-Mary, wstawaj! - potrząsał mnie za ramię Jared.
Otworzyłam oczy. Znalazłam się w łóżku, widocznie wczoraj Jared przeniósł mnie tutaj po tym, jak zasnęłam w jego objęciach.
-Która godzina? - zapytałam się mężczyzny, który nade mną stał.
-Dochodzi 9, za 15 minut wyjeżdżamy - poinformował mnie i pochylił się, aby cmoknąć mnie na przywitanie w policzek, po czym odwrócił się i poszedł w stronę walizki, która znajdowała się pośrodku pokoju. Ukucnął nad nią i zaczął wkładać do niej rzeczy, które leżały obok niego.
Odkopałam kołdrę i poleciałam do ubikacji, aby się załatwić. Kiedy w końcu mój pęcherz został opróżniony, wyszłam do pokoju i podeszłam do swojego plecaka.
-Mary, włóż do mnie rzeczy, nie będziemy się pierdzielić z 2 różnymi tobołami, skoro mam jeszcze sporo miejsca u siebie - zaproponował mi Jared.
-Na ile jedziemy? - chciałam wiedzieć, coby zaplanować, ile rzeczy dokładnie naszykować.
-Na tydzień maksymalnie. Z podróżą, która zajmie nam jakieś 8 godzin w dwie strony. Leciałaś kiedyś samolotem?
-Nie... - byłam zdziwiona tym pytaniem. Czyżby sugerował, że mieliśmy polecieć do wskazanego miejsca samolotem?
-No to czas na pierwszy lot! Lecimy do Toronto.
Byłam lekko zszokowana. Ot tak po prostu mieliśmy lecieć do Toronto? To znaczy ja rozumiem, że chłopaki mieli lecieć, jeśli tam znalazł się jakiś hotel, który odpowiada Jaredowi i jego wyobrażeniom o teledysku. Ale czemu mnie brali? I finansowali pewnie moją podróż? To lekko przechodziło moje pojęcie. Na pewno był jakiś powód, dlaczego ot tak po prostu mnie zabierają. Przecież biletu tak nagle nie wytrzasnęli, bo wątpiłam w to, żeby dzień przed wylotem było jeszcze wolne miejsce w samolocie. Toronto? Kanada? Przecież to tak daleko od Los Angeles...!
-Zastąpisz jedną aktorkę, która nam się rozchorowała i niestety nie może z nami lecieć, więc zwolniło się miejsce, a szkoda, żeby się zmarnowało - powiedział Jared.
Ha, a jednak! Wiedziałam, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Ale nie narzekałam, jeśli miałam możliwość spędzenia z Jaredem więcej czasu to czemu nie skorzystać?
-A kogo będę grała? - zapytałam się, chowając do walizki ostatnie swoje rzeczy.
-Zobaczymy, wyjdzie w praniu pewnie. Chodźmy już, taksówka na nas czeka - wstał z dywanu, chwycił mnie za dłonie i pomógł wstać, po czym złapał za uchwyt walizki i zeszliśmy na dół.
Przy schodach czekał już na nas Shannon. Przy jego nodze leżała ciut mniejsza walizka niż ta, którą trzymał w rękach Jared. Podał nam papierowe kubki z kawą. Czułam się rozpieszczana przez starszego Leto.
-Mary z nami leci? - zapytał się brata.
-Tak, Claire nie może, podobno jakieś problemy z jelitami, to poleci za nią Mary.
Z ulicy zatrąbiło jakieś auto. Jared podskoczył i wyjrzał przez okno, po czym nerwowym tonem oznajmił, że nasza taksówka już stoi na podjeździe. Chłopaki wzięli swoje bagaże i wyszli przed dom. Wokalista wyjął z kieszeni klucz i zamknął swój dom. Schowali walizki do luków bagażowych, po czym wsiedliśmy do środka auta. Przywitał nas grubszy pan z wąsem i okularach na nosie, ponieważ było bardzo słonecznie dzisiejszego dnia.
Podróż na lotnisko w LA mijała nam szybko. Nikt nic nie mówił, z radia leciała jakaś popowa muzyka. Mimo że na ulicach było mnóstwo fotoreporterów, to żaden nas nie zauważył dzięki przyciemnianym szybom w taksówce. Shannon siedział z przodu, obok kierowcy, zaś ja z Jaredem z tyłu. Poczułam, że zaczyna boleć mnie żołądek. W końcu stres i nerwowość się ujawniły, bo wcześniej byłam w szoku, że mam lecieć do tak zupełnie innego miejsca, do innego państwa. Lecieć! Nigdy nie sądziłam, że będzie mi pisany lot samolotem. Chciałam się przelecieć, owszem, było to takie moje skryte marzenie, ale nie przypuszczałam, że stanie się to tak szybko i w takiej ekipie! Zaczęłam lekko dygotać z zdenerwowania. Jared zauważył to i spytał się:
-Mary, nic Ci nie jest?
Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Nic, to tylko nerwy. Zawsze tak mam.
-Spokojnie, nic nam nie będzie. To zaufana linia, w przyszłości chyba ją kupię, bo spadają na akcjach - Jared położył swoją dłoń na mojej, chcąc mi dodać otuchy, a przede wszystkim żeby uspokoić moje nerwy i mój strach przed lotem.
-A co, jak spadniemy? - zapytałam się nerwowo.
-Mary Mary Mary... To się zdarza tak rzadko, że bardzo wątpliwe jest, żebyśmy to my byli tymi nieszczęśnikami. Zresztą nie lecimy daleko, to tylko 4 godziny w jedną stronę. A rozbijają się głównie te długodystansowe loty. Będzie dobrze, uwierz.
Wzięłam kilka głębokich oddechów. Dotyk i słowa Jareda sprawiły, że się trochę rozluźniłam i nie przejmowałam się zbytnio już tym, co miało za chwilę nastąpić. Nie kontynuując rozmowy dojechaliśmy w końcu przed terminal lotniska. Wysiadłam z auta, i, pomimo zdenerwowania, westchnęłam. Ten budynek był ogromny, to ten ogrom zrobił na mnie duże wrażenie, w końcu nieczęsto człowiek ma okazję podziwiać duże budowle, zwłaszcza kiedy mieszkał w takim zadupiu jak Forks. Panował duży ruch, a z głośników co chwila kobiecy głos informował o przylotach i odlotach poszczególnych samolotów. Weszliśmy do środku budynku, gdzie przy bramkach do odprawy czekała już na nas reszta ekipy.
-Znowu ostatni nasi Leto - rzucił do nas Tomo. - Dobrze, że jeszcze 10 minut do końca naszej odprawy, bo inaczej byście zostali i byli udupieni.
Jared machnął ręką do Tomo, jakby chciał w ten sposób przekazać, że on zawsze wszędzie zdąży.
-Emmo, wszyscy, poza Claire, są? - zapytał się blondynki, która zerkała w swój notes.
-Właśnie tej mi brakowało! Co zrobimy? - spytała się go.
-Mary z nami poleci, myślę, że jej się uda. - odpowiedział jej Jared, obejmując mnie w pasie.
-Szczęście w nieszczęściu.. Dziwna sytuacja.. - wymamrotała cicho Emma, ale Jared chyba jej nie usłyszał, bo nie widziałam, żeby na to jakoś zareagował, albo był po prostu dobrym aktorem.
Położyliśmy walizki na taśmie, gdzie każdą prześwietlano, my zaś stanęliśmy w niewielkiej kolejce do odprawy. Przeskanowano każdego z nas (przy nikim nic nie zapiszczało), sprawdzono nam paszporty, czy nadal mamy aktualne i czy my to my. W końcu byliśmy wolni. Mieliśmy jakieś 15 minut przed ostatecznym wejściem do samolotu.
-Kto chce sikać bądź kupić coś do picia, niech teraz to zrobi, żeby nie zostawiać niczego na ostatnią chwilę! - oznajmił Jared ponad 20-osobowej ekipie.
Poszłam więc z Emmą i kilkoma innymi dziewczynami do ubikacji. Okazało się, że prawie większość ludzi, którzy z nami lecieli, byli reżyserami, kamerzystami, stylistami i tak dalej - ekipą ogarniającą plan na filmie. Oprócz mnie leciała jeszcze tylko jedna "aktorka", Luiza. Podobno Jared miał do tych dziewczyn - czyli Claire i Luizy - spore zaufanie, dlatego postanowił je wziąć ze sobą. Reszta aktorów miała być na miejscu, wzięta z miejskiej szkoły aktorskiej. Sprzęt również był cały wypożyczony, stwierdzono, że nie ma sensu brania całego swojego, skoro w Toronto jest dokładnie to samo, a wypożyczenie go kosztowało o wiele mniej aniżeli zabranie go ze sobą w bagażach do samolotu.
Wyszłyśmy z toalety. Kiedy wszyscy się odnaleźli, pokazaliśmy stewardessie bilety, po czym ta nas wpuściła przodem. Przeszliśmy wąskim białym korytarzem, z którego weszliśmy do wnętrza samolotu. Fotele były potrójne, prawie wszędzie zajęte, było widać gdzieniegdzie pojedyncze miejsca. Rozglądałam się z lekkim przerażeniem, bo nie wierzyłam, że zmieści się tu ponad 20 osób! Ludzie z ekipy nagrywającej rozprzestrzenili się, szukając dla siebie miejsca. Chciałam iść za nimi, jednak Jared złapał mnie za dłoń.
-Gdzie idziesz? - wyszeptał mi do ucha, kiedy przyciągnął mnie do siebie. - My lecimy pierwszą klasą, która jest za nami.
Spojrzałam do tyłu. W drzwiach znikała właśnie Emma, Shannon, Matt, Tomo i rudawa Luiza. Weszliśmy za nimi i znaleźliśmy się w niewielkim pomieszczeniu, gdzie nikogo, poza nami, nie było. Fotele były 2-osobowe. Szybko policzyłam i łącznie było 10 miejsc w kabinie. Każdy fotel był skórzany, miał oparcie pod łokcie oraz niewielki, aczkolwiek elegancki, składany stoliczek. Zajęliśmy fotele tuż przy przejściu do klasy ekonomicznej. Zdecydowałam się usiąść przy oknie, aby móc na co patrzeć podczas lotu i podziwiać to, co mnie czekało w powietrzu. Za nami siedział Shannon z Emmą, obok nas Matt z Luizą i tylko Tomo siedział samotnie. Odwróciłam się do niego.
-Tomo, nie będzie Ci smutno, że sam siedzisz?
Gitarzysta szeroko się do mnie uśmiechnął.
-Mary, w końcu mogę rozwalić się na dwóch fotelach! To jest cudowne! - rzucił zadowolony i, chcąc pokazać, że to jego spełnienie marzeń, wyjął z plecaka poduszkę i położył ją na drugim fotelu, kładąc na niej głowę.
Z głośników poleciał komunikat, który kazał zapiąć pasy. Spojrzałam spanikowana na Jareda, który się lekko uśmiechnął i sięgnął do mojego fotelu po pasy, po czym delikatnie mnie zapiął.
-Jared, boję się... - powiedziałam cicho, zaciskając swoje palce na oparciu fotela.
-Nic się nie stanie, jestem przy Tobie - dodał mi otuchy, pokrywając moją dłoń.
Zacisnęłam oczy kiedy poczułam, że samolot zaczyna jechać. Nabieraliśmy prędkości. Nagle poczułam lekkie szarpnięcie do przodu, po którym nic się nie działo. Nie czułam już, że jedziemy. Nie czułam nic. Otworzyłam lekko jedno oko i zerknęłam przez okno.
-Wow, Jared, my.. lecimy.
Usłyszałam śmiech Shannona z tyłu. Odwróciłam się lekko i zmroziłam go wzrokiem. Jared odpiął pasy i powiedział, że też to mogę zrobić. Zimnymi palcami schwyciłam za zapięcie i po 10 sekundach i mi udało się odpiąć pasy. Poczułam się wolna, w końcu nic już nie upijało mnie w brzuch i nie krępowało moich ruchów.
-Chcesz się czegoś napić? - zapytał się mnie po 5 minutach wokalista.
-Wody poproszę, nic więcej - uśmiechnęłam się do niego blado.
Jared wstał i podszedł do niewielkiej szafeczki, która znajdowała się za fotelami Tomo. Gitarzysta już smacznie chrapał, rozwalony na dwóch fotelach. Leto wrócił do mnie z 2 butelkami wody oraz 2 słodkimi bułkami.
-Weź, zjedz coś, śniadania nie jadłaś. Nie bój się, w samolotach są w razie czego kible.
Podziękowałam mu za bułkę i wodę. Zjadłam ją od razu, bo nagle zaczęło mi burczeć w brzuchu. Opróżniłam butelkę do połowy i odstawiłam ją na stolik, który wcześniej wysunęłam. Odległość między stolikiem a fotelem była tak duża, że zupełnie nie krępował moich ruchów. Jared odwrócił się do Shannona i zaczął grać z nim w karty. Do gry dołączył się Matt. Ja zerknęłam przez okno i zauważyłam, że lecieliśmy nad chmurami. Mimo że widok był nieziemski, przepiękny, znużyło mnie obserwowanie dość monotonnego krajobrazu. Ziewnęłam szeroko i, nie wiedząc kiedy to się stało, opuściłam głowę i zasnęłam.
Obudziło mnie głośne pikanie. Otworzyłam oczy, nie wiedząc początkowo, co się dzieje. Spojrzałam na Jareda, który patrzył na mnie z lekko przerażoną twarzą.
-Co się dzieje? - zapytałam się sennym nadal głosem.
-Nie wiem, kazali nam zapiąć pasy.
Zrobiłam to. Spojrzałam przez okno i cicho krzyknęłam. Nie było już tego błękitu, który widziałam wcześniej - wokół samolotu wyrosły gęste, czarne chmury, przez które co kilka sekund przelatywała oślepiająca błyskawica.
-Uwaga, wpadliśmy w turbulencje, ale proszę się nie martwić, samolot pilotują doświadczeni ludzie. Proszę zapiąć pasy w celu bezpieczeństwa. Może trochę trząść - poleciał z radia komunikat nadany pewnie przez jedną ze stewardess.
-Turbulencje..? - spojrzałam pytającym wzrokiem na wokalistę. Miałam mgliste tylko pojęcie o tym, co to jest turbulencja, wiedziałam tylko tyle, że to zjawisko pogodowe, które czasami towarzyszy samolotom. Nie miałam pojęcia, czy jest ono dobrym zjawiskiem czy złym. Patrząc na minę Jareda wywnioskowałam, że jednak to złe zjawisko, które pewnie nie miało mieć miejsca, jednak to się działo w tym momencie.
-Wpadniemy w oko burzy i będzie trzęsło całym samolotem. Cholera, zapomniałem, że na dzisiaj przepowiedziano największą burzę stulecia nad Oklahomą! Paskudne to są tereny, oj, paskudne... - powiedział mi Jared przerażonym głosem.
-E tam, nic nam nie będzie, prawda..? Prawda? - zapytałam się ponownie Jareda, który patrzył tępo przed siebie.
W końcu popatrzył się na mnie i niezdecydowanie kiwnął twierdząco głową. Poczułam, że zaczyna ogarniać mnie panika. Czemu pilot wleciał w tą burzę? Czemu jej nie ominął? Co prawda nie przypominałam sobie, aby w wiadomościach mówili coś o mega burzy w Oklahomie, no ale w końcu nie oglądałam zbyt często telewizora, bo zwyczajnie nie miałam na to czasu ani ochoty. W telewizji roiło się aż od polityków i gówno wartych programach, gdzie liczyła się tylko oglądalność, a na kanałach muzycznych coraz bardziej puszczano teledyski, gdzie głównym tematem była golizna.
Nagle gwałtownie mną szarpnęło. Gdyby nie pasy bezpieczeństwa to moja twarz zatrzymałaby się na ściance i rozpłaszczyła o nią. Na szczęście tylko zostałam mocno przyszpilona do fotelu. Potem znowu szarpnęło. I jeszcze raz. I jeszcze jeden. Schwyciłam mocno dłoń Jareda. W moim mózgu wybuchło przerażenie, które rozlewało się po całym ciele. Czułam, że zaczynam się pocić. Spojrzałam na Jareda, który już nie krył się tym, że był przerażony zaistniałą sytuacją. Po chwili usłyszałam cichy krzyk Emmy i głośne przekleństwo Shannona. Zerknęłam do tyłu, żeby zobaczyć, co się stało. Kiedy to zobaczyłam, wrzasnęłam, czując, że zaraz zwrócę zjedzoną wcześniej słodką bułkę. Na podłodze leżał Tomo, który nie zdążył zapiąć pasów. Miał dziwnie wykręconą nogę, zaś druga tkwiła na fotelu. Z głowy leciała mu krew, tak samo jak z szyi i z rąk. Widząc, że jego plecy się nie unoszą (bo leżał na brzuchu) stwierdziłam, że raczej marne szanse są na to, aby nadal żył. Znowu mocno szarpnęło, a ciało Tomo'a poleciało do przodu. Usłyszeliśmy nieprzyjemny odgłos łamanych kości. Głowa Tomo znalazła się tuż przy nogach Jareda. Ponownie się odwróciłam i szybko zamknęłam oczy. Zwymiotowałam na swoje buty, ale miałam to gdzieś. W fotelu została urwana noga Tomo, podczas gdy ciało, bez tej nogi, leżało obok nas. Z oderwanej nogi w udzie wystawała biała kość i zwisały płaty mięśni. Wszystko momentalnie pokryło się krwią.
-Jared, boję się... - wyszeptałam do niego.
Objął mnie mocno, a ja schowałam twarz w jego ramionach. Miałam już dosyć tego, żałowałam, że wyjechałam z Forks, że jego spotkałam, że siedzę w tym samolocie. Wróć, nie żałowałam, że jego poznałam, ale nie wierzyłam, nie chciałam, że nasza wspólna przygoda własnie ma się skończyć.
Samolot zaczął przekręcać się na lewą stronę, po czym gwałtownie odwrócił się o 180 stopni. Wisieliśmy głowami w dół. Wtuliłam się jeszcze mocniej w ramiona Jareda, czując, że moje rzygi lądują mi na twarzy, włosach, wszędzie. Zresztą nie tylko moje, Jared oraz pozostała część ekipy też zwymiotowała, kiedy zobaczyła oderwaną nogę Tomo.
Nagle w małej kabinie rozbrzmiał się głośny kobiecy krzyk. Otworzyłam, choć starałam się tego nie robić, jednak ciekawość zwyciężyła, oczy, i natychmiast pożałowałam, że to zrobiłam. Tomo leżał na suficie samolotu, który stał się podłogą, a obok niego wylądowała Luiza, cała połamana. Widziałam jej twarz, była przytomna, jednak tak niefortunnie upadła, że była cała sparaliżowana. To pasy nie utrzymały jej i tak drobnej postaci, co spowodowało, że wylądowała obok Tomo.
-Luiza, nie! - krzyczał Matt.
-Matt, ja chyba umieram! - szlochała Luiza, nie mogąc się poruszyć. - Wszystko mnie boli, nie jestem w stanie ruszyć żadną kończyną! Chyba złamałam sobie kark!
-Luiza, nie rób mi tego, proszę Cię! - Matt wrzeszczał przez łzy, chcąc powstrzymać ją przed czymś, co jest nieuniknione. - Nie odchodź beze mnie! Zaraz do Ciebie dołączę! - ręką sięgnął ku pasom.
-Matt, NIE! - krzyknął Shannon, jednak było za późno.
Jak w spowolnionym filmie widziałam wszystko dokładnie, co się stało. Matt rozpiął pas, jego ciało poszybowało do przodu, i upadł centralnie na główkę. W tym momencie usłyszałam cichy chrupot jego kości, a po chwili bezwładne ciało Matta spoczęło na suficie. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w Jareda. Luiza głośno wrzeszczała.
Po chwili poczułam, że samolot znowu się odwraca. Znowu było gwałtowne szarpnięcie, i lecieliśmy tak jak powinniśmy - sufit był sufitem a podłoga podłogą. Wrzaski Luizy ucichły, co oznaczało tylko jedno - umarła podczas obracania się samolotu.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w okno. Z przerażeniem stwierdziłam, że widzę łunę ognia.
-Jared, skrzydło się chyba pali! Widzę ogień, dużo ognia!
-Mary, z drugiej strony taki sam widok jest.
Kurwa, czyżby to miał być koniec? Czyżbym tak miała umrzeć? Poczułam, że tracimy wysokość i gwałtownie lecimy w dół. Wrzasnęłam.
-Emma, kocham Cię! Kochałem Cię zawsze, od momentu, kiedy Cię ujrzałem. Byłem głupi, że wtedy nie spróbowałem Cię zdobyć, że odkładałem to wszystko na bok, nie wierząc, że tamten moment jest odpowiedni, idealny. Bałem się odrzucenia z Twojej strony, nie miałem pojęcia, że to Ty jesteś tą jedyną. Kocham Cię! - usłyszałam głos Shannona za sobą.
-Ja też Cię kocham, od samego początku Cię kochałam - szlochała Emma.
Spojrzałam na Jareda i nagle całe przerażenie, strach zniknęło. Jego błękitne tęczówki, to spojrzenie pełne miłości, przepełnione uczuciem do mnie, gorącym i ponętnym. Nic nie mówiąc rzuciłam się do ust i zaczęłam go całować, wiedząc, że to będzie mój ostatni pocałunek podczas mojego całego, dość krótkiego niestety, życia. W końcu, kiedy samolot osiągnął bardzo dużą prędkość, a domki zbliżyły się do nas w bardzo szybkim tempie, oderwałam się od jego ust, aby wyszeptać cicho:
-Kocham Cię Jared.
-Dziękuję - odpowiedział ten i mocno mnie do siebie przytulił. Wsłuchałam się w ton bicia jego serca, w ten spokojny, łagodny rytm. Byłam pogodzona z tym, co mnie czeka za kilka sekund. Wiedziałam, że umrę obok osoby, która była mi przeznaczona od samego początku, którą kochałam całym swoim sercem. To wszystko spowodowało, że nie bałam się śmierci, jeśli był obok mnie Jared.
Samolot uderzył w ziemię. Ogarnęła mnie niesamowita jasność, ból, a potem nie było nic. Tylko ciemność.
_________________________
Nie, to nie koniec opowiadań, nie bójcie się, jeszcze do was wrócę, niestety dopiero za rok. :P
Szczęśliwego nowego roku!
poniedziałek, 30 grudnia 2013
wtorek, 24 grudnia 2013
ROZDZIAŁ XIX (WYDANIE ŚWIĄTECZNE)
Spojrzałam na Jareda i nerwowo zachichotałam.
-Pewnie Shannon coś stłukł, przecież tu nikogo innego nie ma - powiedziałam. - Dasz mi proszę jakąś koszulę? Bo w tym nie pójdę - wzięłam swoją koszulkę do rąk, która w kilku miejscach była mocno rozdarta.
-Pewnie, tylko poszukam czegoś w garderobie - powiedział Jared i się odwrócił, aby pójść do pomieszczenia.
-Boże, Jared! - krzyknęłam.
Ten się natychmiast do mnie odwrócił, lekko zdezorientowany. Kosmyk włosów opadł mu na czoło, zasłaniając widzenie, więc wziął rękę i szybko założył włosy za ucho.
-Co się stało?
-Twoje plecy... krwawią. - przeraziłam się, widząc jego plecy, które wszędzie były rozdrapane, a z niektórych ran płynęła krew.
Jared przejrzał się w lustrze, które znajdowało się na drzwiach od garderoby.
-Mary, na przyszłość nie rób mi tak, bo to boli potem.. - mruknął, a kiedy wrócił do mnie z koszulą dla mnie, przytulił mnie do siebie, chcąc dać mi znać, że nic się nie stało. - Trzymaj waciki i wodę utlenioną i przemyj mnie, ale szybko, bo musimy sprawdzić, co się tam na dole stało.
No tak, z tych pleców aż zapomniałam o odgłosie tłuczonego szkła. Założyłam szybko na siebie białą koszulę, zapięłam guziki, podwinęłam ciut za długie rękawy i nalałam wody na wacik, po czym zaczęłam go delikatnie przemywać po plecach. Przy każdej większej rance Jared cicho sykał. W końcu odłożyłam na bok i sięgnęłam po majtki i spodenki, które założyłam. W tym czasie Leto wyciągnął z szafy czarną bokserkę, przez którą nie byłoby widać sączącej się krwi, założył spodnie i zeszliśmy na dół, trzymając się za ręce.
Weszliśmy do kuchni, gdzie na podłodze leżała rozbita szklanka, z której wcześniej piłam kawę. Rozejrzałam się, jednak Shannona nigdzie nie było. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam, że woda w basenie jest wzburzona.
-Jared, on się chyba kąpie w basenie. - wskazałam mu palcem okno.
Wyszliśmy przez salon na zewnątrz, na podwórko. Podeszliśmy do krawędzi basenu, gdzie Shannon wściekle pokonywał jego długość kraulem. Zauważyłam, że robi to jak zawodowiec - idealnie ułożone ręce, nogi, powietrze nabierane co kilka uderzeń o taflę wody. Pewnie kochał to, ten sport.
-Shannon! - zawołał Jared, kiedy ten znalazł się równolegle do nas.
Perkusista się zatrzymał i stanął na palcach. Woda sięgała mu prawie brody.
-O co chodzi? - rzucił zaczepnie.
-Raczej o co tobie chodzi? Czemu rozbiłeś kubek, z którego wcześniej Mary piła? - wokalista założył ręce na piersi. Widocznie miał dobrą pamięć, jak ja, skoro pamiętał, z jakiego kubka wcześniej piłam napój.
Shannon wyskoczył prawie z basenu i stanął przed nami.
-No bo Wy się możecie kochać a ja nie! - i wrócił z fochem do domu, chwytając po drodze ręcznik, który leżał na plastikowym leżaku przy basenie.
Spojrzałam na Jareda, i kiedy Shannon wszedł do domu, oklapłam na krzesło i wybuchnęłam śmiechem, po chwili i on dołączył do mojego śmiechu. W końcu nie mogłam złapać oddechu, więc przestałam się śmiać.
-Niezłe niezłe, zazdrości mi mój braciszek - rzekł Leto.
-Nie rozumiem, przecież ma szansę związać się z Emmą, czemu tego nie wykorzysta? - palnęłam. Kiedy doszło do mnie, co wypowiedziałam, było już za późno. Cholera, złamałam daną obietnicę! - Jared, ja nic nie powiedziałam, nie słyszałeś tego ode mnie, miałam nikomu nic nie mówić.. - zaczęłam się plątać w wyjaśnieniach.
-Mary - uciszył mnie szybko wokalista. - Ja to wiem od kilku dni, nie tylko ty masz długi język.
-Kto Ci powiedział?
-Matt. Zaczyna mnie pomału wkurzać, bo chce się wtrącać do wszystkiego, co się dzieje wewnątrz zespołu, nie obchodzi go jego bądź Shannona czy Emmy zdanie. On musi być najważniejszy! - westchnął ciężko Jared. - Na razie nic nie będę robił, bo jestem ciekawy jego reakcji. Jeśli sytuacja i napięcie między nami będzie się napinać, to go chyba zwolnię.
-Poczekamy, pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie.. Chodźmy do środka, głodna jestem - wstałam i pociągnęłam Jareda za rękę.
Weszliśmy do środka budynku. Jared otworzył lodówkę i wyjął z niej kilka rzeczy, z których zaczął robić kanapki. Ja tymczasem sprzątnęłam rozbite szkło oraz nastawiłam wodę na herbatę. Przy każdym mijaniu Jareda niby niechcący ocierałam się o niego, co skutkowało cichym mruczeniem ze strony Leto. Postawił talerze z jedzeniem na blacie i usiadł, czekając na to, jak przyniosę nam kubki z ciepłym trunkiem.
-A dla mnie to co? - rzucił obrażony Shannon, kiedy wpadł do pomieszczenia podczas spożywania przez nas posiłku. Był wykąpany ubrał świeże rzeczy. Foch seksowy pewnie już mu minął, skoro raczył do nas zejść i się odezwać.
-Zrób sobie, nie wiedzieliśmy, że...
Przerwałam Jaredowi, podając swoją kanapkę, której zbytnio nie chciało mi się kończyć.
-Bierz, zjedz, ja już nie mogę, nażarłam się.
Shannon popatrzył na mnie dziwnie, ale wziął kanapkę i usiadł obok mnie, po czym zaczął jeść. Wstałam.
-Kawy, herbaty? - zapytałam się go.
-Herbaty poproszę.
-A Ty Jared coś jeszcze chcesz?
-Również herbaty.
Wyjęłam z szafki 3 czyste szklanki, bo sama miałam ochotę na herbatę, i zaczęłam wlewać wodę do czajnika.
-Dzień dobry, moje drogie dzieci! - dobiegł nas kobiecy głos z korytarza.
Spojrzałam na Leto, którzy popatrzyli na siebie z uśmiechem.
-Mama! - zawołał Shannon. - Chodź do kuchni, mamy gościa!
Nalałam trochę więcej wody i wyjęłam 4 kubek sądząc, że pani Leto również będzie chciała się czegoś napić. Do środka weszła starsza kobieta z siwymi włosami, jednak nie wyglądała na swój wiek - wręcz przeciwnie, wyglądała, jakby miała co najmniej 10 lat mniej. Jared odziedziczył oczy po niej - również miała błękitne, w których kryła się tajemniczość. Miała szeroki uśmiech na twarzy, który pewnie był spowodowany widokiem swoich dzieci.
Leto wstali i podeszli do niej, aby ją mocno uścisnąć i pocałować w policzek, ja zaś cały czas stałam przy czajniku i uśmiechałam się, czując jednak ten kujący ból w piersiach. To była piękna i szczęśliwa rodzina, która wspólnie dużo przeżyła, jednak się nie poddała, bo miała ciągle wsparcie ze swojej strony. A ja? Byłam takim odrzutkiem, ojciec jakby nie chciał mnie znać, matka ciągle była schlana w 3 banie, tylko brat jeszcze coś ratował, co nazywało się rodziną. Cieszyłam się, że oni się cieszą. To uczucie emanowało od nich, sprawiało, że człowiek się tym zarażał i sam się uśmiechał.
-A Ty to kto? - spytała się chłodno pani Leto, kiedy ją wzrok mnie zobaczył.
Speszyłam się lekko. Nie sądziłam, że ktoś, kto mnie nie zna, może się tak odnieść wobec mojej osoby.
-Mamo, to Mary, moja dziewczyna - rzucił zaniepokojony głosem matki Jared.
-Jared, przecież wiesz, co było po Cameron. Nie chcę, żebyś znowu przeżywał ból z powodu rozstania z tym kimś - nadal mnie świdrowała wzrokiem.
Zabolało mnie to, co do mnie powiedziała. Traktowała mnie jak zło, jakbym zrobiła krzywdę jej dziecku. Zaczęła we mnie kipieć nienawiść.
