wtorek, 19 listopada 2013

ROZDZIAŁ XI

Stanęłam na schodach przed hotelem. W moim mózgu panował  totalny chaos. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim sądzić. Nie chciałam być w kimś zakochana, nie byłam na to gotowa. Nie po tej sytuacji z Edwardem, dodatkowo fakt, że Jared był muzykiem, nie bardzo mi odpowiadał. Nie wierzyłam w związki na odległość, a na pewno nie pojadę za nimi w trasę koncertową, zwyczajnie ego nie chciałam. Ale ten pocałunek, to gorąco w podbrzuszu towarzyszące przy naprawdę miłych wspomnieniach...! Mary, stop. Jared był pijany, i to bardzo, jutro na pewno nie będzie pamiętał o całym dzisiejszym wydarzeniu.
Westchnęłam i weszłam do schroniska tylnymi drzwiami. Po cichutku, prawie że na palcach, wzięłam się po schodach i udałam się do swojego pokoju. Weszłam do niego, zrzuciłam kozaki, zdjęłam kurtkę, czapkę, szalik oraz rękawiczki i przygotowałam rzeczy na kąpiel. Założyłam gumowe klapki i ruszyłam w stronę łazienki. Z prysznica poleciała gorąca woda. Odświeżona i pachnąca wróciłam do pokoju. Odstawiłam rzeczy na miejsce i poszłam spać.

