisiaj półtorej strony Worda i musiałam od nowa pisać ;_____;
Dziękuję, że jesteście.
Wszystkie komentarze bardzo miło widziane. ^^.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XXIII (+18)

-Kawusia dla naszej kochanej pary, kawusia! – Shannon wparował się do pokoju z dwoma ogromnymi kubkami kawy.
-Leto! – wrzasnęłam. – Czy Ty wiesz, która jest godzina?!
-7 rano – odparł lekko zdziwiony.
-No właśnie! – jęknęłam, opadając z powrotem na poduszki.
Jared, niewzruszony nagłym wejściem swojego brata, spał dalej, cicho pochrapując. Shannon położył kubki na stoliczku i popatrzył się z dziwną miną Jaredowi.
-Nawet o tym nie myśl – rzuciłam do niego, chcąc zasłonić nieudolnie swoim ciałem Jareda.
Shannon nie odpowiedział tylko podszedł do końca łóżka i złapał Jareda za kostki, po czym zdecydowanym ruchem pociągnął go za nie, czego efektem był upadek ofiary na podłogę.
-Kurwa mać, zabiję Cię, Shanny! – krzyczał głośno Jared, a ja obserwowałam, jak starszy Leto, chichocząc pod nosem, ucieka szybko z pokoju.
Wokalista, przeklinając cały czas pod nosem, schwycił się ramy łóżka i podciągnął się, po czym rzucił się na łóżko obok mnie, jęcząc i łapiąc się za tyłek.
-Mój tyłek… Zabiję go kiedyś, on jest straszny! – mruknął złowieszczo.
Sięgnęłam po kubki z kawą i podałam jeden Jaredowi. Ten popatrzył na niego ze złością, odwrócił głowę, chcąc pokazać, że jest obrażony na brata i nie weźmie do rąk nic, co powstało z jego inicjatywy, jednak po chwili złapał kubek i zaczął z niego pić.
-Jego kawie tak trudno się oprzeć, przez co cała złość od razu wyparowuje do niego… Skubany – oznajmił mi. – Ogarnijmy się i zejdźmy na dół, pewnie na nas czekają, aby ruszyć w końcu z tym teledyskiem.
-Och, Jared, naprawdę musimy się spieszyć tak bardzo? – zapytałam się go, przygryzając lekko dolną wargę.
Popatrzył na mnie lekko zdezorientowany, nie mając pojęcia, o co mi chodzi, jednak po chwili załapał, bo uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Och Mary Mary, będzie jeszcze niejedna okazja do tego.
-Ale ja chcę teraz – wygięłam usta w podkówkę.
-Mary, oni na nas czekają, a jak… - nie pozwoliłam mu dokończyć zdania, bo wpiłam się w jego wargi.
Automatycznie zaczął mi oddawać pocałunek, przysuwając mnie bliżej do siebie. Nie pozostałam dłużna i zaczęłam błądzić ręką po jego nagim torsie. Rozpalała mnie od środka żądza oraz pragnienie. Nie potrafiłam tego przełożyć na później, chciałam się z nim kochać tu i teraz. Gdzieś miałam to, że ekipa na nas czeka, liczyły się tylko nasze uczucia.
Złapał delikatnie brzeg mojej koszulki i zdjął ją ze mnie. Odzież wylądowała w rogu pokoju. Popatrzyłam w jego błękitne oczy, w których malowało się pragnienie. Ten hipnotyzujący wzrok sprawiał, że czułam ciarki na całym ciele, a moja cała dusza jest prześwietlana przez jego spojrzenie. Przesunął delikatnie ręką po zdrowej nodze. Każdy jego gest pozostawiał u mnie gęsią skórkę.
Nie siedziałam w zbyt wygodnej pozycji, szczerze powiedziawszy to zagipsowana noga zaczęła mnie boleć, ale to nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Zaczęłam go znowu całować, wpychając język do jego ust. Dłońmi muskałam jego umięśnione plecy. Przez moje ciało zaczęły przechodzić fale gorąca, a motyle w brzuchu świrowały. Sięgnęłam do jego majtek i zaczęłam je ściągać.
-Witaj, mały przyjacielu – rzuciłam, gdy członek Jareda wyskoczył z bielizny, gotowy do akcji. – Jak Cię zwą?
Jared zaśmiał się mi w szyję, którą właśnie obcałowywał. Poczułam jego oddech na skórze.
-Jared Junior jestem! – odpowiedział cienkim głosem.
-Czy jesteś gotowy spełnić swój święty obowiązek? – zapytałam się, chichocząc.
-Zawsze i wszędzie!
Rzuciłam niepotrzebne już majtki na podłogę, wracając do całowania. Teraz Jared bawił się w okolicach mojej bielizny, co jakiś czas specjalnie muskając przez materiał moją kobiecość. Stawałam się z dotyku na dotyk coraz bardziej wilgotna.
-Och, Leto, nie wygłupiaj się tylko zdejmij mi w końcu te cholerne majtki – warknęłam zdenerwowana do partnera.
Zaśmiał się cicho i pozbył się upierdliwego materiału na moim ciele. Delikatnie położył mnie na plecach, po czym pochylił się nade mną,, podpierając się łokciami. Wodziłam dłonią po jego torsie, kroczu, ramionach, twarzy, chcąc napajać się dotykiem jego skóry. On nie pozostał mi dłużny i również wędrował po moim ciele, jakby je poznawał na nowo. Zataczał kółka najpierw wokół prawego sutka, później koło lewego, przejechał po brzuchu, łaskocząc mnie delikatnie, musnął moje uda, po czym wrócił do twarzy i głaskał po policzku. Rozchyliłam szerzej uda (a właściwie tylko jedną nogę odchyliłam, bo druga z powodu gipsu nie była w stanie zgiąć się). Leto wyczuł to i powoli wsunął swoją męskość do środka mnie. Jęknęłam cicho z rozkoszy. Na początku bolało, bo miał naprawdę dużego, ale ten ból był przyjemny i podniecający. Zaczął poruszać powoli swoimi biodrami, a ja z każdym popchnięciem czułam rozpływające się po mnie gorąco. Jared dyszał mi w twarz. Patrzyliśmy sobie w oczy. Wierzyliśmy i ufaliśmy się wzajemnie, widziałam w jego oczach wielkie uczucie wobec mnie, tą żądzę i miłość. Przyspieszył trochę.  Nasze oddechy również przyspieszyły, a ja zaczęłam coraz głośniej jęczeć z rozkoszy.
Zaczęłam dochodzić. Ten stan był tak wspaniały, ta kulminacja wszystkich emocji, szczęścia, radości, żądzy, rozkoszy, rozlewała się po mnie raz po razie. Po oddechach Jareda wiedziałam, ze on też zaraz miał dojść. Nasze ruchy stały się jeszcze szybsze, tętno podskoczyło, zaczęliśmy ciężko oddychać, nie miałam siły, aby jęczeć, a po chwili jego sperma wypełniła mój środek. Wzięłam głęboki wdech, czując się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Zamknęłam powieki, a Leto bez sił padł obok mnie. Ciężko oddychaliśmy, w końcu ciszę przerwał wokalista.
-To jest coś, co nie?
