wtorek, 19 listopada 2013

ROZDZIAŁ XI

Stanęłam na schodach przed hotelem. W moim mózgu panował  totalny chaos. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim sądzić. Nie chciałam być w kimś zakochana, nie byłam na to gotowa. Nie po tej sytuacji z Edwardem, dodatkowo fakt, że Jared był muzykiem, nie bardzo mi odpowiadał. Nie wierzyłam w związki na odległość, a na pewno nie pojadę za nimi w trasę koncertową, zwyczajnie ego nie chciałam. Ale ten pocałunek, to gorąco w podbrzuszu towarzyszące przy naprawdę miłych wspomnieniach...! Mary, stop. Jared był pijany, i to bardzo, jutro na pewno nie będzie pamiętał o całym dzisiejszym wydarzeniu.
Westchnęłam i weszłam do schroniska tylnymi drzwiami. Po cichutku, prawie że na palcach, wzięłam się po schodach i udałam się do swojego pokoju. Weszłam do niego, zrzuciłam kozaki, zdjęłam kurtkę, czapkę, szalik oraz rękawiczki i przygotowałam rzeczy na kąpiel. Założyłam gumowe klapki i ruszyłam w stronę łazienki. Z prysznica poleciała gorąca woda. Odświeżona i pachnąca wróciłam do pokoju. Odstawiłam rzeczy na miejsce i poszłam spać.

Dzisiaj ten dzień - dzień rozprawy sądowej.Miałam zobaczyć Edwarda. Bałam się tego spotkania, nie byłam pewna, czy wyjdę z sali spokojna, z kamienną twarzą.
Jared ze swoim zespołem wyjechał po tamtej pamiętnej nocy następnego dnia rano. Niie próbował mnie odnaleźć, nawiązać kontaktu, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nic z tego nie pamięta. Co prawda, było mi smutno, ale cieszyłam się, że mogę o nim zapomnieć, że nie utrudnił mi tego. Marsy wrócili do koncertowania, widocznie bracia się w końcu pogodzili i wyjaśnili sobie wszystko, co mnie ucieszyło.
Wstałam tego dnia wyjątkowo wcześnie, nie chciałam spóźnić się na rozprawę, która była planowana na 10 rano. Zegarek wskazywał godzinę 7. Poszłam do łazienki, coby się odświeżyć. Moje ciało znowu opanował stres oraz zdenerwowanie. "Wszystko będzie dobrze" powtarzałam sobie z uporem maniaka w myślach, chcąc uwierzyć w to, co myślę. Ubrałam się w moją jedyną czarną spódniczkę i białą koszulkę. Jakoś nigdy nie przepadałam za ubraniami tego typu, wolałam luźne spodnie oraz wygodni T-shirt. Poszłam do pralni i zdjęłam wyprane dzień wcześniej swoje rzeczy. Chwyciłam je zgrabnie i przeniosłam do swojego pokoju, gdzie zaczęłam ładnie składać i pakować do plecaka. Pachniały świeżością oraz liliowym płynem do płukania, moim ulubionym ze wszystkich płynów. Na szczęście proszek oraz płyn były w wyposażeniu schroniska, więc nie musiałam wydawać pieniędzy, których zasób ostatnio mocno się pomniejszył z powodu najprzeróżniejszych wydatków (zwłaszcza przy codziennych wieczornych odwiedzinach w klubie), dlatego zostało mi ledwie 20 $.Miałam nadzieję, że rozprawę wygram i dostanę pieniądze od razu, do ręki,w przeciwnym razie nie miałabym jak dojechać do Los Angeles. Spakowałam resztę rzeczy wierząc, że wszystko się uda i dam radę dzisiaj wyjechać do Los Angeles, po skończonej rozprawie sądowej. Czekała mnie przesiadka w San Francisco, gdzie miałam jechać ponad 12 godzin z 3 postojami na toaletę. Autobus odjeżdżał o 16 spod posterunku policji i kosztował 20$. Miałam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży i wygram dzisiaj tę sprawę z Edwarde, musiałam to wygrać!, abym mogła o nim zapomnieć oraz zacząć nowe życie.
