środa, 16 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ XXX

Kiwnęłam głową i weszłam na zadbaną, wyłożoną ładnymi kamieniami ścieżkę. Dookoła dróżki rosły kwiaty, które kolorystycznie były posadzone jak tęcza. Na samym przedzie, przy furtce, rosły fioletowe fiołki, następnie granatowe bratki, niebieskie chabry, zielona odmiana róż (przepięknie wyglądały, jeszcze nigdy nie widziałam takich kwiatów), żółte żonkile, pomarańczowe aksamitki i na samym końcu, tuż przy drzwiach, dominowały czerwone maki. Aż się dziwiłam, że pomimo tego, iż jest styczeń, kwiaty w ogrodzie kwitły i absolutnie nie wyglądały, jakby przejmowały się miesiącem. Tutaj chyba wszystko kwitło cały rok. Trawa była regularnie skoszona i zachęcała swoim wyglądem, żeby na nią wejść i poczuć jej dotyk pod swoimi stopami. Sama działka nie była duża, ale wszystko było tak subtelnie zrobione i odpicowane, że aż przyjemnie się tu stało i nie miało ochoty się wychodzić.
Zbliżyliśmy się do drzwi wejściowych, kiedy te się otworzyły i stanęła w nich Carrie. Bratowa była osobą wysoką, mierzyła ponad 175 cm. Swoje, kiedyś długie, blond włosy ścięła i teraz kosmyki ledwo dotykały ramion. Cięcie było wykonane tak schludnie i elegancko, że bardzo pasowało do jej kształtu twarzy. Orzechowe oczy spoglądały na mnie przyjaźnie i ciepło. Ubrana była w błękitną sukienkę, taka zwykła, prosta i zwyczajna. Piersi miała większe niż zwykle, co było pewnie efektem niedawnego urodzenia dziecka i karmienia go swoim mlekiem. Uśmiechnęła się do mnie.
- Mary, kochanie, w końcu do nas zawitałaś!
Wpadłyśmy sobie w objęcia, mocno się przytulając. Stęskniłam się za tą dobrą kobietą, bardzo się stęskniłam.
- W trochę innym stanie niż planowałam, ale jestem – odwzajemniłam uśmiech.
Weszliśmy w trójkę do środka. Skierowałam swe kroki do kuchni, gdzie przy ostatnich wizytach siedziałam prawie cały czas, nie dlatego, że ciągle jedliśmy, po prostu ich kuchnia była naprawdę świetnym miejscem, pewnie dlatego, że pomieszczenie nie było tylko i wyłącznie kuchnią. Były blaty, lodówka, taborety, piekarnik, zlew, ale obok kuchni stała czerwona kanapa, która była bardzo miękka i wygodna, obok niej stał zielnik, zaś nad nią wisiała niewielka półeczka z książkami. W spis tomów wchodziły najprzeróżniejsze ogromne księgi kucharskie jak i również lekkie powieści. Pewnie wielu ludzi zdziwi, że w takim miejscu został zaprojektowany kącik relaksu, ale wystarczyło spojrzeć przez okno, aby uzyskać odpowiedzi. Otóż za nim widać było słynny napis HOLLYWOOD. Z innych okien, które też były skierowane w stronę napisu, nie był on widoczny z powodu albo innych zabudowań albo porastającej działkę roślinności.
Weszłam wesoło do kuchni. Nic się nie zmieniło, jedynym nowym elementem było stojące przy lodówce różne proszki dla niemowląt (w sensie mleko w proszku i takie tam inne składniki potrzebne w życiu każdego malucha). Rozsiadłam się na kanapie, kładąc kule obok niej. Fred usiadł koło mnie, natomiast Carrie krzątała się po kuchni, robiąc naszej dwójce kawę z automatu, a sobie herbatkę – matki karmiące nie powinny przyjmować do swojego organizmu kawy. Po chwili przede mną pojawiła się taca z filiżankami danych napojów. Wzięłam swoją filiżankę, posłodziłam kawę i upiłam łyk. Nie wiem, jak oni to robili, ale tutaj kawa zawsze była wyśmienita i aromatyczna, oczywiście nie przebijali w tym Shannona, który był ekspertem w tej dziedzinie, ale byli niewiele za nim. Kobieta usiadła obok Freda, a ten ją objął w pasie, niezauważalnie przyciągając do swojego pasa. Posłała mu delikatny uśmiech. Widziałam w ich spojrzeniach gorącą wciąż miłość wobec siebie, wiedziałam, że dobrali się idealnie, że lepszej pary na świecie chyba jeszcze nigdy nie widziałam. Za każdym razem robiło mi się ciepło w sercu, kiedy tylko ich mogłam oglądać, aż sama żałowałam, że mnie jeszcze wtedy nie spotkała taka miłość. No właśnie, wtedy, teraz wszystko się zmieniło, moje życie zostało przewrócone o 180 stopni, i nie miałam tego absolutnie za złe, cieszyłam się, że w końcu i ja mogę tego zasmakować.
- Jak wasza córeczka, Sophie? – zapytałam się, ciekawa małej.
- Śpi, akurat trafiłaś na czas, w którym sobie ucina dwugodzinną drzemkę – odpowiedziała mi Carrie.
- A grzeczna jest w nocy? No wiecie, o co mi chodzi, czy płacze niecierpliwie i nie daje wam spać czy raczej nie macie z nią problemów.
- Sophie to urodzony aniołek, Mary! Ach, tylko mieć takie dzieci, a świat były piękny – odpowiedział lekko zamarzony Fred. – Jak ją kładziemy o 23, to budzi się dopiero o 7 rano, w nocy bardzo rzadko się odzywa, w dzień też jest niesamowicie spokojna, bardzo rzadko płacze. Początkowo byliśmy tym trochę zaniepokojeni, bo jednak przyzwyczailiśmy się, że dzieci znajomych generalnie prawie cały czas płaczą, a oni chodzą jak żywe trupy, i byliśmy w związku z tym u lekarza zrobić podstawowe badania, a on stwierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i powinniśmy dziękować Bogu za tak niespotykanie spokojne dziecko. Wydaje mi się, że nawet nam lekko zazdrościł… - wybuchnął śmiechem.
- Nie boisz się, że obudzisz małą, tak głośno się śmiejąc? – byłam zdziwiona, że tak beztrosko rozmawialiśmy i hałasowaliśmy, podczas gdy gdzieś w tym domu spało niemowlę.