-Tak, chciałoby się cały czas w tym trwać – uśmiechnęłam się do niego, całując go w policzek. Dotknęłam gipsu, chcąc sprawdzić, czy nie został w żadnym miejscu naruszony. Dotknęłam czegoś lepkiego. – Kurwa – rzuciłam. – Mam spermę na gipsie.
To zdanie wywołało u Jareda niekontrolowany wybuch śmiechu, a po chwili i ja dołączyłam do niego. Moje słowa były tak absurdalnie głupie i niedorzeczne, że nie było na nie innej reakcji.
-Przestań… się….. śmiać! – rzuciłam, łapiąc ledwo oddech. – Jak.. ja… mam… się tego teraz… pozbyć?!
-Nie wiem, ale to było dobre! Mój brzuch! – złapał się Jared za brzuch, nadal się śmiejąc. Z kącika jego oczu płynęły łzy.
W końcu się uspokoiliśmy, nie mogąc po raz kolejny złapać oddechu.
-Czas chyba zejść na dół, co nie? – zapytał się mnie.
-No, wypadałoby.
Jared wstał i pomógł mi stanąć do pionu. Wszystkie mięśnie mnie bolały, a noga to już w ogóle totalna katastrofa. Cała zdrętwiała i ledwo co na niej stałam. Jak ja miałam normalnie funkcjonować, skoro odebrano mi na jakiś czas możliwość chodzenia? Zdrowa noga ugięła się pode mną, straciłam równowagę, zachwiałam się i osunęłam się do tyłu. Całe szczęście, że za mną stało łóżko, bo tylko na nim usiadłam, nie robiąc sobie większej krzywdy. Wolałam nie myśleć, co by się stało, gdybym upadła na podłogę… Dosyć miałam gipsów oraz szpitali, a wiedziałam, że Jared od razu by mnie tam zawiózł.
-Nic Ci nie jest? – Leto stał już nade mną, przypatrując mi się z zaniepokojeniem w oczach.
-Nie, żyję jakoś, tylko noga mi zdrętwiała – machnęłam ręką. – Ubieraj się, nie będziesz tak z juniorem latał po całym pokoju, tylko podaj mi jeszcze bieliznę, bo szafka tak daleko stoi.. – teatralnie westchnęłam. Jared pokręcił z uśmiechem głową i pochylił się nad szufladą, aby znaleźć moją bieliznę.
-Łap! – rzucił mi czarny komplet.
Złapałam zręcznie i zaczęłam się ubierać, patrząc, jak Jared szuka po kątach swoich spodni, których się pozbył przed wejściem do pościeli.
-Pod łóżkiem – ulitowałam się nad nim.
Klęknął i zerknął pod mebel, po czym wyciągnął swoje czarne spodnie.
-Dzięki, jak ty to wszystko pamiętasz, gdzie co leży?
-Pamięć fotograficzna – tak, to akurat było przydatną cechą.
Poszedł do łazienki, a ja schwyciłam się ramy łóżka i podparłam się na niej, aby wstać. Udało mi się, tym razem stałam pewnie i stabilnie, wiedziałam, że nie już nie rąbnę na dupę, gdyż zdrętwienie w nodze już mi prawie całkowicie przeszło. Schwyciłam za kule i podeszłam do szafki z ubraniami. Wyjęłam koszulkę, spodnie z jedną nogawką (druga została obcięta, abym mogła w jakiś sposób założyć gips. Założyłam wszystko na siebie razem z skarpetkami i butami, narzuciłam skórzaną kurtkę i czekałam na Jareda, który brał szybki prysznic. W końcu wyszedł z niego. Woda skapywała z jego włosów na czarną koszulkę.
-Znowu bierzesz mnie na ręce? – zapytałam się.
-A wyobrażasz to inaczej?
-Nie – wyszczerzyłam do niego zęby w uśmiechu.
-No to hop – i złapał mnie w pasie, a potem wziął na ręce.
Jedną ręką trzymałam kule, zaś drugą oplotłam wokół jego karku. Muskałam go po nim delikatnie, czułam, jak pod moim dotykiem jego skóra mimowolnie drży. Zeszliśmy spokojnie po schodach. Kiedy byliśmy w połowie schodów na z pierwszego piętra na parter, ale nie byliśmy jeszcze widoczni, usłyszeliśmy krzyki, a w nich nasze imiona.
-Stój – szepnęłam do Jareda.
Zatrzymał się i delikatnie postawił mnie na ziemi. Na szczęście leżący dywan wytłumił odgłos moich kul oraz uderzenia gipsu o podłogę. Zaczęliśmy się przysłuchiwać kłótni, zaciekawieni, co o nas tam plotkują. Podejrzewałam, że będą coś marudzić na nasze „spóźnienie się”, ale nie przejęłam się tym zbytnio, w końcu to Jared był tutaj szefem i wszyscy powinni jemu się podporządkować.
-Fred, w dupie mam, że to Twoja siostra, mogłaby się czasami powstrzymać! – krzyczał Matt.
-Powiedz jeszcze jedno złe słowo o Mary, a obiecuję, że nie usiądziesz nigdy więcej na twardym siedzeniu! – słyszałam po głosie brata, że był naprawdę mocno wkurwiony.
-Jared też jest w tym winien, to przez nich mamy takie opóźnienie! Nie dość, że samolot spadł i spowodował taką obsuwę, to jeszcze lider musiał na nią czekać, dopóki nie wypiszą ją ze szpitala! – Matt wkurwiał się coraz bardziej.
-Co Ci kurwa tak na tym zależy?! 3 dni nas nie zbawią, nie moja wina, że nie masz w czym zamoczyć teraz swojego fiuta – szydził z przyjaciela Shannon.
Usłyszeliśmy, jak na ziemię upada coś ciężkiego. Jakiś kobiecy głos krzyknął.
-Jared, chodźmy tam, szybko – powiedziałam do przerażonego Leto, sama będąc w szoku.
Zbiegł ze schodów, skazując mnie na samodzielność. Nie przejęłam się tym jakoś, że mogę zaraz złamać kark, to nie było ważne, chciałam tylko wiedzieć, co się dzieje.
W połowie schodów zobaczyłam, co się działo na parterze, w holu hotelu. Matt siedział okrakiem na Shannonie i okładał go pięściami po twarzy. Fred i Jared starali się odciągnąć mężczyznę od ofiary, jednak bezskutecznie, bo Matt był rosłym i silnym chłopem, i co chwila się wyrywał z objęć. Shannon próbował bezradnie zakryć twarz przed atakującym. Tomo trzymał w objęciach Emmę, która szlochała mu w ramię. W końcu udało mi się zejść i podeszłam do bijących się.
-Mary, odjedź stąd! – krzyknął młodszy Leto.
Ja go jednak nie usłuchałam i podeszłam jeszcze bliżej, podniosłam kulę i z całej siły walnęłam nią w głowę Matta. Ten osunął się bezwładnie na ziemię.
-Siostra, zabiłaś człowieka! – krzyknął przerażony Fred. – Pójdziesz siedzieć!
-Jego nie da się chyba zabić – mruknęłam, obserwując, jak Matt pomału zaczyna się ocykać. – Shannon, wstawaj i wycofaj się, żeby Cię nie widział.