-Pani Leto, nie wiem, za kogo się pani uważa, ale proszę stulić pysk, bo nie lubię, kiedy ktoś do mnie się tak odzywa. Może sobie pani o mnie mówić, co zechce, ale za moimi plecami - rzuciłam twardo.
Niespodziewanie wzrok kobiety się ocieplił. Nie mrugnęłam oczyma, a ona już mnie obejmowała mocno. Byłam bardzo zaskoczona tym gestem, nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na braci, którzy również byli mocno zszokowani.
-Mary! Dziękuję Ci, utwierdziłaś mnie, że nie jesteś zwykłą pizdą, która bawi się uczuciami mężczyzn, że potrafisz zadbać o swoje zdanie. - puściła mnie. - Nazywam się Costance Leto, bardzo miło mi Ci poznać. Przepraszam za tamto zachowanie, ale po Cameron.. nie chcę tego znowu przeżywać.
-Mary Blood. Rozumiem panią, chociaż nie wiem, co wtedy pani czuła..
-Och, mów mi Costance - przerwała mi kobieta. - Widzę, że masz 4 kubki? Dla mnie herbatę poproszę.
-Oczywiście. Zaskoczyła mnie pani dość mocno tym, co zaszło przed chwilą, ale mam nadzieję, że dzięki temu jest pani ciut uspokojona.
-Ależ oczywiście, dziecko! - uśmiechnęła się do mnie. - Jared, czy to nie jest czasem Twoja koszula? - spytała się, kiedy zobaczyła, w co jestem ubrana, i odwróciła się do swojego młodszego syna. - Wydawało mi się, że dostałeś ją ode mnie na święta...
Zapanowało niezręczna cisza. Ja starałam się powstrzymać z Shannonem chichot, Costance wpatrywała się w Jareda, a ten próbował szybko coś wymyślić.
-Mamo, wylałem na Mary kawę, a ona wszystkie swoje rzeczy póki co ma brudne, dlatego pożyczyłem jej pierwszą z brzegu rzecz, bo spieszyliśmy się na... eee..... mistrzostwa rugby w... finale.... - plątał się coraz bardziej w swoich tłumaczeniach Leto.
Shannon parsknął śmiechem. Sypnęłam po łyżeczce herbaty do każdego kubka i zalałam ją wrzątkiem, starając się mimo to nadal opanować swoją radość.
-Jared, widzę i słyszę wyraźnie, że kręcisz. Nie mogłeś po prostu powiedzieć, że kochałeś się z Mary i zdarłeś z niej koszulkę, a że plecak nadal znajduje się przy schodach, to pożyczyłeś jej swoją koszulę, a przez przypadek wziąłeś tą, którą Ci kupiłam?
Zadziwiła mnie swoją postawą po raz kolejny. Mówiła wprost i bez ogródek, nie wstydziła się tego, że jej syn mógł uprawiać ze mną seks. Dla niej była to norma. Czułam, że kobieta zaskoczy mnie jeszcze niejedną rzeczą. Pewnie to trudne życie, które miała za sobą, spowodowało, że miała taki, a nie inny, charakter. Skrępowany Jared wybąkał cicho "tak mamo, masz rację". Costance usiadła obok niego, czekając na kubek z herbatą.
Postawiłam przed każdym szklanki i sama usiadłam naprzeciwko wokalisty, a obok Shannona, wzięłam 2 łyżeczki cukru i zaczęłam popijać wolno herbatę.
-Mary, co Cię tu sprowadza? - zapytała się Costance.
-Szukam brata, nie wiem, może kojarzysz. Fred Blood się nazywa dokładnie. Wiem tylko tyle, że mieszka w Los Angeles.
-Niestety nie słyszałam o nikim takim, po raz pierwszy usłyszałam Twoje nazwisko od Ciebie, bo trzeba przyznać, że jest nietypowe i niewiele osób pewnie je nosi. Co Cię skłoniło do złożenie mu odwiedzin? Bo tak bez powodu pewnie byś się tu nie zjawiła. Widzę po Twojej urodzie, że jesteś z północnej części stanów.
-Tak, pochodzę z Forks. Widzisz, mam problemy z matką, która strasznie dużo pije i wydaje moje pieniądze od ojca, więc chciałam tu dojechać, znaleźć brata, a potem, z jego pomocą, odnaleźć ojca. Może mi się uda, mam tą nadzieję w każdym razie w swoim sercu.
-Nie martw się, Mary, pomożemy Ci w tym! - uśmiechnęła się ciepło Costance. - A wy, chłopaki, jakie macie plany?
-Po świętach jedziemy szukać jakiegoś hotelu, żeby nagrać teledysk do The Kill, który napisałem razem z Mary - odrzekł dumnie Jared.
-Jak już jesteśmy przy świętach to zapraszam Was na jutrzejszy świąteczny obiad, bo wiem, że nie dacie rady do jutra nic ogarnąć. Tymczasem ja już Wam nie przeszkadzam, wracam do domu - pożegnała się Costance i wyszła do siebie.
Popatrzyłam na Shannona, który siedział sparaliżowany, po chwili przeniosłam swój wzrok na Jareda.
-To jutro jest 25 grudnia....? - zapytał się powoli perkusista.
-Dzisiaj jest 24 grudnia? - Jared nie wierzył w to, że stracił rachubę czasu. Popatrzył na mnie z obłędem w oczach.
Zaśmiałam się. Nie wiedziałam, że trasa koncertowa może w taki sposób odbić się na chłopakach, że nie będą w stanie pamiętać, jaka jest aktualna data! Ja tam wiedziałam i już wcześniej kupiłam parę drobiazgów. Wcześniej tzn dzisiaj rano, jak jeszcze byliśmy w Portland. Po drodze do hotelu zobaczyłam kilka ciekawych rzeczy, więc postanowiłam zaryzykować i wejść tam, żeby zakupić parę przedmiotów. Wiedziałam, że tak czy siak udałoby mi się jakoś im to wręczyć.
-Shannon! Leć po strych po nasze ozdoby na dom! Mary, pomóż mu! Ja polecę po drabinę oraz siekierę, trzeba potem wyciąć najładniejszą choinkę! - rzucił nagle Jared.
Wstaliśmy szybko. Shannon popędził na górę, Jared do garażu, ja natomiast zostałam, żeby umyć brudne naczynia. Odstawiłam szkło na suszarkę i wspięłam się po schodach. Weszłam na korytarz, gdzie z sufitu była opuszczona drabina, która wcześniej była tam ukryta, na górze.
-Shannon, pomóc Ci? - krzyknęłam.
-Wchodź wchodź, weźmiesz lampki! - odkrzyknął mi.
Wspięłam się po szczeblach i znalazłam się na strychu. Był on ogromny i bardzo przestrzenny oraz uporządkowany, jak każdy pokój. W idealnym porządku stały podpisane kartonowe pudła różnej wielkości, w której znajdowały się najprzeróżniejsze rzeczy. Shannon stał trochę po prawej stronie przy kilku dużych pudłach z podpisem "ŚWIĘTA".
-Weź je znoś pomału na dół - poinformował mnie.
Chwyciłam za pierwsze pudełko, które na szczęście nie było ciężkie, chociaż sądząc po jego wielkości właśnie tego można było się spodziewać. Stanęłam tyłem przy klapie i zaczęłam ostrożnie schodzić. Kiedy znalazłam się na piętrze, odłożyłam pudełko. Za mną zszedł Shannon.
-Żeby było szybciej to będziesz je znosiła na werandę, ok? A ja poznoszę te tutaj, potem Ci pomogę.
-Nie ma sprawy.
Zeszłam na dół, położyłam pudełko na werandzie i wróciłam na górę po kolejne. W ten sposób znieśliśmy na dwór 7 dużych pudeł. Kiedy Shannon przyszedł z 7 pudełkiem, z boku wyrósł wokalista ze swoją drabiną, siekierą, młotkiem i pudełkiem z gwoździami.
-Shannon, wyciągnij te renifery z garażu i wystaw je tam, gdzie zawsze będą, Mary mi pomoże.
Perkusista ruszył do garażu. Jared oparł drabinę o ścianę domu i rozpakował pierwsze pudełko, z którego wyciągnął długie białe lampki. Widziałam na jego twarzy szeroki uśmiech, kiedy zaczął je rozwijać w poszukiwaniu wtyczki. W końcu ją znalazł i podał mi ją.
-Wejdź do środka, od razu po lewej stronie od drzwi powinnaś znaleźć gniazdko. Włóż tam wtyczkę, trzeba określić długość lampek oraz zobaczyć, czy nadal działają.
Wykonałam polecenie Jareda. Wróciłam do niego. Lampki wesoło się paliły na tle zachodzącego słońca.
-Mary... - Jared odłożył lampki na drabinę i podszedł do mnie. - Spójrz proszę na miasto.
Odwróciłam się i westchnęłam z zachwytu. Zachodzące słońce sprawiło, że miasto zyskało w sobie nutę tajemniczości. Panował lekki półmrok, zaś dachy i okna spowiła ognista łuna, jakby całe miasto się paliło.
-Tu jest pięknie. Dziękuję, że jesteś obok mnie.
Odwróciłam się do Jareda i zarzuciłam mu ręce na szyję, wpijając się powoli i delikatnie w jego wargi. Objął mnie czule i zaczął namiętnie całować.
-Hola, tu się pracuje! - rzucił wesoło Shannon, kiedy się w najlepsze całowaliśmy. - Hej, nie pokazuj mi fucka! - krzyknął obrażony, kiedy pokazałam mu gest przyjaźni.
Odsunęłam się od Jareda i się do niego uśmiechnęłam. Cmoknął mnie w czubek nosa i wspiął się po drabinie.
-Shannon, podaj mi gwoździe i młotek.
Zaczął wbijać delikatnie w gotowe już dziurki gwoździe, po czym wieszał na nich światełka. Po godzinie, kiedy słońce już całkowicie zaszło i panował lekki półmrok, który rozświetlały lampki, dom z zewnątrz był całkowicie przystrojony. Shannon ozdobił renifery czerwonymi lampkami oraz sztucznym śniegiem. Młodszy Leto odłożył gwoździe, które mu pozostały, młotek i chwycił za siekierę, po czym udaliśmy się na tyły ogrodu, gdzie rosło mnóstwo jodeł najprzeróżniejszej wielkości.
-Co roku sadzimy jedną nową, aby zastąpiła tą, którą zaraz zetniemy. Naprawdę całkiem dobra sprawa, którą praktykował poprzedni właściciel tej działki, a my kontynuujemy tą tradycję - poinformował mnie Jared. - Shannon, to jest najwyższa, no nie? - spytał się brata, wskazując na ponad dwumetrowe drzewko.
-Chyba tak. To do roboty, trzeba ściąć naszą piękną jodełkę! - zatarł ręce perkusista i chwycił toporek.
Wkrótce jodła stała umocowana w doniczce w dużym salonie. Ledwo weszła przez drzwi od werandy. Na szczęście nie trzeba było ucinać jej czubka - pasowała idealnie do wysokości mieszkania.
-Już dawno nie ścinaliśmy czubków, zawsze idealnie ścinamy te jodły, co nas niesamowicie cieszy. Jared, idź z Mary po resztę pudełek, czas na najlepszą zabawę - ubieranie jej! - cieszył się Shannon.
Przytargaliśmy na środek pokoju 3 pudła. 4 pozostałe były puste. Otworzyłam pierwsze - znalazły się tam lampki na choinkę.
-Na jaki kolor w tym roku? - zapytał się Shannon.
-Myślę, że Mary zdecyduje, żeby nie było jak co roku kłótni... Co proponujesz, kochana? - spytał się mnie.
-Od zawsze marzy mi się złoto-czerwona jodła ustrojona w żółtawe lampki.. - powiedziałam zamyślonym głosem. Lubiłam to połączenie kolorów, przypominały mi one czasy, kiedy nasza rodzina jeszcze była razem i byliśmy wszyscy szczęśliwi.
-Nie ma sprawy! Ubierajmy więc! - krzyknął radośnie Shannon i włączył płytę z kolędami.
W świątecznej atmosferze ubraliśmy choinkę. Kiedy Jared podsadził mnie, aby mogła udekorować ostatnią rzecz - czubek - złotym aniołkiem, westchnęliśmy głęboko. Choinka prezentowała się cudownie. Miała rozłożyste ramiona, na których znajdowały się bombki w dwóch kolorach w dwóch postaciach - matowych i błyszczących. Gdzieniegdzie Shannon posypał sztucznym śniegiem choinkę, co dało efekt zimy, za którą zaczęłam pomału tęsknić. Tu było tak ciepło! Obok choinka wesoło tańczył sztuczny płomień w kominku. Dla lepszego efektu Jared zgasił światła, więc pokój oświetlały tylko lampki choinkowe.
-Wszystko pięknie, tylko czegoś mi brakuje.... Boże! - krzyknął głośno Jared i wybiegł z domu.
-A temu co? - zapytałam się Shannona.
-Nie wiem, aczkolwiek przypuszczam, że chodziło mu o prezenty. Zawsze były o tej porze pierwsze pakunki pod choinką... Boże! - krzyknął Shannon i za bratem wybiegł z domu.
Lekko zdezorientowana podeszłam do plecaka, który znajdował się w przedpokoju, aby wyjąć zapakowane już prezenty. Co prawda nie miałam nic dla Costance, ale to nie powinno być problemem - pójdę jutro rano na miasto i poszukam czegoś dla niej. Czekało mnie trudne zadanie, bo nie znałam w ogóle tej kobiety, jednak wierzyłam, że w końcu rzuci mi się coś w oczy, co będzie idealnie dla niej pasowało.
Położyłam pakunki pod drzewkiem. Każda paczka była podpisana ładnym charakterem pisma. Ludzie mi mówili, że pięknie piszę, nauczyciele w szkole dawali mi do pisania różne artykuły, które potem wisiały na ścianie w gazetce szkolnej. To również ja dbałam o efekt wizualny tej gazetki oraz każdej imprezy organizowanej w naszej sali gimnastycznej. Miałam do tego smykałkę, jak i również do rysowania, aczkolwiek tego nigdy nie miałam okazji rozwinąć, przez co moje rysunki nie były już tak zachwycające. Wszyscy nauczyciele sztuki stwierdzali zgodnie, że mam niesamowitą kreskę i ubolewali, że nie chodzę na żadne kółko artystyczne. Głównie to przez lenistwo nie chciało mi się rozwijać tej umiejętności, ale fakt, że szkoła znajduje się w innym mieście, zniechęcił mnie jak już pokonałam to lenistwo.
Weszłam do kuchni i nalałam sobie szklankę mleka. Wróciłam do salonu, usiadłam na kanapie i czekałam na chłopaków. Pierwszy wrócił Shannon.
-Ja pójdę na chwilę na górę, muszę coś zrobić... Nieważne - i szybko poszedł do góry.
Zaciekawiona byłam, co on takiego ukrywał, że nie chciał mi powiedzieć o swoich planach. Wrócił po 10 minutach ze swoimi paczkami.
-Och, to Twoje? Ty to podłożyłaś? - rzekł zmieszany, kiedy zauważył, że pod choinką już coś się znajduje.
-Tak, takie tam drobiazgi. Nie przejmuj się nimi, kładź swoje paczki - uśmiechnęłam się do starszego Leto.
Podczas kiedy Shannon był pochylony przed choinką, do domu wbiegł zadyszany Jared. Spojrzał na nas, i nic nie mówiąc, wbiegł na górę. To zachowanie zaczynało być coraz dziwniejsze. Shannon wyprostował się i poszedł do kuchni, skąd wrócił z piwem w dłoni.
W końcu i Jared położył pakunki pod choinką. Zrobiło się kolorowo od ilości kolorowego papieru. Wyczerpany wokalista klapnął na łóżko pomiędzy mną a Shannonem.
-O co chodzi? Czemu tak nagle wybiegliście z salonu? - spytałam się podejrzliwie.
-Zapomnieliśmy o prezencie dla Ciebie, Mary... - odparł zawstydzony Jared.
Zaśmiałam się mimowolnie.
-Jak mogliście zapomnieć, skoro żadne z nas nie wiedziało, że tak się potoczą nasze losy? To nie jest Wasza wina! Nie czułabym się obrażona, kiedy nic by nie było dla mnie, już się do tego przyzwyczaiłam, od kilku lat nie dostałam żadnego prezentu. Ale dziękuję, że tak zrobiliście, jest to dla mnie bardzo miłe - uśmiechnęłam się do każdego z nich. - Jared, gdzie mam spać? Bo wiesz, późno jest, chciałabym się móc wykąpać i się wyspać choć trochę.
-Ze mną śpisz! Chyba ze nie chcesz... - spojrzał się na mnie badawczo.
-Chcę, głuptasku! - zaśmiałam się. - Dobranoc, Shannon!
-Dobranoc! Tylko zastosuj następnym razem swoje sado maso!
Zaśmiałam się i wyszłam z salonu. Schwyciłam plecak na ramię i weszłam na górę, do pokoju Jareda. Znalazłam w plecaku pidżamę, świeże majtki, potrzebne kosmetyki i weszłam do łazienki w celu odświeżenia się. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się i wróciłam z powrotem do pokoju. W tym momencie wszedł Jared.
-Ty już wykąpana? - usłyszałam w jego głosie zawód.
-Haha, trzeba było szybciej wejść to byś nie marudził - puściłam do niego oczko.
-Kobiety zawsze długo się kąpią, to nie moja wina, że się do tego przyzwyczaiłem! - burknął trochę obrażony Leto.
-Oj Jared... - podeszłam do niego, zarzuciłam mu ręce na ramiona, wspięłam się lekko na palcach i cmoknęłam go w usta. - Nie fochaj się o to. Ja nigdy nie byłam typową kobietą. - odwróciłam się, żeby schować rzeczy do plecaka. - Po której stronie mam spać?
-Po prawej, mam leworęczne skurcze, co mnie czasami wkurza w nocy, jak mnie to świństwo łapie.
-Ale to nie jest nic groźnego?
-Nie przejmuj się, nie ma tragedii, nie przeszkadza w graniu, a i tak nie spotyka mnie to często. Czasami mam, dlatego wolę spać po lewej stronie. Pójdę się wykąpać.
-Nie ma sprawy.
Jared wszedł do łazienki a ja wślizgnęłam się pod pościel. Zasypiałam już, kiedy z niej w końcu wyszedł. Podejrzewając, że śpię, po cichutku przeszedł dystans dzielący łazienkę od łóżka i wślizgnął się pod kołdrę. Delikatnie wtulił się w moje plecy, obejmując mnie.
-Dziękuję Ci Boze, że mi ją zesłałeś. To jest najpiękniejszy prezent od Ciebie.. - wyszeptał cicho.
Zanim zasnęłam zupełnie, z oka popłynęła mi pojedyncza łza.
-Mary, Jared, wstawajcie! Prezentyyyyyyyyyyy! - obudził mnie następnego dnia donośny głos Shannona.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Shannon się nad nami pochyla. Sięgnęłam do tyłu ręką, wyjęłam spod głowy poduszkę i rzuciłam nią w perkusistę.
-Za co to? - zawył Shannon.
-Za obudzenie nas! - rzuciłam z śmiechem i wykopałam kołdrę, zeskakując na podłogę.
Shannon spoglądał na mnie z brudnym uśmieszkiem.
-Ładne majtki masz. I czyżbyś zastosowała się do moich zaleceń odnośnie cichego seksu? - wyszczerzył zęby.
Tym razem to Jared trafił w niego poduszką.
-Aaaał, ja się z wami nie bawię! Idę na dół! - powiedział obrażony Shannon i wyszedł z pokoju. Spojrzałam na Jareda.
-On tak zawsze?
-Tak - westchnął.
Sięgnęłam po rzeczy do plecaka i zrzuciłam z siebie koszulę nocną. Zostałam w samych majtkach. Odwróciłam się w stronę Jareda, który patrzył się we mnie jak zahipnotyzowany. Przejechałam dłonią po lewym boku, otwierając lekko usta.
-Mary, Shannon na nas czeka... - szepnął.
Uśmiechnęłam się tylko do niego i założyłam stanik. Usłyszałam cichy smutny jęk. Ubrałam koszulkę i odwróciłam się tyłem do Jareda. Kręcąc pupą, wcisnęłam na siebie spodnie.
-Wstawaj, szkoda spania! - rzuciłam do Jareda.
-Dobrze dobrze... - wygramolił się z pościeli.
Weszłam do łazienki, rozczesałam włosy, umyłam zęby, opukałam twarz i wróciłam do pokoju. Jared grzebał w garderobie.
-Czego szukasz?
-Mojej bluzki z choinką! Co rok ją zakładam, zarąbista jest. Znalazłem! - krzyknął i wyszedł po chwili, ubrany w białą koszulkę z dużą zieloną choinką. Uśmiechnęłam się do niego.
-Idę już na dół.
-Tylko poczekajcie na mnie! Nie chcę sam otwierać prezentów! - prawie że wbiegł Jared do łazienki.
-Poczekamy! - rzuciłam mu i zeszłam zadowolona po schodach.
Na dole przywitał mnie zapach świeżo zmielonej kawy oraz tostów. Weszłam do kuchni, gdzie Shannon już przygotowywał dla nas śniadanie.
-Jak ładnie pachnie! - uśmiechnęłam się.
-Tosty i kawa, a w szczególności to drugie, to moja specjalność! - rzucił zadowolony.
-Nie wiedziałam, że specjalizujesz się w robieniu kaw. Ktoś Cię nauczył?
-Nie, mam po prostu wyczulone kubki smakowe. Najlepsza kawa jest ta, którą właśnie robię - z nutką piernika i gęstej bitej śmietany o aromacie waniliowym. Taka świąteczna. Brat się zarzeka, że nie będzie jej pił, bo jest weganem, ale nigdy nie odmawia mi tej kawy. Zobaczysz, sama ją pokochasz, jest przegenialna!
-Wierzę Ci na słowo i nie mogę się wręcz doczekać, jak mi podasz tą pyszną kawę! - zapewniłam Shannona.
Podczas kiedy ten nadal kręcił się po kuchni, obok mnie usiadł Jared.
-Co dzisiaj na śniadanie?
-Tosty i świąteczna kawa.
-Juhu! Czekałem cały rok na to, aby poczuć się jak mężczyzna i móc na choć chwilę nie być weganem. To takie piękne!
-Czemu więc jesteś weganem? - zapytałam się go.
-Bo ta dieta pozwala mi utrzymać odpowiednią ilość witamin w organizmie oraz nie ma zbędnego tłuszczu w moim ciele. Dzięki niej czuję się pewnie i silnie. I szkoda mi zabijanych zwierząt. Ale raz na rok nikomu nie zaszkodzi, jak skubnę kiełbaski, szynki czy schabowego. I tak co roku...
-Oto kawa! - przede mną i Jaredem wyrosły ogromne kubki z kawą, na której pływała bita śmietana.
Wzięłam łyk. Ona była... boska. Nigdy nie piłam tak świetnie zrobionej i doprawionej kawy.
-Shannon, ona jest zajebista! Rób ją częściej!
-Przykro mi, tylko raz do roku ją robię, zgodnie z tradycją w domu Leto.
Zrobiłam smutną minkę, ale po chwili się rozweseliłam i wgryzłam się w chrupiącego tosta.
-No to czas na prezentyyyyyyy! - krzyknał Shannon, kiedy wszyscy zjedliśmy już śniadanie i wstaliśmy od blatu.
Ruszyliśmy ku choince, pod którą przez noc jakimś cudem stos się powiększył. Usiadłam z Jaredem na kanapie, a Shannon usiadł obok prezentów. Zaczął po kolei rozdawać, rzucając mi lub bratu pudełka bądź kładąc swoje obok siebie.
-No to rozpakujmy je! - krzyknął z entuzjazmem Jared, kiedy wszystkie paczuszki zostały rozdane.
Rozpakowałam pierwsze pudełko z którego wyjęłam srebrny łańcuszek ze srebrnym wisiorkiem w kształcie serca. Rozpoznałam, że prezent jest od Jareda.
-Wow, śliczne, dziękuję! - cmoknęłam Jareda w policzek.
Drugi prezent, też od wokalisty, zawierał w środku małego pluszowego pieska. Od Shannona dostałam seksowną bieliznę w czerwonym kolorze (Shannon się cicho zaśmiał) w, o dziwo, dobrym rozmiarze, drobne kolczyki wiszące, które kochałam i często mi się gdzieś zawieruszały, oraz niewielki notes z długopisem gratis.
Shannon ode mnie dostał książkę z opisanym każdym gatunkiem kaw, sposobem przyrządzania tych najsłynniejszych oraz koszulkę z nadrukiem "I <3 COFFEE". Od Jareda dostał mini-kopię swojej perkusji ("wooow, Jared, to jest za-je-bi-ste!") oraz nowy telefon, bo miał już stary, zniszczony.
Jared w paczkach od Shannona znalazł nowy zestaw kosmetyków, laptopa, kilka par majtek, skarpetek, nową bluzę z logiem swojej ulubionej drużyny, a ode mnie miniaturową wersję swojego ukochanego Artemisa oraz kilka płyt winylowych. Nie wiedziałam, czy czasem nie ma tego, ale postanowiłam zaryzykować. Okazało się, że w ogóle nie posiada żadnej płyty winylowej, więc był autentycznie szczęśliwy, bo wiedział, że te płyty było akurat ciężko dostać.
Zapięłam sobie naszyjnik na karku (Jared mi oczywiście pomógł), posprzątaliśmy bałagan pozostawiony po rozrzuconym papierze i mieliśmy godzinę odpoczynku przed wyjściem na obiad do Costance.
-Jared, ja muszę wyjść na miasto poszukać czegoś dla Twojej mamy... - rzuciłam do niego.
-Nie ma sprawy. Nie zgubisz się?
-Wątpię, mam zbyt dobrą orientację w terenie. - uśmiechnęłam się i wyszłam z domu.
Skierowałam się w prawo, w kierunku miasta. Mijałam mnóstwo domów ogrodzonych od ulicy dokładnie tak samo jak dom Leto. Pewnie tu mieszkało sporo sław, które pilnie strzegły swojej prywatności. Gdzieniegdzie przebiegał mi człowiek z aparatem, chcąc za wszelką scenę zrobić zdjęcie gwieździe i sprzedać za niemałe pieniądze jakieś gazecie. Nie lubiłam tego typów ludzi, którzy lubili wtrącać się w nie swoje sprawy i nie na swoje terytorium. Ale to była ich praca, ich sposób na zarabianie na życie. Nie zwracali na mnie uwagi, bo kim przecież byłam? Tylko zwykłą osobą, która przypadkiem spaceruje ulicą "sław".
Po pewnym czasie stanęłam przed niewielkim sklepem z antykwariatami. Weszłam do środka. O dziwo, było otwarte.
-Wesołych świąt! - rzuciłam, widząc starszego mężczyznę za ladą.
-Wesołych i dzień dobry! Co panienkę tutaj sprowadza w ten wyjątkowy dzień? - uśmiechnął się do mnie ciepło.
-Szukam prezentu dla kobiety, i nie mam póki co pomysłu.. Aż mnie dziwi, że sklep jest otwarty!
-Widzi, panienka, ludzie często przypominają sobie o prezentach właśnie w takim dniu jak dzisiaj, czyli w dzień dostawania prezentów. Ale panienka nie wygląda na taką, która zapomniała. Czyżby niespodziewana wizyta u kogoś?
-Właśnie dokładnie tak. Nie znam tej osoby dobrze, muszę się rozejrzeć trochę... - i tak zrobiłam, rozejrzałam się po środku pomieszczenia.
Nagle mój wzrok przykuło coś błyszczącego się. Zerknęłam w tamtą stronę i podeszłam. Na szafce stała niewielka kryształowa karafka, która była przepięknie i misternie ozdobiona. Obok niej leżały kryształowe kolczyki, delikatnie i drobne, które, pod wpływem światła, mieniły się na tęczowo, rozświetlając cały malutki sklepik. Wzięłam rzeczy w dłonie i położyłam na ladzie.
-Och, piękne rzeczy panienka wybrała!
-Pewnie należały do pięknej kobiety - uśmiechnęłam się.
-Tak, moja żona miała gust. Niestety zmarło jej się w tym roku, a że nikt nie chciał tych rzeczy zachować, postanowiłem je sprzedać, żeby mieć coś na życie. Ciężka moja dola, ale, święta są, nie chcę panience psuć humoru! Razem będzie 50 dolarów.
Położyłam na ladzie 100 dolarów.
-Reszty nie trzeba, zasłużył pan na radosne i spokojne święta. - coś sprawiło w tym człowieku, że uwierzyłam mu o zmarłej małżonce i samotnych świętach. Może ta prostota w nim, dobroduszność to sprawiły? Podziękowałam za zakupy i wyszłam ze sklepu, zostawiając staruszka w pełnym szczęściu.
Nie było mnie 45 minut w mieszkaniu Leto. Kiedy weszłam, Jared spojrzał, co kupiłam.
-Mary, to jest przepiękne! Mama na pewno będzie zadowolona tymi rzeczami! Pomóc Ci zapakować?
-Oczywiście!
Zapakowaliśmy elegancko prezenty, przebrałam się w kremową sukienkę i ruszyliśmy w trójkę do posiadłości obok. Przed moimi oczami wyrósł niewielki drewniany domek, gdzie dookoła rosły zadbane kwiatki. Zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam roześmiana Costance.
-W samą porę! Zapraszam serdecznie! - rzuciła i otworzyła szeroko drzwi.
Domek był w środku bardzo przytulny. Na podłodze leżały puchate dywany, w salonie stała w rogu kanapa, przy niej szafka z książkami, zaś naprzeciwko werandy stał bujany fotel. Na środku pokoju znajdował się stół z 6 krzesłami.
-Połóżcie prezenty pod choinką! - wskazała niewielką choinkę, która stała obok fotela bujanego.
Costance poszła do kuchni. Chłopaki usiedli na miejscach, ja zaś ruszyłam za kobietą, aby jej trochę pomóc.
-Pomóc w czymś? - zapytałam się, kiedy weszłam do niewielkiej, elegancko urządzonej kuchni.
-Kochana, nie trzeba, ja sobie zawsze jakoś radziłam. Ale dziękuję za pomoc! - uśmiechnęła się do mnie.
Już chciałam wyjść, kiedy usłyszałam ciche jęknięcie. Odwróciłam się i moim oczom ukazała się krew wylewająca się z otwartej rany palca wskazującego prawej ręki Costance. Kobieta miała zamiar pokroić marchewkę, ale nie do końca zrobiła to planowo.
-Costance! Nic Ci nie jest? - krzyknęłam.
-Spokojnie, Mary, to tylko mała ranka, nic mi nie będzie... - włożyła palec pod kran i puściła zimną wodę. - Podasz mi plaster? Jest w szafce obok siebie na dole, gdzieś po prawej stronie powinno być pudełko.
Schyliłam się i sięgnęłam po plaster. Wzięłam nożyczki i odkroiłam odpowiednią długość, po czym resztą schowałam z powrotem. Podeszłam do Costance, przyjrzałam się jej ranie, wróciłam do szafki, wzięłam wodę utlenioną i polałam nad zlewem skaleczenie u palca, po czym przykleiłam zdecydowanie plaster.