- Mary, toż anioł, nic ją nie budzi, ma naprawdę twardy sen! I nie śmiej się… - zrobił się poważny i tajemniczy – ale mam wrażenie, że ona rozumie, co my do niej mówimy. Wiem, że to głupie, w końcu ma dopiero miesiąc, jednak…
- Rozumiem Cię, bracie. Chciałabym ją zobaczyć! – coraz bardziej byłam ciekawa ujrzenia jej. Widziałam jej fotografię w Toronto, jednak zdjęcie niewiele może powiedzieć i dostarczyć nam informacji, dlatego pragnęłam zobaczyć córkę swojego brata.
- Cierpliwości, niedługo się obudzi mała – uśmiechnęła się Carrie.
- Skoro już tu jesteś to chcieliśmy Cię wspólnie o coś poprosić… - odezwał się Fred, patrząc na mnie badawczo.
- O co chodzi? – nie miałam kompletnie pojęcia, co się zaraz stanie. Czy karzą mi wrócić do Forks? Czy się wyprowadzają z tego pięknego zakątka na Ziemi?
- Czy mogłabyś zostać matką chrzestną Sophie? – zapytał się brat.
- Ojej… Tak, bardzo chętnie! Dla mnie to wielki zaszczyt, jej, dziękuję! – zrobiło mi się ciepło gdzieś tam, w środku. Zgodziłam się natychmiast, bez żadnego zastanawiania się, w końcu to był mój rodzony brat i jego córka, a dzięki temu będę miała pretekst, ażeby częściej wpadać do tego domku. Nie wiedziałam, czy dam radę podjąć wyzwanie i udźwignąć rolę matki chrzestnej, jednak byłam absolutnie przekonana o tym, że zrobię wszystko, aby małej było dobrze. Dziwne to, jeszcze w ogóle jej nie znałam, a już tak bardzo pozytywnie i z miłością o niej myślałam. Może wysyłała mi jakąś aurę ze swojego pokoju, czar, któremu uległam? – A kto będzie ojcem chrzestnym?
- Carrie nie ma rodzeństwa, jak wiesz… Długo się zastanawialiśmy, jednak nie mamy nikogo odpowiedniego na miejsce ojca chrzestnego. Szukaliśmy wśród przyjaciół, znajomych, w dalszych naszych rodzinach, jednak bezskutecznie. Chyba będziesz tylko Ty, bo nikt więcej się nie nadaje na to 0 odparł Fred, patrząc na mnie smutno.
- Brat, wiem, że to szalone, bo człowieka w ogóle prawie nie znasz, ale co powiesz, żeby Jared go reprezentował? – spytałam się powoli.
- Ha! Mówiłem Ci! – krzyknął rozentuzjazmowany Fred do swojej żony. – Wiedziałem, że zaproponuje Leto, wiedziałem!
- Och, uspokój się – wywróciła oczami Carrie, uśmiechając się.
- Więc aż taka przewidywalna jestem? – odparłam z lekkim fochem w głosie.
- Tak, siostra, sorki – powiedział bezczelnie.
Poruszyłam zagipsowaną nogą i walnęłam nią w łydkę Freda. Krzyknął z bólu. Uśmiechnęłam się mściwie.
- Cofam, nie powinnaś być matką chrzestną – powiedział groźnie, jednak wiedziałam, że się nabija, dlatego moją reakcją było tylko wytknięcie mu języka. Prychnął. – Mówię serio.
- Wiem, kiedy mówisz serio a kiedy żartujesz. Jesteś przewidywalny.
- Nie dziwię się, w końcu mamy to w genach – odciął mi się.
- Mam to po Tobie, jesteś ode mnie starszy – nie dałam mu satysfakcji do tego, że wygrał ze mną tą słowną potyczkę.
- Przestańcie! Wiem, że dawno się nie widzieliście i zatęskniliście za takim zachowaniem, ale to nie jest wcale przyjemne być tutaj i was słuchać! Zachowujecie się żałośnie, jeszcze gorzej niż przedszkolaki! – westchnęła Carrie.
Spojrzałam na brata lekko zarumieniona. No cóż, przegięliśmy lekko, gdyby nie słowa kobiety to spotkanie pewnie zaczęłoby być nieprzyjemne, bo o ile teraz sobie z siebie żartowaliśmy, o tyle istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że moglibyśmy się kłócić, wytargnąwszy na wierzch wszystkie nasze grzechy i złe uczynki, które popełniliśmy w dzieciństwie i w okresie młodzieńczego buntu, a trochę ich było. Nie wiedziałam, na ile szczerzy są ze sobą jako małżeństwo, ale podejrzewałam, że niektórych sytuacji Fred jej nie powiedział, bo się zwyczajnie ich wstydził. Przez tą potyczkę słowną mogliśmy rozbić ten piękny związek, bo jednak niektóre rzeczy nie powinny wyjść na jaw.
Brat przeprosił swoją żonę, całując ją w policzek, jednak patrzył na mnie przerażony. Pewnie wiedział, że gdyby nie C, mogłabym zupełnie nieświadomie powiedzieć kilka wcale niewesołych zdarzeń z naszego życia. Przez ten wzrok wiedziałam, że nie powiedział jej o tym. Wcale mu się zresztą nie dziwię. Obydwoje byliśmy w to wkręceni, on bardziej, bo był starszy ode mnie i bardziej świadomy, ja wówczas zupełnie nie miałam pojęcia, co się dzieje i co robimy. Miałam wówczas 8 lat, brat 11. Bawiliśmy się na podwórku, zupełnie nieświadomi tego, że ktoś nas obserwuje. Nie pamiętam już, co dokładnie robiliśmy, ale to nie jest istotne. Byliśmy sami, wtedy w naszej kamienicy jeszcze nikt z dzieciaków nie mieszkał, głównie byli to albo młodsze małżeństwo albo starsi, schorowani już ludzie, często żyjący w pojedynkę. Jeszcze wtedy kamienica była jako tako, prezentowała się całkiem nieźle na tle miasta, bo ludzie dbali o nią, starali się ją utrzymywać w nienagannym stanie. W pewnym momencie zabawy Fred nieznacznie się do mnie zbliżył i szepnął prawie niedosłyszalnie do ucha.
- Błagam się, nie odwracaj, nie piszcz, nie wstawaj, nie wykonuj gwałtownych ruchów.
- Dlaczego? – spytałam się go również cicho, patrząc na niego swoimi ufnymi oczami. W tamtym okresie brat był dla mnie autorytetem, wzorem do naśladowania. Chciałam być taka jak on w każdej dziedzinie i sferze swojego życia. Podkradałam mu potajemnie ubrania, kiedy go nie było w domu i zakładałam na siebie, mimo że były mocno za duże. Tak wystrojona chodziłam po domu, starając się naśladować jego lekko kaczkowate chodzenie i mówiąc tak jak on, co nie było dla mnie akurat trudne, bo przed mutacją brat i ja mieliśmy bardzo podobne do siebie głosy.