Wyszłam na dwór. Śnieg przestał sypać dopiero wczoraj, więc wszędzie było go pełno. Lubiłam taką pogodę, w ogóle kochałam zimę, jej aurę, śnieg, tą biel na świecie... Wiedziałam, że im głębiej na południe będę podróżować tym coraz cieplej, a co za tym idzie, tym coraz mniej śniegu, dlatego tak łapczywie teraz rozglądałam się po okolicy. Zamiast iść po odśnieżonym chodniku, wolałam mozolną wędrówkę przez zaspy, coby się nacieszyć śniegiem przed ewentualnym dzisiejszym wyjazdem. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, ale miałam ich gdzieś, liczyła się chwila, ten moment, ta radość...
Pod budynkiem sądu byłam o 9:30. Weszłam do środka, gdzie uderzyło mnie gorąco. Szybko rozpięłam kurtkę i ściągnęłam czapkę i szalik.
-Och, Mary, już jesteś! Jak się czujesz, słonko? - dobiegł mnie głos Veronicy. Policjantka stała przed drzwiami do sali razem z Nicolette. Ich widok zupełnie mnie zaskoczył, nie mówiły mi o tym, że się tu pojawią. No w sumie powinny, były w kocu jedynymi jakimiś świadkami tego, co się działo już po gwałcie, dodatkowo miały informacje wynikające z badań bądź obserwacji. Nie zastanawiałam się w ogóle, kto będzie świadkiem, za bardzo się zgubiłam w tym czasie, w tym świecie.
-Dzień dobry, miło mi znowu panie ujrzeć! - wykrzyknęłam z niekłamanym entuzjazmem, ponieważ te kilka dni samotności zrobiły swoje. - Nie jest źle, bywało gorzej. Czy on już... jest? - pytanie prawie że wyszeptałam. Nie musiałam wymawiać jego imienia, one i tak wiedziały, o kogo chodzi.
-Tak, siedzi w środku - odpowiedziała mi Nicolette.
Odetchnęłam z ulgą. Nie muszę teraz się obawiać, że go spotkać wchodzącego do budynku, skoro już tam siedział.
Czas spędzony z kobietami minął mi naprawdę szybko. Nie spojrzałam się a już wskazówki zegara na ścianie wskazywały godzinę 10-a. Drzwi do sali otworzyły się. Stres, który na moment zniknął podczas rozmowy, wrócił do mnie z podwójną siłą. Znowu w brzuchu zaczęło mi z nerwów kłuć. Ciężkim krokiem weszłam do środka, za mną policjantka oraz lekarka. Starałam się nie patrzeć w tą stronę, gdzie siedzieli zwykle oskarżeni. W milczeniu i totalnej ciszy zajęłam miejsce w ławie. Po mojej lewej stronie usiadła Nicolette, zaś po prawej Veronica. Czułam się bezpiecznie w towarzystwie tych dwóch kobiet, to one mi towarzyszyły od początku. Nie było ze mną nikogo z mojej rodziny, ale to był mój świadomy wybór. Nie dzwoniłam do matki, żeby poinformować jej o zaistniałej sytuacji, nie odczuwałam takiej potrzeby, ponieważ wiedziałam, że zaraz zaczęłaby mnie wyzywać od kurw, dziwek i puszczalskich. W dupie miałaby prawdę, dla niej liczyło się tylko to, że dałam się wykorzystać jakiemuś facetowi. Miałaby gdzieś, że zostałam zgwałcona, skrzywdzona psychicznie i fizycznie. Pewnie jeszcze odważyłaby się zażądać ode mnie pieniędzy, które miałam dostać przy wygranej sprawie. Dlatego wolałam jej w to nie mieszać, pewnie teraz siedziała w mieszkaniu i piła. Brata też nie chciałam informować, na pewno miał dużo zmartwień w swoim życiu, niepotrzebna byłaby wiedza o mojej sytuacji. Sądziłam, że gdybym mu powiedziała, na pewno przyjechałby mnie tutaj, a na to nie mogłam pozwolić. Nie chciałam go wyrywać w tak pewnie ważnym dla niego momencie w życiu, wolałam go poinformować jak dotrę w końcu do LA.
-Proszę o powstanie! - zawołano.
