-O co kurwa chodzi? Co to jest? - rzuciłam pytanie w przestrzeń.
Przyjrzałam się papierowi bliżej. Kiedy odczytałam, co jest napisane drobnym druczkiem, nie chciało mi się wierzyć. Właśnie trzymałam w łapach bilet, który umożliwiał mi darmowe wejście na każdy koncert tego zespołu! Zaśmiałam się. Nie znam żadnych piosenek tego zespołu, nie jestem ich fanką, a tu proszę, mogę iść na każdy koncert podczas trasy promowania drugiej płyty! Włożyłam CD do discmana, wcisnęłam słuchawki na uszy i zaczęłam słuchać to, co Jared Leto wraz ze swoim zespołem stworzył. Pierwszy utwór - Attack - przypadł mi do gustu. Nie chciałam wyrokować albumu po jednej piosence, więc wstrzymałam swoją krytykę bądź pochwały aż do ostatniego utworu, czyli Hunter. Ściągnęłam słuchawki. Byłam lekko roztrzęsiona, ale nie powaliła mnie muzyka na kolana. Miała w sobie to coś (zwłaszcza The Kill), ale mistrzostwem dla mnie nie były. Może zmienię zdanie po przesłuchaniu 1-ej płyty. Wiem, robiłam źle, nie zaczynając słuchania chronologicznie, ale cóż, nie będę się z tego powodu zabijała. Zmieniłam płyty i wróciłam do leżenia na łóżku i gapienia się w sufit.
Zdjęłam słuchawki. Cóż, ta płyta była ostrzejsza i tak jakby bardziej mroczna niż poprzednia. Miała w sobie to coś, czego brakowało mi w ABL. Spojrzałam na zegarek. Rety, było już po 17-ej! Nagle znowu poczułam w żołądku ten znienawidzony stres, te kłucie w dolnej partii brzucha. Odłożyłam sprzęt na szafkę, ubrałam się w ciepłe ciuchy, owinęłam się szalikiem, nałożyłam na głowę moją ukochaną niebieską wełnianą czapkę i znowu wyszłam na ten ziąb, na dwór. Na dworze było już ciemno, a latarnie zaczynały bić blaskiem swojego wewnętrznego światła.
Po 10 minutach znalazłam się na miejscu. W poczekalni nikogo nie było, a za rejestracją siedziała młoda dziewczyna.
-Dzień dobry, w czym pomóc? - zapytała się, widząc mnie.
-Ja do pani doktor Nicolette, od pani Veronicy przyszłam.
-Proszę się tam udać, pani doktor jest wolna.
Ruszyłam korytarzem, który przemierzałam 24 godziny temu. Napięcie i stres z każdym krokiem rosło we mnie, aż zaczęłam się bać, że zanim dojdę do drzwi to eksploduję z emocji. Jednak tak się nie stało, gdy zapukałam.
-Proszę! - odpowiedział mi głos Nicolette.
Uchyliłam drzwi i nieśmiało weszłam do środka. Wszystko było bez zmian oprócz faktu, że teraz świeciły się szpitalne światła u sufitu.
-Witaj, Mary! Pewnie w sprawie wyników przyszłaś?
Nie byłam w stanie otworzyć ust, więc tylko przytaknęłam głową. A co, jeśli będę chora? Czyżbym tak właśnie miała umrzeć - na zakaźną chorobę? Nie chciałam tego, bardzo tego nie chciałam. Podświadomość mi szeptała, że moje życie potoczy się zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażam, ale nie miałam pojęcia, czy w znaczeniu pozytywnym czy wręcz negatywnym.
-Usiądź sobie, ja zaraz poszukam Twoich badań, gdzieś tu są... - pochyliła się do szuflady, a ja sztywnym krokiem podeszłam do krzesła i ciężko na nie opadłam.
Szukanie dokumentów trwało parę sekund, ale dla mnie były to najgorsze sekundy w moim życiu, które niesamowicie się ciągnęły, jakby jedna sekunda była jedną godzinę. Przez ten krótki czas przeszły mi przez myśl wszystkie najczarniejsze scenariusze, co będzie, jeśli jednak jestem czymś zarażona, czy będę dalej żyła, czy ludzie mnie nie odtrącą, czy samą siebie dam radę zaakceptować... W końcu Nicolette podniosła się znad szuflady i położyła przed sobą teczkę, na której widniały moje wszystkie dane osobowe. Szybciej, otwórz to i wydaj ten wyrok!, poganiałam ją w myślach. Chciałam a zarazem nie chciałam wiedzieć.