-Jesteś lekarzem? - zapytała się.
-Nie, to moje marzenie, ale nie miałam za co studiować. Zrobiłam za to kurs pielęgniarki, więc co nieco wiem o pierwszej pomocy. Pokroić marchewkę? - spojrzałam na nieszczęsne warzywo.
-Jak chcesz to krój, ja sobie usiądę, bo mi się trochę słabo zrobiło.. Starość nie radość - westchnęła Costance.
Podałam jej szklankę wody i zaczęłam szybko kroić marchewkę. W końcu była gotowa.
-Co z nią zrobić? - zapytałam się Costance.
-Wrzuć ją do tej sałatki, teraz wymieszaj, i, o, gotowe! - klasnęła w dłonie z radości. - Wszystko zrobione, chodźmy do stołu pozanosić rzeczy.
Zaniosłyśmy nasz obiad i dołączyłyśmy do chłopaków. Zaczęliśmy jeść. Shannon umiejętność gotowania odziedziczył po swojej matce, ponieważ obiad był prawdziwą ucztą, iście królewską. Każdy zjadł tyle, ile mógł, aby potem leżeć z brzuchami do góry na kanapie. Chłopaki wstali i posprzątali po obiedzie, a my usiadłyśmy na kanapie i czekałyśmy, jak skończą i dołączą do nas, aby móc sobie nawzajem wręczyć prezenty.
-Jak to jest mieć tak sławnych synów? - zapytałam się kobiety.
-Och, jeszcze tak źle nie jest, nie naruszają prawie w ogóle mojej prywatności, może dlatego, że nie łączą faktów, że to ja jestem tą Costance Leto. Zawsze sobie wyobrażają starszą, zrzybiałą babcię. Tak mi smutno rozwiewać ich podejrzenia - zaśmiała się perliście.
Do pokoju wrócili bracia i usiedli pod choinką. Zaczęli od wręczenia prezentów dla Costance. Kobieta była zachwycona moimi drobiazgami, od braci zaś dostała wycieczkę na Hawaje na 2 tygodnie. Wylot miał nastąpić jutro.
-Widzisz, mamo, jutro wyjeżdżamy ten teledysk kręcić, a nie chcieliśmy, żebyś znowu była smutna, że nas nie ma.. - wytłumaczył Jared.
W oczach Costance zalśniły łzy, które szybko wytarła. Uśmiechnęła się do swoich synów.
-Dziękuję Wam pięknie, to wspaniale móc mieć dzieci, które pomagają spełniać Ci marzenia. - powiedziała.
Jared dostał nowe swetry robione ręcznie przez ich mamę z reniferami, Shannon tak samo, a mi przypadł niebieski szlafrok z wyhaftowanym z tyłu wielkim białym aniołem. Podziękowałam za prezent, bo nie spodziewałam się dostać cokolwiek od Costance.
-Och, nie trzeba, czekałam, jak Jared w końcu znajdzie sobie dziewczynę, która mi i jemu oczywiście się spodoba. Nadruk czekał już 2-3 lata, a naszycie go na szlafrok to kwestia kilku minut - uśmiechnęła się do mnie.
W końcu, po kilku godzinach siedzenia, gdzie zjedliśmy deser, wypiliśmy po kolejnym piernikowym kubku kawy wg Shannona, odśpiewaniu wspólnie kilkudziesięciu kolęd, nadszedł czas, aby udać się do domu. Costance musiała się jeszcze spakować, a my byliśmy już zmęczeni i najedzeni, i nas też czekał wyjazd następnego dnia - tak, miałam udać się z nimi w poszukiwaniu tego hotelu i nagrania teledysku z nimi, o co Jared błagał mnie przez ostatnie 2 godziny, argumentując, że przecież nie znajdę od razu swojego brata, a on już poprosi kilku swoich przyjaciół, aby pod naszą nieobecność odszukali adres zamieszkania brata, i w końcu się zgodziłam, na co Jared mocno mnie do siebie przytulił - do którego musieliśmy się spakować i przygotować.
-Udanego wypoczynku mamo! - rzucili po raz kolejny chłopaki przed drzwiami.
-Taksówka podjedzie o 8-ej rano! - poinformował setny raz mamę Jared.
-Wy też dobrze to nakręćcie! - uśmiechnęła się Costance. - Do zobaczenia za dwa tygodnie!
-Dobranoc!
Ruszyliśmy w końcu do domu. Zrzuciłam buty i weszłam na górę. Jared wszedł za mną.
-Pójdę się wykąpać - poinformowałam go.
-Okej, ja się zacznę pomału pakować.
Weszłam do łazienki wzięłam kąpiel, przebrałam się w koszulę, narzuciłam na siebie nowy szlafrok i wróciłam do pokoju. Torba Jareda leżała już spakowana na podłodze, a ten siedział na parapecie i spoglądał przez okno. Podeszłam do niego.
-Piękny księżyc dziś świeci, popatrz, pełnia - spojrzał na mnie i pociągnął mnie za dłoń, abym usiadła obok niego i oglądała z nim księżyc.
-Niesamowity.
-Mary... - wziął mnie za rękę. - Kocham Cię.
Uśmiechnęłam się do niego, przytulając się do jego torsu. Nie wiedziałam, że te dwa słowa sprawią, że poczuję się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Czułam, że te święta są wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju, takie, które zapamiętam do końca życia. Mimo że nie udało mi się znaleźć Freda, nie przeszkadzało mi to - wyznanie Jareda sprawiło, że poczułam tą magię świąt. Podniosłam głowę i zaczęliśmy się całować w blasku Księżyca.
-Ja też Cię kocham, Jared - wyszeptałam mu i z powrotem położyłam głowę na jego torsie.
Jared zaczął mnie delikatnie kołysać w ramionach, głaszcząc po głowie.
-Wesołych świąt - wyszeptał czule, a ja zasnęłam z uśmiechem na twarzy. Wiedziałam, że właśnie zaczyna się nowy etap w moim życiu, że w sercu zapaliła się iskierka miłości i nadziei.
___________
OGŁOSZENIA PARAFIAAALNEE:
Po 1. Nie ma mnie na grupie Echelon Polska, gdzie głównie tam dodawałam info o nowych rozdziałach, więc osoby, które mają twittera i w miarę często z niego korzystają, proszone są do napisania tweeta do mnie, @ajamowa, w celu zapisania Was do listy, gdzie dodaję informacje o nowych rozdziałach. Jeśli nie macie twittera to napiszcie mi w mejlu, co proponujecie, w jaki sposób mam Was informować (na pewno nie wejdę z powrotem do tej grupy). Ewentualnie możecie obserwować mnie i nowego bloga.
Po 2. Następny rozdział planuję dopiero po świętach, jak nie w Nowym Roku, więc mam nadzieję, że zadowoli Was długość tego rozdziału i nie będziecie narzekać, że krótkie. Pisałam go bez przerwy prawie 5 godzin, chyba mój rekord. Dodaję go, kiedy na zegarze w laptopie obecnie jest 3:07. Przepraszam za wszystkie niepoprawione błędy, wzrok już nie ten o tej godzinie.
Po 3. Jeśli wszystko wróci dobrze to niedługo wrócę z opowiadaniem wcześniejszym, czyli CTTE. Linka nie pamiętam, ale jak najedziecie na mój nick to na pewno w spisie blogów zobaczycie, który to blog.
Po 4. Mam nadzieję, że nie zniechęciłam długością i że w ramach prezentu każdy czytelnik zostawi pod rozdziałem krótki (bądź mega długi) komentarz.
Po 5. WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHAM WAS xo
-Pewnie Shannon coś stłukł, przecież tu nikogo innego nie ma - powiedziałam. - Dasz mi proszę jakąś koszulę? Bo w tym nie pójdę - wzięłam swoją koszulkę do rąk, która w kilku miejscach była mocno rozdarta.
-Pewnie, tylko poszukam czegoś w garderobie - powiedział Jared i się odwrócił, aby pójść do pomieszczenia.
-Boże, Jared! - krzyknęłam.
Ten się natychmiast do mnie odwrócił, lekko zdezorientowany. Kosmyk włosów opadł mu na czoło, zasłaniając widzenie, więc wziął rękę i szybko założył włosy za ucho.
-Co się stało?
-Twoje plecy... krwawią. - przeraziłam się, widząc jego plecy, które wszędzie były rozdrapane, a z niektórych ran płynęła krew.
Jared przejrzał się w lustrze, które znajdowało się na drzwiach od garderoby.
-Mary, na przyszłość nie rób mi tak, bo to boli potem.. - mruknął, a kiedy wrócił do mnie z koszulą dla mnie, przytulił mnie do siebie, chcąc dać mi znać, że nic się nie stało. - Trzymaj waciki i wodę utlenioną i przemyj mnie, ale szybko, bo musimy sprawdzić, co się tam na dole stało.
No tak, z tych pleców aż zapomniałam o odgłosie tłuczonego szkła. Założyłam szybko na siebie białą koszulę, zapięłam guziki, podwinęłam ciut za długie rękawy i nalałam wody na wacik, po czym zaczęłam go delikatnie przemywać po plecach. Przy każdej większej rance Jared cicho sykał. W końcu odłożyłam na bok i sięgnęłam po majtki i spodenki, które założyłam. W tym czasie Leto wyciągnął z szafy czarną bokserkę, przez którą nie byłoby widać sączącej się krwi, założył spodnie i zeszliśmy na dół, trzymając się za ręce.
Weszliśmy do kuchni, gdzie na podłodze leżała rozbita szklanka, z której wcześniej piłam kawę. Rozejrzałam się, jednak Shannona nigdzie nie było. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam, że woda w basenie jest wzburzona.
-Jared, on się chyba kąpie w basenie. - wskazałam mu palcem okno.
Wyszliśmy przez salon na zewnątrz, na podwórko. Podeszliśmy do krawędzi basenu, gdzie Shannon wściekle pokonywał jego długość kraulem. Zauważyłam, że robi to jak zawodowiec - idealnie ułożone ręce, nogi, powietrze nabierane co kilka uderzeń o taflę wody. Pewnie kochał to, ten sport.
-Shannon! - zawołał Jared, kiedy ten znalazł się równolegle do nas.
Perkusista się zatrzymał i stanął na palcach. Woda sięgała mu prawie brody.
-O co chodzi? - rzucił zaczepnie.
-Raczej o co tobie chodzi? Czemu rozbiłeś kubek, z którego wcześniej Mary piła? - wokalista założył ręce na piersi. Widocznie miał dobrą pamięć, jak ja, skoro pamiętał, z jakiego kubka wcześniej piłam napój.
Shannon wyskoczył prawie z basenu i stanął przed nami.
-No bo Wy się możecie kochać a ja nie! - i wrócił z fochem do domu, chwytając po drodze ręcznik, który leżał na plastikowym leżaku przy basenie.
Spojrzałam na Jareda, i kiedy Shannon wszedł do domu, oklapłam na krzesło i wybuchnęłam śmiechem, po chwili i on dołączył do mojego śmiechu. W końcu nie mogłam złapać oddechu, więc przestałam się śmiać.
-Niezłe niezłe, zazdrości mi mój braciszek - rzekł Leto.
-Nie rozumiem, przecież ma szansę związać się z Emmą, czemu tego nie wykorzysta? - palnęłam. Kiedy doszło do mnie, co wypowiedziałam, było już za późno. Cholera, złamałam daną obietnicę! - Jared, ja nic nie powiedziałam, nie słyszałeś tego ode mnie, miałam nikomu nic nie mówić.. - zaczęłam się plątać w wyjaśnieniach.
-Mary - uciszył mnie szybko wokalista. - Ja to wiem od kilku dni, nie tylko ty masz długi język.
-Kto Ci powiedział?
-Matt. Zaczyna mnie pomału wkurzać, bo chce się wtrącać do wszystkiego, co się dzieje wewnątrz zespołu, nie obchodzi go jego bądź Shannona czy Emmy zdanie. On musi być najważniejszy! - westchnął ciężko Jared. - Na razie nic nie będę robił, bo jestem ciekawy jego reakcji. Jeśli sytuacja i napięcie między nami będzie się napinać, to go chyba zwolnię.
-Poczekamy, pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie.. Chodźmy do środka, głodna jestem - wstałam i pociągnęłam Jareda za rękę.
Weszliśmy do środka budynku. Jared otworzył lodówkę i wyjął z niej kilka rzeczy, z których zaczął robić kanapki. Ja tymczasem sprzątnęłam rozbite szkło oraz nastawiłam wodę na herbatę. Przy każdym mijaniu Jareda niby niechcący ocierałam się o niego, co skutkowało cichym mruczeniem ze strony Leto. Postawił talerze z jedzeniem na blacie i usiadł, czekając na to, jak przyniosę nam kubki z ciepłym trunkiem.
-A dla mnie to co? - rzucił obrażony Shannon, kiedy wpadł do pomieszczenia podczas spożywania przez nas posiłku. Był wykąpany ubrał świeże rzeczy. Foch seksowy pewnie już mu minął, skoro raczył do nas zejść i się odezwać.
-Zrób sobie, nie wiedzieliśmy, że...
Przerwałam Jaredowi, podając swoją kanapkę, której zbytnio nie chciało mi się kończyć.
-Bierz, zjedz, ja już nie mogę, nażarłam się.
Shannon popatrzył na mnie dziwnie, ale wziął kanapkę i usiadł obok mnie, po czym zaczął jeść. Wstałam.
-Kawy, herbaty? - zapytałam się go.
-Herbaty poproszę.
-A Ty Jared coś jeszcze chcesz?
-Również herbaty.
Wyjęłam z szafki 3 czyste szklanki, bo sama miałam ochotę na herbatę, i zaczęłam wlewać wodę do czajnika.
-Dzień dobry, moje drogie dzieci! - dobiegł nas kobiecy głos z korytarza.
Spojrzałam na Leto, którzy popatrzyli na siebie z uśmiechem.
-Mama! - zawołał Shannon. - Chodź do kuchni, mamy gościa!
Nalałam trochę więcej wody i wyjęłam 4 kubek sądząc, że pani Leto również będzie chciała się czegoś napić. Do środka weszła starsza kobieta z siwymi włosami, jednak nie wyglądała na swój wiek - wręcz przeciwnie, wyglądała, jakby miała co najmniej 10 lat mniej. Jared odziedziczył oczy po niej - również miała błękitne, w których kryła się tajemniczość. Miała szeroki uśmiech na twarzy, który pewnie był spowodowany widokiem swoich dzieci.
Leto wstali i podeszli do niej, aby ją mocno uścisnąć i pocałować w policzek, ja zaś cały czas stałam przy czajniku i uśmiechałam się, czując jednak ten kujący ból w piersiach. To była piękna i szczęśliwa rodzina, która wspólnie dużo przeżyła, jednak się nie poddała, bo miała ciągle wsparcie ze swojej strony. A ja? Byłam takim odrzutkiem, ojciec jakby nie chciał mnie znać, matka ciągle była schlana w 3 banie, tylko brat jeszcze coś ratował, co nazywało się rodziną. Cieszyłam się, że oni się cieszą. To uczucie emanowało od nich, sprawiało, że człowiek się tym zarażał i sam się uśmiechał.
-A Ty to kto? - spytała się chłodno pani Leto, kiedy ją wzrok mnie zobaczył.
Speszyłam się lekko. Nie sądziłam, że ktoś, kto mnie nie zna, może się tak odnieść wobec mojej osoby.
-Mamo, to Mary, moja dziewczyna - rzucił zaniepokojony głosem matki Jared.
-Jared, przecież wiesz, co było po Cameron. Nie chcę, żebyś znowu przeżywał ból z powodu rozstania z tym kimś - nadal mnie świdrowała wzrokiem.
Zabolało mnie to, co do mnie powiedziała. Traktowała mnie jak zło, jakbym zrobiła krzywdę jej dziecku. Zaczęła we mnie kipieć nienawiść.
-Pani Leto, nie wiem, za kogo się pani uważa, ale proszę stulić pysk, bo nie lubię, kiedy ktoś do mnie się tak odzywa. Może sobie pani o mnie mówić, co zechce, ale za moimi plecami - rzuciłam twardo.
Niespodziewanie wzrok kobiety się ocieplił. Nie mrugnęłam oczyma, a ona już mnie obejmowała mocno. Byłam bardzo zaskoczona tym gestem, nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na braci, którzy również byli mocno zszokowani.
-Mary! Dziękuję Ci, utwierdziłaś mnie, że nie jesteś zwykłą pizdą, która bawi się uczuciami mężczyzn, że potrafisz zadbać o swoje zdanie. - puściła mnie. - Nazywam się Costance Leto, bardzo miło mi Ci poznać. Przepraszam za tamto zachowanie, ale po Cameron.. nie chcę tego znowu przeżywać.
-Mary Blood. Rozumiem panią, chociaż nie wiem, co wtedy pani czuła..
-Och, mów mi Costance - przerwała mi kobieta. - Widzę, że masz 4 kubki? Dla mnie herbatę poproszę.
-Oczywiście. Zaskoczyła mnie pani dość mocno tym, co zaszło przed chwilą, ale mam nadzieję, że dzięki temu jest pani ciut uspokojona.
-Ależ oczywiście, dziecko! - uśmiechnęła się do mnie. - Jared, czy to nie jest czasem Twoja koszula? - spytała się, kiedy zobaczyła, w co jestem ubrana, i odwróciła się do swojego młodszego syna. - Wydawało mi się, że dostałeś ją ode mnie na święta...
Zapanowało niezręczna cisza. Ja starałam się powstrzymać z Shannonem chichot, Costance wpatrywała się w Jareda, a ten próbował szybko coś wymyślić.
-Mamo, wylałem na Mary kawę, a ona wszystkie swoje rzeczy póki co ma brudne, dlatego pożyczyłem jej pierwszą z brzegu rzecz, bo spieszyliśmy się na... eee..... mistrzostwa rugby w... finale.... - plątał się coraz bardziej w swoich tłumaczeniach Leto.
Shannon parsknął śmiechem. Sypnęłam po łyżeczce herbaty do każdego kubka i zalałam ją wrzątkiem, starając się mimo to nadal opanować swoją radość.
-Jared, widzę i słyszę wyraźnie, że kręcisz. Nie mogłeś po prostu powiedzieć, że kochałeś się z Mary i zdarłeś z niej koszulkę, a że plecak nadal znajduje się przy schodach, to pożyczyłeś jej swoją koszulę, a przez przypadek wziąłeś tą, którą Ci kupiłam?
Zadziwiła mnie swoją postawą po raz kolejny. Mówiła wprost i bez ogródek, nie wstydziła się tego, że jej syn mógł uprawiać ze mną seks. Dla niej była to norma. Czułam, że kobieta zaskoczy mnie jeszcze niejedną rzeczą. Pewnie to trudne życie, które miała za sobą, spowodowało, że miała taki, a nie inny, charakter. Skrępowany Jared wybąkał cicho "tak mamo, masz rację". Costance usiadła obok niego, czekając na kubek z herbatą.
Postawiłam przed każdym szklanki i sama usiadłam naprzeciwko wokalisty, a obok Shannona, wzięłam 2 łyżeczki cukru i zaczęłam popijać wolno herbatę.
-Mary, co Cię tu sprowadza? - zapytała się Costance.
-Szukam brata, nie wiem, może kojarzysz. Fred Blood się nazywa dokładnie. Wiem tylko tyle, że mieszka w Los Angeles.
-Niestety nie słyszałam o nikim takim, po raz pierwszy usłyszałam Twoje nazwisko od Ciebie, bo trzeba przyznać, że jest nietypowe i niewiele osób pewnie je nosi. Co Cię skłoniło do złożenie mu odwiedzin? Bo tak bez powodu pewnie byś się tu nie zjawiła. Widzę po Twojej urodzie, że jesteś z północnej części stanów.
-Tak, pochodzę z Forks. Widzisz, mam problemy z matką, która strasznie dużo pije i wydaje moje pieniądze od ojca, więc chciałam tu dojechać, znaleźć brata, a potem, z jego pomocą, odnaleźć ojca. Może mi się uda, mam tą nadzieję w każdym razie w swoim sercu.
-Nie martw się, Mary, pomożemy Ci w tym! - uśmiechnęła się ciepło Costance. - A wy, chłopaki, jakie macie plany?
-Po świętach jedziemy szukać jakiegoś hotelu, żeby nagrać teledysk do The Kill, który napisałem razem z Mary - odrzekł dumnie Jared.
-Jak już jesteśmy przy świętach to zapraszam Was na jutrzejszy świąteczny obiad, bo wiem, że nie dacie rady do jutra nic ogarnąć. Tymczasem ja już Wam nie przeszkadzam, wracam do domu - pożegnała się Costance i wyszła do siebie.
Popatrzyłam na Shannona, który siedział sparaliżowany, po chwili przeniosłam swój wzrok na Jareda.
-To jutro jest 25 grudnia....? - zapytał się powoli perkusista.
-Dzisiaj jest 24 grudnia? - Jared nie wierzył w to, że stracił rachubę czasu. Popatrzył na mnie z obłędem w oczach.
Zaśmiałam się. Nie wiedziałam, że trasa koncertowa może w taki sposób odbić się na chłopakach, że nie będą w stanie pamiętać, jaka jest aktualna data! Ja tam wiedziałam i już wcześniej kupiłam parę drobiazgów. Wcześniej tzn dzisiaj rano, jak jeszcze byliśmy w Portland. Po drodze do hotelu zobaczyłam kilka ciekawych rzeczy, więc postanowiłam zaryzykować i wejść tam, żeby zakupić parę przedmiotów. Wiedziałam, że tak czy siak udałoby mi się jakoś im to wręczyć.
-Shannon! Leć po strych po nasze ozdoby na dom! Mary, pomóż mu! Ja polecę po drabinę oraz siekierę, trzeba potem wyciąć najładniejszą choinkę! - rzucił nagle Jared.
Wstaliśmy szybko. Shannon popędził na górę, Jared do garażu, ja natomiast zostałam, żeby umyć brudne naczynia. Odstawiłam szkło na suszarkę i wspięłam się po schodach. Weszłam na korytarz, gdzie z sufitu była opuszczona drabina, która wcześniej była tam ukryta, na górze.
-Shannon, pomóc Ci? - krzyknęłam.
-Wchodź wchodź, weźmiesz lampki! - odkrzyknął mi.
Wspięłam się po szczeblach i znalazłam się na strychu. Był on ogromny i bardzo przestrzenny oraz uporządkowany, jak każdy pokój. W idealnym porządku stały podpisane kartonowe pudła różnej wielkości, w której znajdowały się najprzeróżniejsze rzeczy. Shannon stał trochę po prawej stronie przy kilku dużych pudłach z podpisem "ŚWIĘTA".
-Weź je znoś pomału na dół - poinformował mnie.
Chwyciłam za pierwsze pudełko, które na szczęście nie było ciężkie, chociaż sądząc po jego wielkości właśnie tego można było się spodziewać. Stanęłam tyłem przy klapie i zaczęłam ostrożnie schodzić. Kiedy znalazłam się na piętrze, odłożyłam pudełko. Za mną zszedł Shannon.
-Żeby było szybciej to będziesz je znosiła na werandę, ok? A ja poznoszę te tutaj, potem Ci pomogę.
-Nie ma sprawy.
Zeszłam na dół, położyłam pudełko na werandzie i wróciłam na górę po kolejne. W ten sposób znieśliśmy na dwór 7 dużych pudeł. Kiedy Shannon przyszedł z 7 pudełkiem, z boku wyrósł wokalista ze swoją drabiną, siekierą, młotkiem i pudełkiem z gwoździami.
-Shannon, wyciągnij te renifery z garażu i wystaw je tam, gdzie zawsze będą, Mary mi pomoże.
Perkusista ruszył do garażu. Jared oparł drabinę o ścianę domu i rozpakował pierwsze pudełko, z którego wyciągnął długie białe lampki. Widziałam na jego twarzy szeroki uśmiech, kiedy zaczął je rozwijać w poszukiwaniu wtyczki. W końcu ją znalazł i podał mi ją.
-Wejdź do środka, od razu po lewej stronie od drzwi powinnaś znaleźć gniazdko. Włóż tam wtyczkę, trzeba określić długość lampek oraz zobaczyć, czy nadal działają.
Wykonałam polecenie Jareda. Wróciłam do niego. Lampki wesoło się paliły na tle zachodzącego słońca.
-Mary... - Jared odłożył lampki na drabinę i podszedł do mnie. - Spójrz proszę na miasto.
Odwróciłam się i westchnęłam z zachwytu. Zachodzące słońce sprawiło, że miasto zyskało w sobie nutę tajemniczości. Panował lekki półmrok, zaś dachy i okna spowiła ognista łuna, jakby całe miasto się paliło.
-Tu jest pięknie. Dziękuję, że jesteś obok mnie.
Odwróciłam się do Jareda i zarzuciłam mu ręce na szyję, wpijając się powoli i delikatnie w jego wargi. Objął mnie czule i zaczął namiętnie całować.
-Hola, tu się pracuje! - rzucił wesoło Shannon, kiedy się w najlepsze całowaliśmy. - Hej, nie pokazuj mi fucka! - krzyknął obrażony, kiedy pokazałam mu gest przyjaźni.
Odsunęłam się od Jareda i się do niego uśmiechnęłam. Cmoknął mnie w czubek nosa i wspiął się po drabinie.
-Shannon, podaj mi gwoździe i młotek.
Zaczął wbijać delikatnie w gotowe już dziurki gwoździe, po czym wieszał na nich światełka. Po godzinie, kiedy słońce już całkowicie zaszło i panował lekki półmrok, który rozświetlały lampki, dom z zewnątrz był całkowicie przystrojony. Shannon ozdobił renifery czerwonymi lampkami oraz sztucznym śniegiem. Młodszy Leto odłożył gwoździe, które mu pozostały, młotek i chwycił za siekierę, po czym udaliśmy się na tyły ogrodu, gdzie rosło mnóstwo jodeł najprzeróżniejszej wielkości.
-Co roku sadzimy jedną nową, aby zastąpiła tą, którą zaraz zetniemy. Naprawdę całkiem dobra sprawa, którą praktykował poprzedni właściciel tej działki, a my kontynuujemy tą tradycję - poinformował mnie Jared. - Shannon, to jest najwyższa, no nie? - spytał się brata, wskazując na ponad dwumetrowe drzewko.
-Chyba tak. To do roboty, trzeba ściąć naszą piękną jodełkę! - zatarł ręce perkusista i chwycił toporek.
Wkrótce jodła stała umocowana w doniczce w dużym salonie. Ledwo weszła przez drzwi od werandy. Na szczęście nie trzeba było ucinać jej czubka - pasowała idealnie do wysokości mieszkania.
-Już dawno nie ścinaliśmy czubków, zawsze idealnie ścinamy te jodły, co nas niesamowicie cieszy. Jared, idź z Mary po resztę pudełek, czas na najlepszą zabawę - ubieranie jej! - cieszył się Shannon.
Przytargaliśmy na środek pokoju 3 pudła. 4 pozostałe były puste. Otworzyłam pierwsze - znalazły się tam lampki na choinkę.
-Na jaki kolor w tym roku? - zapytał się Shannon.
-Myślę, że Mary zdecyduje, żeby nie było jak co roku kłótni... Co proponujesz, kochana? - spytał się mnie.
-Od zawsze marzy mi się złoto-czerwona jodła ustrojona w żółtawe lampki.. - powiedziałam zamyślonym głosem. Lubiłam to połączenie kolorów, przypominały mi one czasy, kiedy nasza rodzina jeszcze była razem i byliśmy wszyscy szczęśliwi.
-Nie ma sprawy! Ubierajmy więc! - krzyknął radośnie Shannon i włączył płytę z kolędami.
W świątecznej atmosferze ubraliśmy choinkę. Kiedy Jared podsadził mnie, aby mogła udekorować ostatnią rzecz - czubek - złotym aniołkiem, westchnęliśmy głęboko. Choinka prezentowała się cudownie. Miała rozłożyste ramiona, na których znajdowały się bombki w dwóch kolorach w dwóch postaciach - matowych i błyszczących. Gdzieniegdzie Shannon posypał sztucznym śniegiem choinkę, co dało efekt zimy, za którą zaczęłam pomału tęsknić. Tu było tak ciepło! Obok choinka wesoło tańczył sztuczny płomień w kominku. Dla lepszego efektu Jared zgasił światła, więc pokój oświetlały tylko lampki choinkowe.
-Wszystko pięknie, tylko czegoś mi brakuje.... Boże! - krzyknął głośno Jared i wybiegł z domu.
-A temu co? - zapytałam się Shannona.
-Nie wiem, aczkolwiek przypuszczam, że chodziło mu o prezenty. Zawsze były o tej porze pierwsze pakunki pod choinką... Boże! - krzyknął Shannon i za bratem wybiegł z domu.
Lekko zdezorientowana podeszłam do plecaka, który znajdował się w przedpokoju, aby wyjąć zapakowane już prezenty. Co prawda nie miałam nic dla Costance, ale to nie powinno być problemem - pójdę jutro rano na miasto i poszukam czegoś dla niej. Czekało mnie trudne zadanie, bo nie znałam w ogóle tej kobiety, jednak wierzyłam, że w końcu rzuci mi się coś w oczy, co będzie idealnie dla niej pasowało.
Położyłam pakunki pod drzewkiem. Każda paczka była podpisana ładnym charakterem pisma. Ludzie mi mówili, że pięknie piszę, nauczyciele w szkole dawali mi do pisania różne artykuły, które potem wisiały na ścianie w gazetce szkolnej. To również ja dbałam o efekt wizualny tej gazetki oraz każdej imprezy organizowanej w naszej sali gimnastycznej. Miałam do tego smykałkę, jak i również do rysowania, aczkolwiek tego nigdy nie miałam okazji rozwinąć, przez co moje rysunki nie były już tak zachwycające. Wszyscy nauczyciele sztuki stwierdzali zgodnie, że mam niesamowitą kreskę i ubolewali, że nie chodzę na żadne kółko artystyczne. Głównie to przez lenistwo nie chciało mi się rozwijać tej umiejętności, ale fakt, że szkoła znajduje się w innym mieście, zniechęcił mnie jak już pokonałam to lenistwo.
Weszłam do kuchni i nalałam sobie szklankę mleka. Wróciłam do salonu, usiadłam na kanapie i czekałam na chłopaków. Pierwszy wrócił Shannon.
-Ja pójdę na chwilę na górę, muszę coś zrobić... Nieważne - i szybko poszedł do góry.
Zaciekawiona byłam, co on takiego ukrywał, że nie chciał mi powiedzieć o swoich planach. Wrócił po 10 minutach ze swoimi paczkami.
-Och, to Twoje? Ty to podłożyłaś? - rzekł zmieszany, kiedy zauważył, że pod choinką już coś się znajduje.