- Wydaje mi się, że ktoś nas obserwuje – spojrzał trochę ponad moją głowę, starając się kogoś wypatrzeć w krzakach za siatką oddzielającą tereny kamienicy. – I to nie jest dobry człowiek, tylko zły.
- Zły człowiek?
- Tak, bardzo zły.
- I co robimy? – jego sposób mówienia spowodował, że poczułam paniczny strach i lęk.
- Pamiętasz tę dziurę, którą wykopaliśmy na polu za domem, gdzie się bawiliśmy, wchodząc i udając, że się jest więźniem?
- Nie zasypałeś jej? – byłam zdziwiona, bo owszem, rok temu wykopaliśmy dla zabawy taką dziurę, która była dość głęboka, i chodziliśmy do niej codziennie dopóki właściciel pola nie przybiegł do nas i nie wygonił nas wściekły, grożąc, że jak nie zakopiemy dołu to pójdzie to naszej matki i poskarży się na nas. Fred powiedział, że zakopie następnego dnia. Wrócił wtedy do domu późnym wieczorem, cały uwalony ziemią, i był jakoś dziwnie tajemniczy. Zbył mnie krótką informacją, że zrobił to, co do niego należało, a ja nie pytałam się go więcej o tę dziurę, bo uwierzyłam mu.
- Nie, ona była za idealna, zamaskowałem ją. Chodzę do niej czasami i sprawdzam, jaki jest jej stan. Wpadło tam kilka zająców i lisów, jednak szybko wypuściłem zwierzęta na wolność. Więc słuchaj, plan jest taki, idziemy nad to pole powolutku, jak gdyby nic, i pójdziemy w stronę dziury, ominiemy ją niezauważalnie, ale tak sprytnie, że podglądacz wpadnie do niej idealnie.
- A co potem? – zapytałam się Freda, który wydawał się być dumny ze swojego pomysłu.
- Nie wiem, pomyślimy wówczas. Może pójdziemy po ojca? – tak, jeszcze wtedy mieszkał z nami tata, jednak niedługo ten stan miał trwać.
Skinęłam głową. Czułam w sobie narastające podekscytowanie, poczułam się ważna, że schwycimy bez pomocy dorosłych jakiegoś bardzo złego mężczyznę. Fred dał znak i podnieśliśmy się z ziemi, i, rozmawiając głośno, skierowaliśmy się w stronę pola. Brat spojrzał za ramię, kiedy weszliśmy na chodnik.
- Idzie za nami? – zapytałam się.
- Tak, nie odwracaj się! – złapał mnie za rękę, kiedy nieświadomie chciałam odwrócić głowę i zobaczyć tego złego pana.
- Ała, to boli! – szarpnęłam rękę, jednak trzymał ją w mocnym uścisku i nie udało mi się wyswobodzić.
- Najpierw obiecaj, że się nie odwrócisz – powiedział złowrogo.
- Obiecuję! – szybko rzuciłam, bo ból się nasilał, a ja byłam coraz bardziej przerażona. Owszem, biliśmy się, jak to rodzeństwo, ale jeszcze nigdy nie zaznałam od niego takiego bólu. Wiedziałam, że sprawa jest rzeczywiście poważna, bo nie bez powodu użył wobec mnie takiej siły.
Puścił mnie, a ja bezwiednie sięgnęłam dłonią do bolącego miejsca i zaczęłam je masować. Fred znowu się odwrócił.
- Mary, musimy iść szybciej – powiedział, starając się zachować spokój, jednak ja wiedziałam, że dzieje się coś niedobrego, wyczuwałam w jego głosie niepokój oraz narastającą panikę.
Przyspieszyliśmy kroku, starając się jednak nadal być całkowicie spokojni i wyluzowani. W każdym razie myśleliśmy, że tak wyglądaliśmy, ale pewnie rzeczywistość była inna i przechodnia na pewno zainteresowałby malujący się niepokój oraz strach na naszych twarzach, dodatkowo wyglądaliśmy na 100%, jakbyśmy przed kimś uciekali. Niestety tego dnia nikomu nie chciało się wyjść na miasto załatwić swoich spraw bądź po prostu wybrać się na spacer, wszyscy woleli siedzieć w domu i oglądać telewizję.
Weszliśmy na pole. Nasze tempo było już tak szybkie, że zaczęłam dyszeć ciężko mimo że byłam dzieckiem wysportowanym oraz wybieganym. Mój mózg zalała fala strachu i przerażenia, nie miałam zupełnie pojęcia, czemu uciekaliśmy przed nim, wiedziałam tylko, że coś złego może nam grozić ze strony tego mężczyzny.
Fred odwrócił głowę po raz kolejny i przerażony krzyknął:
- Mary, biegnij! Uciekaj! Przed siebie!
Porwałam swoje drobne nóżki w szaleńczy bieg, kierując się w stronę wspomnianej dziury. Fred biegł obok mnie. Mimo że był starszy ode mnie, ja byłam zwinniejsza, dzięki czemu nasze tempo było prawie że identyczne. Usłyszałam za sobą ciężkie kroki dużego mężczyzny, a po chwili, jak wiatr zawiał w drugim kierunku, poczułam woń papierosów i gorzały. Teraz już nie miałam wątpliwości, że mężczyzna chce nas dopaść i coś złego nam zrobić.
Nagle Fred głośno krzyknął. Pomimo biegu nie wytrzymałam i się odwróciłam. Mężczyzna, który nas gonił, był wysokim i grubym facetem w średnim wieku. Oczy miał przekrwione i rozbiegane, iskrzyło się w nich coś niepokojącego. Usta miał otwarte, z których wystawał język. Ubrania miał nieschludne, brzydkie, poszarpane. Długie włosy były ze sobą splecione, jakby dawno nie widziały szczotki bądź grzebienia. Mężczyzna odrażał swoim wyglądem.
Spojrzałam na Freda i się przeraziłam, bo facet złapał go za przegub nadgarstka. Chłopak próbował się wydostać z jego uścisku, jednak bezskutecznie. Zatrzymałam się i w zupełnym szaleństwie rzuciłam się na nieznajomego mi mężczyznę, po czym zaczęłam okładać go drobnymi piąstkami. Nie spodziewał się obrotu takiej sytuacji i puścił nadgarstek Freda. Chciałam krzyknąć triumfalnie, jednak nie zdążyłam, bo wnet poczułam, jak facet ciągnie mnie za włosy. Wrzasnęłam głośno z bólu.