-Więc, droga Mary..... - zagryzłam wargę z nerwów. Czemu nie mogła mi od razu powiedzieć, tylko tak specjalnie to przedłużała?! Nicolette jeszcze raz zerknęła w papiery. - Jesteś całkowicie zdrowa, poza niskim poziomem cukru w organizmie nic Ci nie dolega.
Poczułam, że opada mi kamień z serca, a moje wnętrzności zostały wypuszczone na wolność. Będę dalej żyła, póki co nie jestem na nic zakaźnego i nieuleczalnego chora! Miałam ochotę płakać, śmiać się, tańczyć i bawić się. Powstrzymałam się tylko do lekkiego uśmiechu na twarzy. Schwyciłam papiery w drżące dłonie, podziękowałam doktor za dobre nowiny, pożegnałam się z nią i wyszłam na dwór. Nie chciałam iść od razu do siebie, do schroniska, więc swoje kroki skierowałam do pobliskiej kawiarni, którą wypatrzyłam podczas przechadzki po mieście.
Weszłam do lokalu, gdzie było bardzo ciepło. Szybko zdjęłam grubą kurtkę, szalik oraz czapkę i podeszłam do lady.
-Dzień dobry, co podać? - spytała się mnie blondynka w białym uniformie.
-Poproszę gorącą mocną czekoladę.
Dziewczyna poszła zrobić napój, a ja rozejrzałam się po lokalu. Przy oknach stały stoliki do kawy, przy których znajdowały się czarne krzesła. Przy stoliku mogły zasiąść dwie osoby, w głębi lokalu dopiero znajdowały się stoliki dla większej ilości osób, przy których stały dwuosobowe skórzane czarne kanapy. Na każdym stoliku stał pojemnik z sześciankami cukru o szczypcami do nabierania tego pokarmu.
-Pani czekolada - przywołał mnie z powrotem do lady głos sprzedawczyni.
Wzięłam trunek, podziękowałam za niego i ruszyłam ku siedzeniu przy oknach. Wybrałam stolik stojący mniej więcej pośrodku rządku podokiennym, i zajęłam krzesło. Rzeczy przewiesiłam przez oparcie siedzenia. Nabrałam szczypcami 2 kostki cukru, które wrzuciłam do napoju. Wzięłam długą łyżkę i zaczęłam energicznie mieszać, coby mieć pewność, ze cukier całkowicie się rozpuścił. Spojrzałam za okno. Zaczął spytać śnieg. Wszystko wydawało mi się być piękne, zwłaszcza że wiedziałam, że jeszcze nie umrę, że będę żyła bez żadnej choroby, nieskazitelna, czysta (o ile osoba po gwałcie może mówić o sobie, że jest czysta). Wszystko było tak piękne, ale ciągle były wspomnienia, których nie dało się wymazać, zlikwidować, wspomnienia niedawnego przecież gwałtu, które pewnie miały mi towarzyszyć do końca życia. Jedyną opcją było pogodzenie się z nimi, zaakceptowanie je, nie chciałam przecież pogrążyć się w depresji, w psychicznym dołku. Mimo to na każdego mężczyznę mijanego dzisiaj na ulicy patrzyłam z lekką odrazą, obawą, lękiem, strachem, przerażeniem - same negatywne emocje.
Zaczęłam się zastanawiać, czy aby próba odnalezienia ojca to dobry pomysł - skoro tak reagowałam na obcych facetów, mijają ich 5 metrów od siebie, jak miałam się zachować podczas spotkania z ojcem podczas tak długiego niewidzenia się? O bracie nic nie wspominałam, bo wiedziałam, że jego to się bać na pewno nie będę - w końcu to on mnie wychował i pokazał, jak żyć. Do niego nie miałam żadnego wewnętrznego wstrętu.
Jako że moje zadumanie trwało ponad godzinę, ogarnęłam się, ubrałam swoje nakrycie i poszłam zapłacić za czekoladę, po czym znowu wyszłam na dwór. Z nieba spadały duże płatki śniegu, a okolica była już pod grubą warstwą świeżego białego puchu. Brnąc przez niewielkie zaspy po 5 minutach byłam w schronisku, gdzie zjadłam na szybko obiad, wzięłam prysznic i zakopałam się w pościeli z książką w dłoniach. Powieść tak bardzo mnie wciągnęła, że światło zgasiłam grubo po północy.