-Tak, takie tam drobiazgi. Nie przejmuj się nimi, kładź swoje paczki - uśmiechnęłam się do starszego Leto.
Podczas kiedy Shannon był pochylony przed choinką, do domu wbiegł zadyszany Jared. Spojrzał na nas, i nic nie mówiąc, wbiegł na górę. To zachowanie zaczynało być coraz dziwniejsze. Shannon wyprostował się i poszedł do kuchni, skąd wrócił z piwem w dłoni.
W końcu i Jared położył pakunki pod choinką. Zrobiło się kolorowo od ilości kolorowego papieru. Wyczerpany wokalista klapnął na łóżko pomiędzy mną a Shannonem.
-O co chodzi? Czemu tak nagle wybiegliście z salonu? - spytałam się podejrzliwie.
-Zapomnieliśmy o prezencie dla Ciebie, Mary... - odparł zawstydzony Jared.
Zaśmiałam się mimowolnie.
-Jak mogliście zapomnieć, skoro żadne z nas nie wiedziało, że tak się potoczą nasze losy? To nie jest Wasza wina! Nie czułabym się obrażona, kiedy nic by nie było dla mnie, już się do tego przyzwyczaiłam, od kilku lat nie dostałam żadnego prezentu. Ale dziękuję, że tak zrobiliście, jest to dla mnie bardzo miłe - uśmiechnęłam się do każdego z nich. - Jared, gdzie mam spać? Bo wiesz, późno jest, chciałabym się móc wykąpać i się wyspać choć trochę.
-Ze mną śpisz! Chyba ze nie chcesz... - spojrzał się na mnie badawczo.
-Chcę, głuptasku! - zaśmiałam się. - Dobranoc, Shannon!
-Dobranoc! Tylko zastosuj następnym razem swoje sado maso!
Zaśmiałam się i wyszłam z salonu. Schwyciłam plecak na ramię i weszłam na górę, do pokoju Jareda. Znalazłam w plecaku pidżamę, świeże majtki, potrzebne kosmetyki i weszłam do łazienki w celu odświeżenia się. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się i wróciłam z powrotem do pokoju. W tym momencie wszedł Jared.
-Ty już wykąpana? - usłyszałam w jego głosie zawód.
-Haha, trzeba było szybciej wejść to byś nie marudził - puściłam do niego oczko.
-Kobiety zawsze długo się kąpią, to nie moja wina, że się do tego przyzwyczaiłem! - burknął trochę obrażony Leto.
-Oj Jared... - podeszłam do niego, zarzuciłam mu ręce na ramiona, wspięłam się lekko na palcach i cmoknęłam go w usta. - Nie fochaj się o to. Ja nigdy nie byłam typową kobietą. - odwróciłam się, żeby schować rzeczy do plecaka. - Po której stronie mam spać?
-Po prawej, mam leworęczne skurcze, co mnie czasami wkurza w nocy, jak mnie to świństwo łapie.
-Ale to nie jest nic groźnego?
-Nie przejmuj się, nie ma tragedii, nie przeszkadza w graniu, a i tak nie spotyka mnie to często. Czasami mam, dlatego wolę spać po lewej stronie. Pójdę się wykąpać.
-Nie ma sprawy.
Jared wszedł do łazienki a ja wślizgnęłam się pod pościel. Zasypiałam już, kiedy z niej w końcu wyszedł. Podejrzewając, że śpię, po cichutku przeszedł dystans dzielący łazienkę od łóżka i wślizgnął się pod kołdrę. Delikatnie wtulił się w moje plecy, obejmując mnie.
-Dziękuję Ci Boze, że mi ją zesłałeś. To jest najpiękniejszy prezent od Ciebie.. - wyszeptał cicho.
Zanim zasnęłam zupełnie, z oka popłynęła mi pojedyncza łza.
-Mary, Jared, wstawajcie! Prezentyyyyyyyyyyy! - obudził mnie następnego dnia donośny głos Shannona.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Shannon się nad nami pochyla. Sięgnęłam do tyłu ręką, wyjęłam spod głowy poduszkę i rzuciłam nią w perkusistę.
-Za co to? - zawył Shannon.
-Za obudzenie nas! - rzuciłam z śmiechem i wykopałam kołdrę, zeskakując na podłogę.
Shannon spoglądał na mnie z brudnym uśmieszkiem.
-Ładne majtki masz. I czyżbyś zastosowała się do moich zaleceń odnośnie cichego seksu? - wyszczerzył zęby.
Tym razem to Jared trafił w niego poduszką.
-Aaaał, ja się z wami nie bawię! Idę na dół! - powiedział obrażony Shannon i wyszedł z pokoju. Spojrzałam na Jareda.
-On tak zawsze?
-Tak - westchnął.
Sięgnęłam po rzeczy do plecaka i zrzuciłam z siebie koszulę nocną. Zostałam w samych majtkach. Odwróciłam się w stronę Jareda, który patrzył się we mnie jak zahipnotyzowany. Przejechałam dłonią po lewym boku, otwierając lekko usta.
-Mary, Shannon na nas czeka... - szepnął.
Uśmiechnęłam się tylko do niego i założyłam stanik. Usłyszałam cichy smutny jęk. Ubrałam koszulkę i odwróciłam się tyłem do Jareda. Kręcąc pupą, wcisnęłam na siebie spodnie.
-Wstawaj, szkoda spania! - rzuciłam do Jareda.
-Dobrze dobrze... - wygramolił się z pościeli.
Weszłam do łazienki, rozczesałam włosy, umyłam zęby, opukałam twarz i wróciłam do pokoju. Jared grzebał w garderobie.
-Czego szukasz?
-Mojej bluzki z choinką! Co rok ją zakładam, zarąbista jest. Znalazłem! - krzyknął i wyszedł po chwili, ubrany w białą koszulkę z dużą zieloną choinką. Uśmiechnęłam się do niego.
-Idę już na dół.
-Tylko poczekajcie na mnie! Nie chcę sam otwierać prezentów! - prawie że wbiegł Jared do łazienki.
-Poczekamy! - rzuciłam mu i zeszłam zadowolona po schodach.
Na dole przywitał mnie zapach świeżo zmielonej kawy oraz tostów. Weszłam do kuchni, gdzie Shannon już przygotowywał dla nas śniadanie.
-Jak ładnie pachnie! - uśmiechnęłam się.
-Tosty i kawa, a w szczególności to drugie, to moja specjalność! - rzucił zadowolony.
-Nie wiedziałam, że specjalizujesz się w robieniu kaw. Ktoś Cię nauczył?
-Nie, mam po prostu wyczulone kubki smakowe. Najlepsza kawa jest ta, którą właśnie robię - z nutką piernika i gęstej bitej śmietany o aromacie waniliowym. Taka świąteczna. Brat się zarzeka, że nie będzie jej pił, bo jest weganem, ale nigdy nie odmawia mi tej kawy. Zobaczysz, sama ją pokochasz, jest przegenialna!
-Wierzę Ci na słowo i nie mogę się wręcz doczekać, jak mi podasz tą pyszną kawę! - zapewniłam Shannona.
Podczas kiedy ten nadal kręcił się po kuchni, obok mnie usiadł Jared.
-Co dzisiaj na śniadanie?
-Tosty i świąteczna kawa.
-Juhu! Czekałem cały rok na to, aby poczuć się jak mężczyzna i móc na choć chwilę nie być weganem. To takie piękne!
-Czemu więc jesteś weganem? - zapytałam się go.
-Bo ta dieta pozwala mi utrzymać odpowiednią ilość witamin w organizmie oraz nie ma zbędnego tłuszczu w moim ciele. Dzięki niej czuję się pewnie i silnie. I szkoda mi zabijanych zwierząt. Ale raz na rok nikomu nie zaszkodzi, jak skubnę kiełbaski, szynki czy schabowego. I tak co roku...
-Oto kawa! - przede mną i Jaredem wyrosły ogromne kubki z kawą, na której pływała bita śmietana.
Wzięłam łyk. Ona była... boska. Nigdy nie piłam tak świetnie zrobionej i doprawionej kawy.
-Shannon, ona jest zajebista! Rób ją częściej!
-Przykro mi, tylko raz do roku ją robię, zgodnie z tradycją w domu Leto.
Zrobiłam smutną minkę, ale po chwili się rozweseliłam i wgryzłam się w chrupiącego tosta.
-No to czas na prezentyyyyyyy! - krzyknał Shannon, kiedy wszyscy zjedliśmy już śniadanie i wstaliśmy od blatu.
Ruszyliśmy ku choince, pod którą przez noc jakimś cudem stos się powiększył. Usiadłam z Jaredem na kanapie, a Shannon usiadł obok prezentów. Zaczął po kolei rozdawać, rzucając mi lub bratu pudełka bądź kładąc swoje obok siebie.
-No to rozpakujmy je! - krzyknął z entuzjazmem Jared, kiedy wszystkie paczuszki zostały rozdane.
Rozpakowałam pierwsze pudełko z którego wyjęłam srebrny łańcuszek ze srebrnym wisiorkiem w kształcie serca. Rozpoznałam, że prezent jest od Jareda.
-Wow, śliczne, dziękuję! - cmoknęłam Jareda w policzek.
Drugi prezent, też od wokalisty, zawierał w środku małego pluszowego pieska. Od Shannona dostałam seksowną bieliznę w czerwonym kolorze (Shannon się cicho zaśmiał) w, o dziwo, dobrym rozmiarze, drobne kolczyki wiszące, które kochałam i często mi się gdzieś zawieruszały, oraz niewielki notes z długopisem gratis.
Shannon ode mnie dostał książkę z opisanym każdym gatunkiem kaw, sposobem przyrządzania tych najsłynniejszych oraz koszulkę z nadrukiem "I <3 COFFEE". Od Jareda dostał mini-kopię swojej perkusji ("wooow, Jared, to jest za-je-bi-ste!") oraz nowy telefon, bo miał już stary, zniszczony.
Jared w paczkach od Shannona znalazł nowy zestaw kosmetyków, laptopa, kilka par majtek, skarpetek, nową bluzę z logiem swojej ulubionej drużyny, a ode mnie miniaturową wersję swojego ukochanego Artemisa oraz kilka płyt winylowych. Nie wiedziałam, czy czasem nie ma tego, ale postanowiłam zaryzykować. Okazało się, że w ogóle nie posiada żadnej płyty winylowej, więc był autentycznie szczęśliwy, bo wiedział, że te płyty było akurat ciężko dostać.
Zapięłam sobie naszyjnik na karku (Jared mi oczywiście pomógł), posprzątaliśmy bałagan pozostawiony po rozrzuconym papierze i mieliśmy godzinę odpoczynku przed wyjściem na obiad do Costance.
-Jared, ja muszę wyjść na miasto poszukać czegoś dla Twojej mamy... - rzuciłam do niego.
-Nie ma sprawy. Nie zgubisz się?
-Wątpię, mam zbyt dobrą orientację w terenie. - uśmiechnęłam się i wyszłam z domu.
Skierowałam się w prawo, w kierunku miasta. Mijałam mnóstwo domów ogrodzonych od ulicy dokładnie tak samo jak dom Leto. Pewnie tu mieszkało sporo sław, które pilnie strzegły swojej prywatności. Gdzieniegdzie przebiegał mi człowiek z aparatem, chcąc za wszelką scenę zrobić zdjęcie gwieździe i sprzedać za niemałe pieniądze jakieś gazecie. Nie lubiłam tego typów ludzi, którzy lubili wtrącać się w nie swoje sprawy i nie na swoje terytorium. Ale to była ich praca, ich sposób na zarabianie na życie. Nie zwracali na mnie uwagi, bo kim przecież byłam? Tylko zwykłą osobą, która przypadkiem spaceruje ulicą "sław".
Po pewnym czasie stanęłam przed niewielkim sklepem z antykwariatami. Weszłam do środka. O dziwo, było otwarte.
-Wesołych świąt! - rzuciłam, widząc starszego mężczyznę za ladą.
-Wesołych i dzień dobry! Co panienkę tutaj sprowadza w ten wyjątkowy dzień? - uśmiechnął się do mnie ciepło.
-Szukam prezentu dla kobiety, i nie mam póki co pomysłu.. Aż mnie dziwi, że sklep jest otwarty!
-Widzi, panienka, ludzie często przypominają sobie o prezentach właśnie w takim dniu jak dzisiaj, czyli w dzień dostawania prezentów. Ale panienka nie wygląda na taką, która zapomniała. Czyżby niespodziewana wizyta u kogoś?
-Właśnie dokładnie tak. Nie znam tej osoby dobrze, muszę się rozejrzeć trochę... - i tak zrobiłam, rozejrzałam się po środku pomieszczenia.
Nagle mój wzrok przykuło coś błyszczącego się. Zerknęłam w tamtą stronę i podeszłam. Na szafce stała niewielka kryształowa karafka, która była przepięknie i misternie ozdobiona. Obok niej leżały kryształowe kolczyki, delikatnie i drobne, które, pod wpływem światła, mieniły się na tęczowo, rozświetlając cały malutki sklepik. Wzięłam rzeczy w dłonie i położyłam na ladzie.
-Och, piękne rzeczy panienka wybrała!
-Pewnie należały do pięknej kobiety - uśmiechnęłam się.
-Tak, moja żona miała gust. Niestety zmarło jej się w tym roku, a że nikt nie chciał tych rzeczy zachować, postanowiłem je sprzedać, żeby mieć coś na życie. Ciężka moja dola, ale, święta są, nie chcę panience psuć humoru! Razem będzie 50 dolarów.
Położyłam na ladzie 100 dolarów.
-Reszty nie trzeba, zasłużył pan na radosne i spokojne święta. - coś sprawiło w tym człowieku, że uwierzyłam mu o zmarłej małżonce i samotnych świętach. Może ta prostota w nim, dobroduszność to sprawiły? Podziękowałam za zakupy i wyszłam ze sklepu, zostawiając staruszka w pełnym szczęściu.
Nie było mnie 45 minut w mieszkaniu Leto. Kiedy weszłam, Jared spojrzał, co kupiłam.
-Mary, to jest przepiękne! Mama na pewno będzie zadowolona tymi rzeczami! Pomóc Ci zapakować?
-Oczywiście!
Zapakowaliśmy elegancko prezenty, przebrałam się w kremową sukienkę i ruszyliśmy w trójkę do posiadłości obok. Przed moimi oczami wyrósł niewielki drewniany domek, gdzie dookoła rosły zadbane kwiatki. Zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam roześmiana Costance.
-W samą porę! Zapraszam serdecznie! - rzuciła i otworzyła szeroko drzwi.
Domek był w środku bardzo przytulny. Na podłodze leżały puchate dywany, w salonie stała w rogu kanapa, przy niej szafka z książkami, zaś naprzeciwko werandy stał bujany fotel. Na środku pokoju znajdował się stół z 6 krzesłami.
-Połóżcie prezenty pod choinką! - wskazała niewielką choinkę, która stała obok fotela bujanego.
Costance poszła do kuchni. Chłopaki usiedli na miejscach, ja zaś ruszyłam za kobietą, aby jej trochę pomóc.
-Pomóc w czymś? - zapytałam się, kiedy weszłam do niewielkiej, elegancko urządzonej kuchni.
-Kochana, nie trzeba, ja sobie zawsze jakoś radziłam. Ale dziękuję za pomoc! - uśmiechnęła się do mnie.
Już chciałam wyjść, kiedy usłyszałam ciche jęknięcie. Odwróciłam się i moim oczom ukazała się krew wylewająca się z otwartej rany palca wskazującego prawej ręki Costance. Kobieta miała zamiar pokroić marchewkę, ale nie do końca zrobiła to planowo.
-Costance! Nic Ci nie jest? - krzyknęłam.
-Spokojnie, Mary, to tylko mała ranka, nic mi nie będzie... - włożyła palec pod kran i puściła zimną wodę. - Podasz mi plaster? Jest w szafce obok siebie na dole, gdzieś po prawej stronie powinno być pudełko.
Schyliłam się i sięgnęłam po plaster. Wzięłam nożyczki i odkroiłam odpowiednią długość, po czym resztą schowałam z powrotem. Podeszłam do Costance, przyjrzałam się jej ranie, wróciłam do szafki, wzięłam wodę utlenioną i polałam nad zlewem skaleczenie u palca, po czym przykleiłam zdecydowanie plaster.
-Jesteś lekarzem? - zapytała się.
-Nie, to moje marzenie, ale nie miałam za co studiować. Zrobiłam za to kurs pielęgniarki, więc co nieco wiem o pierwszej pomocy. Pokroić marchewkę? - spojrzałam na nieszczęsne warzywo.
-Jak chcesz to krój, ja sobie usiądę, bo mi się trochę słabo zrobiło.. Starość nie radość - westchnęła Costance.
Podałam jej szklankę wody i zaczęłam szybko kroić marchewkę. W końcu była gotowa.
-Co z nią zrobić? - zapytałam się Costance.
-Wrzuć ją do tej sałatki, teraz wymieszaj, i, o, gotowe! - klasnęła w dłonie z radości. - Wszystko zrobione, chodźmy do stołu pozanosić rzeczy.
Zaniosłyśmy nasz obiad i dołączyłyśmy do chłopaków. Zaczęliśmy jeść. Shannon umiejętność gotowania odziedziczył po swojej matce, ponieważ obiad był prawdziwą ucztą, iście królewską. Każdy zjadł tyle, ile mógł, aby potem leżeć z brzuchami do góry na kanapie. Chłopaki wstali i posprzątali po obiedzie, a my usiadłyśmy na kanapie i czekałyśmy, jak skończą i dołączą do nas, aby móc sobie nawzajem wręczyć prezenty.
-Jak to jest mieć tak sławnych synów? - zapytałam się kobiety.
-Och, jeszcze tak źle nie jest, nie naruszają prawie w ogóle mojej prywatności, może dlatego, że nie łączą faktów, że to ja jestem tą Costance Leto. Zawsze sobie wyobrażają starszą, zrzybiałą babcię. Tak mi smutno rozwiewać ich podejrzenia - zaśmiała się perliście.
Do pokoju wrócili bracia i usiedli pod choinką. Zaczęli od wręczenia prezentów dla Costance. Kobieta była zachwycona moimi drobiazgami, od braci zaś dostała wycieczkę na Hawaje na 2 tygodnie. Wylot miał nastąpić jutro.
-Widzisz, mamo, jutro wyjeżdżamy ten teledysk kręcić, a nie chcieliśmy, żebyś znowu była smutna, że nas nie ma.. - wytłumaczył Jared.
W oczach Costance zalśniły łzy, które szybko wytarła. Uśmiechnęła się do swoich synów.
-Dziękuję Wam pięknie, to wspaniale móc mieć dzieci, które pomagają spełniać Ci marzenia. - powiedziała.
Jared dostał nowe swetry robione ręcznie przez ich mamę z reniferami, Shannon tak samo, a mi przypadł niebieski szlafrok z wyhaftowanym z tyłu wielkim białym aniołem. Podziękowałam za prezent, bo nie spodziewałam się dostać cokolwiek od Costance.
-Och, nie trzeba, czekałam, jak Jared w końcu znajdzie sobie dziewczynę, która mi i jemu oczywiście się spodoba. Nadruk czekał już 2-3 lata, a naszycie go na szlafrok to kwestia kilku minut - uśmiechnęła się do mnie.
W końcu, po kilku godzinach siedzenia, gdzie zjedliśmy deser, wypiliśmy po kolejnym piernikowym kubku kawy wg Shannona, odśpiewaniu wspólnie kilkudziesięciu kolęd, nadszedł czas, aby udać się do domu. Costance musiała się jeszcze spakować, a my byliśmy już zmęczeni i najedzeni, i nas też czekał wyjazd następnego dnia - tak, miałam udać się z nimi w poszukiwaniu tego hotelu i nagrania teledysku z nimi, o co Jared błagał mnie przez ostatnie 2 godziny, argumentując, że przecież nie znajdę od razu swojego brata, a on już poprosi kilku swoich przyjaciół, aby pod naszą nieobecność odszukali adres zamieszkania brata, i w końcu się zgodziłam, na co Jared mocno mnie do siebie przytulił - do którego musieliśmy się spakować i przygotować.
-Udanego wypoczynku mamo! - rzucili po raz kolejny chłopaki przed drzwiami.
-Taksówka podjedzie o 8-ej rano! - poinformował setny raz mamę Jared.
-Wy też dobrze to nakręćcie! - uśmiechnęła się Costance. - Do zobaczenia za dwa tygodnie!
-Dobranoc!
Ruszyliśmy w końcu do domu. Zrzuciłam buty i weszłam na górę. Jared wszedł za mną.
-Pójdę się wykąpać - poinformowałam go.
-Okej, ja się zacznę pomału pakować.
Weszłam do łazienki wzięłam kąpiel, przebrałam się w koszulę, narzuciłam na siebie nowy szlafrok i wróciłam do pokoju. Torba Jareda leżała już spakowana na podłodze, a ten siedział na parapecie i spoglądał przez okno. Podeszłam do niego.
-Piękny księżyc dziś świeci, popatrz, pełnia - spojrzał na mnie i pociągnął mnie za dłoń, abym usiadła obok niego i oglądała z nim księżyc.
-Niesamowity.
-Mary... - wziął mnie za rękę. - Kocham Cię.
Uśmiechnęłam się do niego, przytulając się do jego torsu. Nie wiedziałam, że te dwa słowa sprawią, że poczuję się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Czułam, że te święta są wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju, takie, które zapamiętam do końca życia. Mimo że nie udało mi się znaleźć Freda, nie przeszkadzało mi to - wyznanie Jareda sprawiło, że poczułam tą magię świąt. Podniosłam głowę i zaczęliśmy się całować w blasku Księżyca.
-Ja też Cię kocham, Jared - wyszeptałam mu i z powrotem położyłam głowę na jego torsie.
Jared zaczął mnie delikatnie kołysać w ramionach, głaszcząc po głowie.
-Wesołych świąt - wyszeptał czule, a ja zasnęłam z uśmiechem na twarzy. Wiedziałam, że właśnie zaczyna się nowy etap w moim życiu, że w sercu zapaliła się iskierka miłości i nadziei.
___________
OGŁOSZENIA PARAFIAAALNEE:
Po 1. Nie ma mnie na grupie Echelon Polska, gdzie głównie tam dodawałam info o nowych rozdziałach, więc osoby, które mają twittera i w miarę często z niego korzystają, proszone są do napisania tweeta do mnie, @ajamowa, w celu zapisania Was do listy, gdzie dodaję informacje o nowych rozdziałach. Jeśli nie macie twittera to napiszcie mi w mejlu, co proponujecie, w jaki sposób mam Was informować (na pewno nie wejdę z powrotem do tej grupy). Ewentualnie możecie obserwować mnie i nowego bloga.
Po 2. Następny rozdział planuję dopiero po świętach, jak nie w Nowym Roku, więc mam nadzieję, że zadowoli Was długość tego rozdziału i nie będziecie narzekać, że krótkie. Pisałam go bez przerwy prawie 5 godzin, chyba mój rekord. Dodaję go, kiedy na zegarze w laptopie obecnie jest 3:07. Przepraszam za wszystkie niepoprawione błędy, wzrok już nie ten o tej godzinie.
Po 3. Jeśli wszystko wróci dobrze to niedługo wrócę z opowiadaniem wcześniejszym, czyli CTTE. Linka nie pamiętam, ale jak najedziecie na mój nick to na pewno w spisie blogów zobaczycie, który to blog.
Po 4. Mam nadzieję, że nie zniechęciłam długością i że w ramach prezentu każdy czytelnik zostawi pod rozdziałem krótki (bądź mega długi) komentarz.
Po 5. WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHAM WAS xo
czwartek, 19 grudnia 2013
ROZDZIAŁ XVIII (+18)
Wyszłam za Jaredem. Oślepiło mnie słońce oraz uderzyła fala gorąca. Kiedy oślepienie minęło, otworzyłam usta z zdzwienia. Znaleźliśmy się na niewielkiej uliczce, przy której znajdowały się ogromne domy jednorodzinne. Każda posiadłość była ogrodzona wysokim, na ponad 3 metry, żywopłotem. Znajdowaliśmy się na niewielkim wzgórzu, dzięki któremu było widać położone niżej centrum miasta. W każdym ogródku znajdowało się przynajmniej kilka palm, które były ponad kilka metrów wyższe od żywopłotu. Staliśmy przed posiadłością, gdzie był widać tylko biały dach, ponieważ resztę zagradzał wysoki, schludnie utrzymany i regularnie strzyżony żywopłot.
-Wow, tu jest... ślicznie! - rzekłam do Jareda, który przypatrywał się mi ciekawy mojej reakcji na nowe miasto, nowe otoczenie.
-To to nic, zobaczysz wieczorem na naszym wzgórzu. Tam to dopiero kosmos! - uśmiechnął się do mnie.
Wzięliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy przed siebie, trzymając się za ręce. Weszliśmy przez niewielką, dobrze ukrytą bramą w żywym murze i znaleźliśmy się wewnątrz posesji. Na wprost nas stał dom, który był cały biały, przed wejściem znajdowały się kolumny, które podpierały balkon znajdujący się piętro wyżej. Do domu prowadziła dróżka była wyłożona piaskowymi płytami chodnikowymi, przy niej rosły niewielkie kwiaty, pielęgnowane przez fachową rękę. Po prawej stronie rósł żywopłot, dom był jakby do niego przytulony, zaś po lewej mniejsza już ścieżka prowadziła na tyły budynku. Co tam się znajdowało miałam się wkrótce dowiedzieć, jednak podejrzewałam już, że znajdę tam basem. Weszliśmy przez mahoniowe drzwi do środka.
Znaleźliśmy się w holu. Jared położył nasze bagaże przy schodach, które prowadziły na wyższe piętro budynku. Hol był biały i przestrzenny. Wpadało do niego bardzo dużo światła, co czyniło pomieszczenie nie zimną bestią lecz przyjaznym dla człowieka miejscem. Na stoliku, który znajdował się przy schodach, stał staromodny telefon oraz wazon z suszonym bukietem kwiatów.
-Mary, dużą czy małą kawę? - zawołał Shannon z głębi domu.
-Dużą poproszę, ze śmietanką i 2 łyżeczkami cukru! - odkrzyknęłam mu.
-O, widzę że lubisz taką samą jak ja... - powiedział do mnie Jared.
-Przynajmniej ludzie nie będą się pytać z nas osobna, jaką chcemy kawę, jeśli pójdziemy gdzieś na miasto bądź do kawiarni.
-Niegłupie - przyznał. - Chodź do kuchni, nie będziemy przecież cały czas stać w holu! - rzekł i pociągnął mnie w głąb domu.
Kuchnia była ogromna. Białe meble, lodówka, blat, krzesła przy blacie, białe ściany (okazało się, że każdy pokój był pomalowany na biało). Z kuchni wychodziło okno na ogród, przez który był widoczny dość sporawy basen. Jedyne co nie było białe w kuchni to czarna podłoga wyłożona kwadratowymi płytkami w tym własnie kolorze. Shannon podstawił na blacie, przy którym usiedliśmy, dwa parujące kubki z kawą.
-Dzięki! - rzuciłam z wdzięcznością i zabrałam się za picie napoju. Mimo że spałam trochę w autobusie, nadal byłam przemęczona i senna. Potrzebowałam tej kofeiny, żeby móc się ożywić.
Shannon przygotował kawę dla siebie i dosiadł się do nas. Wyciągnęłam z kieszeni spodni trochę pogniecioną już paczkę papierosów i poczęstowałam chłopaków. Zapaliliśmy. Wkrótce nad nami uniósł się dym z naszych papierosów.
-Kto dba o kwiaty, kiedy was nie ma? - zapytałam się.
-Nasza kochana mama - odpowiedział Shannon.
-Mama? - zdziwiłam się. Nie zauważyłam jej w domu.
-Nie mieszka z nami - odrzekł Jared, jakby czytał w moich myślach. - Mieszka obok nas. Kiedyś, zanim jeszcze byłem sławny, mieszkaliśmy tu wszyscy razem, ale jak wypadło mi trochę pieniędzy, to kupiliśmy jej działkę obok nas, postawiliśmy niewielki dom a ten odremontowaliśmy i przebudowaliśmy według naszych marzeń.
-Razem mieszkacie?
-Tak, uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Razem pracujemy, zarabiamy, przebywamy przez większość trasy. Teraz mamy bardziej rozbudowaną trasę, więcej jeździmy, więc tutaj, w Los Angeles, prawie w ogóle nas nie ma. A bez sensu byłoby, gdybyśmy musieli płacić osobno za czynsz, zwłaszcza że pieniądze mamy wspólne. Dlatego tak a nie inaczej żyjemy.
-A jakby któryś z Was chciał założyć rodzinę, to co wtedy? - byłam dociekliwa. Nie sugerowałam absolutnie, że chodzi o mnie i Jareda, nie chciałam aż tak daleko biec w przyszłość.
-Jeszcze się nie zastanawialiśmy nad tym, ale pewnie będzie tak samo, jak wtedy, gdy braciszek miał tą swoją całą Cameron - rzucił Shannon. - Mieszkałbym z nimi gdyby nie fakt, że przez większość nocy byłem zmuszony wkładać zatyczki do uszów, a rano udawać, że nie widzę zużytych przedmiotów w koszu na śmieci - zarechotał starszy Leto, a ja się uśmiechnęłam, podczas gdy Jared zrobił obrażoną minę - to przeprowadziłem się do niewielkiego pokoju w hotelu, szukając w międzyczasie mieszkania dla siebie. Znalazłem, kupiłem, pomieszkałem dwa tygodnie i wróciłem tutaj. Nie sprzedałem tego mieszkania, póki co to je wynajmuję, oczywiście wszystkimi rzeczami zajmuje się mama bo ja zwyczajnie nie mam do tego głowy.
-Opowiedz coś więcej o tych nocach... - rzuciłam.
-Och, wiesz, głównie to były jęki i wrzaski "och, Jared, JAAAREEEED!" - naśladował Cameron Shannon - ale czasami słyszałem walenie w ścianę, głośny stukot łóżka o podłogę, dziwnie podejrzane trzaski.... - wyszczerzył się w świńskim uśmiechu.
-Przy nas sobie pośpisz... - zaśmiałam się.
Spojrzałam na Jareda, który siedział obrażony, z założonymi na pierś rękoma. Po chwil wstał.
-Wy sobie kontynuujcie moje igraszki nocą, a ja się rozpakuję - i z fochem wyszedł z pomieszczenia.
Śmiałam się z niego razem z Shannonem. Coś czułam, że znajdę świetny język z starszym Leto, zwłaszcza w jednym temacie.
-On zawsze tak reaguje, jak się go obgaduje?
-Zawsze! Dziwię się, że nie okręcił się na pięcie i z głośnym tupnięciem nie wyszedł. Czyżby chciał zachować resztę godności? - zastanawiał się głośno Shannon.
-Na to wygląda. Pójdę do niego, może się jeszcze przez nas postanowił udusić chusteczką higieniczną? - uśmiechnęłam się do Shannona. - Dzięki jeszcze raz za kawę, pyszna była!