Dzisiaj ten dzień - dzień rozprawy sądowej.Miałam zobaczyć Edwarda. Bałam się tego spotkania, nie byłam pewna, czy wyjdę z sali spokojna, z kamienną twarzą.
Jared ze swoim zespołem wyjechał po tamtej pamiętnej nocy następnego dnia rano. Niie próbował mnie odnaleźć, nawiązać kontaktu, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nic z tego nie pamięta. Co prawda, było mi smutno, ale cieszyłam się, że mogę o nim zapomnieć, że nie utrudnił mi tego. Marsy wrócili do koncertowania, widocznie bracia się w końcu pogodzili i wyjaśnili sobie wszystko, co mnie ucieszyło.
Wstałam tego dnia wyjątkowo wcześnie, nie chciałam spóźnić się na rozprawę, która była planowana na 10 rano. Zegarek wskazywał godzinę 7. Poszłam do łazienki, coby się odświeżyć. Moje ciało znowu opanował stres oraz zdenerwowanie. "Wszystko będzie dobrze" powtarzałam sobie z uporem maniaka w myślach, chcąc uwierzyć w to, co myślę. Ubrałam się w moją jedyną czarną spódniczkę i białą koszulkę. Jakoś nigdy nie przepadałam za ubraniami tego typu, wolałam luźne spodnie oraz wygodni T-shirt. Poszłam do pralni i zdjęłam wyprane dzień wcześniej swoje rzeczy. Chwyciłam je zgrabnie i przeniosłam do swojego pokoju, gdzie zaczęłam ładnie składać i pakować do plecaka. Pachniały świeżością oraz liliowym płynem do płukania, moim ulubionym ze wszystkich płynów. Na szczęście proszek oraz płyn były w wyposażeniu schroniska, więc nie musiałam wydawać pieniędzy, których zasób ostatnio mocno się pomniejszył z powodu najprzeróżniejszych wydatków (zwłaszcza przy codziennych wieczornych odwiedzinach w klubie), dlatego zostało mi ledwie 20 $.Miałam nadzieję, że rozprawę wygram i dostanę pieniądze od razu, do ręki,w przeciwnym razie nie miałabym jak dojechać do Los Angeles. Spakowałam resztę rzeczy wierząc, że wszystko się uda i dam radę dzisiaj wyjechać do Los Angeles, po skończonej rozprawie sądowej. Czekała mnie przesiadka w San Francisco, gdzie miałam jechać ponad 12 godzin z 3 postojami na toaletę. Autobus odjeżdżał o 16 spod posterunku policji i kosztował 20$. Miałam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży i wygram dzisiaj tę sprawę z Edwarde, musiałam to wygrać!, abym mogła o nim zapomnieć oraz zacząć nowe życie.
Wyszłam na dwór. Śnieg przestał sypać dopiero wczoraj, więc wszędzie było go pełno. Lubiłam taką pogodę, w ogóle kochałam zimę, jej aurę, śnieg, tą biel na świecie... Wiedziałam, że im głębiej na południe będę podróżować tym coraz cieplej, a co za tym idzie, tym coraz mniej śniegu, dlatego tak łapczywie teraz rozglądałam się po okolicy. Zamiast iść po odśnieżonym chodniku, wolałam mozolną wędrówkę przez zaspy, coby się nacieszyć śniegiem przed ewentualnym dzisiejszym wyjazdem. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, ale miałam ich gdzieś, liczyła się chwila, ten moment, ta radość...
Pod budynkiem sądu byłam o 9:30. Weszłam do środka, gdzie uderzyło mnie gorąco. Szybko rozpięłam kurtkę i ściągnęłam czapkę i szalik.
-Och, Mary, już jesteś! Jak się czujesz, słonko? - dobiegł mnie głos Veronicy. Policjantka stała przed drzwiami do sali razem z Nicolette. Ich widok zupełnie mnie zaskoczył, nie mówiły mi o tym, że się tu pojawią. No w sumie powinny, były w kocu jedynymi jakimiś świadkami tego, co się działo już po gwałcie, dodatkowo miały informacje wynikające z badań bądź obserwacji. Nie zastanawiałam się w ogóle, kto będzie świadkiem, za bardzo się zgubiłam w tym czasie, w tym świecie.
-Dzień dobry, miło mi znowu panie ujrzeć! - wykrzyknęłam z niekłamanym entuzjazmem, ponieważ te kilka dni samotności zrobiły swoje. - Nie jest źle, bywało gorzej. Czy on już... jest? - pytanie prawie że wyszeptałam. Nie musiałam wymawiać jego imienia, one i tak wiedziały, o kogo chodzi.
-Tak, siedzi w środku - odpowiedziała mi Nicolette.
Odetchnęłam z ulgą. Nie muszę teraz się obawiać, że go spotkać wchodzącego do budynku, skoro już tam siedział.
Czas spędzony z kobietami minął mi naprawdę szybko. Nie spojrzałam się a już wskazówki zegara na ścianie wskazywały godzinę 10-a. Drzwi do sali otworzyły się. Stres, który na moment zniknął podczas rozmowy, wrócił do mnie z podwójną siłą. Znowu w brzuchu zaczęło mi z nerwów kłuć. Ciężkim krokiem weszłam do środka, za mną policjantka oraz lekarka. Starałam się nie patrzeć w tą stronę, gdzie siedzieli zwykle oskarżeni. W milczeniu i totalnej ciszy zajęłam miejsce w ławie. Po mojej lewej stronie usiadła Nicolette, zaś po prawej Veronica. Czułam się bezpiecznie w towarzystwie tych dwóch kobiet, to one mi towarzyszyły od początku. Nie było ze mną nikogo z mojej rodziny, ale to był mój świadomy wybór. Nie dzwoniłam do matki, żeby poinformować jej o zaistniałej sytuacji, nie odczuwałam takiej potrzeby, ponieważ wiedziałam, że zaraz zaczęłaby mnie wyzywać od kurw, dziwek i puszczalskich. W dupie miałaby prawdę, dla niej liczyło się tylko to, że dałam się wykorzystać jakiemuś facetowi. Miałaby gdzieś, że zostałam zgwałcona, skrzywdzona psychicznie i fizycznie. Pewnie jeszcze odważyłaby się zażądać ode mnie pieniędzy, które miałam dostać przy wygranej sprawie. Dlatego wolałam jej w to nie mieszać, pewnie teraz siedziała w mieszkaniu i piła. Brata też nie chciałam informować, na pewno miał dużo zmartwień w swoim życiu, niepotrzebna byłaby wiedza o mojej sytuacji. Sądziłam, że gdybym mu powiedziała, na pewno przyjechałby mnie tutaj, a na to nie mogłam pozwolić. Nie chciałam go wyrywać w tak pewnie ważnym dla niego momencie w życiu, wolałam go poinformować jak dotrę w końcu do LA.
-Proszę o powstanie! - zawołano.
Wstałam z resztą obecnych na sali. Nie było nikogo poza mną, moimi towarzyszkami, oskarżonego (nadal nie spojrzałam w jego stronę), 2 policjantów oraz sędziego, który właśnie wszedł do sali. Mężczyzna, siwe włosy, siwa broda, brązowe oczy, koło 60-tki. Ubrany był w czarną togę, na nosie miał niewielkie okulary w złotych oprawkach.
-Proszę usiąść. Rozpoczynam rozprawę numer 6277 (znajoma liczba, czyż nie? Może to znak, że wszystko się ułoży po mojej myśli...) w sprawie gwałtu na pani Mary Blood przez pana Edwarda Jonasa.
Odczytał z dokumentów, które wyjął z teczki, suchy opis wydarzeń (raczej same fakty) oraz wyniki pobranej spermy, że ta należy do Edwarda, i mojego "leczenia" u Nicolette.
-Proszę o głos poszkodowaną panią mary Blood.
Wstałam i udałam się na środek sali. W końcu nie wytrzymałam i spojrzałam na Edwarda. Wyglądał mizernie, jego włosy były w strasznym nieładzie, na twarzy pojawił się tygodniowy zarost. Miał podkrążone oczy, jakby nie mógł w nocy spać. Nie patrzył na mnie, wolał oglądać swoje paznokcie. Cała obserwacja trwała ułamek sekundy, ale ta chwila wystarczyła, aby sobie uświadomić, jak bardzo nienawidzę tego człowieka. Miałam ochotę podbiec do niego, wrzeszczeć, bić go, drapać, a nawet zabić, za to, co on mi zrobił, jakie szkody wyrządził mojej psychice. Powstrzymałam się przy pomocy paru głębokich wdechów i wydechów.
-Przypominam, że składanie fałszywych zeznań grozi kara pozbawienia wolności. Proszę o pańską wersję wydarzeń - poinformował mnie sędzia.