Z objęć Tomo wyrwała się Emma i podbiegła do perkusisty. Uklęknęła przy leżącym mężczyźnie i zaczęła go głaskać po klatce piersiowej, a jej łzy moczyły koszulkę Shannona. Nie wyglądał najlepiej, wszędzie lała się krew, wykładzina zaczynała nabierać intensywnego bordowego koloru.
-Nie płacz, nie chcę patrzeć na Twoje łzy – usłyszałam cichy głos Shannona.
Emma jeszcze bardziej się rozpłakała i pochyliła się nad perkusistą, całując go czule i delikatnie w usta. Ten wziął rękę i zaczął ją gładzić po policzku.
-Tej, nie umieram, będę jeszcze żył, to tylko krew! – rzucił wesoło Shannon po pocałunku.
Kobieta uśmiechnęła się do niego przez łzy i pomogła mu wstać.
-No to co teraz robimy? – zapytał się perkusista, chwiejąc się lekko na nogach. Emma przytuliła się do niego mocno, a on ją objął jedną ręką, cały szczęśliwy na twarzy. Nie przeszkadzała mu krew na twarzy, dla niego ważne było to, że miał w końcu przy swoim boku kobietę, o której tyle marzył i którą tak długo kochał. Razem wyglądali wyjątkowo uroczo, pasowali do siebie pod każdym względem.
Tomo, który w pewnym momencie wyszedł z holu, wrócił do niego z niewielką apteczką.
-Siadaj, mężny rycerzu, czas Cię opatrzyć.
Shannon się skrzywił, ale posłusznie usiadł na krzesełku. Emma stała obok niego i trzymała go delikatnie za ramię. Rozejrzałam się za Jaredem, Fredem i Mattem, który oprzytomniał i wstał, a dwójka zabrała go gdzieś. Stali w stołówce i nad czymś żywo dyskutowali. Miałam nadzieję, że nie dojdzie do jeszcze jednej kłótni, ale widząc, że Matt ma głowę opuszczoną prawie cały czas, miałam wrażenie, że w ten sposób wyraża skruchę wobec tego, co uczynił.
Shannon został opatrzony, na policzku miał ogromny plaster (na szczęście nie potrzebował szycia, co wesoło zakomunikował mi Tomo) i przytulał się do Emmy, która siedziała na jego kolanach. Tomo odstawił apteczkę i usiadł obok mnie zrezygnowany, zaś trójka w końcu skończyła między sobą rozmawiać i doszła do nas.
-A więc? – rzuciłam, bo zapanowała niezręczna cisza.
-Shannon, przepraszam, nie powinienem tak ostro reagować.. – rzucił zawstydzony Matt.
Leto wstał i podszedł do niego. Napięcie rosło.
-Ja też Cię chciałem przeprosić, ostatnie zdanie było wyjątkowo chamskie – powiedział, i przytulili się w ramach pojednania oraz pogodzenia się. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a napięcie prysło i ulotniło się.
-To gdzie teraz? – zapytał się wesoło Shannon.
-Do hotelu! – rzucił podekscytowany Jared i wybiegł prawie przez drzwi.
Obok mnie stanął Fred.
-Też jedziesz z nami? – zapytałam się ze zdziwieniem.
-Lider stwierdził, że skoro tu jestem to przydam się w nagrywaniu – zaśmiał się.
Wsiedliśmy do podstawionego busa, który przewiózł nas w oddalone o 15 minut od naszego noclegu miejsca, gdzie miało się odbyć kręcenie do teledysku. Budynek w rzeczywistości był hotelem, na czas kręcenia teledysku został zamknięty i oddany całkowicie w ręce Jareda. Był dość spory i miał swój tajemniczy klimat. Znajdował się między drzewami, które z powodu zimy były nagie, co powodowało, ze dodawały trochę grozy temu miejscu. Dzień był pochmurny, ale nie zapowiadało się na deszcz.
Na miejscu była obecna już cała ekipa, która rozstawiała swój sprzęt, oraz ludzie, którzy mieli być obecni w nagraniu, czyli miejscowi mieszkańcy. Przed hotelem stała długa czarna limuzyna.
-Widzę, że wszystko już gotowe do pracy, i świetnie, bo szkoda marnować czas! – rzucił Jared, kiedy bus zaparkował w wyznaczonym miejscu.
Wyszliśmy z wozu. Stanęłam z boku, podczas gdy zespół ruszył do przyczepy campingowej, aby się przebrać i ucharakteryzować. Ekipa przyniosła mi krzesełko wraz z stołeczkiem, abym miała gdzie położyć nogę i swoje 4 litery.
-Co najpierw będzie nagrywane? – spytałam się Emmy, która zerkała do scenariusza.
-Wjazd limuzyną na teren hotelu, nie powinno im to zająć cały dzień, maksymalnie godzinę. Potem będą nagrywać krwawy bal – poinformowała mnie kobieta.
-Jestem ciekawa, co takiego wymyślił dla mnie – mruknęłam pod nosem.
-Dzisiaj Cię nie będzie w nagrywaniu, więc nie zawracaj sobie tym głowy – rzekła mi Emma.
Podszedł do mnie Fred, który wcześniej był w marsowym busie, aby się dokładnie dowiedzieć, jaką ma rolę w teledysku.
-I co będziesz robił? – zapytałam się brata.
-Mam w krwawym balu być kelnerem, Leto powiedział, że ma drugiego, który jest podobny do mnie – odpowiedział mi z uśmiechem. – Będę na wielkim ekranie, wow!
Zaśmiałam się.

-2 sekundy w teledysku, mój brat taki sławny!
_________
Smutno mi, że nic nie komentujecie. 4 komentarze, jak ja liczyłam na 10... Smutno.
Aha, i mam drugiego bloga.
www.ajam28.blogspot.com

środa, 8 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XXII

Jechało nam się całkiem w porządku. Podczas drogi niewiele rozmawialiśmy, bo ja głównie spałam - urazy dały się we znaki, a jak już gadaliśmy to w celach czysto informacyjnych, czyli gdzie jesteśmy, co się dzieje w Toronto, kiedy ruszają nagrywania. Jedna rozmowa była trochę bardziej poważniejsza, kiedy to ocknęłam się po kolejnym koszmarze z samolotem w roli głównej.
-Jared... - zaczęłam niepewnie.
Zerknął na mnie przez wsteczne lusterko zza swoich przyciemnionych okularów.
-Coś chcesz? Do toalety? Pić? - zapytał się.
-Nie o to chodzi, chodzi raczej o powrót z Toronto do LA.... - ciągnęłam dalej.
-Hmm? Rozwiń swoją myśl.
-Samolot? - rzuciłam tylko jedno słowo. Słowo, gdzie na samą myśl o nim przechodziły przeze mnie ciarki. Nienawidziłam tego słowa po tym, co się stało. Wzbudzało we mnie lęk oraz strach. I śmierć. Przecież tak niewiele od niej wszyscy byliśmy! A co, jeśli Jared zginąłby w wypadku? Nie, nie mogę o tym myśleć! Siedzi obok mnie, nic mu się nie stało, uspokój się, Mary. Nie warto.
-Ach, no tak... - rzucił tylko. Nic więcej nie powiedział, a ja wzruszyłam tylko ramionami i z powrotem wtuliłam się w swoją poduszkę.