- Zostaw ją, zasrańcu! To moja siostra! – rzucił głośno Fred i rzucił się na mężczyznę.
Kopnął go centralnie w jaja. Chłop zawył z bólu, a ja poczułam, że moje włosy są wolne. Złapałam brata za rękę, i zamiast uciekać w stronę domu, uciekaliśmy w głąb pola, w stronę schowanej gdzieś dziury. W pewnym momencie znowu usłyszałam za sobą ciężkie kroki. Wiedziałam, że dziura jest już naprawdę niedaleko, modliłam się, żebyśmy zdążyli do niej dobiec. Niestety, na próżno moje modlitwy, bowiem poczułam, jak ktoś mnie mocno łapie za ramię, i zostałam gwałtownie zatrzymana. Puściłam rękę Freda, a ten pobiegł kawałek i ostro wyhamował. Mężczyzna odwrócił mnie ku sobie. Cała drżałam ze strachu, zamknęłam oczy, bojąc się patrzeć w jego twarz, jednak czułam, jak bacznie mnie obserwuje, będąc czegoś spragniony.
- Teraz mi nie uciekniesz, ptaszyno – usłyszałam jego wstrętny chrapliwy głos, a z jego buzi uderzył mnie mocny odór alkoholu.
Próbowałam się wyrwać, jednak bezskutecznie, trzymał mnie naprawdę mocno. Zaczął obmacywać mnie wszędzie swoimi wielkimi, tłustymi łapami, a ja czułam na sobie jego ciężki oddech. Dyszał ciężko, pewnie nie był przyzwyczajony do takiego biegania. Próbowałam się skulić w sobie, nie pozwolić, aby mnie dotknął, chciałam zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. W tym momencie bardzo zatęskniłam za bezpiecznym domem, moim pokojem, moim łóżkiem. Czułam napływające do oczu łzy, a strach mnie paraliżował, ściskał moje gardło. Chciałam otworzyć usta i krzyczeć, wołać o pomoc, jednak nie dałam rady tego zrobić. Mężczyzna zaczynał rozpinać pospiesznie swoje spodnie, czułam to po ruchach, jakie wykonywał.
- Nie pozwolę Ci tknąć mojej siostry! – usłyszałam nagle za sobą głos Freda.
Otworzyłam oczy. Chłop patrzył się na mnie dziko, z jego ust płynęła ślinka, a nozdrza gwałtownie wciągały i wydmuchiwały powietrze. Zupełnie nie przejął się walecznym okrzykiem brata, całkowicie skupił się na ściąganiu sobie spodni i obmacywaniu mnie. I to był jego błąd, ponieważ po chwili Fred dopadł go i uderzył z całej siły jakimś drewnianym kijem w głowę. Mężczyzna mnie puścił, a po chwili sam leżał w trawie, nieprzytomny. Rzuciłam się zapłakana w objęcia brata, który przytulił mnie mocno do siebie i gładził po głowie.
- Cii, wszystko będzie dobrze, już po wszystkim – próbował mnie uspokoić, jednak jego ciało całe drżało, a głos był pełen niepokoju.
W końcu łzy przestały mi lecieć po policzkach.
- Co z nim? – zapytałam się cicho, że ledwie było mnie słychać.
- Nie wiem… Podejdziesz do niego? – popatrzył na mnie niespokojnie.
Pokiwałam twierdząco głową. Co jak co, jednak chciałam wiedzieć, co się stało z tym mężczyzną. Podeszliśmy do niego, trzymając się mocno za ręce. Był nieprzytomny, a z rany na głowie, która była duża, sączyła się krew. Żył, bo jego klatka w jakimś tempie unosiła się i opadała.
- Zostawimy go tak? – zapytałam się cienkim głosem.
- Nie możemy… Dasz radę go przenieść do dziury/ Schowamy go tam, żeby nikt go nie znalazł.
- Tak, ale weź kij na wszelki wypadek.
Złapał kija po czym podeszliśmy do mężczyzny, żeby schwycić go za kostki. Zrobiłam to z wielką odrazą, jeśli jednak miał zniknąć z mojego życia na zawsze, przemogłam obrzydzenie i złapałam go za daną część ciała. Ciągnęliśmy go wolno po ziemi. Szło nam mozolnie, ponieważ mężczyzna był ciężki i ogromny, i ta jego masa ciała spowalniała wszystkie nasze ruchy. W końcu Fred krzyknął, że widzi dziurę, i puściliśmy nogawki chłopa, żeby odbezpieczyć dół. Odgarnęliśmy liście z prowizorycznej, drewnianej kratki i podnieśliśmy ją, po czym przesunęliśmy na bok. Wróciliśmy do mężczyzny i, wytężając wszystkie nasze siły, wrzuciliśmy go do dołu.
- Co teraz? – zapytałam się niepewnie, patrząc, jak mężczyzna stoi ze względu na to, że dziura była wąska, w niej. Zauważyłam, że od mojej ostatniej wizyty w niej Fred pogłębił dziurę, dlatego mężczyzna tak łatwo się w niej zmieścił.
- Nie wiem… - powiedział.
- Wy głupie dzieciaki, wyciągnijcie mnie stąd! – krzyknął nagle mężczyzna, który odzyskał przytomność. Spojrzeliśmy tam.
- Nie – odrzekł spokojnie Fred.
- Zrób to, bo jak Cię dopadnę, to wypruję wszystkie Twoje flaki! – wrzasnął.
Brat tylko wzruszył ramionami, wiedział, że mężczyzna nie jest w stanie się stamtąd bez niczyjej pomocy wydostać.
- Twoja matka to kurwa, daje dupy każdemu! – rzucił.
Nagle Fred zamachnął się i uderzył z całej siły w głowę mężczyzny kijem, który nadal trzymał w swojej ręce. Rozległ się głośny chrupot, a do góry trysnęła krew. Krzyknęłam przerażona.
- Zabiłeś go! – wskazałam trzęsącą się ręką na trupa już. Cios był tak celny i silny, że zabił mężczyznę na miejscu. – Zabiłeś człowieka!
Chłopak był roztrzęsiony, wypuścił pałkę, która głucho uderzyła o ziemię, a następnie sam opadł na swoje kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Ja nie chciałem, to było nieświadomie! – zawył głośno, całkowicie wytrącony z równowagi.