Wstałam, odstawiłam kubek do umywalki i zostawiłam Shannona samego. Skierowałam się w stronę schodów - podejrzewałam, że swoje pokoje chłopaki mieli na piętrze. Wspięłam się po stopniach i weszłam na górę. Widząc, że ostatnie drzwi po lewej stronie są uchylone, zbliżyłam się tam. Zapukałam w niedomknięte drzwi.
-Puk puk, można? - zapytałam się, zerkając do pokoju.
-Jasne, wejdź - odburknął Jared.
Popchnęłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Na środku pokoju znajdował się ogromny, biały dywan, który leżał na brązowych panelach. Na nim właśnie siedział Jared, który był pochylony nad swoją walizką. Przy oknie stało ogromne łoże, gdzie pościel była przykryta białym, grubym kocem. Przy łóżku była niewielka drewniana szafeczka, na niej stała staromodna lampa. Zasłony wiszące po brzegach okien były kremowe, a długością sięgały podłogi. Za łóżkiem znajdował się długi szeroki parapet, gdzie rzucone były poduszki - pewnie to tu Jared przesiadywał i myślał nad piosenkami bądź czytał książki. Widok z okna zapierał dech w piersiach. Było widać prawie całe centrum Los Angeles. W pokoju znajdowały się 2 drzwi, każde były otwarte. Za tymi znajdującymi się po prawej stronie znajdowała się garderoba, zaś po lewej niewielka łazienka (wszystko czarne, tylko podłoga i ściana były białe).
Usiadłam obok Jareda.
-Nie jesteś obrażony? - zapytałam się go.
-Wcale - znowu odburknął.
-Jared, przestań być w siebie zapatrzony, przecież to były niewinne żarty, które nikogo nie obrażały!
-Mnie obraziły.
-Jared... Myślisz, że moim celem było obrażenie Cię? - spojrzałam na niego.
Podniósł wzrok.
-Chyba nie... - powiedział powoli.
-Na pewno nie! Czemu miałabym to robić? Przecież nie jesteś moim wrogiem... - westchnęłam.
-No w sumie masz rację - uśmiechnął się. - Przepraszam za focha.
Pochyliłam się nad nim i zaczęłam go całować. Powoli się położyliśmy na podłodze.
-Mary, jesteś cudowna... - wyszeptał mi do ucha.
Nie odpowiedziałam tylko przeniosłam swoje dłonie niżej. Chwyciłam za koniec jego koszuli i podciągnęłam ją do góry. Jared na chwilę oderwał się ode mnie i uniósł na łokciach.
-Co ty robisz? - zdziwił się.
-A jak myślisz? - odpowiedziałam pytaniem.
Po 2 sekundach zrozumiał, co miałam na myśli, i pokręcił głową, uśmiechając się.
-Czemu kręcisz głową? Nie chcesz? - oblizałam się po wargach.
-Mary, ja.... - nie dokończył zdania, bo sięgnęłam ręką do jego krocza i pomasowałam przez materiał jego penisa.- Ugh.. - jęknął.
Uśmiechnęłam się do niego. Spróbowałam znowu mu zdjąć jedną ręką koszulkę, zaś drugą nadal trzymałam na jego kroczu, manewrując przy rozporku. Jared już nie buntował się tylko sam ściągnął z siebie koszulkę. Przejechałam delikatnie palcem wskazującym po jego klacie, zaczynając od szyi, po sutku, brzuchu, kończąc przy rozporku. Z dwoma dłońmi nie miałam już problemu z jego spodniami i rozpięłam je. Ściągnęłam mu delikatnie najpierw dżinsy, potem majtki. Zaczęłam go całować po całym ciele, zjeżdżając coraz niżej ustami. Poczułam, że jego mały przyjaciel jest gotowy się ze mną zmierzyć.
-Och, Maaaryyyyyyy - wystękał, kiedy językiem zaczęłam lizać jego męskość.
Zaczęłam go ssać. Najpierw powoli, później przyspieszyłam. Poczułam, że Jared kładzie mi ręce na głowie, głaszcząc mnie delikatnie po włosach. Kiedy jego oddech stał się szybszy, a przez ciało przebiegały równomiernie dreszcze, wiedziałam, że zaraz dojdzie. Skończył w moich ustach. Przełknęłam bez żadnego wahania jego spermę, nie była to dla mnie rzecz obrzydliwa.
Spojrzałam na Jareda, który się do mnie błogo uśmiechał.
-Teraz moja kolej - rzucił i zabrał się do roboty.
Zaczął mnie całować, ściągając mi spodnie. Przejechał dłonią po wewnętrznej części uda a ja cicho jęknęłam. Czułam, jak narasta we mnie ekscytacja i pożądanie. Przez materiał majtek zaczął mnie pieścić, drugą rękę zaś włożył pod bluzkę, wyczuł zapięcie stanika, rozpiął je i z moją pomocą zdjął górną bieliznę ze mnie spod bluzki. Wrócił ręką pod bluzkę i zaczął delikatnie ugniatać moją prawą pierś. Robił mi niezły masaż, co doprowadzało mnie do szaleństwa.
Poczułam, że robię się wligotna. Zaczynałam szybciej oddychać. Nie wytrzymałam i sięgnęłam do swoich majtek, chcąc je ściągnąć. Usłyszałam cichy śmiech Jareda, ale pomógł mi pozbyć się odzieży. Wsunął język do mojej kobiecości i zaczął nim tam poruszać, co doprowadziło mnie do nieziemskiego orgazmu. Myślałam, że poznałam wszystkie tajemnice seksu, ale to, co on wyprawiał, spowodowało, że cała moja wiedza legła w gruzach. W międzyczasie Jared pozbył się ze mnie koszulki. Zaczęłam szybko oddychać, przesuwając dłońmi po jego głowie. Starałam się głęboko oddychać, aby uspokoić swój oddech, ale nie dałam rady - za duże pożądanie było w moim ciele. Zaczęłam czuć dreszcze przebiegające mnie po całym ciele. Kiedy doszłam, podniósł twarz i uśmiechnął się do mnie, po czym zaczął ssać mój sutek.
-Dawaj, ogierze, pokaż, na co Cię stać - mimo że dopiero co doszłam, czułam, że pożądanie wzrosło jeszcze bardziej. Miałam na niego ochotę i nie kryłam tego. W jego oczach zauważyłam, że sam jest na mnie napalony i chce tego, chociaż wiedziałam, że mi otwarcie tego nie powie.
-Ihaha! - krzyknął głośno Jared, na co zareagowałam chichotem.
Przysunął się do mojej twarzy i pocałował w usta. Wplotłam palce w jego ciemne włosy. Jared uniósł się na łokciach i popatrzył mi głęboko w oczy. Te jego spojrzenie.. Mówiłam wam, że ma strasznie hipnotyzujący wzrok? Powoli, lecz stanowczo, wszedł we mnie. Jęknęłam cicho. Widziałam, że ma dużego, ale co innego widzieć a co innego czuć. Bolało, ale to był przyjemny ból, bo on znaczył coś przyjemnego dla mnie. To było nieziemskie uczucie mieć go w sobie, prawie w ogóle nie odczuwałam bólu po chwili, zniknął całkowicie.
Zaczął się szybciej poruszać, co zaowocowało głośniejszymi jękami u mnie. Jared zaczął dyszeć. Sięgnęłam do jego pleców, aby go chwycić za nie, złapać się czegoś, cokolwiek. Napięcie między nami stale rosło, wisiało w powietrzu i jakbym sięgnęła ręką, na pewno udałoby mi się je schwycić. Poczułam, że na czole pojawiają się kropelki potu. Spojrzałam na Leto - ten też miał całą twarz spoconą. Przyspieszyliśmy jeszcze bardziej. Nie był delikatny, ale też nie był brutalny - ten moment był wyjątkowy, pierwszy raz się tak czułam. Kiedy czułam, że zaraz dojdę, wpiłam się w jego wargi. W momencie szczytowym głośno krzyknęłam:
-Och Jared!
-Maryyyyyy! - Jared krzyknął w tym samym momencie co ja.
Doszliśmy w tym samym momencie, co do sekundy. Popatrzyłam w oczy Jareda, które zrobiły się ciemnogranatowe. Leto bez sił opadł koło mnie. Przysunęłam się do niego i przytuliłam się do nagiego torsu.
-To było... dziwne - rzucił, całując mnie w czoło.
-Masz rację, tak całkowicie na spontanie.. A co, nie podobało Ci się? - zapytałam się podejrzliwie.
-Ależ skąd! Było.. zarąbiście! Zupełnie się nie spodziewałem, że do tego dojdzie zamyślił się.
-Ja też nie wiedziałam, że tak wyjdzie. No ale cóż, stało się, i nie ukrywam, że się cieszę, że do tego doszło.
Nagle z dołu dobiegł nas hałas tłukącego się szkła.
__________
ZJEBAŁAM SEKSY, WYBACZCIE. ;____________;
-Wow, tu jest... ślicznie! - rzekłam do Jareda, który przypatrywał się mi ciekawy mojej reakcji na nowe miasto, nowe otoczenie.
-To to nic, zobaczysz wieczorem na naszym wzgórzu. Tam to dopiero kosmos! - uśmiechnął się do mnie.
Wzięliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy przed siebie, trzymając się za ręce. Weszliśmy przez niewielką, dobrze ukrytą bramą w żywym murze i znaleźliśmy się wewnątrz posesji. Na wprost nas stał dom, który był cały biały, przed wejściem znajdowały się kolumny, które podpierały balkon znajdujący się piętro wyżej. Do domu prowadziła dróżka była wyłożona piaskowymi płytami chodnikowymi, przy niej rosły niewielkie kwiaty, pielęgnowane przez fachową rękę. Po prawej stronie rósł żywopłot, dom był jakby do niego przytulony, zaś po lewej mniejsza już ścieżka prowadziła na tyły budynku. Co tam się znajdowało miałam się wkrótce dowiedzieć, jednak podejrzewałam już, że znajdę tam basem. Weszliśmy przez mahoniowe drzwi do środka.
Znaleźliśmy się w holu. Jared położył nasze bagaże przy schodach, które prowadziły na wyższe piętro budynku. Hol był biały i przestrzenny. Wpadało do niego bardzo dużo światła, co czyniło pomieszczenie nie zimną bestią lecz przyjaznym dla człowieka miejscem. Na stoliku, który znajdował się przy schodach, stał staromodny telefon oraz wazon z suszonym bukietem kwiatów.
-Mary, dużą czy małą kawę? - zawołał Shannon z głębi domu.
-Dużą poproszę, ze śmietanką i 2 łyżeczkami cukru! - odkrzyknęłam mu.
-O, widzę że lubisz taką samą jak ja... - powiedział do mnie Jared.
-Przynajmniej ludzie nie będą się pytać z nas osobna, jaką chcemy kawę, jeśli pójdziemy gdzieś na miasto bądź do kawiarni.
-Niegłupie - przyznał. - Chodź do kuchni, nie będziemy przecież cały czas stać w holu! - rzekł i pociągnął mnie w głąb domu.
Kuchnia była ogromna. Białe meble, lodówka, blat, krzesła przy blacie, białe ściany (okazało się, że każdy pokój był pomalowany na biało). Z kuchni wychodziło okno na ogród, przez który był widoczny dość sporawy basen. Jedyne co nie było białe w kuchni to czarna podłoga wyłożona kwadratowymi płytkami w tym własnie kolorze. Shannon podstawił na blacie, przy którym usiedliśmy, dwa parujące kubki z kawą.
-Dzięki! - rzuciłam z wdzięcznością i zabrałam się za picie napoju. Mimo że spałam trochę w autobusie, nadal byłam przemęczona i senna. Potrzebowałam tej kofeiny, żeby móc się ożywić.
Shannon przygotował kawę dla siebie i dosiadł się do nas. Wyciągnęłam z kieszeni spodni trochę pogniecioną już paczkę papierosów i poczęstowałam chłopaków. Zapaliliśmy. Wkrótce nad nami uniósł się dym z naszych papierosów.
-Kto dba o kwiaty, kiedy was nie ma? - zapytałam się.
-Nasza kochana mama - odpowiedział Shannon.
-Mama? - zdziwiłam się. Nie zauważyłam jej w domu.
-Nie mieszka z nami - odrzekł Jared, jakby czytał w moich myślach. - Mieszka obok nas. Kiedyś, zanim jeszcze byłem sławny, mieszkaliśmy tu wszyscy razem, ale jak wypadło mi trochę pieniędzy, to kupiliśmy jej działkę obok nas, postawiliśmy niewielki dom a ten odremontowaliśmy i przebudowaliśmy według naszych marzeń.
-Razem mieszkacie?
-Tak, uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Razem pracujemy, zarabiamy, przebywamy przez większość trasy. Teraz mamy bardziej rozbudowaną trasę, więcej jeździmy, więc tutaj, w Los Angeles, prawie w ogóle nas nie ma. A bez sensu byłoby, gdybyśmy musieli płacić osobno za czynsz, zwłaszcza że pieniądze mamy wspólne. Dlatego tak a nie inaczej żyjemy.
-A jakby któryś z Was chciał założyć rodzinę, to co wtedy? - byłam dociekliwa. Nie sugerowałam absolutnie, że chodzi o mnie i Jareda, nie chciałam aż tak daleko biec w przyszłość.
-Jeszcze się nie zastanawialiśmy nad tym, ale pewnie będzie tak samo, jak wtedy, gdy braciszek miał tą swoją całą Cameron - rzucił Shannon. - Mieszkałbym z nimi gdyby nie fakt, że przez większość nocy byłem zmuszony wkładać zatyczki do uszów, a rano udawać, że nie widzę zużytych przedmiotów w koszu na śmieci - zarechotał starszy Leto, a ja się uśmiechnęłam, podczas gdy Jared zrobił obrażoną minę - to przeprowadziłem się do niewielkiego pokoju w hotelu, szukając w międzyczasie mieszkania dla siebie. Znalazłem, kupiłem, pomieszkałem dwa tygodnie i wróciłem tutaj. Nie sprzedałem tego mieszkania, póki co to je wynajmuję, oczywiście wszystkimi rzeczami zajmuje się mama bo ja zwyczajnie nie mam do tego głowy.
-Opowiedz coś więcej o tych nocach... - rzuciłam.
-Och, wiesz, głównie to były jęki i wrzaski "och, Jared, JAAAREEEED!" - naśladował Cameron Shannon - ale czasami słyszałem walenie w ścianę, głośny stukot łóżka o podłogę, dziwnie podejrzane trzaski.... - wyszczerzył się w świńskim uśmiechu.
-Przy nas sobie pośpisz... - zaśmiałam się.
Spojrzałam na Jareda, który siedział obrażony, z założonymi na pierś rękoma. Po chwil wstał.
-Wy sobie kontynuujcie moje igraszki nocą, a ja się rozpakuję - i z fochem wyszedł z pomieszczenia.
Śmiałam się z niego razem z Shannonem. Coś czułam, że znajdę świetny język z starszym Leto, zwłaszcza w jednym temacie.
-On zawsze tak reaguje, jak się go obgaduje?
-Zawsze! Dziwię się, że nie okręcił się na pięcie i z głośnym tupnięciem nie wyszedł. Czyżby chciał zachować resztę godności? - zastanawiał się głośno Shannon.
-Na to wygląda. Pójdę do niego, może się jeszcze przez nas postanowił udusić chusteczką higieniczną? - uśmiechnęłam się do Shannona. - Dzięki jeszcze raz za kawę, pyszna była!
Wstałam, odstawiłam kubek do umywalki i zostawiłam Shannona samego. Skierowałam się w stronę schodów - podejrzewałam, że swoje pokoje chłopaki mieli na piętrze. Wspięłam się po stopniach i weszłam na górę. Widząc, że ostatnie drzwi po lewej stronie są uchylone, zbliżyłam się tam. Zapukałam w niedomknięte drzwi.
-Puk puk, można? - zapytałam się, zerkając do pokoju.
-Jasne, wejdź - odburknął Jared.
Popchnęłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Na środku pokoju znajdował się ogromny, biały dywan, który leżał na brązowych panelach. Na nim właśnie siedział Jared, który był pochylony nad swoją walizką. Przy oknie stało ogromne łoże, gdzie pościel była przykryta białym, grubym kocem. Przy łóżku była niewielka drewniana szafeczka, na niej stała staromodna lampa. Zasłony wiszące po brzegach okien były kremowe, a długością sięgały podłogi. Za łóżkiem znajdował się długi szeroki parapet, gdzie rzucone były poduszki - pewnie to tu Jared przesiadywał i myślał nad piosenkami bądź czytał książki. Widok z okna zapierał dech w piersiach. Było widać prawie całe centrum Los Angeles. W pokoju znajdowały się 2 drzwi, każde były otwarte. Za tymi znajdującymi się po prawej stronie znajdowała się garderoba, zaś po lewej niewielka łazienka (wszystko czarne, tylko podłoga i ściana były białe).
Usiadłam obok Jareda.
-Nie jesteś obrażony? - zapytałam się go.
-Wcale - znowu odburknął.
-Jared, przestań być w siebie zapatrzony, przecież to były niewinne żarty, które nikogo nie obrażały!
-Mnie obraziły.
-Jared... Myślisz, że moim celem było obrażenie Cię? - spojrzałam na niego.
Podniósł wzrok.
-Chyba nie... - powiedział powoli.
-Na pewno nie! Czemu miałabym to robić? Przecież nie jesteś moim wrogiem... - westchnęłam.
-No w sumie masz rację - uśmiechnął się. - Przepraszam za focha.
Pochyliłam się nad nim i zaczęłam go całować. Powoli się położyliśmy na podłodze.
-Mary, jesteś cudowna... - wyszeptał mi do ucha.
Nie odpowiedziałam tylko przeniosłam swoje dłonie niżej. Chwyciłam za koniec jego koszuli i podciągnęłam ją do góry. Jared na chwilę oderwał się ode mnie i uniósł na łokciach.
-Co ty robisz? - zdziwił się.
-A jak myślisz? - odpowiedziałam pytaniem.
Po 2 sekundach zrozumiał, co miałam na myśli, i pokręcił głową, uśmiechając się.
-Czemu kręcisz głową? Nie chcesz? - oblizałam się po wargach.
-Mary, ja.... - nie dokończył zdania, bo sięgnęłam ręką do jego krocza i pomasowałam przez materiał jego penisa.- Ugh.. - jęknął.
Uśmiechnęłam się do niego. Spróbowałam znowu mu zdjąć jedną ręką koszulkę, zaś drugą nadal trzymałam na jego kroczu, manewrując przy rozporku. Jared już nie buntował się tylko sam ściągnął z siebie koszulkę. Przejechałam delikatnie palcem wskazującym po jego klacie, zaczynając od szyi, po sutku, brzuchu, kończąc przy rozporku. Z dwoma dłońmi nie miałam już problemu z jego spodniami i rozpięłam je. Ściągnęłam mu delikatnie najpierw dżinsy, potem majtki. Zaczęłam go całować po całym ciele, zjeżdżając coraz niżej ustami. Poczułam, że jego mały przyjaciel jest gotowy się ze mną zmierzyć.
-Och, Maaaryyyyyyy - wystękał, kiedy językiem zaczęłam lizać jego męskość.
Zaczęłam go ssać. Najpierw powoli, później przyspieszyłam. Poczułam, że Jared kładzie mi ręce na głowie, głaszcząc mnie delikatnie po włosach. Kiedy jego oddech stał się szybszy, a przez ciało przebiegały równomiernie dreszcze, wiedziałam, że zaraz dojdzie. Skończył w moich ustach. Przełknęłam bez żadnego wahania jego spermę, nie była to dla mnie rzecz obrzydliwa.
Spojrzałam na Jareda, który się do mnie błogo uśmiechał.
-Teraz moja kolej - rzucił i zabrał się do roboty.
Zaczął mnie całować, ściągając mi spodnie. Przejechał dłonią po wewnętrznej części uda a ja cicho jęknęłam. Czułam, jak narasta we mnie ekscytacja i pożądanie. Przez materiał majtek zaczął mnie pieścić, drugą rękę zaś włożył pod bluzkę, wyczuł zapięcie stanika, rozpiął je i z moją pomocą zdjął górną bieliznę ze mnie spod bluzki. Wrócił ręką pod bluzkę i zaczął delikatnie ugniatać moją prawą pierś. Robił mi niezły masaż, co doprowadzało mnie do szaleństwa.
Poczułam, że robię się wligotna. Zaczynałam szybciej oddychać. Nie wytrzymałam i sięgnęłam do swoich majtek, chcąc je ściągnąć. Usłyszałam cichy śmiech Jareda, ale pomógł mi pozbyć się odzieży. Wsunął język do mojej kobiecości i zaczął nim tam poruszać, co doprowadziło mnie do nieziemskiego orgazmu. Myślałam, że poznałam wszystkie tajemnice seksu, ale to, co on wyprawiał, spowodowało, że cała moja wiedza legła w gruzach. W międzyczasie Jared pozbył się ze mnie koszulki. Zaczęłam szybko oddychać, przesuwając dłońmi po jego głowie. Starałam się głęboko oddychać, aby uspokoić swój oddech, ale nie dałam rady - za duże pożądanie było w moim ciele. Zaczęłam czuć dreszcze przebiegające mnie po całym ciele. Kiedy doszłam, podniósł twarz i uśmiechnął się do mnie, po czym zaczął ssać mój sutek.
-Dawaj, ogierze, pokaż, na co Cię stać - mimo że dopiero co doszłam, czułam, że pożądanie wzrosło jeszcze bardziej. Miałam na niego ochotę i nie kryłam tego. W jego oczach zauważyłam, że sam jest na mnie napalony i chce tego, chociaż wiedziałam, że mi otwarcie tego nie powie.
-Ihaha! - krzyknął głośno Jared, na co zareagowałam chichotem.
Przysunął się do mojej twarzy i pocałował w usta. Wplotłam palce w jego ciemne włosy. Jared uniósł się na łokciach i popatrzył mi głęboko w oczy. Te jego spojrzenie.. Mówiłam wam, że ma strasznie hipnotyzujący wzrok? Powoli, lecz stanowczo, wszedł we mnie. Jęknęłam cicho. Widziałam, że ma dużego, ale co innego widzieć a co innego czuć. Bolało, ale to był przyjemny ból, bo on znaczył coś przyjemnego dla mnie. To było nieziemskie uczucie mieć go w sobie, prawie w ogóle nie odczuwałam bólu po chwili, zniknął całkowicie.
Zaczął się szybciej poruszać, co zaowocowało głośniejszymi jękami u mnie. Jared zaczął dyszeć. Sięgnęłam do jego pleców, aby go chwycić za nie, złapać się czegoś, cokolwiek. Napięcie między nami stale rosło, wisiało w powietrzu i jakbym sięgnęła ręką, na pewno udałoby mi się je schwycić. Poczułam, że na czole pojawiają się kropelki potu. Spojrzałam na Leto - ten też miał całą twarz spoconą. Przyspieszyliśmy jeszcze bardziej. Nie był delikatny, ale też nie był brutalny - ten moment był wyjątkowy, pierwszy raz się tak czułam. Kiedy czułam, że zaraz dojdę, wpiłam się w jego wargi. W momencie szczytowym głośno krzyknęłam:
-Och Jared!
-Maryyyyyy! - Jared krzyknął w tym samym momencie co ja.
Doszliśmy w tym samym momencie, co do sekundy. Popatrzyłam w oczy Jareda, które zrobiły się ciemnogranatowe. Leto bez sił opadł koło mnie. Przysunęłam się do niego i przytuliłam się do nagiego torsu.
-To było... dziwne - rzucił, całując mnie w czoło.
-Masz rację, tak całkowicie na spontanie.. A co, nie podobało Ci się? - zapytałam się podejrzliwie.
-Ależ skąd! Było.. zarąbiście! Zupełnie się nie spodziewałem, że do tego dojdzie zamyślił się.
-Ja też nie wiedziałam, że tak wyjdzie. No ale cóż, stało się, i nie ukrywam, że się cieszę, że do tego doszło.
Nagle z dołu dobiegł nas hałas tłukącego się szkła.
__________
ZJEBAŁAM SEKSY, WYBACZCIE. ;____________;
środa, 18 grudnia 2013
ROZDZIAŁ XVII
-Eee ale jak to, co ty tu robisz, gdzie Tomo? - odparł zagubiony Leto.
-Byłam ciekawa, czemu nadal Was nie ma, i czy czasem mnie nie zostawiłeś. A co do Tomo to....
-Dzieńdoberek państwu! Witaj, Mary! Ale jestem głodny! - przywitał nas głośny głos Tomo, który zmaterializował się obok Jareda. - Chodź, Jay, do stołu po jedzenie, bo chyba zaraz padniesz z głodu. Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył, haha! - zaśmiał się wesoło gitarzysta.
-Gdzie Matt? - spytał się Shannon.
-Jeszcze śpi, biedak pewnie kaca ma, tyle wczoraj wypił że ledwo do pokoju wszedł. Będzie wesoły powrót do domu. Chodź, divo! - pociągnął Jareda za rękaw, ten nie zdążył zareagować, bo już został ciągnięty przez Tomo do stołu szwedzkiego.
Wrócili z pełnymi talerzami - Jared miał jakieś sałatki, sama zielenina, a Tomo kilka pajd chleba i dużo plasterków szynki.
-Jared, nie jesz mięsa? - spytałam się go, widząc, że nie ma nic z mięsnych produktów.
-Obrzydło mi niedawno i nie jem go - rzekł, siadając obok mnie.
Położył talerz na stole i pochylił się nade mną, cmokając mnie w policzek. Zarumieniłam się. Reszta popatrzyła się na nas ze zdziwieniem, ale nie skomentowali. Usiadł na krześle.
-W końcu do domu jedziemy! - cieszył się Shannon jak dzieciak czekając, jak Tomo skończy jeść. To na niego wszyscy czekaliśmy już jakieś dobre 5 minut, lekko poirytowani. Matt zdążył zejść na dół, i mimo że zaczął jeść jako ostatni, skończył na równi z nami - widocznie był bardzo głodny.
-Byśmy już ruszyli, gdyby ktoś - tu Jared zaakcentował to słowo - nie raczył się pospieszyć z konsumowaniem jedzenia.
W końcu Tomo odłożył sztućce, co wszyscy zareagowali gromkimi brawami, a Tomo się nam głęboko skłonił w podziękowaniu za brawa. Chwyciłam pasek plecaka i czekałam na dole, jak ekipa zabierze swoje rzeczy z pokoi, żeby móc w końcu jechać do LA.
Autobus czekał już zaparkowany pod hotelem. Wrzuciliśmy torby do luków bagażowych i weszliśmy do środka. Westchnęłam głośno, kiedy się znalazłam w środku. To był raj! Barek, nad barkiem telewizorek, obok lodówka i niewielki blat z umywalką, szafka, w której pewnie znajdowały się naczynia, suszarka do naczyń, kosz na śmieci, 2 szerokie kanapy stojące naprzeciwko siebie, niewielki stolik pomiędzy kanapami. W dalszej części autobusu znajdowała się niewielka toaleta z umywalką, mini-garderoba oraz część sypialna - 2 duże 2-piętrowe łóżka, co dawały 6 miejsc do spania. Lampy długie wisiały u sufitu, które zmieniały kolory po wciśnięciu guzika (co z dumą zaprezentował mi Shannon twierdząc, że on wpadł na ten pomysł). Akurat światła były zgaszone, bo panował dzień i drewniane rolety były podniesione do góry, dzięki czemu można bylo podziwiać mijane okolice. Szyby były przyciemnione, więc słońce jakoś mocno nie raziło.
-Wow, tu jest zarąbiście - powiedziałam, kiedy oprowadzili mnie wspólnie po swoim małym mieszkaniu.
Autobus ruszył. Zarzuciło mną do tyłu lekko i wylądowałam na Jaredzie. Ten się tylko zaśmiał i pomógł mi powstać do pionu.
-Kto chce obejrzeć "Szybcy i wściekli?" - ryknął Shannon, wyciągając z torby DVD. Wszyscy usiedli na kanapie rozgadani, tylko ja nadal stałam przy przejściu do sypialni.
-Jared, możemy porozmawiać? - zapytałam się go niepewnie W końcu to była dobra chwila, mogliśmy pogadać na spokojnie wiedząc, że raczej nikt nam nie przeszkodzi i nie wejdzie nam do pokoju.
-Nie ma sprawy, Mary. Chodź do sypialni - zgodził się i pociągnął mnie za rękę, prowadząc do drugiej kabiny.
Zamknął za sobą delikatnie drzwi, ja usiadłam na łóżku, które było po mojej lewej stronie. Dosiadł się do mnie z uśmiechem, obejmując mnie w pasie.
-Właśnie siedzimy na moim łóżku - poinformował mnie. - Nade mną śpi Shannon, nad nim wolne. Po drugiej stronie na dole Emma, jak jest, Tomo a górę zajmuje Matt.
Rozejrzałam się. Pościel była w kolorze błękitnym, na górze były poprzyklejane różne zdjęcia, na których głównie widziałam 2 małych chłopców z jakąś panią, pewnie ich matką. Na ścianie biegł malunek Artemisa, ulubionej gitary wokalisty.
-To Ty z Shannonem? - zapytałam się Jareda, wskazując na zdjęcia.
-Tak, a to nasza mama. To były fajne czasy, kiedy byliśmy młodzi, głupi i nie wiedzieliśmy, co to miłość.. - westchnął ciężko.
-No ja właśnie w sprawie miłości chciałam rozmawiać.
-Co się dzieje? Nie chcesz być ze mną? - powiedział z wielkim żalem.
-Tak, znaczy się nie.. Sama nie wiem, to ciężkie dla mnie. Rozumiesz, byłam zgwałcona i ciężko mi się jest związać z kimś, bo boję się, że znowu mnie ktoś skrzywdzi bądź zrani, i wtedy stracę zupełnie zaufanie do mężczyzn, będę się ich bała i jednocześnie nienawidziła. Zresztą... Nie chcę być dla Ciebie drugą Cameron, nie chcę jej zastąpić. Chcę być Twoją dziewczyną, nie pociechą po rozstaniu z Diaz. Boję się, że jak Ci się znudzę, jak się podniesiesz po tym rozstaniu, zostawisz mnie jak zużytą zabawkę i pójdziesz sobie szukać innej. Przecież jestem zupełnie nikim, a Ty możesz mieć każdego. Nie, nie przerywaj mi - wtrąciłam, czując, że chciał mi się sprzeciwić - daj mi skończyć. To wszystko jest trudne dla mnie, mam burzę mózgów, mózg mi mówi: nie, serce: tak. Sama nie wiem, to się dzieje zbyt szybko... - szybko mówiłam, żeby wyrzucić z siebie to, co mi ciążyło na duszy, patrząc się w podłogę. Dopiero teraz spojrzałam w oczy Jareda, kiedy skończyłam mówić.