Po kilkunastu godzinach jazdy z przerwami na kilkuminutowe postoje w końcu wjechaliśmy do Toronto. Jared obudził mnie już wcześniej, przy przekraczaniu granicy z Kanadą, ponieważ wcześniej go o to poprosiłam. Chciałam ujrzeć to przekraczanie granicy. W sumie i tak musiałby mnie obudzić, ponieważ straż graniczna musiała zabrać nam paszporty i sprawdzić, czy my to my. Nie czekaliśmy długo na przejściu, było już dosyć późno, więc ruch na drogach zmalał.
Przy wjeżdżaniu do innego kraju powitało mnie pięknie zachodzące słońce, które swą czerwonością rozświetliło całe niebo, dając smak tajemniczości. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że na górze wcale nie jest niebo upstrzone chmurami tylko ocean krwi, który tylko czekał, żeby na nas lunąć. Od razu przypomniał mi się fragment filmu "Lśnienie", który oglądałam kiedyś z bratem, będąc młodzi i głupi (głupi, ponieważ obydwoje długo nie mogliśmy zasnąć po tym, co ujrzeliśmy w telewizorze i przerażał nas każdy, nawet najmniejszy, hałas - patrząc na film z perspektywy czasu dziwiłam się, jak mogłam się go bać, przecież nie miał w sobie aż tylu elementów grozy), gdzie otwierają się szafy i wylatuje z nich krew, cały hol jest zalany krwią, że aż meble w niej płyną. Uśmiechnęłam się pod nosem, biorąc krwawe niebo za dobry znak. Czułam, że ten teledysk będzie przełomem w historii zespołu.
Toronto okazało się być ogromną metropolią, gdzie było mnóstwo biurowców, wieżowców i tego typu budowli. Nieco byłam zaskoczona i lekko rozczarowana, ponieważ wszystko było takie samo jak w środkowej części USA. Przejechaliśmy przez centrum, gdzie życie nocne dopiero zaczęło się rozkręcać, i wyjechaliśmy na obrzeża miasta. Jared zatrzymał auto przy niewielkim przytulnym hotelu. Wokoło budynku rosło sporo drzew, a hen, w oddali, majaczył się w mroku las. Wszystkie światła w domu były pozapalane, tylko jedno, na samej górze po lewej stronie budynku, było zgaszone. Coś czułam, że tam będę spała, i nie uśmiechała mi się wizja wchodzenia po miliardach stopni schodów.
Jared otworzył drzwi od auta i pomógł mi wysiąść z pojazdu. Stanęłam niepewnie na obydwóch nogach, czekając, jak poda mi kule leżące na przednim siedzeniu. Chwyciłam sprzęt i pokuśtykałam do środka hotelu.
Wewnątrz na podłodze w holu leżał ogromny czerwony dywan. Recepcjonistka siedziała za ladą i rozwiązywała krzyżówkę - na jakiś czas miała spokój z wydawaniem kluczy, ponieważ oblegaliśmy na pewno wszystkie pokoje w tym hotelu. Jej obowiązki ograniczały się do informowania gości, że hotel nie posiada wolnych pokoi. Zerknęła na nas.
-Przepraszam, nie ma wolnych pokoi - rzuciła znudzonym głosem. - Nie umiecie czytać szyldów?
-Ale my do tej ekipy należymy, która hotel wynajęła - uśmiechnął się do niej wokalista. - Jestem Jared Leto.
-Annie, jakiś facet tu stoi i mówi, że się nazywa Jared Leto! - krzyknęła dziewczyna.
-Przecież mamy zakwaterowanego Shannona Leto, nie Jareda! - odkrzyknęła Annie, która znajdowała się gdzieś za ścianą.
-Weź rusz swoje dupsko i to ogarnij, bo ja myślę! - rzuciła i wróciła do rozwiązywania krzyżówki.
Spojrzałam na Jareda z uśmiechem. Też był rozbawiony tą całą rozmową.
Do holu wtoczyła się, tak, to chyba właściwie określenie, pani ważąca chyba z 180 kg. Była niska i bardzo, bardzo okrągła, dlatego przypominała kształtem wielką kuleczkę. Krótkie kręcone blond włosy podskakiwały w energicznym rytmie razem z jej każdym krokiem. Miała na sobie niebieski fartuch, który ledwo opinał jej brzuszek. Na nosie miała niewielkie okularki do czytania - pewnie zapomniała je zdjąć. Sięgnęła po nie ręką, zdjęła, złożyła i włożyła do przedniej kieszonki fartucha znajdującej się na jej prawej piersi. Jej wygląd spowodował, że poczułam do niej sympatię - przypominała mi z wyglądu młodszą i dobroduszną babcię.
-Hm, ty nie wyglądasz jak Shannon Leto - mruknęła, kiedy się przyjrzała Jaredowi. Czułam, że ten ledwo powstrzymuje się od śmiechu. - A Ciebie to w ogóle nie znam - skierowała się do mnie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo ktoś z schodów rzekł:
-Shannon Leto to ja! - starszy Leto zszedł i podszedł do nas. - Annie, to mój brat, Jared, a to Mary, jego dziewczyna - w tym momencie serce zabiło mi mocniej - którzy przyjechali do pokoju numer 6277, pamiętasz, jak Ci wczoraj o tym informowałem?
Kobiecina pacnęła się dłonią w czoło.
-Ta jebana skleroza mnie kiedyś zabije! Przepraszam pana najmocniej panie Jarecie, ja nie chciałam! - rzuciła i weszła za ladę, sięgając do zamykanej szafki z kluczami.
Parsknęłam śmiechem, nie mogąc dłużej wytrzymać. Jaret? Spojrzałam na Jay'a, który miał lekko obrażoną minę. Shannon szybko poszedł na górę, nie chcąc wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem. Szybko przestałam się śmiać, myśląc o tym, że kobiecie mogłoby być przykro. Ta wróciła do nas z kluczem do naszego pokoju i pożegnała się z nami wesoło, jakby nie zorientowała się, że właśnie strzeliła gafę, a my się z niej śmialiśmy.
Spojrzałam na schody, które miały wąskie stopnie.
-Serio kurwa, serio? - zapytałam się w przestrzeń. - Jak ja jutro tam dojdę, nie wywalając się po drodze, to chyba będzie można zanotować to jako największy sukces Mary Blood.
-Najpierw chodź na stołówkę, potem będziemy kombinować z wejściem na górę, do naszego pokoju - chwycił mnie za rękę Jared i skierował mnie w stronę drzwi, za którymi pewnie znajdowała się rzekoma stołówka.
Przeszłam przez próg. Nie do końca była to stołówka, jakie dotychczas widziałam. Owszem, znajdowały się tu stoły z krzesłami, ale tylko w jednej połowie sali, gdyż drugą zajmowały kanapy, przy których gdzieniegdzie stały stoliki do kawy. Cała sala była pusta oprócz jednej kanapy znajdującej się naprzeciwko wyjścia na taras. Ktoś siedział do nas tyłem i był mało oświetlony, przez co widziałam tylko niewyraźny zarys sylwetki, po której ciężko było określić płeć.