- Co teraz robimy? – w mojej głowie była zupełna pustka, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, gdzie się podziać.
Fred wrzucił bez słowa uwalony krwią kij do dołu, gdzie stał martwy człowiek, po czym podszedł do kratki. Podeszłam do niego na trzęsących się nogach, będąc w amoku i szoku. Podnieśliśmy ją i założyliśmy na dziurze, po czym przykryliśmy kratkę liśćmi, gałązkami oraz trawą. Skończyliśmy robotę. Spojrzałam na brata, który był cały uwalony ziemią i krwią.
- Nie możemy tak wrócić do domu, jesteś cały brudny – powiedziałam cicho, z niespotykanym przejawem mądrości jak na ośmiolatka.
Fred nadal nic nie mówił, chyba nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Poszliśmy do rzeki, która płynęła niedaleko dołu, i dokładnie się umyliśmy. Szczęście, że krew, która trysnęła z czaszki mężczyzny, nie ochlapała naszych ubrań. Spojrzałam na brata.
- Chodźmy do domu…
Złapał mnie za ramię i spojrzał na mnie szaleńczym wzrokiem, a jego głos po raz pierwszy w życiu stał się grubszy, twardszy.
- Obiecaj mi, że nikomu o tym nie powiesz. Nikomu. Niech to pójdzie z nami do grobu – wycharczał.
Pokiwałam twierdząco głową, nie mogąc wypowiedzieć żadnego słowa. To było tak przerażające, zabicie człowieka, że nadal nie kontaktowałam z rzeczywistością. Wróciliśmy do domu w całkowitym milczeniu. Matka się na nas wydarła, że znowu nasze ubrania są całe poszarpane, jednak ojciec milczał, zadał tylko jedno pytanie, gdzie byliśmy, na które skłamaliśmy, on jednak wiedział, że wersja, którą mu podaliśmy, jest totalną bzdurą. Czułam się z tym źle, że nie mogłam się do niego zwrócić, usiąść mu na kolanach, i, płacząc, wyżalić się, co się stało na polu. Jednak dałam słowo bratu i nie chciałam tego złamać ani zniszczyć.
Wykąpałam się i położyłam się do łóżka spać. Obudziłam się w środku nocy z głośnym wrzaskiem, ponieważ śniło mi się, jak ten mężczyzna goni nas w kółko, goni, goni, aż w końcu łapie i zabija Freda, a potem mnie…. Wzięłam swoją maskotkę oraz poduszkę i poszłam do łóżka Freda, który też nie spał.
- Mogę spać z Tobą? – zapytałam się cicho.
Skinął głową. Wślizgnęłam się do jego pościeli i przytuliłam się do niego mocno, a on mnie objął. Tym razem już żaden koszmar mnie nie nękał.
Słowa dotrzymaliśmy, jeszcze nikt się nie dowiedział o czynie, którego się dopuściliśmy. Ciało znaleziono dopiero po kilku miesiącach w stanie silnie rozkładającym się, więc nie było mowy, żeby przeprowadzać śledztwo, skoro nie wiadomo było, kto to był. Uniknęliśmy cudem kary. Do dzisiaj w niektóre noce śnił mi się ten pedofil, który goni nas i łapie, gwałci a potem zabija.
Spojrzałam na brata, wracając ze wspomnień przeszłości. Wszystko trwało niecałe kilka sekund, więc Carrie nie domyśliła się, że rozmyślamy o czymś naprawdę złym i niedobrym. W oczach Freda na moment jednak widziałam przerażenie i lęk. Pokręciłam głową, chcąc się uwolnić z tych myśli. Dobiegł nas delikatny płacz dziecka. Carrie podniosła się radośnie.
- Chcesz zobaczyć małą Sophie!
- Pewnie! – starałam się być wesoła, jednak myślami nadal tam byłam.
Podnieśliśmy się z kanapy i ruszyliśmy do pokoju, gdzie spała mała dziewczynka. Carrie poszła szybko, przed nami. Fred pomógł mi wstać. Kiedy staliśmy, popatrzył mi w oczy.
- Nadal Ci się śni? – spytał się niedosłyszalnie.
- Non stop – odparłam mu również bezgłośnie. – Nie powiedziałeś nikomu?
Pokręcił głową.
- A Ty? – zapytał się.
- Też nie…. Chodźmy do małej! – powiedziałam głośniej, nie chcąc kontynuować tego nieprzyjemnego tematu.

Skinął głową. Wyszliśmy z kuchni.

________

Prawie cały rozdział napisany w pociągu. Chyba powinnam częściej jeździć, prawda? :P 
Mam nadzieję, że nie jest zły. Liczę na każdy komentarz, naprawdę. ;)
I dzięki, że jesteście! Dla mnie to ważne, że mam czytelników, to wy mnie motywujecie do dalszego pisania. 

środa, 9 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ XXIX

- Nie Jared, nie idź tam! – krzyknęłam, kiedy był przy drzwiach.
Popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem.
- Proszę Cię, daj im się nacieszyć, damy radę, na następną noc kupimy zatyczki do uszu czy cos… Potrzebują siebie w tym momencie pewnie, nie przeszkadzaj im. Oni tego pragną. Nie pamiętasz, jak z nami było?
Wrócił powoli do łóżka, a ja westchnęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia, czy uda mi się go przekonać do tej decyzji, jednak wiedziałam, że nie pozwolę, aby tam wparował, czułam w sobie coś, co nie pozwalało mi nie zareagować w tej sytuacji. Nie wiedziałam, co to było, prawdopodobnie świadomość, że kontakt z bliską osobą w niektórych momentach jest bardzo potrzebny.
Kiedy zaległa ta upragniona cisza, na dworze słońce już oświetlało sypialnię Jareda.  Spojrzałam na niego. Wyglądał okropnie. Potargane włosy, podkrążone oczy, zarost, nieprzytomny, wręcz szaleńczy wzrok. Pewnie wyglądałam niewiele lepiej. Czułam się koszmarnie, jakbym wróciła z wyczerpującego tournee kolarskiego po całej Ameryce i przez ten cały czas prawie w ogóle nie spała. Dodatkowo noga zaczęła napieprzać bólem. Spojrzałam na szafkę nocną, na której znajdowało się moje wybawienie – jedne z silniejszych tabletek przeciwbólowych. Wzięłam jedną błękitną pastylkę i połknęłam ją bez popicia, nie chciało mi się teraz schodzić na dół po szklankę napoju.