-Mary, nawet przez myśl mi nie przeszło, żebyś była dla mnie pociechą po Cameron! - krzyknął przerażony Jared. - Nie jesteś dla mnie nikim, nie zostawię Cię! Pamiętasz, jak się spotkaliśmy w Forks?
-Jak można zapomnieć to spotkanie i jak wszystko ładnie wtedy rozwaliłam? - mimowolnie uśmiechnęłam się.
-To wtedy już coś poczułem. Wszedłem do hotelu w nie najlepszym humorze, bo już w autokarze zaczęliśmy się kłócić z bratem, i miałem wszystko gdzieś, byleby w końcu pójść spać. I wtedy zobaczyłem Ciebie. Poczułem się, jak na nowo moje martwe od rozstania serce zaczyna bić, a myśli stają się jaśniejsze, bardziej przejrzyste. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, ze to o Ciebie chodzi, że to Ty spowodowałaś taki stan w moim organizmie, więc Cię olałem wówczas. Ale kiedy po kłótni zszedłem do baru z książką, miałem przeczucie, żeby własnie tam iść. I kiedy Cię zobaczyłem leżącą na podłodze, dostałem jakby... lśnienia - zaśmiał się cicho, cytując tytuł książki. - To dzięki Tobie zaczęło się w końcu coś zmieniać w mojej duszy, i to na dobre się zmieniać. Ta rozmowa o wszystkim i o niczym uczyniła mnie szczęśliwym człowiekiem. Dzięki niej przez następne kilka dni chodziłem cały czas uśmiechnięty, radosny. No ale zaczęło mi Ciebie brakować, i zaczęły się problemy - byłem zły, wściekły, denerwowałem się o byle gówno. W końcu nie wytrzymałem i pokłóciłem się z bratem, na co ten odwołał koncert... Tą historię znasz już. Poczułem się, jakbym kogoś stracił, jednak serce nadal nie zgasło. Byłem zły na siebie, że nie wziąłem od Ciebie żadnych danych, aby móc zadzwonić, cokolwiek. Zrozpaczony skierowałem się do baru. A tu nagle - Twój głos. Potem Ty się pojawiłaś. Myślałem, że mam omamy. Aż się uszczypnąłem ukradkiem. Ale nie, to była rzeczywistość, przede mną znowu stałaś Ty. Moje serce zaczęło bić szybciej, mózg zrobił się bardziej otwarty na nowe doznania. To tak, jakbym w tunelu błąkał się dnie i noce, w zupełnych ciemnościach, samotny, zagubiony, i nagle znalazł światełko. W moim brzuchu zagościły motylki. Namówiłaś mnie do picia, a ja się od razu zgodziłem. Już wiedziałem, że coś do Ciebie czuję, że Twoja osoba mnie do siebie przyciąga. Najebałem się, zapomniałem zupełnie o kontroli nad piciem. Wiadomo, jak się jest pijanym to robi się rzeczy, które na trzeźwo tak łatwo by nie przyszły. Niewiele pamiętam powrót do hotelu, ale ten pocałunek zapamiętałem z każdym detalem. Rano, jak się obudziłem z kacem, myślałem, że mi się to wszystko przyśniło. Ale zobaczyłem, że na kurtce zostały Twoje włosy, czyli to działo się naprawdę. Już wiedziałem, że zawsze jakimś przypadkiem się spotkamy, więc nie przejmowałem się, iż nie wziąłem od Ciebie numeru. No i wczoraj, po tygodniu niewidzenia się - znowu Ty! Z radości, że Cię zobaczyłem w tłumie, nie wiedząc, co robię, rzuciłem się w go, aby być blisko Ciebie. Chyba od dzisiaj będę tak robił na każdym koncercie, bo to fajne uczucie - zaśmiał się. - Mam nadzieję, że teraz będziesz pewna, że nie jesteś tylko zabawką? Że jesteś dla mnie kimś ważnym?
Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach. Boże, jak jego historie na mnie wpływają, że cały czas płaczę!
-Rozumiem, Jared.. Dziękuję, że mogłam Cię poznać - rzekłam.
Ten starł moją łzę kciukiem i pochylił się nade mną.
-To ja dziękuję - wyszeptał nad moimi wargami, patrząc mi głęboko w oczy. To spojrzenie niesamowicie mnie hipnotyzowało, przyciągało. Czaiło się w nich coś tajemniczego, coś, co chciałam poznać.
Nasze wargi się połączyły. Był to niezwykle namiętny pocałunek. Przeniosłam ręce na jego kark i plecy, on zaś chwycił mnie w talii. Chciał mnie umieścić na swoich kolanach, i pewnie by mu się to udało, gdyby nie fakt, że nade mną wisiało łóżko.
-Ał! - krzyknęłam, przerywając pocałunek, kiedy uderzyłam się w nieszczęsny mebel. Jared popatrzył na mnie lekko przerażony.
-Nic Ci nie jest? - spytał się.
-Nie, ale proszę, nie próbuj mnie następnym razem sadzać na kolanach, kiedy jest nad nami jakaś przeszkoda... - uśmiechnęłam się do niego.
Pocałował mnie czule w miejsce, gdzie się uderzyłam. Chciał dalej mnie całować, ale mnie przeszła ochota na to, zwłaszcza że głowa mnie trochę pulsowała. Wstałam i pociągnęłam go za rękę.
-Chodź, pooglądamy z nimi trochę.
-Ale jeszcze nie skończyliśmy naszej przerwanej czynności! - żalił się Jared.
-Będzie na to czas... - oblizałam się lekko po wardze, co wokalista przyjął z uśmiechem na twarzy, i, niby z wielkim fochem, wstał i ruszył ze mną do reszty.
-Cicho byliście, Jared, nie poznaję Cię - wyszczerzył w świńskim uśmieszku zęby do nas Shannon, kiedy weszliśmy do środka.
-Shannon! - krzyknęła Emma i rzuciła w niego poduszką, a ja popatrzyłam na Jareda z dziwnym uśmieszkiem.
-Wiesz, Shannon, lubię na ostro, kiedy facet jest zakneblowany i przywiązany do łóżka... - powiedziałam mu.
Shannon popatrzył na mnie z szeroko wytrzeszczonymi oczami. Tomo i Matt zrozumieli, że się nabijam z perkusisty, ale nie przerwali rozmowy śmiechem. Jared z Emmą też zrozumieli, bo się popatrzyli na siebie i niezauważalnie wokalista puścił do niej oczko.
-Ale że mówisz tak serio? - starszy Leto był ciekawy.
-Oczywiście. Mnie nie słyszałeś z prostego powodu - też sobie wbiłam knebel do ust. Bo to jest taka ostra i dzika jazda wtedy, kiedy wiesz, że nikt Cię nie może usłyszeć, a przez to, że masz zatkane usta, o wiele więcej emocji się w Tobie kumuluje i masz 100 razy lepsze orgazmy... - udałam, że odpływam w wspomnienia.
Shannon popatrzył na Tomo, który nie wytrzymał i zaczął chichotać, a wraz z nim cała reszta oprócz mnie i Shannona.
-Okłamałaś mnie! - oburzył się.
-Ja? Ale czemu miałabym to robić? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Shannon nic nie odpowiedział tylko z fochem i założonymi rękoma wrócił do oglądania filmu.
Matt przesiadł się do Emmy, dzięki czemu mogłam usiąść z Jaredem obok Tomo. Na stoliku leżały różne przekąski i otwarte piwa. Oparłam się o ramię Jareda, wzięłam piwo w dłoń i dołączyłam się do oglądania niezbyt ciekawego filmiku, bo wyścigi samochodowe mnie nie jarały. Po chwili poczułam, że Jared powoli i głęboko oddycha. Odchyliłam głowę do tyłu i parsknęłam - młodszy Leto spał! Spojrzałam na Emmę, która też już była znudzona oglądaniem filmu, bo zaczęła rozwiązywać jakąś krzyżówkę. Pozostała trójca oglądała z wielkim zainteresowaniem film, śledziła dalszy los jego bohaterów. Ułożyłam wygodniej głowę i zamknęłam oczy.
-Mary, obudź się, jesteśmy w LA! - ktoś mnie delikatnie potrząsał, szepcząc do ucha.
Otworzyłam zaspana oczy. Oczywiście to Jared mnie budził, bo kto by inny?
-Boże, przespałam całą podróż? Nie wierzę! - usiadłam błyskawicznie.
-Tak smacznie spałaś że nikt nie miał serca Cię budzić po filmie, a że nie chcieliśmy Ci przeszkadzać to przeniosłem Cię na moje łóżko.
Rozejrzałam się. No tak, znajdywałam się w sypialnej części busa. Poczułam, że autobus już stoi.
-Czemu stoimy? - chciałam wiedzieć.
-Znajdujemy się przed domem moim i Shannona. Wpadniesz na chwilę? W końcu mówiłaś, że nie wiesz, jak znaleźć brata, a jak wpadniesz do nas to zadzwonię do różnych ludzi, może będą coś wiedzieli... Fred Blood, tak?
-Tak tak. Dziękuję! - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w nosek.
-Chodź chodź, Shannon już robi dużą kawę! - pociągnął mnie Jared za rękę i wyszliśmy z autokaru.
_________________
Za wszystkie błędy przepraszam - skończyłam pisać o 3:30 :3
Dziękuję za komentarze! xoxo
-Byłam ciekawa, czemu nadal Was nie ma, i czy czasem mnie nie zostawiłeś. A co do Tomo to....
-Dzieńdoberek państwu! Witaj, Mary! Ale jestem głodny! - przywitał nas głośny głos Tomo, który zmaterializował się obok Jareda. - Chodź, Jay, do stołu po jedzenie, bo chyba zaraz padniesz z głodu. Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył, haha! - zaśmiał się wesoło gitarzysta.
-Gdzie Matt? - spytał się Shannon.
-Jeszcze śpi, biedak pewnie kaca ma, tyle wczoraj wypił że ledwo do pokoju wszedł. Będzie wesoły powrót do domu. Chodź, divo! - pociągnął Jareda za rękaw, ten nie zdążył zareagować, bo już został ciągnięty przez Tomo do stołu szwedzkiego.
Wrócili z pełnymi talerzami - Jared miał jakieś sałatki, sama zielenina, a Tomo kilka pajd chleba i dużo plasterków szynki.
-Jared, nie jesz mięsa? - spytałam się go, widząc, że nie ma nic z mięsnych produktów.
-Obrzydło mi niedawno i nie jem go - rzekł, siadając obok mnie.
Położył talerz na stole i pochylił się nade mną, cmokając mnie w policzek. Zarumieniłam się. Reszta popatrzyła się na nas ze zdziwieniem, ale nie skomentowali. Usiadł na krześle.
-W końcu do domu jedziemy! - cieszył się Shannon jak dzieciak czekając, jak Tomo skończy jeść. To na niego wszyscy czekaliśmy już jakieś dobre 5 minut, lekko poirytowani. Matt zdążył zejść na dół, i mimo że zaczął jeść jako ostatni, skończył na równi z nami - widocznie był bardzo głodny.
-Byśmy już ruszyli, gdyby ktoś - tu Jared zaakcentował to słowo - nie raczył się pospieszyć z konsumowaniem jedzenia.
W końcu Tomo odłożył sztućce, co wszyscy zareagowali gromkimi brawami, a Tomo się nam głęboko skłonił w podziękowaniu za brawa. Chwyciłam pasek plecaka i czekałam na dole, jak ekipa zabierze swoje rzeczy z pokoi, żeby móc w końcu jechać do LA.
Autobus czekał już zaparkowany pod hotelem. Wrzuciliśmy torby do luków bagażowych i weszliśmy do środka. Westchnęłam głośno, kiedy się znalazłam w środku. To był raj! Barek, nad barkiem telewizorek, obok lodówka i niewielki blat z umywalką, szafka, w której pewnie znajdowały się naczynia, suszarka do naczyń, kosz na śmieci, 2 szerokie kanapy stojące naprzeciwko siebie, niewielki stolik pomiędzy kanapami. W dalszej części autobusu znajdowała się niewielka toaleta z umywalką, mini-garderoba oraz część sypialna - 2 duże 2-piętrowe łóżka, co dawały 6 miejsc do spania. Lampy długie wisiały u sufitu, które zmieniały kolory po wciśnięciu guzika (co z dumą zaprezentował mi Shannon twierdząc, że on wpadł na ten pomysł). Akurat światła były zgaszone, bo panował dzień i drewniane rolety były podniesione do góry, dzięki czemu można bylo podziwiać mijane okolice. Szyby były przyciemnione, więc słońce jakoś mocno nie raziło.
-Wow, tu jest zarąbiście - powiedziałam, kiedy oprowadzili mnie wspólnie po swoim małym mieszkaniu.
Autobus ruszył. Zarzuciło mną do tyłu lekko i wylądowałam na Jaredzie. Ten się tylko zaśmiał i pomógł mi powstać do pionu.
-Kto chce obejrzeć "Szybcy i wściekli?" - ryknął Shannon, wyciągając z torby DVD. Wszyscy usiedli na kanapie rozgadani, tylko ja nadal stałam przy przejściu do sypialni.
-Jared, możemy porozmawiać? - zapytałam się go niepewnie W końcu to była dobra chwila, mogliśmy pogadać na spokojnie wiedząc, że raczej nikt nam nie przeszkodzi i nie wejdzie nam do pokoju.
-Nie ma sprawy, Mary. Chodź do sypialni - zgodził się i pociągnął mnie za rękę, prowadząc do drugiej kabiny.
Zamknął za sobą delikatnie drzwi, ja usiadłam na łóżku, które było po mojej lewej stronie. Dosiadł się do mnie z uśmiechem, obejmując mnie w pasie.
-Właśnie siedzimy na moim łóżku - poinformował mnie. - Nade mną śpi Shannon, nad nim wolne. Po drugiej stronie na dole Emma, jak jest, Tomo a górę zajmuje Matt.
Rozejrzałam się. Pościel była w kolorze błękitnym, na górze były poprzyklejane różne zdjęcia, na których głównie widziałam 2 małych chłopców z jakąś panią, pewnie ich matką. Na ścianie biegł malunek Artemisa, ulubionej gitary wokalisty.
-To Ty z Shannonem? - zapytałam się Jareda, wskazując na zdjęcia.
-Tak, a to nasza mama. To były fajne czasy, kiedy byliśmy młodzi, głupi i nie wiedzieliśmy, co to miłość.. - westchnął ciężko.
-No ja właśnie w sprawie miłości chciałam rozmawiać.
-Co się dzieje? Nie chcesz być ze mną? - powiedział z wielkim żalem.
-Tak, znaczy się nie.. Sama nie wiem, to ciężkie dla mnie. Rozumiesz, byłam zgwałcona i ciężko mi się jest związać z kimś, bo boję się, że znowu mnie ktoś skrzywdzi bądź zrani, i wtedy stracę zupełnie zaufanie do mężczyzn, będę się ich bała i jednocześnie nienawidziła. Zresztą... Nie chcę być dla Ciebie drugą Cameron, nie chcę jej zastąpić. Chcę być Twoją dziewczyną, nie pociechą po rozstaniu z Diaz. Boję się, że jak Ci się znudzę, jak się podniesiesz po tym rozstaniu, zostawisz mnie jak zużytą zabawkę i pójdziesz sobie szukać innej. Przecież jestem zupełnie nikim, a Ty możesz mieć każdego. Nie, nie przerywaj mi - wtrąciłam, czując, że chciał mi się sprzeciwić - daj mi skończyć. To wszystko jest trudne dla mnie, mam burzę mózgów, mózg mi mówi: nie, serce: tak. Sama nie wiem, to się dzieje zbyt szybko... - szybko mówiłam, żeby wyrzucić z siebie to, co mi ciążyło na duszy, patrząc się w podłogę. Dopiero teraz spojrzałam w oczy Jareda, kiedy skończyłam mówić.
-Mary, nawet przez myśl mi nie przeszło, żebyś była dla mnie pociechą po Cameron! - krzyknął przerażony Jared. - Nie jesteś dla mnie nikim, nie zostawię Cię! Pamiętasz, jak się spotkaliśmy w Forks?
-Jak można zapomnieć to spotkanie i jak wszystko ładnie wtedy rozwaliłam? - mimowolnie uśmiechnęłam się.
-To wtedy już coś poczułem. Wszedłem do hotelu w nie najlepszym humorze, bo już w autokarze zaczęliśmy się kłócić z bratem, i miałem wszystko gdzieś, byleby w końcu pójść spać. I wtedy zobaczyłem Ciebie. Poczułem się, jak na nowo moje martwe od rozstania serce zaczyna bić, a myśli stają się jaśniejsze, bardziej przejrzyste. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, ze to o Ciebie chodzi, że to Ty spowodowałaś taki stan w moim organizmie, więc Cię olałem wówczas. Ale kiedy po kłótni zszedłem do baru z książką, miałem przeczucie, żeby własnie tam iść. I kiedy Cię zobaczyłem leżącą na podłodze, dostałem jakby... lśnienia - zaśmiał się cicho, cytując tytuł książki. - To dzięki Tobie zaczęło się w końcu coś zmieniać w mojej duszy, i to na dobre się zmieniać. Ta rozmowa o wszystkim i o niczym uczyniła mnie szczęśliwym człowiekiem. Dzięki niej przez następne kilka dni chodziłem cały czas uśmiechnięty, radosny. No ale zaczęło mi Ciebie brakować, i zaczęły się problemy - byłem zły, wściekły, denerwowałem się o byle gówno. W końcu nie wytrzymałem i pokłóciłem się z bratem, na co ten odwołał koncert... Tą historię znasz już. Poczułem się, jakbym kogoś stracił, jednak serce nadal nie zgasło. Byłem zły na siebie, że nie wziąłem od Ciebie żadnych danych, aby móc zadzwonić, cokolwiek. Zrozpaczony skierowałem się do baru. A tu nagle - Twój głos. Potem Ty się pojawiłaś. Myślałem, że mam omamy. Aż się uszczypnąłem ukradkiem. Ale nie, to była rzeczywistość, przede mną znowu stałaś Ty. Moje serce zaczęło bić szybciej, mózg zrobił się bardziej otwarty na nowe doznania. To tak, jakbym w tunelu błąkał się dnie i noce, w zupełnych ciemnościach, samotny, zagubiony, i nagle znalazł światełko. W moim brzuchu zagościły motylki. Namówiłaś mnie do picia, a ja się od razu zgodziłem. Już wiedziałem, że coś do Ciebie czuję, że Twoja osoba mnie do siebie przyciąga. Najebałem się, zapomniałem zupełnie o kontroli nad piciem. Wiadomo, jak się jest pijanym to robi się rzeczy, które na trzeźwo tak łatwo by nie przyszły. Niewiele pamiętam powrót do hotelu, ale ten pocałunek zapamiętałem z każdym detalem. Rano, jak się obudziłem z kacem, myślałem, że mi się to wszystko przyśniło. Ale zobaczyłem, że na kurtce zostały Twoje włosy, czyli to działo się naprawdę. Już wiedziałem, że zawsze jakimś przypadkiem się spotkamy, więc nie przejmowałem się, iż nie wziąłem od Ciebie numeru. No i wczoraj, po tygodniu niewidzenia się - znowu Ty! Z radości, że Cię zobaczyłem w tłumie, nie wiedząc, co robię, rzuciłem się w go, aby być blisko Ciebie. Chyba od dzisiaj będę tak robił na każdym koncercie, bo to fajne uczucie - zaśmiał się. - Mam nadzieję, że teraz będziesz pewna, że nie jesteś tylko zabawką? Że jesteś dla mnie kimś ważnym?
Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach. Boże, jak jego historie na mnie wpływają, że cały czas płaczę!
-Rozumiem, Jared.. Dziękuję, że mogłam Cię poznać - rzekłam.
Ten starł moją łzę kciukiem i pochylił się nade mną.
-To ja dziękuję - wyszeptał nad moimi wargami, patrząc mi głęboko w oczy. To spojrzenie niesamowicie mnie hipnotyzowało, przyciągało. Czaiło się w nich coś tajemniczego, coś, co chciałam poznać.
Nasze wargi się połączyły. Był to niezwykle namiętny pocałunek. Przeniosłam ręce na jego kark i plecy, on zaś chwycił mnie w talii. Chciał mnie umieścić na swoich kolanach, i pewnie by mu się to udało, gdyby nie fakt, że nade mną wisiało łóżko.
-Ał! - krzyknęłam, przerywając pocałunek, kiedy uderzyłam się w nieszczęsny mebel. Jared popatrzył na mnie lekko przerażony.
-Nic Ci nie jest? - spytał się.
-Nie, ale proszę, nie próbuj mnie następnym razem sadzać na kolanach, kiedy jest nad nami jakaś przeszkoda... - uśmiechnęłam się do niego.
Pocałował mnie czule w miejsce, gdzie się uderzyłam. Chciał dalej mnie całować, ale mnie przeszła ochota na to, zwłaszcza że głowa mnie trochę pulsowała. Wstałam i pociągnęłam go za rękę.
-Chodź, pooglądamy z nimi trochę.
-Ale jeszcze nie skończyliśmy naszej przerwanej czynności! - żalił się Jared.
-Będzie na to czas... - oblizałam się lekko po wardze, co wokalista przyjął z uśmiechem na twarzy, i, niby z wielkim fochem, wstał i ruszył ze mną do reszty.
-Cicho byliście, Jared, nie poznaję Cię - wyszczerzył w świńskim uśmieszku zęby do nas Shannon, kiedy weszliśmy do środka.
-Shannon! - krzyknęła Emma i rzuciła w niego poduszką, a ja popatrzyłam na Jareda z dziwnym uśmieszkiem.
-Wiesz, Shannon, lubię na ostro, kiedy facet jest zakneblowany i przywiązany do łóżka... - powiedziałam mu.
Shannon popatrzył na mnie z szeroko wytrzeszczonymi oczami. Tomo i Matt zrozumieli, że się nabijam z perkusisty, ale nie przerwali rozmowy śmiechem. Jared z Emmą też zrozumieli, bo się popatrzyli na siebie i niezauważalnie wokalista puścił do niej oczko.
-Ale że mówisz tak serio? - starszy Leto był ciekawy.
-Oczywiście. Mnie nie słyszałeś z prostego powodu - też sobie wbiłam knebel do ust. Bo to jest taka ostra i dzika jazda wtedy, kiedy wiesz, że nikt Cię nie może usłyszeć, a przez to, że masz zatkane usta, o wiele więcej emocji się w Tobie kumuluje i masz 100 razy lepsze orgazmy... - udałam, że odpływam w wspomnienia.
Shannon popatrzył na Tomo, który nie wytrzymał i zaczął chichotać, a wraz z nim cała reszta oprócz mnie i Shannona.
-Okłamałaś mnie! - oburzył się.
-Ja? Ale czemu miałabym to robić? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Shannon nic nie odpowiedział tylko z fochem i założonymi rękoma wrócił do oglądania filmu.
Matt przesiadł się do Emmy, dzięki czemu mogłam usiąść z Jaredem obok Tomo. Na stoliku leżały różne przekąski i otwarte piwa. Oparłam się o ramię Jareda, wzięłam piwo w dłoń i dołączyłam się do oglądania niezbyt ciekawego filmiku, bo wyścigi samochodowe mnie nie jarały. Po chwili poczułam, że Jared powoli i głęboko oddycha. Odchyliłam głowę do tyłu i parsknęłam - młodszy Leto spał! Spojrzałam na Emmę, która też już była znudzona oglądaniem filmu, bo zaczęła rozwiązywać jakąś krzyżówkę. Pozostała trójca oglądała z wielkim zainteresowaniem film, śledziła dalszy los jego bohaterów. Ułożyłam wygodniej głowę i zamknęłam oczy.
-Mary, obudź się, jesteśmy w LA! - ktoś mnie delikatnie potrząsał, szepcząc do ucha.
Otworzyłam zaspana oczy. Oczywiście to Jared mnie budził, bo kto by inny?
-Boże, przespałam całą podróż? Nie wierzę! - usiadłam błyskawicznie.
-Tak smacznie spałaś że nikt nie miał serca Cię budzić po filmie, a że nie chcieliśmy Ci przeszkadzać to przeniosłem Cię na moje łóżko.
Rozejrzałam się. No tak, znajdywałam się w sypialnej części busa. Poczułam, że autobus już stoi.
-Czemu stoimy? - chciałam wiedzieć.
-Znajdujemy się przed domem moim i Shannona. Wpadniesz na chwilę? W końcu mówiłaś, że nie wiesz, jak znaleźć brata, a jak wpadniesz do nas to zadzwonię do różnych ludzi, może będą coś wiedzieli... Fred Blood, tak?
-Tak tak. Dziękuję! - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w nosek.
-Chodź chodź, Shannon już robi dużą kawę! - pociągnął mnie Jared za rękę i wyszliśmy z autokaru.
_________________
Za wszystkie błędy przepraszam - skończyłam pisać o 3:30 :3
Dziękuję za komentarze! xoxo
niedziela, 15 grudnia 2013
ROZDZIAŁ XVI
Noc była ciepła. Na ulicy jeździły pojedyncze auta, chodnikiem prawie nikt nie szedł. Nie wiedziałam, która jest godzina - czas nad rzeką minął nam bardzo szybko. Poczułam wibracje telefonu w kieszeni Jareda.
-Ktoś się pewnie niepokoi - rzuciłam do niego, kiedy wyciągał urządzenie. Uśmiechnął się do mnie i przyłożył słuchawkę do ucha.
-Cześć... Tak, żyję, nic mi nie jest... Jest ze mną... Co? Nie! Czemu Ci to przyszło do głowy?!.... Ogarnij się w końcu... Nie wiem, może za 20 minut, może za godzinę, co Cię to obchodzi?.... Ok, pa. - skończył rozmowę i schował telefon do kieszeni. - Shannon myślał, że poszedłem się z mostu rzucić - westchnął.
-No nie dziwię się mu, byłeś naprawdę wściekły wtedy... - rzekłam.
-Mam już dosyć, za dużo emocji jak na jeden dzień. Koncert z Metalliką, kłótnia z bratem, teraz ta rozmowa z Tobą.... - spojrzał na mnie.
-Ale Ci pomogła? Ta rozmowa o Cameron w sensie? - spytałam się.
Ścisnął mocniej moją dłoń.
-Oczywiście, Mary.. - powiedział ciepło. - Brakowało mi tego, chciałem móc w końcu zrzucić ten ciężar z ramion, z duszy. Czuję się... wolny, że w końcu ktoś wie i rozumie, czemu wtedy postąpiłem tak a nie inaczej.
-A ta piosenka.... Buddha for Mary... Miała się tak nazywać?
-Nie, miało być Buddha for Cameron. Ale nie chciałem tak pisać wprost, żeby ludzie się dowiedzieli, że to o nią chodzi, a Mary to piękne imię, które mi się bardzo podoba, więc zmieniłem. - zadumał się, a mi się zrobiło gorąco. Moje imię mu się ogromnie podobało... Wiedziałam, że to mnie nie dotyczy, bo nie znał mnie wtedy, jednak pochlebiało to mi, że Mary mu się podoba jako imię.
-Gdzie śpisz? - zmienił temat Jared.
-W Iguanie, ale nie wiem, czy Ci coś to mówi - odrzekłam.
-Wiem, gdzie to! Niedaleko jest mój hotel, Primorsko. - ucieszył się Jared. - Dokąd się wybierasz dalej?
-Los Angeles, chciałabym w końcu się tam znaleźć u brata...
-To świetnie się składa, bo akurat jutro wracamy do domu! Dołączysz do naszego wesołego busa? - zaproponował wokalista.
-Z miłą chęcią! - zgodziłam się od razu, bo miałam dość włóczenia sę po świecie w autobusach, gdzie nie byłam sama i nie miałam nic do gadania, jeśli o postoje chodzi. Trzeba też powiedzieć, że było mi niewygodnie, jak jechałam tutaj, do San Francisco. Mimo że to tylko 6 godzin podróży, wolałam skorzystać z jego oferty i przebyć ostatni odcinek drogi w jego tourbusie.
Stanęliśmy przed Iguaną. Spojrzałam na Jareda, który mi się przyglądał. Wyciągnął rękę i wziął mój kosmyk włosów, który założył za uchem. Uśmiechnęłam się, przygryzając lekko dolną wargę. Dawno nikt tak nie poprawiał mi fryzury.
-Mary.... - wyszeptał.
-Tak? - zapytałam drżącym głosem.
-Dziękuję Ci. Za wszystko. Za to, że jesteś... - rzekł i pochylił się nade mną, dotykając swoimi ustami moich warg. Zamknęłam oczy. Chwycił delikatnie moją twarz w swoje dłonie, kładąc je na policzkach, ja zaś objęłam go mocno, splatając ręce na jego plecach. Wpił się mocniej w moje usta. Rozchyliłam lekko swoje, co Jared od razu wykorzystał i wsunął język do moich ust, gdzie spotkał się z moim językiem. Poczułam, jak przez plecy przechodzą mi silne dreszcze. Uniosłam wyżej dłoń i wplotłam palce między jego włosy. Przytuliłam go mocniej do siebie, chcąc go jak najmocniej objąć, chłonąć. Między nami przeszedł jakby elektryczny impuls, może chemia, bo czułam, że Jared pragnie mojej obecności, ale nie pod kątem seksu, on chciał mnie jako osobę przy sobie, która czuwałaby przy nim, dotrzymywała mu towarzystwa, była z nim zawsze.
W końcu wyplątałam się z jego uścisku, łapiąc z trudem oddech. Policzki miałam całe rozgrzane, a przez ciało cały czas przechodziły dreszcze. Jared ciężko dyszał.
-Nie ma sprawy, Jared... - uśmiechnęłam się do niego.
-Będziemy jutro o 7-ej rano, bądź już gotowa. Dobranoc - Leto pochylił się nade mną i złożył pocałunek na czubku głowy, po czym odwrócił się i poszedł w swoim kierunku.
Weszłam do motelu cała w skowronkach. Nie podejrzewałam za żadne Chiny świata, że sytuacja potoczy się tak a nie inaczej. Owszem, czułam coś do Jareda, ale nie sądziłam, że z wzajemnością! Chociaż nie miałam pewności, czy on mnie pocałował dlatego, że coś do mnie czuł, czy też powodem była pustka po Cameron. Nie chciałam być tą, która miałaby być dla niego drugą Diaz, o nie. Nie chciałam być jego panienką na pocieszenie, którą po wyjściu z dołka rzuci, żeby znaleźć nową. Ale nie potrafiłam przerwać wtedy tamtego pocałunku, za bardzo mnie pożądał swoją osobą. Obiecałam sobie, że poruszę z nim tą kwestię w autobusie podczas podróży do LA.
Wyjęłam klucze i weszłam do pokoju. Wzięłam szybki prysznic, a brudne ubrania schowałam do plecaka. Spojrzałam na zegarek. Świetnie, dochodziła już 3-a w nocy! Zgasiłam światło, ustawiłam budzik na 6:30 i schowałam się pod zimną pościelą, po czym zasnęłam kamiennym snem.