-Jared, ktoś tu jest - szepnęłam do niego.
-Wiem o tym, Mary, wiem.
-Znasz go? - zdziwiłam się. Przecież dopiero co tu przyjechaliśmy, skąd mógł wiedzieć, kto tam się znajduje?
-Jeszcze nie, ale zaraz pewnie będę miał przyjemność poznać. Chodźmy tam - wskazał ręką na zajętą kanapę.
Niepewnie zaczęłam przesuwać się do przodu, zastanawiając się cały czas, kto to mógł być. Na pewno nie był to Shannon, w końcu widziałam go znikającego na schodach. Tomo? Matt? Emma? Nikogo więcej nie znałam z ekipy. Nie, to na pewno nie byli oni, przecież Jared powiedział, że sam nie zna tej osoby, a wątpię, żeby w tej kwestii kłamał.
-Mary, mogę Ci zasłonić oczy? - zapytał się nieoczekiwanie wokalista, kiedy byliśmy już bardzo blisko mebla.
-Skoro nalegasz... Ale prowadź mnie dalej! - zgodziłam się niechętnie, wiedząc, że jednak jest coś, co Jared chciał przede mną ukryć. Ufałam mu, wiedziałam, że nie odwali zaraz głupiego żartu.
Zawiązał mi oczy czarną opaską, którą wziął nie wiem skąd, i chwycił delikatnie pod ramię, prowadząc przed siebie. Szliśmy tak chyba wieki, bo musiałam pomalutku stawiać kule, aby się czasem nie wyjebać o coś, co mogło się znajdować przede mną.
-Odwróć się i usiądź - rzekł w końcu.
Zrobiłam to, co kazał, i ciężko oklapłam na materac. Jared usiadł po mojej prawej stronie, zaś ja czułam, że ten obcy ktosiu siedzi po mojej lewej stronie. Poczułam się bardzo niekomfortowo z tą niewiedzą, kto to może być.
-Jared, możesz mi już zdjąć tą cholerną opaskę? - zapytałam się po 15 sekundach siedzenia na kanapie.
Nie odpowiedział nic tylko sięgnął do supełka, delikatnie go rozwiązując. Otworzyłam oczy i od razu spojrzałam w lewą stronę. Przede mną siedział mężczyzna o delikatnym zaroście, brązowych włosach ściętych na jeża i morskich oczach. Jego koszulka opinała prawie że idealnie zbudowane i umięśnione muskuły. Mężczyzna się do mnie uśmiechnął.
-Boże, Freeeeeed mój! - rzuciłam się na niego całym ciałem, zostawiając nogę z gipsem gdzieś na ziemi.
-Mary, moja mała dziewczynko! - potargał mnie po włosach, kiedy ja wtuliłam się w jego tors.
Z oczu poleciały mi łzy szczęścia. W końcu widziałam mojego ukochanego braciszka, którego tak długo nie widziałam i za którym tak bardzo tęskniłam! Sądziłam, ze uda mi się go odnaleźć dopiero w Los Angeles po powrocie z Toronto, a te poszukiwania miały zostać przełożone na rzecz gipsu, a tu proszę, los przyszykował mi niespodziankę! Tak bardzo brakowało mi jego bliskości i czułości, możliwości zwierzania się z byle gówna, jego dotyku, zapachu... Szlochałam wtulona w jego ramię chyba z dobre 5 minut. W końcu przestały mi lecieć łzy i podniosłam głowę, grzecznie siadając.
-To ja już pójdę... - powiedział Jared i wstał.
-Czekaj - niezdarnie spróbowałam wstać, nadal otumaniona widokiem swojego brata.
Jared się uśmiechnął i chwycił mnie za dłonie, pomagając wstać.
-Dziękuję Ci, bo wiem, że to Twoja głównie zasługa! - przytuliłam się do niego na tyle mocno, na ile pozwalał mi ten nieszczęsny gips.
-Fred Ci wszystko opowie. Będę siedział w pokoju bilardowym, jak skończycie gadać to mnie zawołajcie! - powiedział, kiedy w końcu go puściłam, i ruszył w kierunku wyjścia.
Usiadłam z powrotem na kanapę. Spojrzałam na Freda.
-Jak się tu do cholery znalazłeś? - zapytałam się go, nie mogąc wytrzymać z niewiedzą.
-Widzę, ze język nadal cięty - odparł wesoło. - Oglądałem wiadomości, tematem nr 1 był rozbity samolot, jakoś nie przejąłem się tym zbyt mocno i zerkałem tylko na telewizor znad gazety, kiedy nagle coś mi szepnęło, abym teraz, w tym momencie, spojrzał na niego, i ujrzałem Ciebie z nagranej akcji ratunkowej. Początkowo przetarłem oczy ze zdumienia, bo co miałabyś robić w samolocie lecącym tak daleko, skoro powinnaś siedzieć w Forks? Na dole był numer na infolinię, zapisałem go szybko na kartce. Zadzwoniłem najpierw do matki z zapytaniem, gdzie jesteś, odpowiedziała, że Cię już kilka tygodni nie widziała. Pełen złych przeczuć wykręciłem na infolinię, gdzie poinformowano mnie, że właśnie leżysz w szpitalu, ale Twój stan jest stabilny. Siedziałem jak na szpilkach, nie wiedziałem, co mam robić, nie miałem na tyle pieniędzy, aby móc tak lekką ręką machnąć i wydać na podróż do szpitala. W końcu, po 5 dniach od wypadku, zadzwonił do mnie Jared proponując, żebym tu przyleciał, a on pokryje wszystkie koszty podróży. Nie zwlekałem i zgodziłem się, zostawiając Carrie oraz małą Sophie w domu.
-Nie mów, że Carrie już urodziła! - krzyknęłam.
-Tak, urodziła 2 tygodnie temu, trochę przed terminem, ale z małą nic się na szczęście nie dzieje.
-Masz jakieś zdjęcie?
-Pewnie! - był trochę oburzony moim pytaniem, że pytam go o coś tak niedorzecznego.
Wyjął z kieszeni spodni swój niewielki telefon i pokazał mi tapetę na nim - malutki bobas ubrany w różowe ciuszki, który się szeroko uśmiechał. Nic więcej nie zdołałam zauważyć, gdyż zdjęcie było mocno rozmazane i niewyraźne.
-Śliczna! - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Przegadaliśmy w sumie prawie pół nocy. Rozmawialiśmy o wszystkim, m.in. o tym, co się z nami działo przez ten długi czas niewidzenia się, co się wydarzyło ciekawego, jak praca, rozwijanie hobby i takie tam.
-Kochasz Jareda? - zapytał się mnie w pewnym momencie Fred.
-Chyba tak. Jeszcze nie jestem do końca przekonana, bo wiesz, że dla mnie słowo kochać to duże słowo, które nie chcę wypowiadać zbyt pochopnie, ale tak, kocham go. - odpowiedziałam z rozmarzonym wzrokiem.
-Nie pozwól mu odjeść, bo to naprawdę dobry chłopak,  idealny dla mojej kochanej i słodkiej siostrzyczki - uśmiechnął się do mnie.