Następny dzień rozpoczął się tak samo jak poprzedni z tym wyjątkiem, że nie było już tego stresu i napięcia. Byłam wolnym człowiekiem nie licząc ciążącej na mnie rozprawy sądowej oczywiście. Po śniadaniu wróciłam na górę, założyłam słuchawki na uszy i kontynuowałam przerwaną w nocy książkę.
Koło 15 skończyłam czytać, więc wybrałam się do miasta z zamiarem ponownego odwiedzenia antykwariatu i zakupienia kolejnych części powieści. Nie wiedzieć czemu złoty bilet na koncert schowałam do kieszeni kurtki - tak mi mówiła intuicja, że mam to właśnie zrobić.
-Witam panienkę! Już przeczytana książka? - przywitała mnie sprzedawczyni.
-Oczywiście, wciągnęła mnie niesamowicie! Czy mogę prosić o pozostałe wszystkie części?
-Nie ma sprawy, zaraz Ci poszukam i dam!
Po kilku minutach wróciła do mnie ze stosem książek, które były kontynuacją "Gry Endera".
-Ile za to wszystko? - zapytałam się, zerkając do portfela. Wciąż jakimś cudem miałam 80$, chociaż sama nie wiem jak to się stało, że tyle zaoszczędziłam.
-10$, kiedyś trzeba się pozbyć tych książek - uśmiechnęła się do mnie. - Wierzę, że trafiają do odpowiednich rąk, które je nie zniszczą.
-Na pewno o nie zadbam! - obiecałam kobiecie, wyciągając odliczoną kwotę pieniędzy i kładąc ją na ladzie.
-I to mnie cieszy! Do zobaczenia kiedyś tam! - pożegnała mnie, jak wychodziłam ze sklepu.
Zostawiłam książki w schronisku, zjadłam posiłek i udałam się do pobliskiego baru. Miałam ochotę trochę zabalować dnia dzisiejszego, bo na kontynuowanie czytania nie miałam siły chwilowo - jeszcze się nie oswoiłam z zakończeniem powieści. Nie chciałam się upić, chciałam tylko móc zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, o problemach, o życiu... No dobrze, chciałam się upić, ale w tej sytuacji chyba mi wolno, czyż nie? Weszłam do lokalu, gdzie pomału zaczynali się zbierać ludzie - w końcu było już po 20. Nie wiem, kiedy mi czas zleciał dzisiejszego dnia, ale to dobrze dla mnie, nie musiałam o tym wszystkim myśleć.
-Setkę poproszę - rzuciłam do barmana, kiedy zostawiłam rzeczy w szatni i usiadłam przy barze.
-Się robi! - rzucił barman i wziął się za szykowanie mi drinka.
Postawił przede mną kieliszek, więc go chwyciłam i od razu opróżniłam. Poczułam ten znajomy smak, to ciepło rozchodzące się po całym ciele towarzyszące mi przy każdym łyku trunku wieloprocentowego. Otrząsnęłam się i spojrzałam na boki. Ludzie siedzieli i gadali między sobą, tylko ja siedziałam jak ten odludek, samotnik.
_________________
Jedno malutkie pytanie - chcecie dłuższe części? Jak dłuższe, to wiadomo, rzadziej będę publikowała, ale będzie więcej do czytania.
Odpowiedzieć możecie na fejsie, twitterze, a najlepiej to tutaj by było.
chceeeeemy więcej tego cudownego opowiadania, które jest zupełnie inne niż wszystkie! *.* a co do części, to pisz jak Ci jest wygodnie, przeczytam wszystko :D
OdpowiedzUsuńTeraz mogę skomentować :D Uff, jest zdrowa i to jest najważniejsze :) No ja czekam na następny rozdział :) Kocham to opowiadanie! ♥ @Marelajn
OdpowiedzUsuńFajne słowa używasz, które od razu rzucają mi się w oczy, np "coby", "trunku" w odniesieniu do gorącej czekolady, "pokarm"... ;D
OdpowiedzUsuńDochodzę do X rozdziałuu!!!! ;D
http://one-touch-of-heaven.blogspot.com/