Nienawiść do Edwarda była w tym momencie we mnie tak ogromna, że nie miałam problemu z dokładnym opisaniem zdarzeń. W moim głosie było mnóstwo nienawiści, jadu, ale także smutku i rozgoryczenia. Nadal nie potrafiłam się pogodzić z tym, że to akurat mnie spotkało, że muszę z tym żyć do śmierci. Po zdaniu relacji usiadłam na swoim miejscu. Głos zabrała najpierw Veronica, następnie Nicolette. Mówiły głównie o faktach, rzeczach, które wydarzyły się, kiedy wpadłam w ich ręce, więc wyłączyłam się na moment, odpłynęłam w swoje senne marzenia.
-Proszę oskarżonego Edwarda Jasona o głos - powiedział sędzia po przemówieniu obu kobiet.
Edward wstał, usłyszałam, jak odsuwa krzesło. Nie chciałam patrzeć na niego, więc swój wzrok wbiłam w podłogę. Nastawiłam jednak uszy, byłam ciekawa, co ma na swoją obronę.
-Nie będę kłamał. Przyznaję się, zgwałciłem Mary, i nie żałuję tego! Niezła jest z niej dziwka, chętnie zrobiłbym to jeszcze raz. Miała taką wilgotną i fajną cipkę, tak cudownie było się w niej zanurzyć... - zaśmiał się.
Zaniemówiłam w szoku. Nie wiedziałam, że można powiedzieć takie słowa, i to jeszcze podczas rozprawy sądowej! Całe jego przemówienie tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że Edward miał problemy ze swoją głową. Poczułam się upokorzona, zrobiło mi się strasznie wstyd. Z oczu zaczęły skapywać mi ogromne łzy. Nie wygrałam z Edwardem, pozwoliłam dać upust emocjom i się popłakać. Sędzia coś krzyczał do Edwarda, ten się śmiał dalej, a ja szlochałam. Veronica objęła mnie mocno. W końcu popłynęły ostatnie łzy, opanowałam się. Nie wiedziałam, że słowa mają tak ogromną moc ranienia. Na sali było już cicho. W końcu sędzia odchrząknął. Spojrzałam na niego.
-Rozprawa numer 6277. Oskarżony Eward Jason za gwałt na Mary Blood został skazany 10 lat pozbawienia wolności oraz zadośćuczynienia w postaci pieniężnej w wysokości 5000$. Dodatkowo za wulgarny język w obecności sądu do poszkodowanej sąd nałożył karę w wysokości 10000$ na Edwarda Jasona, pieniądze zostaną przekazane poszkodowanej. Zamykam rozprawę 6277.
Kiedy sędzia wyszedł, natychmiast skierowałam się ku wyjściu. Po chwili dogoniły mnie kobiety.
-Trzymaj pieniądze, od razu wpłacił określoną sumę - wcisnęła mi w dłoń torebkę z pieniędzmi Veronica.
-Dziękuję za wszystko, za to, że byłyście przy mnie dzisiaj... - powiedziałam, mocno przytulając Nicolette i Veronicę.
-Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała się mnie lekarka.
-Wpłacę pieniądze na konto i jadę do LA, do brata! - w końcu zdobyłam się na uśmiech, uświadamiając sobie, że niedługo zobaczę mojego ukochanego braciszka.
-To jest już koniec! Możesz zacząć wszystko od nowa! - dodawała mi otuchy Veronica.
-Wiem. Dziękuję jeszcze raz.. Do zobaczenia! - rzuciłam i opuściłam budynek.
Z radością w sercu ruszyłam do banku, gdzie wpłaciłam 19000$, a następnie udałam się do schroniska. Rozprawa trwała ponad 4 godziny! Byłam zdziwiona, bo nie odczuwałam tego, że tak szybko czas leciał. Weszłam do pokoju, chwyciłam swój ogromny plecak, nałożyłam go na plecy, zakluczyłam drzwi i zeszłam na dół, gdzie zostawiłam klucze i się z wszystkimi pożegnałam. Pod posterunkiem znalazłam się o 15:45. Autobus do San Francisco już czekał. Weszłam do środka.
-Dzień dobry, gdzie pani jedzie? - przywitał mnie kierowca.
-Poproszę do San Francisco.
20$ się należy.
Dałam mu odliczoną sumę pieniędzy po czym wyszłam na chwilę przed autokar i otworzyłam lukę bagażową, żeby tam zostawić swój cały dobytek. Oczywiście telefon i portfel schowałam w kieszeniach dżinsów. Weszłam z powrotem do pojazdu i zajęłam miejsce na samym tyle, przy oknie. Wzięłam wcześniej wyjętą poduszkę i koc, podłożyłam pod głowę poduszkę, zdjęłam kurtkę i okryłam się kocem. W autobusie nie było zbyt zimno, ale lubiłam, kiedy było mi ciepło. Na szczęście mało osób wybierało się do San Francisco, dzięki temu mogłam zrzucić buty i rozłożyć się wygodnie na dwóch fotelach. Autobus ruszył. Książkę również wypakowałam, więc teraz włączyłam sobie światło nad sobą i zajęłam się czytaniem.
Po 4-godzinnej podróży nastąpił pierwszy postój. Szybko założyłam buty oraz kurtkę i wyszłam na dwór. Staliśmy przy jakiejś stacji benzynowej. Tutaj, w tym rejonie, było o wiele mniej śniegu niż w Portland, i było ciut cieplej, ale wiał zimny wiatr, co powodował chłód. Nie wiedziałam, obok jakiej miejscowości znajdujemy się, miałam to gdzieś, chciałam tylko jak najszybciej odnaleźć się w LA.
-Przerwa trwa 15 minut! - rzucił za mną kierowca.
Szybko udałam się do stacji, gdzie weszłam. Przywitało mnie ciepło, jak zwykle. Udałam się do toalety, która była bezpłatna. Na szczęście nie było żadnej kolejki, więc bez problemu załatwiłam się. Potem podeszłam do kasy.
-Dzień dobry, co podać? - zapytał się pracownik.
-Poproszę duży kubek kawy oraz.... - sięgnęłam po 4 batoniki, które znajdowały się tuż przy kasie - te batoniki.
-Razem będzie 4$.
Zapłaciłam. Z parującym kubkiem pełnym kawy oraz słodkościami wróciłam do autokaru. Kierowca, u którego kupiłam bilety, szedł na fotele w pierwszym rzędzie, a jego miejsce zastąpił 2 kierowca. Zatankowali autobus, zapłacili za paliwo i mogliśmy dalej jechać.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła 21. Włożyłam słuchawki w uszy, odpaliłam Marsów i zasnęłam.
Cała podróż do San Francisco odbyła się bez wielkich przygód. Mieliśmy jeszcze dwa postoje, przy których za każdym razem szłam do toalety i kupowałam kawę oraz jakieś słodkości. Kierowcy również co postój zamieniali się miejscami. Cieszyło mnie, że połączenie między Portland a SF było bezpośrednie, że nie musieliśmy się nigdzie zatrzymywać po drodze w celu zabrania ewentualnych pasażerów. Na miejscu byliśmy po 4-ej. Zaspana usiadłam na fotelu, wciągnęłam buty, założyłam kurtkę, złożyłam koc, wzięłam swoje manatki z fotela i wyszłam na dwór po bagaż. Mimo porannej godziny było dość ciepło, więc szybko rozpięłam kurtkę. Spakowałam książkę, koc i poduszkę po czym podziękowałam kierowcom za podróż i ruszyłam przed siebie. W porównaniu do Portlandu SF było ogromnym i pięknym miastem. Mimo tak wczesnej godziny było sporo aut na drodze oraz ludzi na chodnikach. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Westchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie, wśród ogromnych wieżowców i hoteli. Tu było zupełnie inaczej niż w Forks - prawie żadnej zieleni, wszędzie tylko sama blacha i stal. Mimo to podobało mi się tutaj, było coś magicznego, co przyciągało moją uwagę. Pewnie na przedmieściach była zieleń, ja jednak znajdowałam się w samym centrum.
Moją uwagę przykuł niewielki budynek z czerwonej cegły, tak bardzo niewidoczny wśród prawie że drapaczy chmur. Na szyldzie widniał napis "Motel Iguana". Wstąpiłam tam, modląc się, żeby nie było drogo. Co prawda nie byłam zmęczona, ale chciałam odpocząć przed zwiedzeniem miasta. Chciałam dzisiaj jeszcze wyjechać do LA, taki był mój plan, ale po zobaczeniu tego miasta przesunę wyjazd chyba na następny dzień. Nie chciałam nie skorzystać z okazji! Weszłam do budynku. Recepcja była otwarta.
-Dzień dobry, ile kosztuje wynajęcie pokoju na dwie noce, tzn dzisiejsza, co trwa, plus ta następna? - zapytałam się.
-50$ - nie jest źle, myślałam, że będzie dużo gorzej. Wyjęłam banknot z portfela i odebrałam klucze.