Poczułam się, jakby właśnie mnie ozłocił. Zawsze wydawało mi się, że brat będzie starał się za wszelką cenę zatrzymać mnie przy sobie, odrzucając kolejne kandydatury moich partnerów, w każdym razie tak robił do tej pory, a tu proszę, jaka zmiana! Czyżby to, co było między mną a Jaredem, miało przerodzić się w coś więcej? Jakoś nie byłam do końca przekonana, żeby tak miało się stać, w końcu tak krótko się znaliśmy, praktycznie niczego o sobie nie wiedzieliśmy... Ale też wszystko się mogło wydarzyć!
W końcu moje powieki, mimo ciągłego spania podczas podróży, zaczęły mi opadać i coraz częściej ziewałam. Fred to zauważył, bo ogłosił koniec zwierzania się. Pomógł mi wstać, po czym ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Drzwi od sali bilardowej były otwarte, więc zerknęliśmy przez nie. Na kanapie leżał rozwalony Jared, który sobie smacznie chrapał. Kosmyki włosów opadły mu na twarz. Jak słodko wyglądał pomimo otwartych szeroko ust!  Nie chciałam go budzić, i nie ja to zrobiłam, tylko Fred, który stanął nad Jaredem i potrząsnął lekko jego ciałem.
-Już, koniec, skończyliście? - wyjątkowo szybko oprzytomniał wokalista.
-Nie, aleee... - ziewnęłam szeroko.
-Rozumiem. Chodźmy więc - powiedział i wstał z kanapy.
Podeszliśmy do znienawidzonych już przeze mnie schodów. Bez żadnego ostrzeżenia Jared nagle chwycił mnie w ramiona i zaczął wchodzić po stopniach, trzymając mnie na rękach. Dziwnie się z tym czułam, bo przecież nie byłam aż taką kaleką! Fred wziął moje kule i szedł za nami. W końcu udało nam się wejść na ostatnie piętro. Leto delikatnie postawił mnie na ziemi, ciężko dysząc, zaś brat podał mi kule.
-Jared, żyjesz? - zapytałam się zaniepokojona, ponieważ schował głowę między kolanami.
-Tak, tylko.. trochę... się.. zmęczyłem... - wysapał, ale po chwili jego oddech się uspokoił i wyprostował się.
-Idę spać, dobranoc - cmoknął mnie na pożegnanie Fred i skręcił w prawo, zaś my w lewo, kierując się do naszego pokoju.
Syknęłam z bólu, kiedy źle stanęłam na zagipsowanej nodze. Przez mięsień przeszedł mnie otępiający skurcz.
-Co się dzieje? - zapytał się przerażony Jared.
-To tylko skurcz - uspokoiłam go, czując, jak ból pomału mi przechodzi. - Za dużo wysiłku jak na jeden dzień...
W końcu weszliśmy do naszej sypialni. Wyglądała jak każda sypialnia - łóżko pod ścianą, naprzeciwko telewizor, szafa pod oknem,  drzwi do łazienki, przy łóżku szafki nocne, a okna zasłaniały długie zasłonki. Rzeczy, już rozpakowane, leżały w szafie ładnie ułożone. Moja półka na szczęście była wyżej niż Jareda, dzięki temu nie musiałam się schylać po swoje manatki. Chwyciłam koszulę, bieliznę, i ruszyłam do łazienki, gdzie się wykąpałam i przebrałam. Jared już leżał w samych majtkach pod pościelą i spał. Odłożyłam kule na bok, położyłam się obok Jareda i zgasiłam światło.
-Kocham Cię - szepnęłam do partnera i, przytulając się w miarę możliwości do jego ciała, zasnęłam.
_________
Z racji nadchodzącej sesji oraz zaliczeń będę rzadziej pisała, nie chcę zawalić studiów z powodu opowiadania. Mam nadzieję, że przejdziecie samych siebie i znajdę pod rozdziałem przynajmniej 10 komentarzy. *o*

czwartek, 2 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XXI

Otworzyłam oczy. Obok mnie siedział Jared, jakby nic się nie stało. Znajdowaliśmy się w samolocie.
-Dzięki Bogu.. - wyszeptałam z wyraźną ulgą.
To był tylko sen, ten cały wypadek, katastrofa samolotu. Nawet nie wiecie, jak mi kamień spadł z serca! Odwróciłam się w kierunku Tomo. Nadal spał, ale miał zapięte pasy. Shannon, Emma, Luiza i Matt nadal grali w karty. Spojrzałam na Jareda, który bacznie mnie obserwował.
-Wierciłaś się przez sen. Coś złego Ci się śniło? - zapytał się mnie.
-Śniło mi się, że wpadliśmy w turbulencje i Tomo nie żył, potem Luiza, Matt, a na koniec rozbiliśmy się o ziemię... Ale to tylko sen, nic złego się nie stało - uśmiechnęłam się do niego.
-Sen nie sen... Pamiętaj, że ja Cię cały czas kocham, całym swoim sercem, i nie pozwolę, żebyś mnie opuściła.
Jared mnie przytulił. Coś mi tu nie pasowało. Czemu jego dotyk nie sprawiał we mnie uczucia motylków w brzuchu? Czemu wydawał się zwykłym, bezbarwnym gestem, jakby nie należał do rzeczywistości? Z tyłu dobiegł mnie śmiech Shannona. Oprócz nas w samolocie było nienaturalnie cicho, tylko z daleka gdzieś słyszałam ciche pikanie.
Spojrzałam na Jareda lekko zdezorientowanym wzrokiem.
-Jared, mam prośbę.. Uszczypniesz mnie? - zapytałam się go.
Odległe dotychczas pikanie zaczęło być coraz głośniejsze.
-Nie chcę Ci zrobić krzywdy! - odpowiedział mi Jared.
-Proszę, zrób to.. Mocno! - zawołałam płaczliwym wręcz tonem.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale zrobił to, uszczypnął w ramię. Nic. Zero bólu.
-Mary! - krzyknął nagle. Pikanie dudniło mi w uszach. - Mary! - jeszcze raz krzyknął.
Zamknęłam oczy, chcąc przemyśleć, czemu jest to nieznośne pikanie i czemu Jared wykrzykuje moje imię.
-Mary! - jeszcze raz usłyszałam jego głos, który był przerażony, rozpaczliwy, płaczący. Co tu się, do cholery, działo?
Rozchyliłam w końcu powieki. Oślepił mnie blask lampy, która stała nade mną. Obok mnie coś głośno pikało. W końcu oślepienie minęło i zobaczyłam nad sobą Jareda. Nie wyglądał jak zwykle - miał potargane włosy, wielki plaster nad prawą brwią oraz rękę w gipsie. W oczach dostrzegłam wielką ulgę.
-Co się stało? - zapytałam z wielkim wysiłkiem. Miałam problemy z mówieniem, czułam, jakby moje gardło było suche od kilku tygodni. Nie byłam w stanie przełknąć śliny, mięśnie odmawiały mi współpracy.
Bolała mnie niesamowicie głowa. Miałam wrażenie, że lada chwila mi wybuchnie i rozpadnie się na miliardy kawałków. Spróbowałam poruszyć nogami, rękami, jednak nie dałam rady. Popatrzyłam na Jareda, który rozmywał się coraz bardziej. Znowu pogrążyłam się w ciemności.