Obudził mnie dzwonek telefonu. Ledwo otworzyłam oczy. Bolała mnie głowa, a powieki ciążyły mi, jakby ktoś powiesił na moich rzęsach kilogramowe ciężarki. Zamknęłam znowu powieki i z zamkniętymi oczyma, na oślep, skierowałam się do łazienki. Opukałam twarz zimną wodą, co mnie trochę rozbudziło. Załatwiłam swoją potrzebę i wróciłam do pokoju, gdzie przebrałam się w czarną koszulkę oraz krótkie spodenki.
Zaraz znowu zobaczę Jareda. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a moje serce zabiło szybciej. Zdążyłam za nim zatęsknić, a nie widzieliśmy się tylko 5-6 godzin. Bałam się, co będzie później, bo wiedziałam, że teraz są tylko zaczątki miłości. Miałam nadzieję, że nie dojdzie do tego, że będę o niego cały czas zazdrosna, że ciagle go nie ma w domu, że spotyka się z innymi kobietami. "Przestań o tym myśleć! Nawet nie jesteście parą!", skarciłam się w myślach. Czemu on tak na mnie działał?
Spakowałam porozrzucane rzeczy po pokoju do plecaka i punkt siódma zeszłam na dół w oczekiwaniu na busa. Miałam tylko nadzieję, że nie zapomni o mnie, że miał mnie przewieźć do LA. Wymeldowałam się z pokoju u zaspanej recepcjonistki, która dopiero za godzinę kończyła służbę nocną, i z szerokim uśmiechem na twarzy wyszłam z budynku. Słońce nieśmiało oświetlało ulicę, panował poranny chłód, więc sięgnęłam po bluzę i ją na siebie założyłam. Rozejrzałam się. Zaczynała się codzienna rutyna - auta coraz częściej jeźidzły, zwiększyła się liczba przechodniów - wszyscy spieszyli się do pracy, szkoły, niektórzy pewnie do domu po skończonej zmianie. Nikt nie zwrócił uwagi na mnie, osobę stojącą przy motelu, czekającą na coś - każdy był zapatrzony w swoje sprawy, zadumany, zamyślony.
Spojrzałam na zegarek, który był na ręce - była 7:10. Zaczęłam się denerwować, że chyba jednak zapomnieli o mnie.
-Czemu mu uwierzyłam? - rzekłam do siebie, kiedy była 7:30.
Wkurzona postanowiłam dłużej nie czekać tylko skierowałam się do Primorska. Wbiłam do środka.
-Dzień dobry, czy zespół 30 Seconds to Mars nadal jest w hotelu czy się już wymeldował? - rzuciłam do młodej kobiety, blondynki z dużymi cyckami, która siedziała za ladą.
Obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem.
-Nie podajemy takich informacji - powiedziała mściwie.
-Jebie mnie to, są czy nie? - narastała we mnie wściekłość.
-Nie mogę udzielić takich informacji. Mam wezwać ochronę czy opuści pani sama pokój? - pogroziła mi.
Pochyliłam się nad ladą, żeby się zbliżyć do jej twarzy. Dzieliło nas jakieś 15 cm.
-Mam powód, żeby się pytać, i udziel odpowiedzi, bo inaczej zaczniemy rozmawiać... - wyszeptałam groźnie, nie przejmując się ochroną, ponieważ takiej nie widziałam, kiedy wchodziłam do budynku, zresztą w nocy Jared wspomniał mimochodem, że śpią w dziwnym hotelu bez żadnej ochrony wewnętrznej.
Blondi lekko zwątpiła w swoją pozycję, jednak nadal próbowała grać hardą osobę.
-Nie mogę podać, proszę stąd wyjść.
Patrząc wciąż na nią na oślep sięgnęłam po księgę gości. Nie zdążyła zaprotestować, kiedy wycofałam się z ową księgą do tyłu.
-Proszę oddać! Zaraz wezwę ochronę! - zaczęła wrzeszczeć.
Nie przejmując się jej krzykami szybko szukałam w księdze dzisiejszą datę. Kiedy w końcu trafiłam na nią, zobaczyłam wpis o Leto. Nie było nigdzie podpisu, że się wymeldował z pokoju, co zaakceptowałam z ulgą. Pewnie zaspał, w końcu trochę wczoraj emocji miał.
-Mary, co ty tu robisz?! - odwróciłam się. Emma weszła do holu, przypatrując się nam z szokiem. No cóż, pewnie wyglądało to dziwnie - recepcjonistka stała i ciskała mi pioruny z oczów, mój plecak stał porzucony przy ladzie, a ja stałam i szybko wertowałam książkę. Uśmiechnęłam się do kobiety, odłożyłam księgę na ladę, uśmiechając się triumfalnie do blondynki, która z niedowierzaniem patrzyła na mnie, i podeszłam do Emmy, aby ją cmoknąć na przywitanie w policzek.
-Jared mi obiecał, że weźmiecie mnie do LA, i kazał czekać o 7-ej pod moim hotelem. Trochę czasu upłynęło od tamtej godziny i zdecydowałam się wbić tutaj i zobaczyć, czy zapomniał o mnie, jednak ta pani niechętnie chciała mi udostępnić informacje, więc wyrwałam jej książkę żeby sprawdzić, czy się wymeldowaliście. - wytłumaczyłam jej.
-Faktycznie, mieliśmy wyjechać o 7, ale wszyscy jeszcze śpią, a ja sama się dopiero obudziłam i stwierdziłam, że nie ma sensu ich budzić, bo będą marudzić... Każdy zapomniał nastawić budzika, za dużo procentów, a Jared pewnie sądził, że my pamiętaliśmy, i sam nie ustawił - westchnęła. - Dołączysz do śniadania? - zapytała się.
-Oczywiście, z przyjemnością!
Ruszyłyśmy w stronę jadalni. W kącie był stół z jedzeniem, do którego się podchodziło i brało, co chciało.
-Ile mam zapłacić? - zapytałam się Emmy, kiedy weszłyśmy do pomieszczenia.
-Na koszt firmy - puściła do mnie oczko.
Nałożyłam sobie dwie kromki chleba, kosteczkę masła, 2 plasterki sera żółtego, pomidora oraz ogórka i usiadłam razem z moją towarzyszką przy stoliku, który stał przy ogromnym oknie. Widok wychodził na ulicę, można było stąd obserwować wszystko, co się działo na zewnątrz, pozostając niewidzialnym obserwatorem. Zrobiłam sobie kanapki i jadłam je pomału, popijając herbatą, którą przyniosła Emma.
-Czemu wracacie już do LA? Pamiętam, jak wczoraj mówiłaś, że zostały Wam jeszcze 3 koncerty - zagadałam.
-Dobrą masz pamięć. Tak, mamy te 3 koncerty, w LA. - uśmiechnęła się.
-Ach, takie buty.. W końcu w domu?
-Tak, chłopaki już się cieszą, że nie będą musieli spać w hotelach, gdzie nie ma żadnej ochrony, która powstrzymałaby ich przed fankami... A już się zdarzają takie, które gwałcą Jareda wzrokiem.
-Możesz mi coś więcej o tym powiedzieć? Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zachowaniem. Pewnie dlatego, że bardzo rzadko jeżdżę na koncerty.
-Po koncercie czy czasami też i przed Jared wychodzi do ludzi porozmawiać z nimi, pożartować. Czasami jednak nie trafia na normalnych fanów tylko na te fangirls, jak to czasami mówi. Wtedy ciężko mu się jest wydostać z ich ciasnego kręgu i często potrzebuje mojej bądź brata pomocy. Te dziewczyny ściskają go, przypierają do jego ciała swoimi ogromnymi i przeważnie sztucznymi cyckami, pytają się o jego prywatne sprawy (jak często słyszę pytania o jego życiu erotycznym! że też nie mają wstydu...), mają gdzieś, że może być zmęczony bądź musi uciekać, żeby się przygotować na koncert - dla nich liczy się tylko podpis oraz zdjęcie z nim. Przez nie Jared ostatnio już wcale nie wychodzi d ludzi tylko siedzi w pokoju i wkurza wszystkich wokół, bo on lubi rozmawiać z fankami, ale jak ostatnio zaczęły się na niego rzucać ze swoimi obrzydliwymi tipsami, to raz mu całą rękę poraniły, bo nie chciały go wypuścić ze swojego kręgu.
Popatrzyłam z lekkim przerażeniem. O matko, nie wiedziałam, że fanki mogą być aż tak zawzięte i zachłanne na swojego wokalistę! To było poniżej godności człowieka. One nie były rasą ludzką, one zmieniały się w zwierzęta, takie dzikie sępy, które tylko węszą, żeby dopaść swoją zdobycz i się z nią policzyć, zabawić.
-Dzień doberek, Emmo! Nie wiedziałem, że już wstałeś! O, a kogo tu mamy? Mary? - zawołał Shannon ze zdziwieniem, kiedy podszedł do naszego stolika.
-Siema siema, wracam z wami do LA, dlatego tu jestem - obdarzyłam go uśmiechem. Ten potargał mnie po włosach, pocałował Emmę w policzek (ta się zarumieniła!), i poszedł nałożyć sobie śniadanie. Pochyliłam się nad Emmą i wyszeptałam do niej:
-Czy między Tobą a Shannonem coś jest?
-Ależ skąd! - gorąco zapeszyła, nadal się rumieniąc. Wyglądała naprawdę słodko!
-Mów, przecież widzę, że coś jest grane! - próbowałam nakłonić Emmę do zwierzeń. Ta szybko odwróciła się, i kiedy zobaczyła, że Shannon nadal jest przy stole, powiedziała mi prawie że do ucha:
-Spotykamy się potajemnie, bo nie chcemy, żeby wiedzieli wszyscy, zwłaszcza Jared, bo on się ciągle nabija z brata, że nie umie znaleźć se babki, i wróży nam miłość oraz związek, a Shannon nie chce, żeby się okazało, że Jared, jak zwykle, miał rację, więc na razie to ukrywamy... Ale proszę Cię, nic nie mów Jaredowi!
Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
-Wiadomo, nic nie będę mówiła! To wasza tajemnica i cieszę się, że zostałam do niej dopuszczona - rzekłam uroczyście.
-O czym panie rozmawiają tak dyskretnie? - Shannon przyszedł ze swoją, dosyć dużą, porcją śniadania.
-Nic nic, jedz sobie, smacznego - rzuciłam szybko, puszczając Emmie oczko.
-Emma, masz numer do Mary czy coś? Bo mieliśmy ją zabrać o 7-ej spod jej hotelu do LA.... - nowy, jakże znajomy mi głos odezwał się tuż za mną. Jego właściciel był mocno zdenerwowany.
-Jared, uspokój się. Ona tu jest - rzekł rozbawiony Shannon.
-Gdzie, nie widzę jej! Nie rób sobie ze mnie jaj! - rzucił wkurzony Jared. Starałam się nie wybuchnąć śmiechem.
-Jared... Spójrz w dół, kto siedzi przed Tobą - jedynie Emma zachowała zimną krew.
-Przecież to Tomo jest, nie róbcie sobie ze mnie jaj! - wykrzyczał Jared.
Nie wytrzymałam i głośno się zaśmiałam, odrzucając głowę do tyłu. Jared popatrzył na mnie zdezorientowany, było widać, że mu jest głupio w obecnie zaistniałej sytuacji.
-Siema, Jared, trochę zaspałeś - uśmiechnęłam się szeroko do niego.
________________
Jedno zdanie - chyba na pewno nie umiem opisywać uczuć. Jeśli o nie chodzi to mój najgorszy rozdział to jest przez moją nieumiejętność pisania. Mam nadzieję, że się nauczę z czasem. ;)
-Ktoś się pewnie niepokoi - rzuciłam do niego, kiedy wyciągał urządzenie. Uśmiechnął się do mnie i przyłożył słuchawkę do ucha.
-Cześć... Tak, żyję, nic mi nie jest... Jest ze mną... Co? Nie! Czemu Ci to przyszło do głowy?!.... Ogarnij się w końcu... Nie wiem, może za 20 minut, może za godzinę, co Cię to obchodzi?.... Ok, pa. - skończył rozmowę i schował telefon do kieszeni. - Shannon myślał, że poszedłem się z mostu rzucić - westchnął.
-No nie dziwię się mu, byłeś naprawdę wściekły wtedy... - rzekłam.
-Mam już dosyć, za dużo emocji jak na jeden dzień. Koncert z Metalliką, kłótnia z bratem, teraz ta rozmowa z Tobą.... - spojrzał na mnie.
-Ale Ci pomogła? Ta rozmowa o Cameron w sensie? - spytałam się.
Ścisnął mocniej moją dłoń.
-Oczywiście, Mary.. - powiedział ciepło. - Brakowało mi tego, chciałem móc w końcu zrzucić ten ciężar z ramion, z duszy. Czuję się... wolny, że w końcu ktoś wie i rozumie, czemu wtedy postąpiłem tak a nie inaczej.
-A ta piosenka.... Buddha for Mary... Miała się tak nazywać?
-Nie, miało być Buddha for Cameron. Ale nie chciałem tak pisać wprost, żeby ludzie się dowiedzieli, że to o nią chodzi, a Mary to piękne imię, które mi się bardzo podoba, więc zmieniłem. - zadumał się, a mi się zrobiło gorąco. Moje imię mu się ogromnie podobało... Wiedziałam, że to mnie nie dotyczy, bo nie znał mnie wtedy, jednak pochlebiało to mi, że Mary mu się podoba jako imię.
-Gdzie śpisz? - zmienił temat Jared.
-W Iguanie, ale nie wiem, czy Ci coś to mówi - odrzekłam.
-Wiem, gdzie to! Niedaleko jest mój hotel, Primorsko. - ucieszył się Jared. - Dokąd się wybierasz dalej?
-Los Angeles, chciałabym w końcu się tam znaleźć u brata...
-To świetnie się składa, bo akurat jutro wracamy do domu! Dołączysz do naszego wesołego busa? - zaproponował wokalista.
-Z miłą chęcią! - zgodziłam się od razu, bo miałam dość włóczenia sę po świecie w autobusach, gdzie nie byłam sama i nie miałam nic do gadania, jeśli o postoje chodzi. Trzeba też powiedzieć, że było mi niewygodnie, jak jechałam tutaj, do San Francisco. Mimo że to tylko 6 godzin podróży, wolałam skorzystać z jego oferty i przebyć ostatni odcinek drogi w jego tourbusie.
Stanęliśmy przed Iguaną. Spojrzałam na Jareda, który mi się przyglądał. Wyciągnął rękę i wziął mój kosmyk włosów, który założył za uchem. Uśmiechnęłam się, przygryzając lekko dolną wargę. Dawno nikt tak nie poprawiał mi fryzury.
-Mary.... - wyszeptał.
-Tak? - zapytałam drżącym głosem.
-Dziękuję Ci. Za wszystko. Za to, że jesteś... - rzekł i pochylił się nade mną, dotykając swoimi ustami moich warg. Zamknęłam oczy. Chwycił delikatnie moją twarz w swoje dłonie, kładąc je na policzkach, ja zaś objęłam go mocno, splatając ręce na jego plecach. Wpił się mocniej w moje usta. Rozchyliłam lekko swoje, co Jared od razu wykorzystał i wsunął język do moich ust, gdzie spotkał się z moim językiem. Poczułam, jak przez plecy przechodzą mi silne dreszcze. Uniosłam wyżej dłoń i wplotłam palce między jego włosy. Przytuliłam go mocniej do siebie, chcąc go jak najmocniej objąć, chłonąć. Między nami przeszedł jakby elektryczny impuls, może chemia, bo czułam, że Jared pragnie mojej obecności, ale nie pod kątem seksu, on chciał mnie jako osobę przy sobie, która czuwałaby przy nim, dotrzymywała mu towarzystwa, była z nim zawsze.
W końcu wyplątałam się z jego uścisku, łapiąc z trudem oddech. Policzki miałam całe rozgrzane, a przez ciało cały czas przechodziły dreszcze. Jared ciężko dyszał.
-Nie ma sprawy, Jared... - uśmiechnęłam się do niego.
-Będziemy jutro o 7-ej rano, bądź już gotowa. Dobranoc - Leto pochylił się nade mną i złożył pocałunek na czubku głowy, po czym odwrócił się i poszedł w swoim kierunku.
Weszłam do motelu cała w skowronkach. Nie podejrzewałam za żadne Chiny świata, że sytuacja potoczy się tak a nie inaczej. Owszem, czułam coś do Jareda, ale nie sądziłam, że z wzajemnością! Chociaż nie miałam pewności, czy on mnie pocałował dlatego, że coś do mnie czuł, czy też powodem była pustka po Cameron. Nie chciałam być tą, która miałaby być dla niego drugą Diaz, o nie. Nie chciałam być jego panienką na pocieszenie, którą po wyjściu z dołka rzuci, żeby znaleźć nową. Ale nie potrafiłam przerwać wtedy tamtego pocałunku, za bardzo mnie pożądał swoją osobą. Obiecałam sobie, że poruszę z nim tą kwestię w autobusie podczas podróży do LA.
Wyjęłam klucze i weszłam do pokoju. Wzięłam szybki prysznic, a brudne ubrania schowałam do plecaka. Spojrzałam na zegarek. Świetnie, dochodziła już 3-a w nocy! Zgasiłam światło, ustawiłam budzik na 6:30 i schowałam się pod zimną pościelą, po czym zasnęłam kamiennym snem.
Obudził mnie dzwonek telefonu. Ledwo otworzyłam oczy. Bolała mnie głowa, a powieki ciążyły mi, jakby ktoś powiesił na moich rzęsach kilogramowe ciężarki. Zamknęłam znowu powieki i z zamkniętymi oczyma, na oślep, skierowałam się do łazienki. Opukałam twarz zimną wodą, co mnie trochę rozbudziło. Załatwiłam swoją potrzebę i wróciłam do pokoju, gdzie przebrałam się w czarną koszulkę oraz krótkie spodenki.
Zaraz znowu zobaczę Jareda. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a moje serce zabiło szybciej. Zdążyłam za nim zatęsknić, a nie widzieliśmy się tylko 5-6 godzin. Bałam się, co będzie później, bo wiedziałam, że teraz są tylko zaczątki miłości. Miałam nadzieję, że nie dojdzie do tego, że będę o niego cały czas zazdrosna, że ciagle go nie ma w domu, że spotyka się z innymi kobietami. "Przestań o tym myśleć! Nawet nie jesteście parą!", skarciłam się w myślach. Czemu on tak na mnie działał?
Spakowałam porozrzucane rzeczy po pokoju do plecaka i punkt siódma zeszłam na dół w oczekiwaniu na busa. Miałam tylko nadzieję, że nie zapomni o mnie, że miał mnie przewieźć do LA. Wymeldowałam się z pokoju u zaspanej recepcjonistki, która dopiero za godzinę kończyła służbę nocną, i z szerokim uśmiechem na twarzy wyszłam z budynku. Słońce nieśmiało oświetlało ulicę, panował poranny chłód, więc sięgnęłam po bluzę i ją na siebie założyłam. Rozejrzałam się. Zaczynała się codzienna rutyna - auta coraz częściej jeźidzły, zwiększyła się liczba przechodniów - wszyscy spieszyli się do pracy, szkoły, niektórzy pewnie do domu po skończonej zmianie. Nikt nie zwrócił uwagi na mnie, osobę stojącą przy motelu, czekającą na coś - każdy był zapatrzony w swoje sprawy, zadumany, zamyślony.
Spojrzałam na zegarek, który był na ręce - była 7:10. Zaczęłam się denerwować, że chyba jednak zapomnieli o mnie.
-Czemu mu uwierzyłam? - rzekłam do siebie, kiedy była 7:30.
Wkurzona postanowiłam dłużej nie czekać tylko skierowałam się do Primorska. Wbiłam do środka.
-Dzień dobry, czy zespół 30 Seconds to Mars nadal jest w hotelu czy się już wymeldował? - rzuciłam do młodej kobiety, blondynki z dużymi cyckami, która siedziała za ladą.
Obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem.
-Nie podajemy takich informacji - powiedziała mściwie.
-Jebie mnie to, są czy nie? - narastała we mnie wściekłość.
-Nie mogę udzielić takich informacji. Mam wezwać ochronę czy opuści pani sama pokój? - pogroziła mi.
Pochyliłam się nad ladą, żeby się zbliżyć do jej twarzy. Dzieliło nas jakieś 15 cm.
-Mam powód, żeby się pytać, i udziel odpowiedzi, bo inaczej zaczniemy rozmawiać... - wyszeptałam groźnie, nie przejmując się ochroną, ponieważ takiej nie widziałam, kiedy wchodziłam do budynku, zresztą w nocy Jared wspomniał mimochodem, że śpią w dziwnym hotelu bez żadnej ochrony wewnętrznej.
Blondi lekko zwątpiła w swoją pozycję, jednak nadal próbowała grać hardą osobę.
-Nie mogę podać, proszę stąd wyjść.
Patrząc wciąż na nią na oślep sięgnęłam po księgę gości. Nie zdążyła zaprotestować, kiedy wycofałam się z ową księgą do tyłu.
-Proszę oddać! Zaraz wezwę ochronę! - zaczęła wrzeszczeć.
Nie przejmując się jej krzykami szybko szukałam w księdze dzisiejszą datę. Kiedy w końcu trafiłam na nią, zobaczyłam wpis o Leto. Nie było nigdzie podpisu, że się wymeldował z pokoju, co zaakceptowałam z ulgą. Pewnie zaspał, w końcu trochę wczoraj emocji miał.
-Mary, co ty tu robisz?! - odwróciłam się. Emma weszła do holu, przypatrując się nam z szokiem. No cóż, pewnie wyglądało to dziwnie - recepcjonistka stała i ciskała mi pioruny z oczów, mój plecak stał porzucony przy ladzie, a ja stałam i szybko wertowałam książkę. Uśmiechnęłam się do kobiety, odłożyłam księgę na ladę, uśmiechając się triumfalnie do blondynki, która z niedowierzaniem patrzyła na mnie, i podeszłam do Emmy, aby ją cmoknąć na przywitanie w policzek.
-Jared mi obiecał, że weźmiecie mnie do LA, i kazał czekać o 7-ej pod moim hotelem. Trochę czasu upłynęło od tamtej godziny i zdecydowałam się wbić tutaj i zobaczyć, czy zapomniał o mnie, jednak ta pani niechętnie chciała mi udostępnić informacje, więc wyrwałam jej książkę żeby sprawdzić, czy się wymeldowaliście. - wytłumaczyłam jej.
-Faktycznie, mieliśmy wyjechać o 7, ale wszyscy jeszcze śpią, a ja sama się dopiero obudziłam i stwierdziłam, że nie ma sensu ich budzić, bo będą marudzić... Każdy zapomniał nastawić budzika, za dużo procentów, a Jared pewnie sądził, że my pamiętaliśmy, i sam nie ustawił - westchnęła. - Dołączysz do śniadania? - zapytała się.
-Oczywiście, z przyjemnością!
Ruszyłyśmy w stronę jadalni. W kącie był stół z jedzeniem, do którego się podchodziło i brało, co chciało.
-Ile mam zapłacić? - zapytałam się Emmy, kiedy weszłyśmy do pomieszczenia.
-Na koszt firmy - puściła do mnie oczko.
Nałożyłam sobie dwie kromki chleba, kosteczkę masła, 2 plasterki sera żółtego, pomidora oraz ogórka i usiadłam razem z moją towarzyszką przy stoliku, który stał przy ogromnym oknie. Widok wychodził na ulicę, można było stąd obserwować wszystko, co się działo na zewnątrz, pozostając niewidzialnym obserwatorem. Zrobiłam sobie kanapki i jadłam je pomału, popijając herbatą, którą przyniosła Emma.
-Czemu wracacie już do LA? Pamiętam, jak wczoraj mówiłaś, że zostały Wam jeszcze 3 koncerty - zagadałam.
-Dobrą masz pamięć. Tak, mamy te 3 koncerty, w LA. - uśmiechnęła się.
-Ach, takie buty.. W końcu w domu?
-Tak, chłopaki już się cieszą, że nie będą musieli spać w hotelach, gdzie nie ma żadnej ochrony, która powstrzymałaby ich przed fankami... A już się zdarzają takie, które gwałcą Jareda wzrokiem.
-Możesz mi coś więcej o tym powiedzieć? Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zachowaniem. Pewnie dlatego, że bardzo rzadko jeżdżę na koncerty.
-Po koncercie czy czasami też i przed Jared wychodzi do ludzi porozmawiać z nimi, pożartować. Czasami jednak nie trafia na normalnych fanów tylko na te fangirls, jak to czasami mówi. Wtedy ciężko mu się jest wydostać z ich ciasnego kręgu i często potrzebuje mojej bądź brata pomocy. Te dziewczyny ściskają go, przypierają do jego ciała swoimi ogromnymi i przeważnie sztucznymi cyckami, pytają się o jego prywatne sprawy (jak często słyszę pytania o jego życiu erotycznym! że też nie mają wstydu...), mają gdzieś, że może być zmęczony bądź musi uciekać, żeby się przygotować na koncert - dla nich liczy się tylko podpis oraz zdjęcie z nim. Przez nie Jared ostatnio już wcale nie wychodzi d ludzi tylko siedzi w pokoju i wkurza wszystkich wokół, bo on lubi rozmawiać z fankami, ale jak ostatnio zaczęły się na niego rzucać ze swoimi obrzydliwymi tipsami, to raz mu całą rękę poraniły, bo nie chciały go wypuścić ze swojego kręgu.
Popatrzyłam z lekkim przerażeniem. O matko, nie wiedziałam, że fanki mogą być aż tak zawzięte i zachłanne na swojego wokalistę! To było poniżej godności człowieka. One nie były rasą ludzką, one zmieniały się w zwierzęta, takie dzikie sępy, które tylko węszą, żeby dopaść swoją zdobycz i się z nią policzyć, zabawić.
-Dzień doberek, Emmo! Nie wiedziałem, że już wstałeś! O, a kogo tu mamy? Mary? - zawołał Shannon ze zdziwieniem, kiedy podszedł do naszego stolika.
-Siema siema, wracam z wami do LA, dlatego tu jestem - obdarzyłam go uśmiechem. Ten potargał mnie po włosach, pocałował Emmę w policzek (ta się zarumieniła!), i poszedł nałożyć sobie śniadanie. Pochyliłam się nad Emmą i wyszeptałam do niej:
-Czy między Tobą a Shannonem coś jest?
-Ależ skąd! - gorąco zapeszyła, nadal się rumieniąc. Wyglądała naprawdę słodko!
-Mów, przecież widzę, że coś jest grane! - próbowałam nakłonić Emmę do zwierzeń. Ta szybko odwróciła się, i kiedy zobaczyła, że Shannon nadal jest przy stole, powiedziała mi prawie że do ucha:
-Spotykamy się potajemnie, bo nie chcemy, żeby wiedzieli wszyscy, zwłaszcza Jared, bo on się ciągle nabija z brata, że nie umie znaleźć se babki, i wróży nam miłość oraz związek, a Shannon nie chce, żeby się okazało, że Jared, jak zwykle, miał rację, więc na razie to ukrywamy... Ale proszę Cię, nic nie mów Jaredowi!
Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
-Wiadomo, nic nie będę mówiła! To wasza tajemnica i cieszę się, że zostałam do niej dopuszczona - rzekłam uroczyście.
-O czym panie rozmawiają tak dyskretnie? - Shannon przyszedł ze swoją, dosyć dużą, porcją śniadania.
-Nic nic, jedz sobie, smacznego - rzuciłam szybko, puszczając Emmie oczko.
-Emma, masz numer do Mary czy coś? Bo mieliśmy ją zabrać o 7-ej spod jej hotelu do LA.... - nowy, jakże znajomy mi głos odezwał się tuż za mną. Jego właściciel był mocno zdenerwowany.
-Jared, uspokój się. Ona tu jest - rzekł rozbawiony Shannon.
-Gdzie, nie widzę jej! Nie rób sobie ze mnie jaj! - rzucił wkurzony Jared. Starałam się nie wybuchnąć śmiechem.
-Jared... Spójrz w dół, kto siedzi przed Tobą - jedynie Emma zachowała zimną krew.
-Przecież to Tomo jest, nie róbcie sobie ze mnie jaj! - wykrzyczał Jared.
Nie wytrzymałam i głośno się zaśmiałam, odrzucając głowę do tyłu. Jared popatrzył na mnie zdezorientowany, było widać, że mu jest głupio w obecnie zaistniałej sytuacji.
-Siema, Jared, trochę zaspałeś - uśmiechnęłam się szeroko do niego.
________________
Jedno zdanie - chyba na pewno nie umiem opisywać uczuć. Jeśli o nie chodzi to mój najgorszy rozdział to jest przez moją nieumiejętność pisania. Mam nadzieję, że się nauczę z czasem. ;)
piątek, 13 grudnia 2013
ROZDZIAŁ XV
W końcu dobiegłam i go złapałam za dłoń. Zatrzymaliśmy się. Byliśmy prawie nad rzeką. Odwróciłam Jareda ku sobie. Dostrzegłam łzy w jego oczach.
-Nie potrafię zapomnieć o niej. Myślenie o niej boli mnie tutaj - wskazał na klatkę piersiową, na serce. - Chcę zapomnieć, rozumiesz?! - wykrzyczał, a po jego policzkach poleciały łzy. Wyszarpnął swoją dłoń z mojej, zacisnął dłonie w pięści, odwrócił się i poszedł kilka kroków, po czym się zatrzymał i spojrzał gdzieś przed siebie.
Podeszłam do niego i przytuliłam go od tyłu. Splotłam swoje dłonie na jego klatce piersiowej. Oparłam swój policzek o jego ramię. Jared dotknął moich splecionych dłoni i rozplątał je. Chciałam zaprotestować, żeby nie uciekał ode mnie znowu, bo nie miałam siły się z nim użerać i gonić go po całym brzegu, ale ten nie puszczał moich dłoni. Usiadł na trawie, pociągając mnie za ręce, abym zrobiła to samo, więc usiadłam w siadzie skrzyżnym. Oparł głowę o moje ramię, wyciągając przed sobą nasze splecione dłonie. Przytuliłam się policzkiem do jego włosów. Objęliśmy się w pasie i tak siedzieliśmy, obserwując okolicę. Cisza wcale nas nie krępowała, wręcz przeciwnie, była taka przyjemna. Cieszyłam się, że go obejmuję, że jest tu ze mną. Czułam w swoim sercu taki wewnętrzny żar, ciepło jakby. Miałam ochotę pocałować Jareda mocno i namiętnie, ale nie, to chyba nie była odpowiednia chwila. Już wiedziałam, że zaczynam się pomału zakochiwać w tym mężczyźnie, a on swoim byciem sprawiał, że to odczucie było coraz silniejsze.
-Cameron, och, Cameron, czemu mi to zrobiłaś...? - powiedział cicho Jared.
-Pogłaskałam go po policzku delikatnie. On podniósł głowę i spojrzał na mnie, uśmiechając się blado.