Na szczęście mój pokój mieścił się na parterze, więc nie miałam daleko do przejścia. Po otworzeniu drzwi cicho zagwizdałam. Moim oczom ukazał się przytulny błękitny pokój, którego okna były skierowane na pięknie oświetlony Golden Gate Bridge. Co prawda, był on daleko na horyzoncie, ale był widoczny dzięki swojemu cudownemu oświetleniu. Łóżko miałam pod oknem, co mnie niesamowicie cieszyło. Wyjęłam rzeczy potrzebne do spania oraz szybkiej kąpieli i udałam się do łazienki, która była w pokoju. Mile zaskoczył mnie widok nie prysznica lecz wanny. Postanowiłam z niej skorzystać następnym razem, gdyż teraz byłam zbyt zmęczona na relaksującą kąpiel, dlatego wzięłam węża prysznicowego i w wannie wzięłam szybki prysznic, jakkolwiek to brzmi. Założyłam piżamę na siebie, rozczesałam mokre włosy, rozwiesiłam ręcznik na poręczy łóżka i poszłam spać.
Obudziło mnie słońce wpadające przez niezasłonięte okno. Zapomniałam zasłonić okna.. nie, nie zapomniałam, po prostu chciałam zasnąć przy wpatrywaniu się w most. Była godzina 12. Poczułam, ze na dworze jest ciepło, więc schowałam zimową kurtkę i wyciągnęłam jesienny czerwony płaszczyk, do tego czarne spodnie, sweterek, czarna bokserka oraz czerwone botki na lekkim obcasie. Tak wystrojona wyszłam zwiedzać to miasto. Najpierw skierowałam się do baru, gdyż głód dawał o sobie znać, i zamówiłam wegański makaron z sosem szpinakowym. Podejrzewałam, że pewnie się porzygam po pierwszym gryzie, ale lubiłam eksperymentować. Zdziwiłam się, kiedy jedzenie smakowało całkiem... normalnie. Z apetytem zjadłam, zapłaciłam i wyszłam na ruchliwą ulicę. Wszyscy ludzie się spieszyli do pracy, do domu, do znajomych, nikt nie zatrzymał się na chwilę, aby podumać nad życiem. Po przejściu paru przecznic zauważyłam na afiszu ogłoszeniowym wielki plakat promujący koncert Marsów, który dziwnym zbiegiem okoliczności odbywał się dzisiaj. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chciałam wykorzystać swój przywilej zobaczenia się z Marsami za darmo oraz mieć okazję odsłuchania tego zespołu na żywo. Koncert odbywał się w jakimś klubie, który był niedaleko mojego miejsca zatrzymania się na nocleg.
Kiedy wracałam do siebie, aby móc się przebrać i odświeżyć przed koncertem, pod sklepem muzycznym siedział mężczyzna w wieku 30 lat, który grał na gitarze. Po jego wyglądzie i ubiorze mogłam stwierdzić, że jest biednym człowiekiem. Nie miał żadnej czapki na napiwki, po prostu siedział i grał. Zatrzymałam się na chwilę i pomimo hałasu panującego na ulicy zdołałam usłyszeć, jak gra "Fade to Black" Metalliki. Uśmiechnęłam się pod nosem, to była jedna z moich ulubionych piosenek. Po skończonej piosence zaczęłam bić brawo. Ludzie mijający mnie popatrzyli na mnie, jakbym co najmniej uciekła z szpitala psychiatrycznego, ale ja miałam to gdzieś, dalej klaskałam. Do muzyka dobiegł dźwięk mojego klaskania. Podniósł głowę i się uśmiechnął, a ja zamarłam. Przecież to nie był byle jaki żebrak tylko James Hetfield we własnej osobie! Skinął do mnie palcem, żebym do niego podeszła, więc to zrobiłam.
-Jesteś pierwszą osobą, która się zatrzymała i posłuchała, co gram, a siedzę tutaj od 3 godzin. Gratuluję zauważania tak drobnych przyjemności w tym ogromnym mieście.
-Tak właściwie to nie jestem stąd, pochodzę z Forks a zmierzam ku Los Angeles, do brata. - uśmiechnęłam się. - Pięknie pan to zagrał! Aż dziwne, że ludzie się nie zatrzymali, przecież to było mistrzowskie!
-Dzisiaj gramy koncert tutaj, gdzie wyprzedały się wszystkie bilety, a kosztowały one niemało, bo tak sobie organizator zażyczył, na co wpływu nie miałem... Dlatego chciałem przeeksperymentować zwykłych ludzi, i proszę, po 3 godzinach w końcu mi się udało! - zaśmiał się. - Jak się nazywasz? Ja się chyba nie muszę przedstawiać.
-Mary Blood jestem.
-Chcesz iść na nasz koncert?
-Przecież bilety się wyprzedały, niby jak... - moją wypowiedź przerwał wybuch śmiechu Jamesa.
-Przecież to ja jestem głównym muzykiem, myślisz, że nie umiem takich rzeczy załatwić?
Zarumieniłam się z powodu mojej tak żenującej głupoty.
-Chcesz iść? Bo musiałbym zadzwonić do menagera coby dorobił jeszcze jedną vip-owską opaskę oraz badge.. - puścił do mnie oczko.
Mimo że chciałam iść na koncert Marsów, Metallica stała jednak wyżej niż oni, więc zgodziłam się bez żadnego wahania, wiedząc, że na Marsów mogę jeszcze niejeden raz pójść za darmo, a taka okazja jak darmowe wejście na Metallikę pewnie nigdy nie będzie miała okazji się powtórzyć.
James powiedział, żebym stawiła się o godzinie 18 pod jego hotelem, skąd razem pojedziemy do tej areny, w którym Metallica miała zagrać koncert. Podziękowałam mu gorąco i się udałam w kierunku motelu. Jak odchodziłam, James chował już gitarę do futerału i odchodził przez nikogo niezauważony. Jak znalazłam się w pokoju, to szybko poszłam do łazienki, odkręciłam kurki kranu i zaczęłam napełniać wannę wodą, zaś ja gorączkowo próbowałam skompletować jakiś strój. W końcu naszykowałam sobie koszulkę Metalliki, którą kupiłam jakieś 10 minut przed wejściem do motelu, czerwone spodnie, czarne botki oraz skórzaną kurtkę. Nadal się dziwiłam, jak zdołałam to wszystko upchnąć w plecaku, w końcu tyle tych ciuchów miałam że mała głowa! Weszłam do wanny i w końcu się zrelaksowałam, rozluźniłam napięte mięśnie. Kochałam te chwile, kiedy miałam okazję zanurzyć się w wannie i móc zapomnieć o całym bożym świecie, o otaczającej mnie rzeczywistości, codzienności, trudnych sprawach i chwilach. W końcu niechętnie wygramoliłam się z tej ciepłej oazy, wytarłam się ręcznikiem, wklepałam w siebie liliowy (a jakże by inaczej!) balsam do ciała i się ubrałam w czarną bieliznę, po czym tanecznym ruchem przeniosłam się do pokoju, gdzie dokończyłam ubieranie się.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła 17, więc spakowałam potrzebne rzeczy do małej czarnej torebki i wyszłam z motelu, gdzie udałam się pod wskazany adres, czyli do hotelu Hetfielda i jego zespołu. Słońce zaczęło pomału znikać na zachodzie. Na ulice padały ostatnie promienie słońca, co nadawało magicznej aury tajemniczości. Chyba wiem, gdzie będę mieszkała... Chyba że Los Angeles zaskoczy mnie jeszcze bardziej, w co wątpiłam, bo je widziałam, aczkolwiek nie miałam okazji się rozejrzeć po nim dobrze.
Przed 18 stałam już pod hotelem. Kiedy podeszłam pod główne wejście, własnie z budynku wychodził James.
-O, witaj, Mary! Chłopaki, poznajcie tą dziewczynę, o której Wam dzisiaj mówiłem, że jako jedyna zwróciła na mnie uwagę w tym szalonym tłumie! - rzucił Hetfield do reszty swojego zespołu. Ci uśmiechnęli się do mnie. Przywitaliśmy się, poznaliśmy, po czym wsiedliśmy do tourbusa Metalliki. Jako że jechał z nami ich menager, od razu dostałam to, co miałam dostać - badge oraz bransoletkę. Chłopaki żartowali, śmiali się, jedli, pili - w ogóle nie było po nich widać faktu, że zaraz mieli stanąć przed kilkunastotysięczną publiką i dać show. Pewnie tak często to robili, że się w końcu przyzwyczaili. Cieszyłam się, że przez krótką chwilę mogłam być tą cząstką szalonego zespołu tak bardzo znanego i lubianego na całym świecie. Nadal do mnie nie docierało moje szczęście, że tu jestem, śmieję się z nimi. W końcu podjechaliśmy pod arenę.
_________
Wow, przeszłam chyba samą siebie jeśli o długość chodzi. Mam nadzieję, że za taką ilość dostanę prezent w postaci przynajmniej 5 komentarzy. ;)