Wstałam z resztą obecnych na sali. Nie było nikogo poza mną, moimi towarzyszkami, oskarżonego (nadal nie spojrzałam w jego stronę), 2 policjantów oraz sędziego, który właśnie wszedł do sali. Mężczyzna, siwe włosy, siwa broda, brązowe oczy, koło 60-tki. Ubrany był w czarną togę, na nosie miał niewielkie okulary w złotych oprawkach.
-Proszę usiąść. Rozpoczynam rozprawę numer 6277 (znajoma liczba, czyż nie? Może to znak, że wszystko się ułoży po mojej myśli...) w sprawie gwałtu na pani Mary Blood przez pana Edwarda Jonasa.
Odczytał z dokumentów, które wyjął z teczki, suchy opis wydarzeń (raczej same fakty) oraz wyniki pobranej spermy, że ta należy do Edwarda, i mojego "leczenia" u Nicolette.
-Proszę o głos poszkodowaną panią mary Blood.
Wstałam i udałam się na środek sali. W końcu nie wytrzymałam i spojrzałam na Edwarda. Wyglądał mizernie, jego włosy były w strasznym nieładzie, na twarzy pojawił się tygodniowy zarost. Miał podkrążone oczy, jakby nie mógł w nocy spać. Nie patrzył na mnie, wolał oglądać swoje paznokcie. Cała obserwacja trwała ułamek sekundy, ale ta chwila wystarczyła, aby sobie uświadomić, jak bardzo nienawidzę tego człowieka. Miałam ochotę podbiec do niego, wrzeszczeć, bić go, drapać, a nawet zabić, za to, co on mi zrobił, jakie szkody wyrządził mojej psychice. Powstrzymałam się przy pomocy paru głębokich wdechów i wydechów.
-Przypominam, że składanie fałszywych zeznań grozi kara pozbawienia wolności. Proszę o pańską wersję wydarzeń - poinformował mnie sędzia.
Nienawiść do Edwarda była w tym momencie we mnie tak ogromna, że nie miałam problemu z dokładnym opisaniem zdarzeń. W moim głosie było mnóstwo nienawiści, jadu, ale także smutku i rozgoryczenia. Nadal nie potrafiłam się pogodzić z tym, że to akurat mnie spotkało, że muszę z tym żyć do śmierci. Po zdaniu relacji usiadłam na swoim miejscu. Głos zabrała najpierw Veronica, następnie Nicolette. Mówiły głównie o faktach, rzeczach, które wydarzyły się, kiedy wpadłam w ich ręce, więc wyłączyłam się na moment, odpłynęłam w swoje senne marzenia.
-Proszę oskarżonego Edwarda Jasona o głos - powiedział sędzia po przemówieniu obu kobiet.
Edward wstał, usłyszałam, jak odsuwa krzesło. Nie chciałam patrzeć na niego, więc swój wzrok wbiłam w podłogę. Nastawiłam jednak uszy, byłam ciekawa, co ma na swoją obronę.
-Nie będę kłamał. Przyznaję się, zgwałciłem Mary, i nie żałuję tego! Niezła jest z niej dziwka, chętnie zrobiłbym to jeszcze raz. Miała taką wilgotną i fajną cipkę, tak cudownie było się w niej zanurzyć... - zaśmiał się.
Zaniemówiłam w szoku. Nie wiedziałam, że można powiedzieć takie słowa, i to jeszcze podczas rozprawy sądowej! Całe jego przemówienie tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że Edward miał problemy ze swoją głową. Poczułam się upokorzona, zrobiło mi się strasznie wstyd. Z oczu zaczęły skapywać mi ogromne łzy. Nie wygrałam z Edwardem, pozwoliłam dać upust emocjom i się popłakać. Sędzia coś krzyczał do Edwarda, ten się śmiał dalej, a ja szlochałam. Veronica objęła mnie mocno. W końcu popłynęły ostatnie łzy, opanowałam się. Nie wiedziałam, że słowa mają tak ogromną moc ranienia. Na sali było już cicho. W końcu sędzia odchrząknął. Spojrzałam na niego.
-Rozprawa numer 6277. Oskarżony Eward Jason za gwałt na Mary Blood został skazany 10 lat pozbawienia wolności oraz zadośćuczynienia w postaci pieniężnej w wysokości 5000$. Dodatkowo za wulgarny język w obecności sądu do poszkodowanej sąd nałożył karę w wysokości 10000$ na Edwarda Jasona, pieniądze zostaną przekazane poszkodowanej. Zamykam rozprawę 6277.