Oklapłam z powrotem na poduszki. Tak bardzo chciało mi się spać, jednak za godzinę miałam umówioną wizytę w poradni ortopedycznej w celu zorientowania się, jak przebiega zrastanie się kości i czy wszystko idzie zgodnie z naturą. Doktor na pewno nie ucieszy się na wiadomość, że noga była złamana drugi raz mimo gipsu. Miałam tylko nadzieję, że nie poinformuje mnie, że potrzebna jest operacja i wkładanie drutów. Chciałam uniknąć tego, nie miałam tyle czasu, żeby znowu leżeć w szpitalach.
Jared wstał z łóżka, przeciągając się. Spojrzał na mnie z miną zombiaka.
- Czuję się jak trup, a tyle dzisiaj spraw do załatwienia jest…. Najpierw wizyta u Twojego lekarza, później muszę do studia jechać i oddać im nagrany materiał oraz posiedzieć z nimi nad składaniem tego. Co zamierzasz wtedy robić? – spytał się, ubierając czarną koszulkę.
- Nie wiem, chyba zadzwonię do Freda i się zapytam, czy mogę do niego wpaść. Chciałabym poznać jego dziecko. Jestem ciocią – uśmiechnęłam się szeroko, po czym ziewnęłam. – To jest gorsze niż kac – mruknęłam.
- Dużą kawę? – zapytał się w drzwiach.
- Nawet trzy.
Wyszedł z pokoju i skierował się na dół, a ja wstałam i zaczęłam się ogarniać. Pewnie znowu było gorąco, więc wyciągnęłam z walizki czarną sukienkę rozszerzaną na dole, która była z tyłu wiązana w kokardkę, założyłam czarne japonki. Związałam włosy w kok na czubku głowy i zeszłam na dół, wolno stąpając po podłodze. Kule stały przy drzwiach wejściowych, więc musiałam sobie sama radzić. Weszłam do kuchni, gdzie uderzył mnie od razu aromat kawy. Usiadłam przy blacie, a Jay postawił przede mną duży kubek z płynem oraz talerz z maślanym rogalem. Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Usiadł naprzeciwko mnie.
- Tego mi brakowało.. – wyszeptałam błogo, kiedy tylko upiłam łyk czarnej cieczy. Zero cukru, zero mleka, potrzebowałam takiej prawdziwej, mocnej, czarnej kawy.
- Mi też. Oby tylko wytrzymać do wieczora, a w studiu nie było problemów. Nienawidzę mojego brata, wiedział, że mam dzisiaj zawalony dzień, to musiał akurat wtedy się pieprzyć! Nie mógł poczekać  do rana, kiedy nas nie będzie w domu? A teraz sobie smacznie śpią, podczas kiedy ja muszę zapierdalać po całym LA!
Wstał gwałtownie z krzesła i ruszył do dużego pokoju.
- Gdzie idziesz? – zapytałam za nim.
Nie odpowiedział mi. Zniknął w salonie. Słyszałam ciche postukiwanie i trzask zamykanych drzwiczek, a po chwili prawie spadłam z krzesła. Jared, będąc wściekłym na brata, włożył do odtwarzacza album Iron Maiden i puścił najgłośniej jak tylko się dało. Ściany i podłoga domu zadrżały od natężenia dźwięku. Kiedy Jay wszedł, pokręciłam głową.
- No co, niedobrze zrobiłem?
- Niedobrze, że jesteś mściwy.
Żeby się ze sobą komunikować, musieliśmy krzyczeć, tak głośno się zrobiło w całym domu. Nie miałam wątpliwości, że Shannon i Emma mieli nieprzyjemną pobudkę.
- Należało mu się, wiedział, mówiłem mu wczoraj o planach na dzień dzisiejszy, a ten sobie zwyczajnie to olał!
- Złość piękności szkodzi…
Nagle muzyka przestała grać, a do kuchni po 5 sekundach wparował się wściekły Shannon, ubrany w same majtki. Gdyby wzrok mógł zabijać, młodszy Leto właśnie przewracałby się w grobie na drugi bok. Perkusista miał wory pod oczami, włosy w nieładzie, a całe jego ciało zdobiły liczne zadrapania oraz zaczątki siniaków. Rzuciłam szybkie jednoznacznie spojrzenie Jaredowi, który przypatrywał się z niedowierzeniem w dość głęboką ranę nad lewym sutkiem brata, z którego powolutku sączyła się krew.
- Co ty do cholery wyprawiasz!? Popierdoliło Cię?! – zaczął się drzeć.
- To chyba Ciebie wczoraj w nocy poniosło, nie zwalaj całej winy na mnie – Jay był, póki co, spokojny.
- Jasne, moja wina! Nie mogę się kochać z kobietą mojego życia, ale za to Ty ze swoją Mary pieprzycie się jak dziwki!
- Nie mów tak o Mary, nie pozwalam Ci na to – żyłka pod okiem Jareda zaczęła pulsować, wiedziałam, że już się mocno zdenerwował, jednak nadal mówił spokojnym tonem i siedział w miejscu.
- Mogę mówić, jak mi się podoba! Dziwka, kurwa, szmata… - nie dokończył, gdyż wstałam i wściekła kopnęłam go zagipsowaną nogą. – Ty dziwko, to boli! – wrzasnął.
Nie wytrzymałam i zwyczajnie się na niego rzuciłam, powalając go swoim ciałem na podłogę. Zaczęłam go okładać pięściami. Nie patrzyłam, gdzie uderzam, waliłam na oślep. Poczułam na dłoni coś mokrego i ciepłego, jednak nie przerwałam swojej czynności. Jak on śmiał mnie tak obrażać? Kim był, że użył takich słów? Bo Bogiem na pewno nie był. Nie wiedziałam, co go ugryzło, miałam to w dupie. Nigdy nie pozwalałam się obrażać, zawsze agresywnie reagowałam na takie słowa i docinki.
Jared podszedł i złapał mnie w pasie, aby odciągnąć mnie od Shannona. Stanęłam w pionie i ciężko dyszałam. Spojrzałam na perkusistę, któremu z nosa leciała krew. Cała twarz miał w niej. Nie było mi z tego powodu absolutnie przykro, skąd. Wyszarpnęłam się z objęć Jareda i wyszłam na taras, gdzie ciężko oklapłam na plastikowym krześle. Miałam nadzieję, że Shannona następny raz zobaczę dopiero wieczorem, kiedy ochłonę już po tym, co się wydarzyło. Po chwili obok mnie stanął Jay.
- Nie powinnaś się na niego rzucać – zakomunikował.
- Bronisz go? – zapytałam z pogardą w głosie.