poniedziałek, 18 listopada 2013

ROZDZIAŁ X

-Whiskey poproszę - usłyszałam nagle znajomy mi głos po mojej prawej stronie. Odwróciłam się szybko i nie mogłam uwierzyć oczom. Obok mnie stał właśnie Jared Leto! Szok szybko minął i zauważyłam, że na jego twarzy maluje się wściekłość i smutek.
-Co, problemy z braciszkiem? - rzuciłam do niego. Jared odwrócił się do mnie lekko przerażony, że ktoś się do niego odezwał, ale kiedy mnie zobaczył, nieznacznie się uśmiechnął, jednak ten uśmiech szybko zniknął z jego twarzy.
-Nie spodziewałem się Ciebie tu zobaczyć, Mary! Myślałem, że siedzisz już w Los Angeles.
-Zaszły niespodziewane wypadki, których nie planowałam i nie mam zamiaru planować - mruknęłam pod nosem.
-Co się stało? - spojrzał na mnie Leto swoim świdrującym spojrzeniem. Dziwne, nie czułam do niego niechęci, może dlatego, że wiedziałam, iż jestem bezpieczna. Skoro nic mi nie zrobił podczas wymyślania teledysku do The Kill, czemu miałby się zmienić w przeciągu tych paru dni i mi coś zrobić? Zresztą to jego spojrzenie przekonało mnie, że mogę mu zaufać, zwierzyć, że nie zrobi mi krzywdy. Mimo że nigdy nie oceniałam człowieka po wyglądzie, tutaj akurat nie miałam problemu, żeby wiedzieć, że nie ma póki co wobec mnie złych zamiarów, i tego się kurczowo trzymałam. Miałam tylko nadzieję, że nie zrani mnie fizycznie i psychicznie.
Opowiedziałam mu więc od nowa swoją "przygodę" z Edwardem. Momentami się łamałam i przestawałam mówić, na co on delikatnie gładził mnie po dłoni, którą od jakiegoś czasu trzymał w swoich dłoniach. Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało, ale nie przeszkadzał mnie ten dotyk, ba dodawał mi sił i otuchy, abym ciągnęła powieść dalej. Kiedy skończyłam, z oka wypłynęła mi jedna łza. Jared delikatnie ją starł i przytulił mnie mocno do siebie, chcąc mi w ten sposób okazać współczucie.
-A Ciebie co tu sprowadza? Czemu tu siedzisz? - spytałam się go, jak mnie puścił.
-Problemy z zespołem, Shannon odmówił zagrania na dzisiejszym koncercie, przez co musieliśmy odwołać koncert... - Jared się mocno zdenerwował.
-O co poszło?
-Pewnie o ten teledysk do The Kill.
-Czemu? Myślałam, że zależy mu na tym, abyście stali się sławni.. - zdziwiłam się.
-Nie wierzy, że nam się uda. A do tego teledysku będziemy musieli wziąć pieniądze z naszych osobistych kont. Pewnie boi się, ze jak nam się nie uda to zostaniemy bez grosza. Niby mamy sporo pieniędzy, ale sfilmowanie teledysku będzie nas słono kosztować... - westchnął Leto.
Zdziwiłam się. Myślałam, że takie amerykańskie zespoły mają sporo pieniędzy za koncerty, za sprzedaż płyt, wywiady i temu podobne. A tu proszę, właśnie poznaję życie zespołów od tej drugiej strony, która do najlepszych nie należy. Nie sądziłam, że nie stać Marsów na nagranie teledysków. A gdzie byli w tym czasie sponsorzy, wytwórnia? Nie wierzyłam, że działali na rękę!
-Co masz w kieszeni? - zainteresował się nagle Jared moją prawą kieszenią dżinsów.
Zerknęłam tam. No tak, przecież wepchnęłam ten dziwny bilet do tej kieszeni i całkowicie o nim zapomniałam. Wyjęłam go z kieszeni i wyprostowałam na swoim udzie, po czym podałam Jaredowi. Ten spojrzał na niego i zaczął się śmiać.
-Co Cię tak rozbawiło? - zapytałam się go z podejrzanym wzrokiem.
-Właśnie jesteś ostatnim ogniwem, ostatnią z 10 osób, które wygrały spotkania z nami na każdym koncercie! A Tobie się to udało bez tego papierka, i to już drugi raz. A tyle dziewczyn, fanek, Echelonu, dałoby się pokroić za ten bilet, i masowo kupowały każdemu znajomemu naszą 2 płytę, coby znaleźć te bilety. A tu proszę...
-Wow, mogę się z Wami spotkać po każdym koncercie? - uśmiechnęłam się.
-Wiadomo. Ale Tobie to chyba niepotrzebne jest.
-Pochwalę Ci się czymś. Przesłuchałam Twoje płyty!
-I jak? - na jego twarzy zauważyłam zaniepokojenie i strach. Ooo, czyżby się bał krytyki? Postanowiłam trochę zażartować z niego i zobaczyć, jak zareaguje na moje słowa.
-Nie dało się tego słuchać, nic nie jest spójne ze sobą, do tego te wrzaski bez ładu, zupełnie niepasujące do ścieżki dźwiękowej. - patrzyłam z coraz większym rozbawieniem na zmieniającą się minę Jareda, na której malowało się zdezorientowanie i zdziwienie. - Żartuję przecież! Ma w sobie to coś, nie jest źle.
Jared odetchnął z ulgą.
-Już myślałem, że Shannon jednak miał rację co do naszej twórczości, że ona jest zła i nie dociera do ludzi.
-Przeciwników na pewno macie... Swoją drogą nie wiedziałam, że aż tak ciężko jest Ci przyjąć krytykę - spojrzałam na niego badawczo.
-To nie tak, po prostu ja.... eee.. - zmieszał się.
-Kontynuuj.
-Dziwnie byłoby, gdyby osoba, która ma wejście na nasz każdy koncert i możliwość zobaczenia się z nami oraz porozmawiania nie lubiła tej muzyki - odpowiedział, chociaż wyczułam, ze zamierzał co innego powiedzieć.
Tak przegadaliśmy połowę nocy popijając cały czas drinki. Znowu się poczułam swobodna, wolna, jakby to, co wydarzyło się kilka dni temu, nie miało miejsca. Jared dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że to było głupie, nie znałam go, ale mu ufałam.
-Ooch, czy Ty jesteś Jared Leto?! - przerwał naszą rozmowę głośny pisk dochodzący z głębi sali.
Jared spojrzał na mnie spojrzeniem, które mówiło tylko jedno - POMÓŻ MI. W sumie nie zdziwiłam mu się, że błagał o pomoc, był już trochę (bardzo) podpity, jego język pomału się plątał, a wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Wstałam z krzesła.
-Dziewczyny, tu nie ma Jareda, ale tam jest Shannon! Widziałam go 15 minut temu jak odchodził z drinkiem! - wskazałam palcem w miejsce najbardziej oddalone od baru.
Fanki szybko pobiegły we wskazanym kierunku, całe roześmiane i podekscytowane. Wykorzystałam ich gapiostwo i rzuciłam do Jareda:
-Musimy się ewakuować.
Ten wstał. Nie trzymał się zbyt pewnie na nogach, przez co objęłam go w pasie i pomogłam wyjść z klubu. Na dworze śnieg nieprzerwanie padał, sięgał mi już do kostek, gdyż nikt nie raczył jeszcze odśnieżyć chodnika.
-Gdzie przebywasz?
-W hotelu "Gucci", jakieś...
-Wiem, gdzie to - przerwałam mu. - Odprowadzę Cię.
-Nie trzeba, dam sobie radę! - zbuntował się po czym postanowił mi pokazać, że ma rację, i zrobił krok do przodu. Śmiałam się wniebogłosy, kiedy wywinął pięknego orła i wylądował tyłkiem na śniegu.
-Po pierwsze, widzę, że nie dasz rady zrobić nawet jednego kroku, po drugie, Twój hotel znajduje się po przeciwnej stronie. - uśmiechnęłam się i pomogłam mu wstać.
Ruszyliśmy w ciemną noc przez zaśnieżone ulice miasteczka. Hotel znajdował się niedaleko schroniska, więc nie martwiłam się o swój powrót do pokoju. Jared próbował coś wybełkotać, ale po kilku próbach poddał się i próbował w miarę normalnie iść, co z każdym krokiem zaczynało być trudne. W końcu, dosłownie 100 metrów przed budynkiem, usiadł.
-Nigdzie dalej nie pójdę - stwierdził wesoło.
-Chodź, stracisz tyłek - próbowałam go przekonać.
-Nie, tu jest fajnie. Dołącz do mnie - klepnął w śnieg obok siebie.
Wiedząc, że jestem za słaba, aby go podnieść, usiadłam obok niego zrezygnowana.
-Patrz, jakie piękne niebo, haha - zaśmiał się. Chyba należał do wesołków po przesadzeniu z alkoholem.
-Nic nie będziesz jutro z tego pamiętał... - westchnęłam.
-Jesteś taka śliczna... - wypalił nagle.
Spojrzałam na niego, on spojrzał na mnie. Gdybym była trzeźwa nie doszłoby do tego, co miało nastąpić. Jared się zbliżył do mnie, nasze twarze dzieliły już tylko centymetry. Położył delikatnie ręce na moich policzkach. Mimo że nie miał rękawiczek przez całą podróż, jego dłonie były ciepłe. Pochylił się nade mną i musnął moje wargi swoimi. Poniosła mnie chwila i wplotłam jedną dłoń w jego włosy, zaś drugą położyłam na karku. Zaczęliśmy się całować, siedząc na śniegu pod gołym niebem. Nie czułam, że w tyłek zaczynało mi być zimno, że pewnie nabawię się choroby, liczyła się tylko ta chwila, ten moment. Jared wsunął język do moich ust. Nie protestowałam.
W końcu oderwałam się od niego ustami.
-Wstań, chodźmy do środka.
-Dobrze, moje piękności - uśmiechnął się do mnie czule, a ja poczułam w dole ogromne gorąco. Mary, co jest?! Przecież dopiero co byłaś zgwałcona, nie powinnaś w ogóle się na to godzić - krzyczał rozum. Ale serce było zadowolone, serce było gorące.
Wstaliśmy i w końcu weszliśmy do hotelu. Stanęliśmy przy ladzie, gdzie za meblem stała pracowniczka.
-Dzień dobry, przyprowadziłam Jareda Leto, może go pani odstawić do pokoju? - uśmiechnęłam się.
-Oczywiście, tylko pójdę po klucz - odpowiedziała i zniknęła na chwilę.
-Dziękuję Ci, maleńka - wybełkotał Jared i rzucił się na mnie, mocno mnie do siebie przytulając. Kiedy mnie puścił, podniósł dłoń i pogłaskał mnie po policzku. - Jesteś kochana, skarbie.
-Tak tak - uśmiechnęłam się nerwowo. Nie chciałam się w nim zakochać, nie byłam po prostu na to gotowa. - Do zobaczenia kiedyś tam - odpowiedziałam, odwróciłam się na pięcie i opuściłam hotel.
___________
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału....... Mam nadzieję że Wam się spodoba.