Kiedy sędzia wyszedł, natychmiast skierowałam się ku wyjściu. Po chwili dogoniły mnie kobiety.
-Trzymaj pieniądze, od razu wpłacił określoną sumę - wcisnęła mi w dłoń torebkę z pieniędzmi Veronica.
-Dziękuję za wszystko, za to, że byłyście przy mnie dzisiaj... - powiedziałam, mocno przytulając Nicolette i Veronicę.
-Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała się mnie lekarka.
-Wpłacę pieniądze na konto i jadę do LA, do brata! - w końcu zdobyłam się na uśmiech, uświadamiając sobie, że niedługo zobaczę mojego ukochanego braciszka.
-To jest już koniec! Możesz zacząć wszystko od nowa! - dodawała mi otuchy Veronica.
-Wiem. Dziękuję jeszcze raz.. Do zobaczenia! - rzuciłam i opuściłam budynek.
Z radością w sercu ruszyłam do banku, gdzie wpłaciłam 19000$, a następnie udałam się do schroniska. Rozprawa trwała ponad 4 godziny! Byłam zdziwiona, bo nie odczuwałam tego, że tak szybko czas leciał. Weszłam do pokoju, chwyciłam swój ogromny plecak, nałożyłam go na plecy, zakluczyłam drzwi i zeszłam na dół, gdzie zostawiłam klucze i się z wszystkimi pożegnałam. Pod posterunkiem znalazłam się o 15:45. Autobus do San Francisco już czekał. Weszłam do środka.
-Dzień dobry, gdzie pani jedzie? - przywitał mnie kierowca.
-Poproszę do San Francisco.
20$ się należy.
Dałam mu odliczoną sumę pieniędzy po czym wyszłam na chwilę przed autokar i otworzyłam lukę bagażową, żeby tam zostawić swój cały dobytek. Oczywiście telefon i portfel schowałam w kieszeniach dżinsów. Weszłam z powrotem do pojazdu i zajęłam miejsce na samym tyle, przy oknie. Wzięłam wcześniej wyjętą poduszkę i koc, podłożyłam pod głowę poduszkę, zdjęłam kurtkę i okryłam się kocem. W autobusie nie było zbyt zimno, ale lubiłam, kiedy było mi ciepło. Na szczęście mało osób wybierało się do San Francisco, dzięki temu mogłam zrzucić buty i rozłożyć się wygodnie na dwóch fotelach. Autobus ruszył. Książkę również wypakowałam, więc teraz włączyłam sobie światło nad sobą i zajęłam się czytaniem.
Po 4-godzinnej podróży nastąpił pierwszy postój. Szybko założyłam buty oraz kurtkę i wyszłam na dwór. Staliśmy przy jakiejś stacji benzynowej. Tutaj, w tym rejonie, było o wiele mniej śniegu niż w Portland, i było ciut cieplej, ale wiał zimny wiatr, co powodował chłód. Nie wiedziałam, obok jakiej miejscowości znajdujemy się, miałam to gdzieś, chciałam tylko jak najszybciej odnaleźć się w LA.
-Przerwa trwa 15 minut! - rzucił za mną kierowca.
Szybko udałam się do stacji, gdzie weszłam. Przywitało mnie ciepło, jak zwykle. Udałam się do toalety, która była bezpłatna. Na szczęście nie było żadnej kolejki, więc bez problemu załatwiłam się. Potem podeszłam do kasy.
-Dzień dobry, co podać? - zapytał się pracownik.
-Poproszę duży kubek kawy oraz.... - sięgnęłam po 4 batoniki, które znajdowały się tuż przy kasie - te batoniki.
-Razem będzie 4$.
Zapłaciłam. Z parującym kubkiem pełnym kawy oraz słodkościami wróciłam do autokaru. Kierowca, u którego kupiłam bilety, szedł na fotele w pierwszym rzędzie, a jego miejsce zastąpił 2 kierowca. Zatankowali autobus, zapłacili za paliwo i mogliśmy dalej jechać.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła 21. Włożyłam słuchawki w uszy, odpaliłam Marsów i zasnęłam.