- Nie, ale…
- To nie pierdol, zrobiłam to, co do mnie należało – spojrzałam w błękitne niebo, na którym latały ptaki.
- Agresją i przemocą nie rozwiążesz każdego problemu.
- Wiem. Odczepisz się ode mnie? – rzuciłam agresywnie.
Jared westchnął, ale odszedł. Poinformował mnie tylko, że za 10 minut wyjeżdżamy do lekarza. Zamyśliłam się. Pewnie fakt, że nie spałam, powodował, że byłam tak niesamowicie rozdrażniona i denerwowało mnie dosłownie wszystko. Mimo wszystko nie chciałam go aż tak dotkliwie pobić, bo nie wierzę, żeby nic go teraz nie bolało, na pewno będzie miał kilka siniaków na twarzy.
Wstałam z krzesła i ruszyłam przez dom niepewnie, bo jednak nie chciałam wpaść na perkusistę. Było jednak wszędzie cicho, czyli Shannon pewnie zaszył się już na górze, w swoim pokoju. Miałam nadzieję, że olśni go i wyprowadzi się z tego domu gdzieś do apartamentu w mieście. Nie chciałam z nim mieszkać pod jednym dachem, nie po tych wszystkich akcjach. Dodatkowo nadal miałam w głowie ten jakże seksowny sen, przez który nadal miałam obawy przy ewentualnym przebywaniu sam na sam z tym czubem.
W przedpokoju znalazłam swoje kule. Wzięłam je pod pachę i westchnęłam z ulgą. Brakowało mi tej podpory. Pokuśtykałam do auta, które stało już przed furtką. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka. Pachniało świeżością, pewnie niedawno Jare odkurzał auto.
- Przepraszam, Jay, to przez Shannona mam takie nerwy. – powiedziałam po 5-minutowej jeździe, którą spędziliśmy w całkowitym milczeniu.
- Zwalaj wszystko na niego, to takie wygodne… - prychnął.
- Jared, widzę, że Ty też jesteś podświadomie na niego wkurwiony.
- Nie drążmy tematu. Nie chcę się źle wypowiadać o moim bracie.
Po 20 minutach byliśmy na miejscu. Weszliśmy do niewielkiego budynku, gdzie mieściły się wszystkie gabinety prywatne. Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na 4 piętro, gdzie przyjmował ortopeda. Dobrze, że były windy, jakoś sobie nie wyobrażam, żebym miała wspinać się po tych wszystkich stopniach na wskazane piętro. Przed gabinetem nikogo nie było, ludzie przychodzili o tych godzinach, na którą byli umówieni, a doktor nigdy nie miał żadnego poślizgu i między wizytami zawsze było przynajmniej 5 minut przerwy. Jako że byliśmy minutę przed czasem, bezproblemowo wpuszczono nas do środka.
- Witaj, Mary, jak noga? – zapytał się 40-letni doktor, patrząc w swoje papiery. Był przystojny mimo swojego wieku, i zazdrościłam jego żonie tak wspaniałego faceta.
Pewnie się spytacie, ze jakim cudem go znałam, skoro samolot spadł w zupełnie innym stanie. Kiedy tylko Jared się dowiedział o tym, że będę potrzebowała fachowej pomocy, wykonał szybki telefon właśnie do doktora George’a, który przyleciał na jego wezwanie i został w szpitalu, nadzorując moje badania i wyniki. Wiadomo, że Leto mu zapłacił niemałą sumkę, na szczęście kazałam mu to zrobić z mojego portfela, w końcu coś tam się znajdowało i nie potrzebowałam żerować na cudzych pieniądzach.
- Miałam drugie złamanie – powiedziałam, siadając w wygodnym fotelu. Jay zajął miejsce koło mnie.
Doktor spojrzał znad kartek lekko nierozumiejącym wzrokiem.
- Jakie drugie złamanie? Odstaw te leki, bo zaczynasz bredzić.
- Doktorze, ona mówi prawdę, doszło do pewnego incydentu, w wyniku którego jej noga została po raz drugi złamana – poinformował Jay za mnie.
Hm, to się mężczyzna lekko zdziwił. Widziałam, ze nadal mi nie wierzy.
- Proszę na RTG, zobaczymy to całe złamanie.
Wypisał mi na kartce informację, żeby zrobiono mi prześwietlenie danej kończyny. Dźwignęłam się z fotela, i, zostawiając mężczyzn samych w pomieszczeniu, przeszłam do rejestracji, gdzie podałam karteczkę znudzonej pielęgniarce. Ta wzięła ją i bez słowa wskazała na drzwi prowadzące do sali, gdzie miałam mieć prześwietlenie. Pokuśtykałam i weszłam do środka. W centrum pokoju znajdowało się elektryczne łóżko, przy którym można było regulować wysokość i odchylenie. Obok niego znajdowała się wielka aparatura, która służyła do robienia zdjęć.
- Ma pani jakieś metalowe rzeczy? – zapytała się kobieta. Pokręciłam głową. – Jest pani w ciąży?
- Pewnie nie, w każdym razie żadnych skutków nie widziałam – w sumie dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, czy oby na pewno w niej nie jestem, bo przecież uprawialiśmy seks bez zabezpieczenia. Chyba będę musiała się wybrać do poradni ginekologicznej po jakieś plastry bądź tabletki, bo o ile jeszcze nie wpadłam (miałam właśnie syndromy zbliżającego się okresu, więc na pewno nie byłam w ciąży), o tyle później mogę nie mieć tyle szczęścia.
Położyłam się na łóżku. Pielęgniarka podniosła je i ustawiła nad złamaną kończyną aparat, po czym zaczęła dobierać odpowiednią wielkość, aby zdjęcie objęło całą nogę. Założyła mi na klatkę piersiową ołowiany fartuch i zostawiła mnie samą, znikając za szybą. Rozległo się głośne „klik” i pielęgniarka wróciła do mnie, układając mnie do drugiej pozy. Po chwili było już po wszystkim. Zsunęłam się ze stołu i wróciłam do gabinetu, gdzie panowie rozmawiali o koszykówce i zbliżających się meczach. Zajęłam swoje miejsce i grzecznie czekałam, jak zdjęcia dotrą do komputera. Rozległo się głośne bipanie, które zapowiadało nadejście upragnionych zdjęć. Doktor przeprosił Jareda i odebrał wiadomość, którą długo studiował.