piątek, 15 listopada 2013

ROZDZIAŁ IX

Podniosłam to coś. Wyglądało to jak złoty bilet.
-O co kurwa chodzi? Co to jest? - rzuciłam pytanie w przestrzeń.
Przyjrzałam się papierowi bliżej. Kiedy odczytałam, co jest napisane drobnym druczkiem, nie chciało mi się wierzyć. Właśnie trzymałam w łapach bilet, który umożliwiał mi darmowe wejście na każdy koncert tego zespołu! Zaśmiałam się. Nie znam żadnych piosenek tego zespołu, nie jestem ich fanką, a tu proszę, mogę iść na każdy koncert podczas trasy promowania drugiej płyty! Włożyłam CD do discmana, wcisnęłam słuchawki na uszy i zaczęłam słuchać to, co Jared Leto wraz ze swoim zespołem stworzył. Pierwszy utwór - Attack - przypadł mi do gustu. Nie chciałam wyrokować albumu po jednej piosence, więc wstrzymałam swoją krytykę bądź pochwały aż do ostatniego utworu, czyli Hunter. Ściągnęłam słuchawki. Byłam lekko roztrzęsiona, ale nie powaliła mnie muzyka na kolana. Miała w sobie to coś (zwłaszcza The Kill), ale mistrzostwem dla mnie nie były. Może zmienię zdanie po przesłuchaniu 1-ej płyty. Wiem, robiłam źle, nie zaczynając słuchania chronologicznie, ale cóż, nie będę się z tego powodu zabijała. Zmieniłam płyty i wróciłam do leżenia na łóżku i gapienia się w sufit.
Zdjęłam słuchawki. Cóż, ta płyta była ostrzejsza i tak jakby bardziej mroczna niż poprzednia. Miała w sobie to coś, czego brakowało mi w ABL. Spojrzałam na zegarek. Rety, było już po 17-ej! Nagle znowu poczułam w żołądku ten znienawidzony stres, te kłucie w dolnej partii brzucha. Odłożyłam sprzęt na szafkę, ubrałam się w ciepłe ciuchy, owinęłam się szalikiem, nałożyłam na głowę moją ukochaną niebieską wełnianą czapkę i znowu wyszłam na ten ziąb, na dwór. Na dworze było już ciemno, a latarnie zaczynały bić blaskiem swojego wewnętrznego światła.
Po 10 minutach znalazłam się na miejscu. W poczekalni nikogo nie było, a za rejestracją siedziała młoda dziewczyna.
-Dzień dobry, w czym pomóc? - zapytała się, widząc mnie.
-Ja do pani doktor Nicolette, od pani Veronicy przyszłam.
-Proszę się tam udać, pani doktor jest wolna.
Ruszyłam korytarzem, który przemierzałam 24 godziny temu. Napięcie i stres z każdym krokiem rosło we mnie, aż zaczęłam się bać, że zanim dojdę do drzwi to eksploduję z emocji. Jednak tak się nie stało, gdy zapukałam.
-Proszę! - odpowiedział mi głos Nicolette.
Uchyliłam drzwi i nieśmiało weszłam do środka. Wszystko było bez zmian oprócz faktu, że teraz świeciły się szpitalne światła u sufitu.
-Witaj, Mary! Pewnie w sprawie wyników przyszłaś?
Nie byłam w stanie otworzyć ust, więc tylko przytaknęłam głową. A co, jeśli będę chora? Czyżbym tak właśnie miała umrzeć - na zakaźną chorobę? Nie chciałam tego, bardzo tego nie chciałam. Podświadomość mi szeptała, że moje życie potoczy się zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażam, ale nie miałam pojęcia, czy w znaczeniu pozytywnym czy wręcz negatywnym.
-Usiądź sobie, ja zaraz poszukam Twoich badań, gdzieś tu są... - pochyliła się do szuflady, a ja sztywnym krokiem podeszłam do krzesła i ciężko na nie opadłam.
Szukanie dokumentów trwało parę sekund, ale dla mnie były to najgorsze sekundy w moim życiu, które niesamowicie się ciągnęły, jakby jedna sekunda była jedną godzinę. Przez ten krótki czas przeszły mi przez myśl wszystkie najczarniejsze scenariusze, co będzie, jeśli jednak jestem czymś zarażona, czy będę dalej żyła, czy ludzie mnie nie odtrącą, czy samą siebie dam radę zaakceptować... W końcu Nicolette podniosła się znad szuflady i położyła przed sobą teczkę, na której widniały moje wszystkie dane osobowe. Szybciej, otwórz to i wydaj ten wyrok!, poganiałam ją w myślach. Chciałam a zarazem nie chciałam wiedzieć.
-Więc, droga Mary..... - zagryzłam wargę z nerwów. Czemu nie mogła mi od razu powiedzieć, tylko tak specjalnie to przedłużała?! Nicolette jeszcze raz zerknęła w papiery. - Jesteś całkowicie zdrowa, poza niskim poziomem cukru w organizmie nic Ci nie dolega.
Poczułam, że opada mi kamień z serca, a moje wnętrzności zostały wypuszczone na wolność. Będę dalej żyła, póki co nie jestem na nic zakaźnego i nieuleczalnego chora! Miałam ochotę płakać, śmiać się, tańczyć i bawić się. Powstrzymałam się tylko do lekkiego uśmiechu na twarzy. Schwyciłam papiery w drżące dłonie, podziękowałam doktor za dobre nowiny, pożegnałam się z nią i wyszłam na dwór. Nie chciałam iść od razu do siebie, do schroniska, więc swoje kroki skierowałam do pobliskiej kawiarni, którą wypatrzyłam podczas przechadzki po mieście.
Weszłam do lokalu, gdzie było bardzo ciepło. Szybko zdjęłam grubą kurtkę, szalik oraz czapkę i podeszłam do lady.
-Dzień dobry, co podać? - spytała się mnie blondynka w białym uniformie.
-Poproszę gorącą mocną czekoladę.
Dziewczyna poszła zrobić napój, a ja rozejrzałam się po lokalu. Przy oknach stały stoliki do kawy, przy których znajdowały się czarne krzesła. Przy stoliku mogły zasiąść dwie osoby, w głębi lokalu dopiero znajdowały się stoliki dla większej ilości osób, przy których stały dwuosobowe skórzane czarne kanapy. Na każdym stoliku stał pojemnik z sześciankami cukru o szczypcami do nabierania tego pokarmu.
-Pani czekolada - przywołał mnie z powrotem do lady głos sprzedawczyni.
Wzięłam trunek, podziękowałam za niego i ruszyłam ku siedzeniu przy oknach. Wybrałam stolik stojący mniej więcej pośrodku rządku podokiennym, i zajęłam krzesło. Rzeczy przewiesiłam przez oparcie siedzenia. Nabrałam szczypcami 2 kostki cukru, które wrzuciłam do napoju. Wzięłam długą łyżkę i zaczęłam energicznie mieszać, coby mieć pewność, ze cukier całkowicie się rozpuścił. Spojrzałam za okno. Zaczął spytać śnieg. Wszystko wydawało mi się być piękne, zwłaszcza że wiedziałam, że jeszcze nie umrę, że będę żyła bez żadnej choroby, nieskazitelna, czysta (o ile osoba po gwałcie może mówić o sobie, że jest czysta). Wszystko było tak piękne, ale ciągle były wspomnienia, których nie dało się wymazać, zlikwidować, wspomnienia niedawnego przecież gwałtu, które pewnie miały mi towarzyszyć do końca życia. Jedyną opcją było pogodzenie się z nimi, zaakceptowanie je, nie chciałam przecież pogrążyć się w depresji, w psychicznym dołku. Mimo to na każdego mężczyznę mijanego dzisiaj na ulicy patrzyłam z lekką odrazą, obawą, lękiem, strachem, przerażeniem - same negatywne emocje.
Zaczęłam się zastanawiać, czy aby próba odnalezienia ojca to dobry pomysł - skoro tak reagowałam na obcych facetów, mijają ich 5 metrów od siebie, jak miałam się zachować podczas spotkania z ojcem podczas tak długiego niewidzenia się? O bracie nic nie wspominałam, bo wiedziałam, że jego to się bać na pewno nie będę - w końcu to on mnie wychował i pokazał, jak żyć. Do niego nie miałam żadnego wewnętrznego wstrętu.
Jako że moje zadumanie trwało ponad godzinę, ogarnęłam się, ubrałam swoje nakrycie i poszłam zapłacić za czekoladę, po czym znowu wyszłam na dwór. Z nieba spadały duże płatki śniegu, a okolica była już pod grubą warstwą świeżego białego puchu. Brnąc przez niewielkie zaspy po 5 minutach byłam w schronisku, gdzie zjadłam na szybko obiad, wzięłam prysznic i zakopałam się w pościeli z książką w dłoniach. Powieść tak bardzo mnie wciągnęła, że światło zgasiłam grubo po północy.
Następny dzień rozpoczął się tak samo jak poprzedni z tym wyjątkiem, że nie było już tego stresu i napięcia. Byłam wolnym człowiekiem nie licząc ciążącej na mnie rozprawy sądowej oczywiście. Po śniadaniu wróciłam na górę, założyłam słuchawki na uszy i kontynuowałam przerwaną w nocy książkę.
Koło 15 skończyłam czytać, więc wybrałam się do miasta z zamiarem ponownego odwiedzenia antykwariatu i zakupienia kolejnych części powieści. Nie wiedzieć czemu złoty bilet na koncert schowałam do kieszeni kurtki - tak mi mówiła intuicja, że mam to właśnie zrobić.
-Witam panienkę! Już przeczytana książka? - przywitała mnie sprzedawczyni.
-Oczywiście, wciągnęła mnie niesamowicie! Czy mogę prosić o pozostałe wszystkie części?
-Nie ma sprawy, zaraz Ci poszukam i dam!
Po kilku minutach wróciła do mnie ze stosem książek, które były kontynuacją "Gry Endera".
-Ile za to wszystko? - zapytałam się, zerkając do portfela. Wciąż jakimś cudem miałam 80$, chociaż sama nie wiem jak to się stało, że tyle zaoszczędziłam.
-10$, kiedyś trzeba się pozbyć tych książek - uśmiechnęła się do mnie. - Wierzę, że trafiają do odpowiednich rąk, które je nie zniszczą.
-Na pewno o nie zadbam! - obiecałam kobiecie, wyciągając odliczoną kwotę pieniędzy i kładąc ją na ladzie.
-I to mnie cieszy! Do zobaczenia kiedyś tam! - pożegnała mnie, jak wychodziłam ze sklepu.
Zostawiłam książki w schronisku, zjadłam posiłek i udałam się do pobliskiego baru. Miałam ochotę trochę zabalować dnia dzisiejszego, bo na kontynuowanie czytania nie miałam siły chwilowo - jeszcze się nie oswoiłam z zakończeniem powieści. Nie chciałam się upić, chciałam tylko móc zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, o problemach, o życiu... No dobrze, chciałam się upić, ale w tej sytuacji chyba mi wolno, czyż nie? Weszłam do lokalu, gdzie pomału zaczynali się zbierać ludzie - w końcu było już po 20. Nie wiem, kiedy mi czas zleciał dzisiejszego dnia, ale to dobrze dla mnie, nie musiałam o tym wszystkim myśleć.
-Setkę poproszę - rzuciłam do barmana, kiedy zostawiłam rzeczy w szatni i usiadłam przy barze.
-Się robi! - rzucił barman i wziął się za szykowanie mi drinka.
Postawił przede mną kieliszek, więc go chwyciłam i od razu opróżniłam. Poczułam ten znajomy smak, to ciepło rozchodzące się po całym ciele towarzyszące mi przy każdym łyku trunku wieloprocentowego. Otrząsnęłam się i spojrzałam na boki. Ludzie siedzieli i gadali między sobą, tylko ja siedziałam jak ten odludek, samotnik.
_________________
Jedno malutkie pytanie - chcecie dłuższe części? Jak dłuższe, to wiadomo, rzadziej będę publikowała, ale będzie więcej do czytania.
Odpowiedzieć możecie na fejsie, twitterze, a najlepiej to tutaj by było.