Obudziło mnie głośne trzaśnięcie drzwiami. Rozchyliłam niepewnie powieki. Udało mi się przez ten krótki czas poprzedniej przytomności wywnioskować, że leżałam w szpitalu, że to, co niby było snem, okazało się być rzeczywistością. Jęknęłam cicho przypominając sobie to, co zapamiętałam podczas spadania samolotu - rozerwane ciało Tomo, bezwładne ciało Matta i półprzytomną Luizę. Miałam ochotę wrzasnąć, jednak przez moje gardło wydobył się tylko cichy szept.
-Mary? - doszedł do mnie niepewny męski głos.
Chciałam unieść głowę, co mi się nie udało. Byłam przykuta do łóżka. Zaczynałam czuć z tego powodu wkurzenie i zdenerwowanie. Tajemnicza postać siedząca przy łóżku podniosła się i stanęła nade mną. Shannon. Wyglądał lepiej niż Jared, miał tylko nieliczne zadrapania na twarzy. Miał podkrążone oczy, pewnie nie sypiał dużo, o ile w ogóle spał, oraz kilkudniowy zarost na twarzy. Nie miałam pojęcia, ile czasu jestem w szpitalu.
-Gdzie... Jared.... - udało mi się wyszeptać przez moje ściśnięte gardło.
-Poszedł się zdrzemnąć, z wielkim trudem go wykopałem stąd. - Shannon popatrzył się na mnie czule. Przysunął sobie bliżej krzesło i usiadł obok mnie. Z trudem odwróciłam głowę, aby móc na niego patrzeć.
-Co się stało? - zapytałam się już wyraźniej. Gula z gardła jakby się zmniejszyła.
-Samolot wpadł w turbulencje i rozbił się na ziemi.
-Ktoś... nie żyje? - w moim głosie było słychać przerażenie i lęk przed prawdą.
Wtem drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł przez nie Tomo. Miał obandażowane czoło.
-Tomo, Ty żyjesz... - odetchnęłam z ulgą, bo już miałam przed oczami scenę z samolotu, jak ciało Tomo'a walało się po pokładzie.
Chwila moment. Skoro sen o spadającym samolocie nie okazał się snem, tylko rzeczywistością, to jakim cudem Tomo stał przede mną jak gdyby nic? Coś mi się nie zgadzało. Czy spadnięcie samolotu to też był sen? Nie, to niemożliwe, skoro jednak znalazłam się tutaj, a przed chwilą Shannon poinformował mnie, że nasz samolot wpadł w turbulencje i rozbił się o ziemię...
Shannon i Tomo popatrzyli na siebie lekko zdezorientowani. Po chwili Tomo pochylił się nad przyjacielem i szepnął mu coś do ucha. Shannon pokiwał głową, jakby coś zrozumiał.
-Mary, wszyscy przeżyli oprócz Luizy - odpowiedział na zadane przeze mnie wcześniej pytanie.
Jęknęłam cicho, chociaż czułam ulgę, w końcu tej Luizy prawie w ogóle nie znałam.. Jednak sen był realny poza niektórymi, dziwnymi dość, aspektami.
-Co się stało? Czemu nie żyje?
-Miała źle zamontowane pasy i spadła podczas obrotu samolotu. Śmierć na miejscu, dobrze, bo nie cierpiała chociaż.. - poinformował mnie Shannon.
-Co z Emmą i Mattem?
-Matt ma złamaną nogę, a Emma... - tu perkusista zamilkł, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
-Jest nadal nieprzytomna. - dokończył za niego Tomo. - Ma połamane żebra, a lekarze stwierdzili wstrząs mózgu.
-To czemu nie siedzisz z nią? - zapytałam się Shannona.
-Bo u niej stan jest ciężki, a Ty chociaż dałaś wcześniej jakiś znak życia... Nie jestem w stanie ciągle przy niej siedzieć, psychika mi siada, jak patrzę na to jej drobne ciało leżące pod respiratorem.... Zresztą Jaredowi należała się chwila odpoczynku, siedzi przy Tobie bez przerwy od 4 dni.
Hm, więc 4 dni leżałam nieprzytomna, nie licząc tego krótkiego przebudzenia się w którymś tam momencie.
-Co mi jest?
-Miałaś lekki wstrząs mózgu i połamaną lewą nogę i rękę. Potłuczone żebra, na szczęście nic nie pękło. Jared mówił, że upadłaś tak nieszczęśliwie, że myślał, że już po Tobie jest... Ma złamaną prawą rękę, ale musiał zostać dłużej w szpitalu niż my, ponieważ miał bardzo kiepską psychikę. Ciągle płakał, wrzeszczał, był nieobecny, ale jak dałaś znak życia czy co to tam było, uspokoił się.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Poza tym, że całą lewą stronę ciała miałam w gipsie czułam się dobrze. Jared się mną przejmował, pamiętał o mnie, liczyłam się tylko ja.
-A, i jeszcze jedna sprawa. W Twoim ciasteczku znaleziono silny lek halucynogenny. Nie wiedzieć czemu tylko Ty miałaś te prochy. Martwię się, że Jared Ci coś dosypał do ciastka.. - rzucił zaniepokojony Tomo.
Spojrzałam na niego jak na głupka. Jared i prochy, haha, wolnego!
-Przecież on nie zjadł w końcu tego ciastka - przypomniałam sobie fragmentu snu-wspomnień, jak ciastko latało po całym samolocie. - A wy też pewnie nie tknęliście...
-W sumie to możesz mieć rację. A ja go oskarżyłem o to, że chciał Cię otruć, podczas gdy nie sprawdzono resztę ciastek!
Do pokoiku weszła kolejna osoba. Miała na sobie biały fartuch - lekarz.
-Shannon, Emma się przebudziła - poinformował od razu na wejściu.
Przez twarz Shannona przeleciała radość i zadowolenie. Zerwał się na nogi i prawie wybiegł z pokoju, chcąc jak najszybciej zobaczyć swoją ukochaną kobietę. Lekarz popatrzył na mnie z uśmiechem.
-Widzę, że panienka już się wybudziła. Wiadomo już Tobie, jakie masz obrażenia?
-Niestety tak.. - mruknęłam. - Za ile mi zdejmą to cholerstwo?
-Na szczęście złamanie ręki nie jest tak poważne, jak początkowo sądzono, dlatego za tydzień zdejmiemy Ci gips i założymy elastyczny bandaż, natomiast noga... - tu na chwilę przerwał, zerkając w swoje papiery. Czekałam z niecierpliwością na jego werdykt. - No cóż, kość została złamana w kilku miejscach dość poważnie. Poskładaliśmy na tyle, ile się dało, jednak prawdopodobnie noga nigdy nie będzie w 100% sprawna, na szczęście chodzić i wykonywać proste czynności będziesz mogła. Gips zostanie Ci zdjęty za 6 tygodni niestety, ale wypiszemy Cię po tygodniu, jak tylko zbadamy lewą rękę.
Akurat tym się nie zmartwiłam. Po prostu nie będę biegała czy coś tam, grunt, że będę mogła chodzić. Poczułam się senna i ociężała. Nie sądziłam, że taka zwykła pogawędka może tak człowieka zmęczyć! Ziewnęłam szeroko.