Cała podróż do San Francisco odbyła się bez wielkich przygód. Mieliśmy jeszcze dwa postoje, przy których za każdym razem szłam do toalety i kupowałam kawę oraz jakieś słodkości. Kierowcy również co postój zamieniali się miejscami. Cieszyło mnie, że połączenie między Portland a SF było bezpośrednie, że nie musieliśmy się nigdzie zatrzymywać po drodze w celu zabrania ewentualnych pasażerów. Na miejscu byliśmy po 4-ej. Zaspana usiadłam na fotelu, wciągnęłam buty, założyłam kurtkę, złożyłam koc, wzięłam swoje manatki z fotela i wyszłam na dwór po bagaż. Mimo porannej godziny było dość ciepło, więc szybko rozpięłam kurtkę. Spakowałam książkę, koc i poduszkę po czym podziękowałam kierowcom za podróż i ruszyłam przed siebie. W porównaniu do Portlandu SF było ogromnym i pięknym miastem. Mimo tak wczesnej godziny było sporo aut na drodze oraz ludzi na chodnikach. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Westchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie, wśród ogromnych wieżowców i hoteli. Tu było zupełnie inaczej niż w Forks - prawie żadnej zieleni, wszędzie tylko sama blacha i stal. Mimo to podobało mi się tutaj, było coś magicznego, co przyciągało moją uwagę. Pewnie na przedmieściach była zieleń, ja jednak znajdowałam się w samym centrum.
Moją uwagę przykuł niewielki budynek z czerwonej cegły, tak bardzo niewidoczny wśród prawie że drapaczy chmur. Na szyldzie widniał napis "Motel Iguana". Wstąpiłam tam, modląc się, żeby nie było drogo. Co prawda nie byłam zmęczona, ale chciałam odpocząć przed zwiedzeniem miasta. Chciałam dzisiaj jeszcze wyjechać do LA, taki był mój plan, ale po zobaczeniu tego miasta przesunę wyjazd chyba na następny dzień. Nie chciałam nie skorzystać z okazji! Weszłam do budynku. Recepcja była otwarta.
-Dzień dobry, ile kosztuje wynajęcie pokoju na dwie noce, tzn dzisiejsza, co trwa, plus ta następna? - zapytałam się.
-50$ - nie jest źle, myślałam, że będzie dużo gorzej. Wyjęłam banknot z portfela i odebrałam klucze.
Na szczęście mój pokój mieścił się na parterze, więc nie miałam daleko do przejścia. Po otworzeniu drzwi cicho zagwizdałam. Moim oczom ukazał się przytulny błękitny pokój, którego okna były skierowane na pięknie oświetlony Golden Gate Bridge. Co prawda, był on daleko na horyzoncie, ale był widoczny dzięki swojemu cudownemu oświetleniu. Łóżko miałam pod oknem, co mnie niesamowicie cieszyło. Wyjęłam rzeczy potrzebne do spania oraz szybkiej kąpieli i udałam się do łazienki, która była w pokoju. Mile zaskoczył mnie widok nie prysznica lecz wanny. Postanowiłam z niej skorzystać następnym razem, gdyż teraz byłam zbyt zmęczona na relaksującą kąpiel, dlatego wzięłam węża prysznicowego i w wannie wzięłam szybki prysznic, jakkolwiek to brzmi. Założyłam piżamę na siebie, rozczesałam mokre włosy, rozwiesiłam ręcznik na poręczy łóżka i poszłam spać.