czwartek, 14 listopada 2013

ROZDZIAŁ VIII

Veronica nic nie powiedziała tylko mocniej mnie przytuliła. Kiedy w końcu się wypłakałam, pogłaskała mnie delikatnie po głowie i odsunęła od siebie. Dawno nie byłam taka czysta, taka... pusta. Tego mi brakowało przez ostatnie kilka godzin, tej czystości, tego wewnętrznego spokoju. Poczułam się, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ogromny ciężar i była w końcu uwolniona. Mimo że czekała mnie rozprawa sądowa oraz jutrzejszy wyrok w sprawie testów, wiedziałam, że dam radę spokojnie dzisiaj zasnąć.
-Dziękuję bardzo i ja... przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło... - zająknęłam się lekko, nie wiedząc, co powiedzieć.
-Nic się nie stało, doskonale rozumiem Twoje położenie, Twoją sytuację. Idź teraz spać, potrzebujesz tego.
-Dobrze. Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Dobranoc. - pożegnałam się z Veronicą i poszłam za Albertem na górę.
Weszliśmy na 2 piętro i skierowaliśmy się do obskurnego korytarza, który był bardzo długi.
-Śniadania są między godziną 8 a 9, zaś obiadokolacje od 17 do 19. Stołówka jest po lewej stronie od recepcji, łatwo znajdziesz. Twój pokój ma numerek 230, łazienka znajduje się na końcu korytarza. - powiedział mi Albert. - Obowiązuje cisza nocna w godzinach 22-6, proszę o dostosowanie się do niej. W tych godzinach drzwi główne są zamknięte, stróż siedzi w tylnym wejściu do budynku, ale pewnie nigdzie się dzisiaj nie wybierasz, prawda?
-Tak, nie planuję nigdzie iść. - Chcę się tylko położyć na łóżko i zapomnieć o wszystkim, dodałam sobie w myślach.
-Ok. Tu jest Twój pokój - pokazał na drzwi, pod które doszliśmy. Na drzwiach były namalowane farbą trzy cyferki - 230 - numer pokoju. Albert wsunął klucz do drzwi i przekręcił go. - Życzę dobrej nocy.
-Nawzajem - wysiliłam się na uśmiech.
Mężczyzna odszedł, a ja nacisnęłam klamkę. Znalazłam się w malutkim pokoiku, gdzie stało jednoosobowe łóżko, niewielka umywalka, lustro nad nią oraz kredens mieszczący się naprzeciwko łóżka. Naprzeciwko mnie, pośrodku ściany było niewielkie okno zasłonięte wyblakłą niebieską zasłonką. Ściany również były pomalowane na ten kolor.
Wypakowałam potrzebne rzeczy na łóżko, a resztę zostawiłam w plecaku, który schowałam do kredensu. Poszłam się wykąpać. W łazience były 4 prysznice i 6 toalet plus pomieszczenie z pralką pewnie, bo słyszałam charakterystyczny hałas. Wypadało mi zrobić przed wyjazdem do LA pranie, bo wówczas pewnie nie wyrobiłabym z świeżymi ciuchami, zwłaszcza jeśli miały mnie czekać takie przygody jak dotychczas.
Wślizgnęłam się do kabiny prysznicowej i dokładnie się umyłam. Czynność powtórzyłam, coby zetrzeć z siebie cały brud, może i wspomnienia... Szybko wytarłam się prysznicem, założyłam piżamę i wróciłam do pokoju. Schowałam brudne rzeczy, rozwiesiłam ręcznik na krześle, które stało przy łóżku, a wcześniej go nie zauważyłam, i bez żadnych rozmyślań położyłam się spać. Zasnęłam niemal natychmiast.
Obudziło mnie chodzenie po klatce schodowej. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła godzina 8, więc odgłos butów było spowodowane faktem nadchodzącego śniadania. Czym prędzej wygrzebałam się spod pościeli, przebrałam w strój na dwór i umyłam się w łazience po nocy. Kurtkę zostawiłam w pokoju, wiedziałam, że tu wrócę po nią jak i po dokumenty. Wyszłam z pokoju, zakluczywszy za sobą drzwi, i ruszyłam schodami na parter, do jadalni.
-Witaj, Mary, jak Ci się spało? - przywitał mnie na dole Albert.
-Całkiem dobrze, dziękuję - uśmiechnęłam się i wkroczyłam do jadalni.
Pomieszczenie było całkiem spore. Na środku znajdowały się stoliki, do którego były dostawione po 4 krzesła. Większość miejsc była pusta, gdzieniegdzie siedzieli ludzie w wieku podobnym do mojego, czyli sama młodzież. Nigdzie nie widziałam nikogo starszego bądź młodszego. Zastanawiałam się, z jakiego powodu przebywają w tym ośrodku, po chwili jednak stwierdziłam, że niekoniecznie chcę wiedzieć. Po prawej stronie stał długi stół, na którym znajdowało się jedzenie oraz sztućce. Za stołem były drzwi, pewnie do kuchni, oraz okienko na zwrot naczyń. Na sali było nienaturalnie cicho, każdy był zajęty swoimi sprawami i myślami.
Podeszłam do szwedzkiego stołu, chwyciłam talerz i nałożyłam sobie bułkę, kostkę masła, sałatę, ser oraz 3 plastry pomidora, nalałam do kubka herbaty i poszłam z posiłkiem do stolika, który znajdował się tuż przy oknie, gdzie był widok na ulicę. Spokojnie zjadłam śniadanie, zastanawiając się, co będę robiła przez resztę czasu. W końcu postanowiłam zwiedzić miasto, może się natknę na antykwariat, gdzie mogłabym się obkupić w jakieś książki, coby zabić czas aż do rozprawy. Odstawiłam sztućce po skończonym posiłku do okienka i wróciłam do swojego pokoju, gdzie nałożyłam na siebie kurtkę oraz schowałam portfel. Kiedy znowu znalazłam się przy Albercie, ten mnie zatrzymał na chwilę.
-Czekaj, nie pokazałem Ci tylnego wyjścia.
-No tak, faktycznie, sama o nim zapomniałam!
-Odwróć się proszę, za schodami jak pójdziesz to zobaczysz drzwi na końcu korytarza. Wyjdź sobie dzisiaj tamtędy, coby się zorientować, jak to wszystko z zewnątrz wygląda - poradził.
-Dziękuję, tak zrobię. Miłego dnia życzę.
-Wzajemnie!
Ruszyłam więc tym korytarzem w stronę tylnego wyjścia. Przy drzwiach również znajdowała się lada, ale była ona zdecydowanie mniejsza aniżeli ta przy wejściu głównym. Nacisnęłam na klamkę i wyszłam na dwór. Zderzyłam się z zimnym powietrzem. Dzisiaj zapowiadali mroźny dzień, na szczęście bez opadów, ze słońcem. Nie pomylili się - na niebie było słońce, które mnie początkowo oślepiło. Znalazłam się na niewielkim podwórku, gdzie obok siebie stały 3 stare drzewa, dawno pozbawione liści, 3 kontenery na śmieci, żelazna ławka pod drzewami oraz trzepak na dywany. Skierowałam się w lewo, tak jak ślady zostawione na śniegu, i znalazłam się na niewielkiej ulicy. Mimo że nie było jeszcze 9 to ruch był już całkiem spory. Ludzie szybko maszerowali, nie chcąc pewnie zamarznąć, a auta na jezdni stały w oczekiwaniu na zielone światło, które umożliwiało im dalsze podróżowanie przez to miasteczko.
Chodziłam po ulicy odkrywając sąsiadujące ze schroniskiem sklepy, aż w końcu, jakieś 2 przecznice od mojego tymczasowego miejsca zakwaterowania, znalazłam to, czego szukałam - antykwariat. Popchnęłam szklane drzwi i znalazłam się w pomieszczeniu, gdzie od podłogi do sufitu znajdowały się książki położone na regałach. W powietrzu unosił się mój ulubiony zapach - zapach książek. Przesunęłam ręką delikatnie po brzegach tomisk.
-Dzień dobry, pomóc w czymś panience? - z głębi pomieszczenia odezwał się ciepły kobiecy głos.
-Dzień dobry, na razie tylko oglądam - odpowiedziałam niewidocznej mi jeszcze postaci.
-Pomogę Ci coś wybrać, tylko powiedz mi, dziecinko, co Cię najbardziej interesuje? - w końcu z ciemnego zaułka wyszła niska i pulchna kobieta o krótkich kręconych włosach, okularach na czubku nosa oraz intensywnie zielonych oczach. Typowy wizerunek bibliotekarki, w każdym razie tak bibliotekarki z reguły wyglądały w Forks. Lubiłam je bardzo, bo zawsze potrafiły znaleźć taką książkę, która mi się od razu podobała i od której nie mogłam oderwać oczu podczas czytania jej.
-Fantasy, groza, horror. Od razu mówię, Kinga całego przeczytałam po kilka razy - uśmiechnęłam się lekko.
-Kinga każdy czytał, kto ma podobne zainteresowania co ty. A czytałaś może... - i tutaj zaczęła się ciekawa dyskusja na temat tego, co czytałam a czego nie.
Okazało się, że prawie wszystkie pozycje, które wymieniła mi pani sprzedawczyni, znałam. W końcu udało jej się dotrzeć do tych książek, których jeszcze nie odkryłam. Tak wybór padł na "Grę Endera", za którą zapłaciłam 5$.
-Jak Ci się spodoba to przyjdź, dam Ci więcej części, a jest tego mnóstwo! - obiecywała mi sprzedawczyni.
-Na pewno wpadnę niedługo, zwłaszcza że nie mam co robić. Idę już, do widzenia! - szybko rzuciłam, wiedząc, ze swoim zdaniem niefortunnie mogłam spowodować zapytania, co tu robię, w jakim celu się tu znajduję, w tej miejscowości, a chciałam uniknąć na dzień dzisiejszy takich pytań.
Żeby zapomnieć o wyrokowej godzinie - 17, postanowiłam dalej się rozejrzeć po mieście. Niedaleko antykwariatu znajdował się sklep muzyczny, do którego weszłam.
-Dzień dobry, czy są płyty Thirty Seconds to Mars? - zapytałam się sprzedawcy.
-Oczywiście, proszę chwilę poczekać - odpowiedział młody chłopak z dredami i kolczykami wszędzie, po czym poszedł między półki, aby znaleźć dla mnie to, czego chciałam. Wrócił po chwili, niosąc dwa pudełka. - Mam pierwszą i drugąś płytę.
-Ile za nie? - chciałam wiedzieć.
-Normalnie za 40$ za dwie płyty, ale dzisiaj mamy promocję, więc sprzedam za 25$.
-Biorę - rzuciłam i wyjęłam odliczoną kwotę pieniędzy, które położyłam na ladzie.
-Dziękuję i zapraszam ponownie.
-Tak tak, do widzenia.
Szybko wróciłam do swojego pokoju i odpakowałam płytę A Beatuiful Lie. Kiedy otworzyłam pudełko, wypadło mi z niego coś złotego.
_________
Wiedziałam, jak zmotywować do dodawania komentarzy c: 
Na razie nie mam nic do rozdziału IX, ale wiem, że w X prawdopodobnie pojawi się niespodzianka. ;)