-O co chodzi z Cameron? - nie wytrzymałam i w końcu się go zapytałam. Spojrzał na mnie swoimi smutnymi oczami.
-Cameron, och, Cameron.... - powtórzył, po czym westchnął głęboko. - Tak bardzo mnie zniszczyłaś! Co Tobą kierowało? Pycha? Chamstwo? Nienawiść do drugiego człowieka? Czy może po prostu kochałaś to robić, to było Twoim marzeniem? - znowu westchnął. - Cameron poznałem jeszcze w latach 90-tych, w tych pięknych czasach, kiedy technologia jeszcze nikomu nie była tak dobrze znana, więc ciężko się było wybić. Tak się złożyło, że byłem świeżo po premierze Requiem w kinie, kiedy ją tam ujrzałem - piękną wysoką blondynkę, która wokół siebie rozsiewała jakby aurę tajemniczości, szlachetności.
Głupi byłem, jeszcze szczeniakiem, a przekonany byłem, że ona jest tą jedyną, a dzięki swojej sławie w Requiem mogłem mieć każdą... Oślepiła swój charakter swoim wyglądem, wdziękiem. Jej czar na mnie podziałał, zakochałem się w niej. Miałem wcześniej kilka poważniejszych związków za sobą, ale byłem przekonany, że ona jest tą właściwą. Oczywiście nie od razu zaczęliśmy się spotykać, udawała niedostępną, więc musiałem się sporo wysilić, żeby była moją, żeby się z nią spotykać. W końcu się udało, ja byłem szczęśliwy, że ją mam w końcu przy sobie, tą piękną kobietę, a ona była szczęśliwa, że jestem sławny. Cameron wówczas była nikim, dosłownie. Ale to dzięki mnie wybiła się i świat ją poznał, wykorzystała moją sławę. Bywaliśmy czasami na okładkach gazet, ale się tym nie przejmowałem - ważne, że miałem ją.
Pewnego razu pojechaliśmy do San Diego razem z moim dopiero co założonym zespołem. Cameron oczywiście z nami - nigdy nie przegapiła okazji, gdzie mogłaby zalśnić jako "dziewczyna TEGO Jareda Leto". Był to nasz jeden z pierwszych koncertów. Oczywiście nie mieliśmy żadnych napisanych piosenek poza "Valhallą" oraz "Phase 1 Fortification", więc głównie graliśmy covery. Nie pamiętam już, jakie zespoły coverowaliśmy i które utwory, ale spodobało nam się to, a ludzie pokochali mój głos, mój styl bycia. Po każdym koncercie zawsze zostawaliśmy dłużej w klubie, aby pogadać z naszymi fanami. Byli oczywiście tacy, którym się nie podobał nasz styl grania, ale większość ludzi była zachwycona.
Przerwał na chwilę opowieść, spoglądając w niebo. Przeczesał dłonią włosy, pozostawiając je w niedbale.
-Cameron zostawała za kulisami, nie chciało jej się wychodzić do ludzi. Mówiła, że przeszkadza jej smród potu i zmęczonych ciał. Dziwiłem się jej wytłumaczeniom, ale akceptowałem, bo kochałem ją. Była dla mnie jak poranne promienie słońca po długiej i ciemnej nocy, jak kropla deszczu na pustyni, jak tlen w wodzie. Była dla mnie wszystkim. Do takiego stopnia się uzależniłem, ze kiedy nie było jej przy mnie dłużej niż 24 h, stawałem się nerwowy, rozkojarzony, wszystko mnie denerwowało. A ona to wykorzystywała, jednak byłem zaślepiony i nie widziałem tego. Dzięki mnie występowała w różnych filmach, w serialach, stała się popularna. Kojarzysz może maskę? - spytał się mnie, a ja pokiwałam twierdząco głową. - Grała tam tą blondynkę. Ja byłem wniebowzięty, uważałem, że cudownie wyszła w tym filmie. Byłem głuchy na ludzi, którzy mówili "ona jest beznadziejna!". Zawsze ją broniłem.
Wiadomo, noce mieliśmy kolorowe, bujne. Wiesz, co mam na myśli - znowu pokiwałam twierdząco głową. - Nie chcę tutaj mówić o naszych wspólnych nocach, nie o to mi chodzi. Jakoś w 2000 roku zaczęła się gorzej czuć - wymiotowała cały czas, bolała ją głowa. Myślałem, że to zwykłe przeziębienie, więc nie przejąłem się tym tak bardzo. Pojechałem nagrywać materiał na płytę do Nowego Jorku, ona została w Los Angeles. Kiedy wróciłem, była na powrót zdrowa, zadowolona. Przeszły jej wymioty. Cieszyłem się, że dobrze się czuje. Och, jaki ja byłem głupi!
W tamtym roku kilka razy miewała takie stany, że się gorzej czuła, wymiotowała, a kiedy wyjeżdżałem (bądź ona wyjeżdżała - do mamy, do znajomej, na krótkie wakacje beze mnie), po powrocie była na powrót zdrowa. Tych przypadków nagłego złego samopoczucia wtedy było 4-5? Nie pamiętam za dobrze, nie miałem głowy do tego, aby o takich drobnostkach pamiętać.
Zaczęłam podejrzewać, co ostatecznie spowodowało rozpadnięcie się tak cudownego związku, i zrobiło mi się w tym momencie ogromnie żal Jareda. Nie przerwałam mu jednak, chciałam, żeby to z siebie wyrzucił, pozbył się tego ciężaru. Zastanawiałam się, czy byłam pierwszą osobą, o której on o tym mówi. Sądziłam, ze tak, że jeszcze przed nikim się nie otworzył. Było mi smutno, że przez tak długi czas musiał to w sobie dusić, musiał z tym żyć sam, bez niczyjej pomocy.
-Myślała, że była cwana, że wszystko dobrze robiła. Chowała przede mną ten sekret, była uważna. Jednak pewnego dnia się wydało. Wyjechałem w 2001 nagrywać ostatnie elementy na płytę. Zostawiłem ją rzygającą na lewo i prawo. Uwinęliśmy się szybciej niż sądziłem i pojawiłem się w domu 3 dni przed planowanym przyjazdem. Wszedłem zadowolony.
-Cameron, wróciłem! - krzyknąłem.
Odpowiedziała mi cisza. Sądziłem, że pewnie wybrała się na malutkie zakupy do pobliskiego sklepu. Bo ona lubiła jeść świeże owoce i warzywa. Wszedłem do pokoju, rozpakowałem się. Już miałem wychodzić, kiedy zauważyłem na biurku kartkę papieru. Taką najzwyklejszą.
-Nie idź tam, nie czytaj! - coś mi szeptało w mózgu.
Nie usłuchałem tego głosu. Bo przecież co moja ukochana mogła mieć do ukrycia przede mną? Chwyciłem kartkę papieru i poszedłem z nią do kuchni. Położyłem na blacie, zaparzyłem kawę, usiadłem przy blacie i wziąłem kartkę do ręki. Kiedy ujrzałem, co tam było, upuściłem zupełnie nieświadomie filiżankę na podłogę. Pękła w drobny mak, a ciecz rozlała się po podłodze, ja jednak miałem to w dupie. Był to najmniejszy problem. To, co ujrzałem na tej kartce, co przeczytałem... - głos Jareda zrobił się bezbarwny, suchy, jakby nie miał emocji, jednak oczy zrobiły się szklane. - siedziałem w bezruchu tam chyba kilka godzin. Usłyszałem, że drzwi do domu się otwierają i wchodzi przez nie Cameron, która weszła do kuchni. Na mój widok lekko się zdziwiła.
-Co ty tu robisz? Ale niespodzianka! - spytała się, maskując swoje zdziwienie ogromnym uśmiechem.
Nic nie powiedziała. Kartka leżała przede mną. Cameron popatrzyła na mnie z niezrozumieniem, czemu nie cieszę się na jej widok. Potem jej wzrok spoczął na kartce papieru, która leżała przede mną.
-Oh.. - wymsknęło jej się. Teraz była przerażona.
Patrzyłem się bez żadnego uczucia na nią. Było mi wszystko jedno. Poczułem ogromną pustkę. Jakby nagle zgasła ostatnia świeczka i zapanowały ogromne ciemności.
-Ile razy? - rzuciłem tylko bez emocji.
-Jared, nie patrz na to, to nie moje - kłamała bezczelnie Cameron. Wiedziała, że widziałem w nagłówku jej dane, imię, nazwisko, pesel, adres - wszystko.
-Ile razy? - powtórzyłem. Czułem, jak w moim sercu zaczyna rosnąć ból, żal, nienawiść do niej.
-Dzisiaj był szósty... - wyszeptała, spuszczając wzrok.
Krzyknąłem z bólu. Jak ona mogła mi to zrobić?! Jak mogła bez mojej wiedzy usunąć wszystkie ciąże, w jakich była?! Przecież wiedziała, że chciałem tego dziecka, pragnąłem! Niejednokrotnie poruszaliśmy ten temat, gdzie mówiłem jej, jak bardzo pragnę, wręcz pożądam dziecka. Ona zawsze mnie przytulała do siebie i mówiła, że przyjdzie na to czas, że będziemy mieć potomka. Chciałem być ojcem, odzywał się we mnie instynkt ojcostwa. Cameron wielokrotnie mówiła, że na razie nie może, bo ma problemy natury kobiecej. Nie wnikałem w to tylko dawałem pieniądze, żeby mogła się leczyć na chwilową bezpłodność u lekarzy. Wierzyłem, że jej coś dolega i nie może mieć dzieci, czekałem więc spokojnie, jak będzie zdrowa. A tu proszę. Nie jedno zabójstwo dziecka. Sześć... Sześć razy poszła do specjalnej kliniki, żeby pozbyć się mojego dziecka, moich genów, zamordować je. Wstałem i stanąłem przed nią.
-Jared, ja nie chciałam, zrobiłam to, bo... - wyciągnęła do mnie rękę, chcąc mnie dotknąć. Odtrąciłem ją.
-Wynoś się z mojego domu. - wyszeptałem, patrząc na nią z bólem w oczach. Tak bardzo mnie zraniła! Nie wiedziałem, że można aż tak dobitnie kogoś zranić. Zrozumiałem, że te wszystkie piękne chwile, czułe słówka, delikatne gesty były tylko przykrywką. Ona była ze mną tylko po to, żeby być sławnym, dopiero teraz do mnie to doszło. Nie chciała mieć dzieci, bo pewnie macierzyństwo zniszczyłoby jej dopiero co rozwijającą się karierę. Jak mogłem być tak zaślepiony?! Czemu dałem sobą tak pomiatać? Poczułem, jak moje ciało opanowuje nienawiść do tej kobiety, która stała przede mną.
-Jared, przepraszam... - wyszeptała.
Opuściłem głowę i powtórzyłem, żeby się wyniosła. Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem jej uderzyć, nadal ją kochałem. Ale po tym, co mi zrobiła...
W tym momencie Jared opuścił głowę na klatkę piersiową i załkał. Przysunęłam się do niego i znowu go mocno objęłam. Sama poczułam, że do oczów napływają mi łzy. Dawał tyle emocji swojemu głosowi, wkładał całe serce w swoją opowieść. Resztę Jared dokończył, mówiąc w moją koszulkę.
-Nie próbowała już się do mnie zbliżyć, tylko poszła na górę spakować swoje rzeczy. Wiedziała, że nie ma sensu o mnie walczyć. Ona i tak swoje osiągnęła - stała się sławna. Usiadłem z powrotem przy blacie. Na nim cały czas leżał wydruk z kliniki, gdzie była podana cena za wykonaną aborcję. Aborcję... Na moim dziecku... Wziąłem kartkę w ręce i przedarłem ją na tysiące maleńkich kawałeczków, wkładając w to jak najwięcej siły. Cameron bez żadnego pożegnania wyszła z domu, zostawiając mnie samą. Chwiejnym krokiem podniosłem się i ruszyłem w stronę barku. Z oczów płynęły mi łzy. Wyjąłem whisky i zacząłem pić z butelki, siedząc rozwalony na kanapie.
W takim stanie zastał mnie Shannon następnego dnia. Całą noc nie spałem, nie potrafiłem zasnąć.
-Cześć Jared, Cameron! - wpadł brat do domu.
-Nie wymawiaj jej imienia, to boli... - syknąłem do niego.
-Czemu? Co się stało? Gdzie się podziała? Jak ty wyglądasz? - Shannon się przeraził, kiedy mnie zauważył. Byłem nieumyty, nieogolony, miałem podpuchnięte oczy, na stole stały 3 opróżnione butelki.
-Odeszła - rzekłem beznamiętnym głosem.
-Tak po prostu?
-Tak.. - okłamałem go. Nie byłem gotowy powiedzieć tego mu, nie chciałem, żeby się rozeszło...
Shannon podszedł i po bratersku mnie przytulił. Rozpłakałem się w jego ramię.
Uspokoiłem się dopiero po kilku tygodniach. Dopiero wtedy ten ból przeszedł, mogłem choć trochę o niej zapomnieć w swojej muzyce, w tym, co gramy. Nadal się nie pogodziłem z tym, że zabiła nasze dzieci... Kiedy ją widzę, mam ochotę ją zabić, roztrzaskać jej głowę o chodnik i patrzeć, jak krew spływa po chodniku ale nie mogę, bo ją wciąż kocham. Tyle lat minęło, a moje uczucie do niej jeszcze nie zgasło.
Podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie. Płakałam i nie ukrywałam tego. Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie go po nim pogłaskałam, ścierając ślad po łzach.
-Jared, Boże.... - wyszeptałam.
On wziął moją dłoń, która była na policzku, i położył na swoim sercu.
-Mary, pomożesz mi? - zapytał się. - Pomożesz mi o niej zapomnieć? O tym, co mi zrobiła? Proszę, pomóż... - jego błaganie było rozpaczliwe, jakbym była jego ostatnią deską ratunku.
Nie powiedziałam nic tylko pochyliłam się nad nim i złożyłam delikatny pocałunek na jego wargach. Kiedy wróciłam do pierwotnej pozycji, Jared uśmiechnął się do mnie niepewnie. Widziałam w jego oczach jakby nadzieję, radość. Odwzajemniłam mu uśmiech.
-Pomogę Ci, postaram się - obiecałam mu.
Ten mnie do siebie mocno przytulił, głaszcząc mnie po głowie. Wstaliśmy i ruszyliśmy ku pubu, trzymając się za ręce.
____
Pisząc ten rozdział płakałam w duszy. Mam nadzieję że chociaż trochę on Was poruszył.
Pokażcie, że czytaliście i zostawcie jakieś piętno w postaci komentarza. Byłoby mi milo, uwierzcie. ;)
-Nie potrafię zapomnieć o niej. Myślenie o niej boli mnie tutaj - wskazał na klatkę piersiową, na serce. - Chcę zapomnieć, rozumiesz?! - wykrzyczał, a po jego policzkach poleciały łzy. Wyszarpnął swoją dłoń z mojej, zacisnął dłonie w pięści, odwrócił się i poszedł kilka kroków, po czym się zatrzymał i spojrzał gdzieś przed siebie.
Podeszłam do niego i przytuliłam go od tyłu. Splotłam swoje dłonie na jego klatce piersiowej. Oparłam swój policzek o jego ramię. Jared dotknął moich splecionych dłoni i rozplątał je. Chciałam zaprotestować, żeby nie uciekał ode mnie znowu, bo nie miałam siły się z nim użerać i gonić go po całym brzegu, ale ten nie puszczał moich dłoni. Usiadł na trawie, pociągając mnie za ręce, abym zrobiła to samo, więc usiadłam w siadzie skrzyżnym. Oparł głowę o moje ramię, wyciągając przed sobą nasze splecione dłonie. Przytuliłam się policzkiem do jego włosów. Objęliśmy się w pasie i tak siedzieliśmy, obserwując okolicę. Cisza wcale nas nie krępowała, wręcz przeciwnie, była taka przyjemna. Cieszyłam się, że go obejmuję, że jest tu ze mną. Czułam w swoim sercu taki wewnętrzny żar, ciepło jakby. Miałam ochotę pocałować Jareda mocno i namiętnie, ale nie, to chyba nie była odpowiednia chwila. Już wiedziałam, że zaczynam się pomału zakochiwać w tym mężczyźnie, a on swoim byciem sprawiał, że to odczucie było coraz silniejsze.
-Cameron, och, Cameron, czemu mi to zrobiłaś...? - powiedział cicho Jared.
-Pogłaskałam go po policzku delikatnie. On podniósł głowę i spojrzał na mnie, uśmiechając się blado.
-O co chodzi z Cameron? - nie wytrzymałam i w końcu się go zapytałam. Spojrzał na mnie swoimi smutnymi oczami.
-Cameron, och, Cameron.... - powtórzył, po czym westchnął głęboko. - Tak bardzo mnie zniszczyłaś! Co Tobą kierowało? Pycha? Chamstwo? Nienawiść do drugiego człowieka? Czy może po prostu kochałaś to robić, to było Twoim marzeniem? - znowu westchnął. - Cameron poznałem jeszcze w latach 90-tych, w tych pięknych czasach, kiedy technologia jeszcze nikomu nie była tak dobrze znana, więc ciężko się było wybić. Tak się złożyło, że byłem świeżo po premierze Requiem w kinie, kiedy ją tam ujrzałem - piękną wysoką blondynkę, która wokół siebie rozsiewała jakby aurę tajemniczości, szlachetności.
Głupi byłem, jeszcze szczeniakiem, a przekonany byłem, że ona jest tą jedyną, a dzięki swojej sławie w Requiem mogłem mieć każdą... Oślepiła swój charakter swoim wyglądem, wdziękiem. Jej czar na mnie podziałał, zakochałem się w niej. Miałem wcześniej kilka poważniejszych związków za sobą, ale byłem przekonany, że ona jest tą właściwą. Oczywiście nie od razu zaczęliśmy się spotykać, udawała niedostępną, więc musiałem się sporo wysilić, żeby była moją, żeby się z nią spotykać. W końcu się udało, ja byłem szczęśliwy, że ją mam w końcu przy sobie, tą piękną kobietę, a ona była szczęśliwa, że jestem sławny. Cameron wówczas była nikim, dosłownie. Ale to dzięki mnie wybiła się i świat ją poznał, wykorzystała moją sławę. Bywaliśmy czasami na okładkach gazet, ale się tym nie przejmowałem - ważne, że miałem ją.
Pewnego razu pojechaliśmy do San Diego razem z moim dopiero co założonym zespołem. Cameron oczywiście z nami - nigdy nie przegapiła okazji, gdzie mogłaby zalśnić jako "dziewczyna TEGO Jareda Leto". Był to nasz jeden z pierwszych koncertów. Oczywiście nie mieliśmy żadnych napisanych piosenek poza "Valhallą" oraz "Phase 1 Fortification", więc głównie graliśmy covery. Nie pamiętam już, jakie zespoły coverowaliśmy i które utwory, ale spodobało nam się to, a ludzie pokochali mój głos, mój styl bycia. Po każdym koncercie zawsze zostawaliśmy dłużej w klubie, aby pogadać z naszymi fanami. Byli oczywiście tacy, którym się nie podobał nasz styl grania, ale większość ludzi była zachwycona.
Przerwał na chwilę opowieść, spoglądając w niebo. Przeczesał dłonią włosy, pozostawiając je w niedbale.
-Cameron zostawała za kulisami, nie chciało jej się wychodzić do ludzi. Mówiła, że przeszkadza jej smród potu i zmęczonych ciał. Dziwiłem się jej wytłumaczeniom, ale akceptowałem, bo kochałem ją. Była dla mnie jak poranne promienie słońca po długiej i ciemnej nocy, jak kropla deszczu na pustyni, jak tlen w wodzie. Była dla mnie wszystkim. Do takiego stopnia się uzależniłem, ze kiedy nie było jej przy mnie dłużej niż 24 h, stawałem się nerwowy, rozkojarzony, wszystko mnie denerwowało. A ona to wykorzystywała, jednak byłem zaślepiony i nie widziałem tego. Dzięki mnie występowała w różnych filmach, w serialach, stała się popularna. Kojarzysz może maskę? - spytał się mnie, a ja pokiwałam twierdząco głową. - Grała tam tą blondynkę. Ja byłem wniebowzięty, uważałem, że cudownie wyszła w tym filmie. Byłem głuchy na ludzi, którzy mówili "ona jest beznadziejna!". Zawsze ją broniłem.
Wiadomo, noce mieliśmy kolorowe, bujne. Wiesz, co mam na myśli - znowu pokiwałam twierdząco głową. - Nie chcę tutaj mówić o naszych wspólnych nocach, nie o to mi chodzi. Jakoś w 2000 roku zaczęła się gorzej czuć - wymiotowała cały czas, bolała ją głowa. Myślałem, że to zwykłe przeziębienie, więc nie przejąłem się tym tak bardzo. Pojechałem nagrywać materiał na płytę do Nowego Jorku, ona została w Los Angeles. Kiedy wróciłem, była na powrót zdrowa, zadowolona. Przeszły jej wymioty. Cieszyłem się, że dobrze się czuje. Och, jaki ja byłem głupi!
W tamtym roku kilka razy miewała takie stany, że się gorzej czuła, wymiotowała, a kiedy wyjeżdżałem (bądź ona wyjeżdżała - do mamy, do znajomej, na krótkie wakacje beze mnie), po powrocie była na powrót zdrowa. Tych przypadków nagłego złego samopoczucia wtedy było 4-5? Nie pamiętam za dobrze, nie miałem głowy do tego, aby o takich drobnostkach pamiętać.
Zaczęłam podejrzewać, co ostatecznie spowodowało rozpadnięcie się tak cudownego związku, i zrobiło mi się w tym momencie ogromnie żal Jareda. Nie przerwałam mu jednak, chciałam, żeby to z siebie wyrzucił, pozbył się tego ciężaru. Zastanawiałam się, czy byłam pierwszą osobą, o której on o tym mówi. Sądziłam, ze tak, że jeszcze przed nikim się nie otworzył. Było mi smutno, że przez tak długi czas musiał to w sobie dusić, musiał z tym żyć sam, bez niczyjej pomocy.
-Myślała, że była cwana, że wszystko dobrze robiła. Chowała przede mną ten sekret, była uważna. Jednak pewnego dnia się wydało. Wyjechałem w 2001 nagrywać ostatnie elementy na płytę. Zostawiłem ją rzygającą na lewo i prawo. Uwinęliśmy się szybciej niż sądziłem i pojawiłem się w domu 3 dni przed planowanym przyjazdem. Wszedłem zadowolony.
-Cameron, wróciłem! - krzyknąłem.
Odpowiedziała mi cisza. Sądziłem, że pewnie wybrała się na malutkie zakupy do pobliskiego sklepu. Bo ona lubiła jeść świeże owoce i warzywa. Wszedłem do pokoju, rozpakowałem się. Już miałem wychodzić, kiedy zauważyłem na biurku kartkę papieru. Taką najzwyklejszą.
-Nie idź tam, nie czytaj! - coś mi szeptało w mózgu.
Nie usłuchałem tego głosu. Bo przecież co moja ukochana mogła mieć do ukrycia przede mną? Chwyciłem kartkę papieru i poszedłem z nią do kuchni. Położyłem na blacie, zaparzyłem kawę, usiadłem przy blacie i wziąłem kartkę do ręki. Kiedy ujrzałem, co tam było, upuściłem zupełnie nieświadomie filiżankę na podłogę. Pękła w drobny mak, a ciecz rozlała się po podłodze, ja jednak miałem to w dupie. Był to najmniejszy problem. To, co ujrzałem na tej kartce, co przeczytałem... - głos Jareda zrobił się bezbarwny, suchy, jakby nie miał emocji, jednak oczy zrobiły się szklane. - siedziałem w bezruchu tam chyba kilka godzin. Usłyszałem, że drzwi do domu się otwierają i wchodzi przez nie Cameron, która weszła do kuchni. Na mój widok lekko się zdziwiła.
-Co ty tu robisz? Ale niespodzianka! - spytała się, maskując swoje zdziwienie ogromnym uśmiechem.
Nic nie powiedziała. Kartka leżała przede mną. Cameron popatrzyła na mnie z niezrozumieniem, czemu nie cieszę się na jej widok. Potem jej wzrok spoczął na kartce papieru, która leżała przede mną.
-Oh.. - wymsknęło jej się. Teraz była przerażona.
Patrzyłem się bez żadnego uczucia na nią. Było mi wszystko jedno. Poczułem ogromną pustkę. Jakby nagle zgasła ostatnia świeczka i zapanowały ogromne ciemności.
-Ile razy? - rzuciłem tylko bez emocji.
-Jared, nie patrz na to, to nie moje - kłamała bezczelnie Cameron. Wiedziała, że widziałem w nagłówku jej dane, imię, nazwisko, pesel, adres - wszystko.
-Ile razy? - powtórzyłem. Czułem, jak w moim sercu zaczyna rosnąć ból, żal, nienawiść do niej.
-Dzisiaj był szósty... - wyszeptała, spuszczając wzrok.
Krzyknąłem z bólu. Jak ona mogła mi to zrobić?! Jak mogła bez mojej wiedzy usunąć wszystkie ciąże, w jakich była?! Przecież wiedziała, że chciałem tego dziecka, pragnąłem! Niejednokrotnie poruszaliśmy ten temat, gdzie mówiłem jej, jak bardzo pragnę, wręcz pożądam dziecka. Ona zawsze mnie przytulała do siebie i mówiła, że przyjdzie na to czas, że będziemy mieć potomka. Chciałem być ojcem, odzywał się we mnie instynkt ojcostwa. Cameron wielokrotnie mówiła, że na razie nie może, bo ma problemy natury kobiecej. Nie wnikałem w to tylko dawałem pieniądze, żeby mogła się leczyć na chwilową bezpłodność u lekarzy. Wierzyłem, że jej coś dolega i nie może mieć dzieci, czekałem więc spokojnie, jak będzie zdrowa. A tu proszę. Nie jedno zabójstwo dziecka. Sześć... Sześć razy poszła do specjalnej kliniki, żeby pozbyć się mojego dziecka, moich genów, zamordować je. Wstałem i stanąłem przed nią.
-Jared, ja nie chciałam, zrobiłam to, bo... - wyciągnęła do mnie rękę, chcąc mnie dotknąć. Odtrąciłem ją.
-Wynoś się z mojego domu. - wyszeptałem, patrząc na nią z bólem w oczach. Tak bardzo mnie zraniła! Nie wiedziałem, że można aż tak dobitnie kogoś zranić. Zrozumiałem, że te wszystkie piękne chwile, czułe słówka, delikatne gesty były tylko przykrywką. Ona była ze mną tylko po to, żeby być sławnym, dopiero teraz do mnie to doszło. Nie chciała mieć dzieci, bo pewnie macierzyństwo zniszczyłoby jej dopiero co rozwijającą się karierę. Jak mogłem być tak zaślepiony?! Czemu dałem sobą tak pomiatać? Poczułem, jak moje ciało opanowuje nienawiść do tej kobiety, która stała przede mną.
-Jared, przepraszam... - wyszeptała.
Opuściłem głowę i powtórzyłem, żeby się wyniosła. Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem jej uderzyć, nadal ją kochałem. Ale po tym, co mi zrobiła...
W tym momencie Jared opuścił głowę na klatkę piersiową i załkał. Przysunęłam się do niego i znowu go mocno objęłam. Sama poczułam, że do oczów napływają mi łzy. Dawał tyle emocji swojemu głosowi, wkładał całe serce w swoją opowieść. Resztę Jared dokończył, mówiąc w moją koszulkę.
-Nie próbowała już się do mnie zbliżyć, tylko poszła na górę spakować swoje rzeczy. Wiedziała, że nie ma sensu o mnie walczyć. Ona i tak swoje osiągnęła - stała się sławna. Usiadłem z powrotem przy blacie. Na nim cały czas leżał wydruk z kliniki, gdzie była podana cena za wykonaną aborcję. Aborcję... Na moim dziecku... Wziąłem kartkę w ręce i przedarłem ją na tysiące maleńkich kawałeczków, wkładając w to jak najwięcej siły. Cameron bez żadnego pożegnania wyszła z domu, zostawiając mnie samą. Chwiejnym krokiem podniosłem się i ruszyłem w stronę barku. Z oczów płynęły mi łzy. Wyjąłem whisky i zacząłem pić z butelki, siedząc rozwalony na kanapie.
W takim stanie zastał mnie Shannon następnego dnia. Całą noc nie spałem, nie potrafiłem zasnąć.
-Cześć Jared, Cameron! - wpadł brat do domu.
-Nie wymawiaj jej imienia, to boli... - syknąłem do niego.
-Czemu? Co się stało? Gdzie się podziała? Jak ty wyglądasz? - Shannon się przeraził, kiedy mnie zauważył. Byłem nieumyty, nieogolony, miałem podpuchnięte oczy, na stole stały 3 opróżnione butelki.
-Odeszła - rzekłem beznamiętnym głosem.
-Tak po prostu?
-Tak.. - okłamałem go. Nie byłem gotowy powiedzieć tego mu, nie chciałem, żeby się rozeszło...
Shannon podszedł i po bratersku mnie przytulił. Rozpłakałem się w jego ramię.
Uspokoiłem się dopiero po kilku tygodniach. Dopiero wtedy ten ból przeszedł, mogłem choć trochę o niej zapomnieć w swojej muzyce, w tym, co gramy. Nadal się nie pogodziłem z tym, że zabiła nasze dzieci... Kiedy ją widzę, mam ochotę ją zabić, roztrzaskać jej głowę o chodnik i patrzeć, jak krew spływa po chodniku ale nie mogę, bo ją wciąż kocham. Tyle lat minęło, a moje uczucie do niej jeszcze nie zgasło.
Podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie. Płakałam i nie ukrywałam tego. Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie go po nim pogłaskałam, ścierając ślad po łzach.
-Jared, Boże.... - wyszeptałam.
On wziął moją dłoń, która była na policzku, i położył na swoim sercu.
-Mary, pomożesz mi? - zapytał się. - Pomożesz mi o niej zapomnieć? O tym, co mi zrobiła? Proszę, pomóż... - jego błaganie było rozpaczliwe, jakbym była jego ostatnią deską ratunku.
Nie powiedziałam nic tylko pochyliłam się nad nim i złożyłam delikatny pocałunek na jego wargach. Kiedy wróciłam do pierwotnej pozycji, Jared uśmiechnął się do mnie niepewnie. Widziałam w jego oczach jakby nadzieję, radość. Odwzajemniłam mu uśmiech.
-Pomogę Ci, postaram się - obiecałam mu.
Ten mnie do siebie mocno przytulił, głaszcząc mnie po głowie. Wstaliśmy i ruszyliśmy ku pubu, trzymając się za ręce.
____
Pisząc ten rozdział płakałam w duszy. Mam nadzieję że chociaż trochę on Was poruszył.
Pokażcie, że czytaliście i zostawcie jakieś piętno w postaci komentarza. Byłoby mi milo, uwierzcie. ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)