Obudziło mnie słońce wpadające przez niezasłonięte okno. Zapomniałam zasłonić okna.. nie, nie zapomniałam, po prostu chciałam zasnąć przy wpatrywaniu się w most. Była godzina 12. Poczułam, ze na dworze jest ciepło, więc schowałam zimową kurtkę i wyciągnęłam jesienny czerwony płaszczyk, do tego czarne spodnie, sweterek, czarna bokserka oraz czerwone botki na lekkim obcasie. Tak wystrojona wyszłam zwiedzać to miasto. Najpierw skierowałam się do baru, gdyż głód dawał o sobie znać, i zamówiłam wegański makaron z sosem szpinakowym. Podejrzewałam, że pewnie się porzygam po pierwszym gryzie, ale lubiłam eksperymentować. Zdziwiłam się, kiedy jedzenie smakowało całkiem... normalnie. Z apetytem zjadłam, zapłaciłam i wyszłam na ruchliwą ulicę. Wszyscy ludzie się spieszyli do pracy, do domu, do znajomych, nikt nie zatrzymał się na chwilę, aby podumać nad życiem. Po przejściu paru przecznic zauważyłam na afiszu ogłoszeniowym wielki plakat promujący koncert Marsów, który dziwnym zbiegiem okoliczności odbywał się dzisiaj. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chciałam wykorzystać swój przywilej zobaczenia się z Marsami za darmo oraz mieć okazję odsłuchania tego zespołu na żywo. Koncert odbywał się w jakimś klubie, który był niedaleko mojego miejsca zatrzymania się na nocleg.
Kiedy wracałam do siebie, aby móc się przebrać i odświeżyć przed koncertem, pod sklepem muzycznym siedział mężczyzna w wieku 30 lat, który grał na gitarze. Po jego wyglądzie i ubiorze mogłam stwierdzić, że jest biednym człowiekiem. Nie miał żadnej czapki na napiwki, po prostu siedział i grał. Zatrzymałam się na chwilę i pomimo hałasu panującego na ulicy zdołałam usłyszeć, jak gra "Fade to Black" Metalliki. Uśmiechnęłam się pod nosem, to była jedna z moich ulubionych piosenek. Po skończonej piosence zaczęłam bić brawo. Ludzie mijający mnie popatrzyli na mnie, jakbym co najmniej uciekła z szpitala psychiatrycznego, ale ja miałam to gdzieś, dalej klaskałam. Do muzyka dobiegł dźwięk mojego klaskania. Podniósł głowę i się uśmiechnął, a ja zamarłam. Przecież to nie był byle jaki żebrak tylko James Hetfield we własnej osobie! Skinął do mnie palcem, żebym do niego podeszła, więc to zrobiłam.
-Jesteś pierwszą osobą, która się zatrzymała i posłuchała, co gram, a siedzę tutaj od 3 godzin. Gratuluję zauważania tak drobnych przyjemności w tym ogromnym mieście.
-Tak właściwie to nie jestem stąd, pochodzę z Forks a zmierzam ku Los Angeles, do brata. - uśmiechnęłam się. - Pięknie pan to zagrał! Aż dziwne, że ludzie się nie zatrzymali, przecież to było mistrzowskie!
-Dzisiaj gramy koncert tutaj, gdzie wyprzedały się wszystkie bilety, a kosztowały one niemało, bo tak sobie organizator zażyczył, na co wpływu nie miałem... Dlatego chciałem przeeksperymentować zwykłych ludzi, i proszę, po 3 godzinach w końcu mi się udało! - zaśmiał się. - Jak się nazywasz? Ja się chyba nie muszę przedstawiać.
-Mary Blood jestem.
-Chcesz iść na nasz koncert?
-Przecież bilety się wyprzedały, niby jak... - moją wypowiedź przerwał wybuch śmiechu Jamesa.
-Przecież to ja jestem głównym muzykiem, myślisz, że nie umiem takich rzeczy załatwić?
Zarumieniłam się z powodu mojej tak żenującej głupoty.
-Chcesz iść? Bo musiałbym zadzwonić do menagera coby dorobił jeszcze jedną vip-owską opaskę oraz badge.. - puścił do mnie oczko.
Mimo że chciałam iść na koncert Marsów, Metallica stała jednak wyżej niż oni, więc zgodziłam się bez żadnego wahania, wiedząc, że na Marsów mogę jeszcze niejeden raz pójść za darmo, a taka okazja jak darmowe wejście na Metallikę pewnie nigdy nie będzie miała okazji się powtórzyć.