- Więc faktycznie, złamanie drugie jest. Nie chcę wnikać, jak do tego doszło, bo to nie jest teraz istotne, najważniejsze jednak, że dobrze poskładali nogę, przez co nie powinno być żadnych komplikacji przy zrastaniu się kości. Tak samo ma się sprawa z operacją, na 90% nie będziesz jej potrzebowała. Co do sprawności, to niestety mam złą wiadomość. Po katastrofie istniała jeszcze jakaś nadzieja, że wrócisz do pełnej sprawności fizycznej, teraz jednak muszę Ci ją zabrać – Twoja noga nigdy nie będzie prawidłowo funkcjonować. Przykro mi.
Machnęłam ręką. Nieważne, jaka będzie moja kondycja, ważne, że nadal będę miała nogę, że mi jej nie utną. Reszta była mało istotna. Lekarz wypisał mi recepty na dodatkowe leki przeciwbólowe, które miałam wykupić, kiedy tylko skończą mi się obecne, i żebym nie nadużywała ich, bo potem mogą być problemy pod postacią uzależnienia. Umówił mnie na następną wizytę, tj za miesiąc, podczas której miał mi ściągnąć gips i pokierować dalej w sprawie rehabilitacji.
Wyszliśmy zadowoleni z gabinetu. Obydwoje się cieszyliśmy, że nie będę musiała mieć żadnej operacji. Wsiedliśmy do auta.
- Gdzie się umówiłaś z rodziną? – zapytał się Leto, wyjeżdżając z parkingu.
- w Kac Angeles, dziwna jakaś ta nazwa.
- O, to dobrze, to niedaleko stąd! – rzucił wesoło.
Po 5 minach byliśmy na miejscu. Wysiadłam z auta, wcześniej całując na pożegnanie w policzek Jareda, i skierowałam się do kawiarni. Weszłam do środka. Uderzył mnie bardzo aromatyczny zapach świeżo zmielonej kawy, który unosił się w powietrzu i powodował, ze od samego zapachu człowiek budził się z jakby głębokiego snu. Nie powiem, dobrze mi zrobiły te opary, przynajmniej przestałam być już taka zaspana i otępiała. Pokuśtykałam do lady i zamówiłam dużą czarną z mlekiem. Wzięłam zamówienie i usiadłam pod oknem, czekając, jak brat przyjdzie po mnie, aby potem iść do jego domu. Mieszkał podobno niedaleko stąd, na tyle blisko, że spokojnie miałam przejść ten dystans o własnych siłach.
Drzwi kawiarni się otworzyły i do środka wszedł mój brat. Rozejrzał się dookoła, szukając mnie wzrokiem. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnęłam się do niego i pomachałam mu. Dziarskim krokiem podszedł do mnie.
- Siemanko, siostrzyczko! Jak badania? – usiadł na wolnym krześle, które stało obok mnie.
- Dobrze, niby nie odzyskam 100% sprawności ruchowej, jednak nie potrzebuję żadnej operacji na nogę.
- Cieszę się razem z Tobą! Widzę, że niewesołą miałaś noc…
- Po czym to widzisz? – zdumiałam się. Myślałam, że tyle dałam mejkapu, żeby nie było widać moich ogromnych worów pod oczami.
- Ten błysk w oczach, wszędzie go rozpoznam! Tyle razy nie mogłaś spać przez mamę i non stop chodziłaś z bardzo małą ilością snu, że trudno było nie zapamiętać, jak wtedy wyglądałaś. Jak my wtedy wyglądaliśmy.
- Ech, ale to już było, nie musimy o tym wspominać, ok.? – westchnęłam. Nigdy nie lubiłam rozmów o swojej przeszłości, bo ona wcale taka kolorowa i zajebista nie była. Owszem, były różne przyjemne momenty w życiu, jednak było ich naprawdę mało.
- Nie ma sprawy, sam nie lubię do tych czasów wracać. Gotowa poznać moją mała córeczkę? – dumnie wypiął pierś. Uśmiechnęłam się.
- Dzieci? Zawsze!
Zapłaciłam za trunek i wyszliśmy na dwór, napawając się słońcem, które oświetlało nasze karki. Mijaliśmy przeróżne zabudowania oraz mnóstwo aut, ponieważ znajdowaliśmy się w samym sercu Los Angeles. Ludzie nas mijali z zakupami w dłoniach, bo była taka godzina, że pracujących było mało, uczniów też nic, i teraz czas dla siebie mieli ludzie, którzy z powodu zbyt dużego bogactwa nie pracowali i lubili się otaczać rzeczami materialnymi. Minęliśmy mnóstwo sław, między innymi Lady Gagę, Rihannę, perkusistę Black Sabbath. To kochałam najbardziej w tym mieście, jesteś sławny a i tak nikt za szczególnie nie zwracał na Ciebie uwagę. Jako że byłam świeżakiem w tym mieście, za każdą sławą się oglądałam, patrząc, dokąd zmierza. Na szczęście nie korciło mnie, żeby podejść i poprosić o autograf i zdjęcie, dla mnie to zawsze było głupie.
Skręciliśmy w niepozorną malutką uliczkę, która była niewidoczna na głównej ulicy. Dookoła rosły palmy. Hałas tłumu ulicznego zniknął prawie całkowicie, był słyszalny tylko lekki szmer przejeżdżających aut. Przez środek chodnika, po którym wolno stąpaliśmy, przebiegł bury kot, uciekając zapewnie przed złym psem któregoś z właścicieli tutejszych domów. Każda budowla była pomalowana na biało, co dawało razem fajny klimat.
Doszliśmy do niewielkiego domu, który całkiem dobrze znałam – rezydencja mojego brata, Freda. Ściany tutaj nie były białe, lecz beżowe, mimo to i tak zsynchronizowały się ładnie z otaczającymi budowlami. Przed furtką stał posadzony krzew dzikich róży, którego wcześniej jeszcze nie widziałam – no ale cóż, nie było mnie tu ponad 2 lata. Popatrzyłam na zawsze czyste okna, w których wisiały świeże firanki. Przez okno w jadalni spoglądała na nas z ukrycia twarz żony brata.
Fred popchnął furtkę.

- Gotowa wejść w moje skromne progi? – zapytał się mnie.

______

W końcu mam kopniaka od weny i napisałam rozdział do WTTU. 
Chciałam poinformować jednocześnie wszystkich twitterowiczów, że powstała na fejsbuku specjalna grupa poświęcona wszystkim moim trzem blogom, gdzie na bieżąco dodaję informację o nowym rozdziale. jak chcecie dołączyć, to zapraszam serdecznie ; )

https://www.facebook.com/groups/533742750071924/


Każdy komentarz mile widziany!
PS: nie przejmujcie się zdjęciem, chcę coś sprawdzić XD