-Tomo, chodźmy już, ona potrzebuje snu - wyprowadził z salki gitarzystę lekarz. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
Obudziłam się znowu. Tym razem obok mnie siedział Jared, który był pochylony nad łóżkiem i coś czytał. Uśmiechnęłam się lekko widząc, że czyta Lśnienie. Przypatrywałam mu się, jak bardzo jest pogrążony w lekturze tej książki. Wyglądał tak ślicznie, niewinnie... Tylko gips na jego ręce burzył ten zwykły widok. Podniósł na chwilę wzrok znad książki i zobaczył, że już nie śpię. Włożył zakładkę do książki, odstawił ją na stolik nocny i pochylił się nade mną, całując w czoło.
-Witaj, Mary - pogłaskał mnie czule po policzku.
-Spałeś coś? - zapytałam się go.
-Kiedy Shannon mnie zmienił to udało mi się zdrzemnąć z 4 godzinki. Nie wytrzymałem dłużej, wolałem wrócić do szpitala, do Ciebie.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Po raz pierwszy byłam dla kogoś ważna, potrzebna. Nie byłam nikim, bo Jared chciał być ze mną, przebywać w moim towarzystwie. Byłam taka zadowolona, że go mam!
-Jak Emma?
-Wybudziła się całkowicie ze śpiączki, jest w lepszym stanie niż Ty, bo nie musi być przykuta do łóżka jeszcze przez kilka dni. - poinformował mnie Leto, łapiąc mnie za dłoń.
-Ważne, że żyjemy... Ile ofiar śmiertelnych?
-6, na szczęście oprócz Luizy nikt z naszej ekipy. W sumie to nie lubiłem tej Luizy, powtarzałem ciągle Mattowi, że ona jest dziwna, jednak ten mnie nie słuchał.. Co ta miłość robi z człowiekiem - zaśmiał się cicho.
Do pokoju weszła pielęgniarka z dawką leków.
-Nie będziemy Cię już leczyć dożylnie, od jutra będziesz doustnie dostawała leki. Jesteś na tyle przytomna i sprawna, że możesz zacząć pomału funkcjonować jak człowiek - poinformowała mnie, wstrzykując w kroplówkę jakieś tam leki, po czym wyszła z pustymi strzykawkami.
-Jared... - wyszeptałam.
Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
-Czy Shannon wyznał w samolocie miłość Emmie? Bo po tej bułce nie bardzo wiem, co było prawdą a co było halucynacją.. - wzdrygnęłam się, jak znowu ujrzałam oderwaną nogę Tomo.
-Wyznał, w końcu koniec tej bieganiny za uczuciem. Kto by pomyślał, że dopiero wypadek sprawi, że Shannon wyzna miłość Emmie? Gdyby nie to, pewnie byśmy patrzyli, jak patrzą na siebie ukradkiem, nie robiąc nic w tym kierunku, żeby być ze sobą.
Drzwi znowu się otworzyły i do sali wszedł Shannon z Emmą. Uśmiechnęłam się do nich, kiedy zauważyłam, że trzymają się za ręce. Miłość wszędzie, miłość! Tak ślicznie razem wyglądali! Emma nadal była w koszuli szpitalnej, pewnie jeszcze nie pozwolili jej opuścić budynku, ale trzymała się całkiem dobrze. Wyglądali jak para nastolatków, będąc razem.
-Uszanowanko wam! - krzyknęłam na powitanie. - Tak ślicznie razem wyglądacie...
Emma się rozpromieniła.
-Jak się czujesz? - zapytał się Shannon.
Przemyślałam chwilę, co mam odpowiedzieć, bo nie wiedziałam, jak się czuję. Za dużo emocji, za dużo... Oceniłam swój stan psychiczny, fizyczny i połączyłam wszystko razem.
-Okej, poza tą kłodą na lewej stronie ciała wszystko jest w jak najlepszym porządku - odpowiedziałam.
Przegadaliśmy wspólnie godzinę, po czym wygoniono wszystkich, ponieważ lekarz stwierdził, że przyda mi się sen. Nie zaprotestowałam, głowa dawała mi znać. Po wyjściu Jareda (który marudził, że nie chce wychodzić), wstrzyknięto mi środek usypiający.

W końcu minął tydzień i siedziałam na łóżku z zabandażowaną ręką, czekając niecierpliwie na przyjście Jareda, który miał mnie zawieźć do hotelu w Toronto. Reszta już tam była od 2 dni i czekano tylko na nas. Zespół postanowił, że pomimo śmierci Luizy nie ma co przekładać i tak opóźnionego o tydzień nagrywania, bo potem miała się zacząć kolejna trasa koncertowa, w sumie nie jakoś zbyt mocno napięta, ale przerwy między koncertami były zbyt krótkie, aby móc cokolwiek nagrać. Zresztą nie byliśmy daleko od Toronto, jakieś 6 godzin autem.
Ręka była sprawna, mogłam nią robić wszystko, co tylko mi się podobało, oczywiście z zachowaniem pewnego umiaru. Szpeciła ją tylko blizna tuż nad zgięciem, gdzie kończył się drut zaaplikowany w mojej kości. Na szczęście nie musiałam patrzeć na szwy, ponieważ ręka była owinięta bandażem elastycznym. Noga nadal była w gipsie i zaczynało mnie to pomału irytować, bo ciężko się sikało z nim, nie mówiąc oczywiście o chodzeniu. Czekało mnie jeszcze 5 tygodni łażenia z tym cholerstwem, a potem pewnie długa i żmudna rehabilitacja, ale tym się nie przejmowałam. Szpital podarował mi 2 błękitne kule, dzięki czemu nie musieliśmy szukać sprzętu dla mnie w miejscowości.
-Gotowa? - do pokoju wszedł wokalista z moim lekarzem oddziałowym.
-Pewnie! - chwyciłam za kule i wstałam. Jared wiedział, że nie warto mi pomagać w chodzeniu, bo się tylko wściekałam, więc zrezygnowany szedł za mną, trzymając w dłoni moją niewielką torebkę z rzeczami.
Pożegnałam się z lekarzem, z pielęgniarkami, z którymi miałam styczność, i wyszłam na świeże powietrze. Och, jak mi tego brakowało! Miałam dość leżenia i jojczenia w łóżku. Owszem, traktowano mnie w porządku, ale nie ma to jak oderwanie się od smutnej szpitalnej atmosfery!
-Gdzie jest auto? - zapytałam się Jareda.
-Stoi przed nami - odpowiedział.
Przede mną stał granatowy mercedes. Jared podszedł i otworzył mi tylne drzwi.
-Co? - nie rozumiałam.
-Rozłożysz się na całym siedzeniu, będzie Ci wygodniej. - wytłumaczył mi.
Wczołgałam się więc na tyły samochodu. Pod stopą Leto podłożył mi kilka poduszek, aby moja noga była uniesiona do góry. Po chwili znalazł się przy kierownicy.
-Jaką muzykę sobie życzysz? - zapytał się mnie.
-Iron Maiden! - krzyknęłam głośno z uśmiechem. Brakowało mi głośnej muzyki w szpitalu.
-Nie ma sprawy - włożył płytę do odtwarzacza. - Przed nami cel: Toronto!
_________
Miłego czytania.