środa, 13 listopada 2013

ROZDZIAŁ VII

Udałam się we wskazanym kierunku. Zasłoniłam niebieską zasłonką niewielką wnękę, coby mieć trochę prywatności, i zaczęłam się niechętnie rozbierać. Ściągnięte spodnie położyłam na oparciu białego drewnianego krzesła, zaś majtki na siodełku. Wspięłam się na niebieski fotel (który kończył się na wysokości moich nerek) i położyłam nogi na oparciach, po czym zawołałam panią doktor.
-Już idę, kochana! - krzyknęła.
Zaczęłam się lekko denerwować. Mimo że to nie było moje pierwsze badanie, zawsze towarzyszył mi stres. Nie bałam się bólu, bo on był w formie naprawdę minimalistycznej. Przerażenie we mnie wzbudzały z reguły przyrządy, którymi badano ciało kobiety od wewnątrz. I jeszcze to zimno tych sterylnych, metalowych narzędzi... Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Mogły ogrzewać te narzędzia przed badaniem, a dyskomfort na pewno u większości kobiet byłby zdecydowanie mniejszy!
Nicolette usiadła naprzeciwko mojego krocza i wzięła się do roboty. Jako że zacisnęłam oczy, nie widziałam, co bierze, byłam zdana na zmysł dotyku. Poczułam, że delikatnie zbiera patyczkiem pewnie spermę z mojej wewnętrznej strony ud, następnie z środka, z pochwy. Była delikatna, więc dużego bólu nie było, ale pojawił się ten znienawidzony dyskomfort. Zacisnęłam zęby i starałam się myśleć o czymś innym.
-Już po badaniu, możesz się ubrać - w końcu to wyczekiwanie zdanie! Otworzyłam oczy i ujrzałam, jak doktor chowa narzędzia, bierze próbki z badania i wraca do biurka.
Szybko ześlizgnęłam się z fotela i ubrałam się. Schwyciłam plecak i wyszłam zza parawanu. Veronica nadal siedziała przy biurku, czekając na mnie. Podeszłam tam.
-To wszystko? - rzuciłam.
-Z mojej strony tak - odpowiedziała Nicolette.
-Mogę już iść dalej? - to pytanie zadałam Veronice, zerkając na nią.
-Niestety nie, musisz zostać i złożyć zeznania w sądzie jeszcze raz - uśmiechnęła się do mnie smutno.
Mam czekać? I jeszcze raz opowiadać o wszystkim? Nie miałam na to najmniejszej ochoty, zwlaszcza że brakowało mi pieniędzy na wynajem pokoju (tzn nie brakowało, ale nie chciałam ich wydać, szkoda mi było), wolałam jak najszybciej stąd odejść, uciec, zapomnieć o tym wszystkim. To miasto już na zawsze miało mi się źle kojarzyć dam i dobrze o tym wiedziałam, że tak będzie.
-Nie mam się gdzie podziać - westchnęłam tylko.
-Możesz tymczasowo zamieszkać w schronisku, jest nieopodal. Nie martw się, takie sprawy szybko się rozstrzygają, gwałciciele są często zaskoczeni, że zgłoszono ich, i od razu przyznają się do popełnionego czynu.
-Za ile ma się odbyć rozprawa mniej więcej? - zapytałam z nadzieją w głosie. Może jednak uda się wyjść szybciej niż początkowo sądziłam?
-Za tydzień - uśmiechnęła się do mnie Veronica. - Chodź, pokażę Ci schronisko. Do zobaczenia, Nicolette!
-Do widzenia - pożegnałam się z panią doktor i ruszyłam za funkcjonariuszką w przeciwną stronę niż ta, z której przybyłyśmy. Pewnie kierowałyśmy się do głównego wyjścia, przeznaczonego dla normalnych ludzi z normalnymi dolegliwościami.
Wyszłyśmy na dwór. Było popołudnie, powoli zaczynał zapadać zmrok. Niebo było szarawe, spadały z niego pierwsze płatki śniegu. Na ulicach jeszcze nie włączono latarni, co nadawało miastu klimat tajemniczości. Wszystkie budynki były szare. W niektórych domach nieśmiało zaczynały pojawiać się dekoracje bożonarodzeniowe - za 3 tygodnie miał się zacząć ten czas, którego nienawidziłam - święta. Nigdy w domu nie obchodziłam tych dni z wiadomego powodu - nie było z kim. Matka z reguły leżała pijana w swoim pokoju i chrapała, a ojciec i brat mieszkali u siebie i nie przyszło im do głowy, aby mnie zaprosić do siebie, dlatego byłam skazana na samotne wieczerze. Miałam nadzieję, że w tym roku jednak będzie inaczej, że uda mi się dojechać do Los Angeles i spędzić święta z bratem oraz jego żoną i jeszcze nienarodzonym dzieckiem.
-Chodź tędy - Veronica skręciła w prawo. - Jak wygrasz, a pewnie wygrasz, dostaniesz pieniądze.
-Ile? - zainteresowałam się. Teraz każdy grosz mi się przyda dosłownie.
-5000 $ za szkody moralne, a jak Nicolette odkryje jakiegoś HIV-a czy inną chorobę, wówczas kwota wzrasta do 100000$.
No tak, choroby zakaźne! Czemu wcześniej o tym nie pamiętałam? W tym momencie zaczęłam się strasznie bać. Nie chciałam umierać, nie chciałam być tą osobą zakażoną, od której wszyscy się odwracają, której się brzydzą... Ja sama się brzydziłam takich osób, bałam się kontaktu z nimi, bo nie chciałam być jedną z tych zarażonych, których czeka tylko jedna rzecz - długa i bolesna śmierć. Wolałam już teraz umrzeć, żeby jakieś auto mnie potrąciło, aniżeli usłyszeć wyrok, że jestem zarażona, zakażona. W tym momencie poczułam silną, ogromną wręcz nienawiść do Edwarda. Tak silna ona była, że miałam ochotę coś rozwalić, coś zniszczyć, zabić, rozszarpać, cokolwiek. Jednak wiedziałam, że to mi nie przystoi, że tak nie wolno, że wówczas pokażę, że przegrałam z samą sobą, że nie jestem tak silna, aby przez to przejść. Zaczęłam głęboko oddychać i liczyć w myślach do 10. Przeważnie to mi pomagało i tak stało się tym razem. Wiedziałam jednak, że ten spokój nie potrwa długo, że zaraz znowu opanuje mnie nienawiść, a wówczas nie dam rady się uspokoić.
-Kiedy wyniki testów? - odpowiedziałam po kilkuminutowym milczeniu.
-Jutro powinny być. Wpadnij do gabinetu po 17-ej do recepcji, powiedz tam, że idziesz do doktor Nicolette, a wysłałam Cię ja, będą wiedzieli, co zrobić.
Świetnie, czyli zapowiada się długa bezsenna noc. Doprawdy tego mi brakowało, nie dość, że traumatyczne przeżycia pewnie i tak nie pozwoliłyby mi zasnąć, to jeszcze ten stres wywołany wynikami, prawdą. Miałam tylko nadzieję, że noc minie mi szybko.
Doszłyśmy do ogromnego budynku, którego ściany były pomalowane na wyblakły żółty kolor. Nie wyglądał przyjaźnie ten budynek, wręcz przeciwnie, był ponury i jakby odpychający. Weszłyśmy przez ciężkie drewniane drzwi i znalazłyśmy się w ogromnym i długim holu, gdzie tuż przy wejściu stała niewielka lada. Dalej w korytarzu można było zobaczyć stare schody, które prowadziły na wyższe koordynacje budynku. Przy ladzie stał mężczyzna, łysiejący, o brązowych oczach. Miał spokojny wyraz twarzy, na której pomału pojawiały się zmarszczki.
-Witaj, Albercie! - przywitała się z nim Veronica. - To jest Mary - wskazała na mnie.
-Witajcie, drogie panie! - uśmiechnął się przyjaźnie. Jak to jest, że wszyscy tutaj są tak przyjaźnie nastawieni do drugiego człowieka? Zaczęła mnie pomału irytować ta przyjaźń, która wydawała mi się na każdym kroku być sztuczna. Brakowało mi kogoś, kto nawrzeszczałby na mnie, kogoś, kto doprowadziłby tymi wrzaskami do płaczu. To chciałam - móc się porządnie wypłakać, jednak nie mogłam samą siebie przekonać, żeby tak zrobić, brakowało mi właśnie tego wstrząsu psychicznego i emocjonalnego. - To, co zwykle? - rzucił do policjantki.
-Niestety tak, to już 3 taki przypadek w tym tygodniu... Dobrze, że w sądzie są szybcy i wiedzą, jak prowadzić takie sprawy, dzięki czemu dziewczyny są w stanie w miarę szybko przejść do porządku dziennego i zacząć żyć od nowa.
-Co się na tym świecie dzieje... Mogę prosić panienkę o dowód? - zapytał się mnie Albert.
Wyjęłam dokument z portfela i podałam mu go. Kiedy wpisał mnie do księgi zakwaterowania pewnie, oddał mi go. Schowałam dowód do portfela, a portfel włożyłam do plecaka.
-Proszę za mną, droga Mary, pokażę Ci, gdzie będziesz pomieszkiwała aż do czasu zakończenia sprawy w sądzie. Dobranoc, Veronico!
-Dobranoc, dziękuję pani za wszystko.
-Nie ma za co, kochana! - podeszła do mnie i mocno mnie uścisnęła. W tym momencie poczułam, że pęka we mnie tak długo budowana wewnętrzna bariera i się popłakałam.
____________
Komentujcie, to nie jest takie trudne, naprawdę.
Ze swojej strony przepraszam, że tak późno (aczkolwiek pewnie nikt nie zauważył, że dawno nie było rozdziału....)