James powiedział, żebym stawiła się o godzinie 18 pod jego hotelem, skąd razem pojedziemy do tej areny, w którym Metallica miała zagrać koncert. Podziękowałam mu gorąco i się udałam w kierunku motelu. Jak odchodziłam, James chował już gitarę do futerału i odchodził przez nikogo niezauważony. Jak znalazłam się w pokoju, to szybko poszłam do łazienki, odkręciłam kurki kranu i zaczęłam napełniać wannę wodą, zaś ja gorączkowo próbowałam skompletować jakiś strój. W końcu naszykowałam sobie koszulkę Metalliki, którą kupiłam jakieś 10 minut przed wejściem do motelu, czerwone spodnie, czarne botki oraz skórzaną kurtkę. Nadal się dziwiłam, jak zdołałam to wszystko upchnąć w plecaku, w końcu tyle tych ciuchów miałam że mała głowa! Weszłam do wanny i w końcu się zrelaksowałam, rozluźniłam napięte mięśnie. Kochałam te chwile, kiedy miałam okazję zanurzyć się w wannie i móc zapomnieć o całym bożym świecie, o otaczającej mnie rzeczywistości, codzienności, trudnych sprawach i chwilach. W końcu niechętnie wygramoliłam się z tej ciepłej oazy, wytarłam się ręcznikiem, wklepałam w siebie liliowy (a jakże by inaczej!) balsam do ciała i się ubrałam w czarną bieliznę, po czym tanecznym ruchem przeniosłam się do pokoju, gdzie dokończyłam ubieranie się.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła 17, więc spakowałam potrzebne rzeczy do małej czarnej torebki i wyszłam z motelu, gdzie udałam się pod wskazany adres, czyli do hotelu Hetfielda i jego zespołu. Słońce zaczęło pomału znikać na zachodzie. Na ulice padały ostatnie promienie słońca, co nadawało magicznej aury tajemniczości. Chyba wiem, gdzie będę mieszkała... Chyba że Los Angeles zaskoczy mnie jeszcze bardziej, w co wątpiłam, bo je widziałam, aczkolwiek nie miałam okazji się rozejrzeć po nim dobrze.
Przed 18 stałam już pod hotelem. Kiedy podeszłam pod główne wejście, własnie z budynku wychodził James.
-O, witaj, Mary! Chłopaki, poznajcie tą dziewczynę, o której Wam dzisiaj mówiłem, że jako jedyna zwróciła na mnie uwagę w tym szalonym tłumie! - rzucił Hetfield do reszty swojego zespołu. Ci uśmiechnęli się do mnie. Przywitaliśmy się, poznaliśmy, po czym wsiedliśmy do tourbusa Metalliki. Jako że jechał z nami ich menager, od razu dostałam to, co miałam dostać - badge oraz bransoletkę. Chłopaki żartowali, śmiali się, jedli, pili - w ogóle nie było po nich widać faktu, że zaraz mieli stanąć przed kilkunastotysięczną publiką i dać show. Pewnie tak często to robili, że się w końcu przyzwyczaili. Cieszyłam się, że przez krótką chwilę mogłam być tą cząstką szalonego zespołu tak bardzo znanego i lubianego na całym świecie. Nadal do mnie nie docierało moje szczęście, że tu jestem, śmieję się z nimi. W końcu podjechaliśmy pod arenę.
_________
Wow, przeszłam chyba samą siebie jeśli o długość chodzi. Mam nadzieję, że za taką ilość dostanę prezent w postaci przynajmniej 5 komentarzy. ;)

6 komentarzy:

  1. Masz dobre pióro :3 Blog spodobał mi się, zaczynam czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny ;) Jak zwykle zresztą. Już nie mogę się doczekać co będzie dalej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu musisz nas tak torturować? Ja już chcę nowy rozdział! Świetnie piszesz i muszę przyznać, że chcę pisać jak ty *.* Czekam na więcej...jeśli nie będzie w ciągu 24 godzin, radziłabym uważać :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie będzie, brak weny na dzień dzisiejszy, wezmę na jutrzejsze wykłady kartkę, długopis i się wezmę za pisanie, na pewno nasmaruję tego porządnie :D

      Usuń
  4. "Ludzie mijający mnie popatrzyli na mnie"... X D
    Może "Ludzie, którzy przechodzili obok patrzyli..."
    Świetny rozdział! CHCĘ WIĘCEJ! OMNOMNOM! *O*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczaki, ona ma coś zajebiste szczęście, że wpada to na Marsów, a tu jedzie już tourbusem Metalliki, hmmm ... ciekawie, ale I like it! ^^



    http://one-touch-of-heaven.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń