Miałam niespokojny sen, którego na szczęście po przebudzeniu nie pamiętałam, jednak było faktem, że byłam cała zlana potem. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 7-a. Zza zasłon delikatnie świeciło słońce. Tylko w wczesnych godzinach można było spodziewać się promyków słońca, w dzień albo padało albo mżyło albo po prostu całe niebo było w ciężkich chmurach. Dlatego najbardziej lubiłam poranki, wtedy do mojego serca wpadała nadzieja, a życie stawało się przyjemniejsze.
Nie leżąc dłużej w przepoconej pościeli wykopałam się z kołdry i ruszyłam do łazienki w celu codziennego odświeżenia się po śnie. Namoczyłam twarz lodowatą wodą, wytarłam mocno o szorstki ręcznik, następne nałożyłam na nią nawilżający krem. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Zobaczyłam swojego sobowtóra o zarumienionych policzkach, głębokich zielonych oczach, zgrabnym nosie. Włosy miałam w okropnym nieładzie, więc sięgnęłam po szczotkę i zaczęłam pewnymi ruchami je rozczesywać. Włosy miały to do tego, że naturalnie lekko mi się falowały, co dodawało mojemu wyglądowi trochę tajemniczości. Nigdy nie uważałam się za wybitnie piękną osobę, ale akceptowałam się, lubiłam w sobie prawie wszystko, i miałam gdzieś opinie ludzi. Koleżanki próbowały mnie wysłać na konkurs piękności, ale wiedziałam, że z patyczkowatymi blondi nie miałam żadnych szans. Moje ciało było lekko umięśnione, a tłuszcz osiadł się tam, gdzie powinien być - na piersiach. Czasami miewałam kompleksy na temat swojego biustu, przeszkadzał mi w sporcie. Nie był on duży co prawda, ale mimo wszystko przyciągał wzrok facetów. Poznany wczoraj Jared nie był wyjątkiem, widziałam, jak zerkał ukradkiem na mój biust, mimo że nie miałam dekoltu. Faceci myślą, że dziewczyny nie zauważą tych potajemnych spojrzeń. Gówno prawda, po prostu nie każda dziewczyna zwraca za każdym razem uwagę. Mnie się podobało, kiedy patrzyli mi się na piersi. Wiem, miałam inny sposób myślenia i zachowania niż otaczające mnie społeczeństwo, ale mnie to nie przeszkadzało. Lubiłam być inna.
Wróciłam do pokoju i wyjęłam z plecaka ubrania, które od razu na siebie założyłam - czarne spodnie, błękitny sweterek i czarne adidasy. Wpakowałam niedbale pidżamę do torby i wyszłam na korytarz. Wiedziałam, że sąsiadów z naprzeciwka już nie będzie, ale tliła się we mnie malutka nadzieja, że może zaspali i zaraz spotkam ich na korytarzu, jak w biegu znoszą swoje walizki i torby do korytarza... Niestety nadzieja matką głupich, więc powoli zeszłam na dół, do pomieszczenia, gdzie wczoraj w tak dziwnych okolicznościach poznałam Jareda. Usiadłam przy barze i zamówiłam sobie na śniadanie jajko sadzone.
Spożywając pierwszy poranny posiłek myślałam o Leto. Czułam się dziwnie, kiedy oczyma wyobraźni ukazywał mi się on. Jego oczy były tak błękitne, tak głębokie, że miało się wrażenie, iż patrzy przez Twoja duszę, ciało jak rentgen, że utrzymując z nim dłuższy niż 10-sekundowy kontakt wzrokowy miało się wrażenie, iż odkrywał całą osobowość, wszystkie kłamstewka, błędy, radości, tajemnice. To spojrzenie jednocześnie odpychało i przyciągało. Miałam wrażenie, ze sporo ludzi ulega jego wzrokowi i robiło to, co on powiedział, cokolwiek by to było.
Skończyłam jeść śniadanie i wróciłam do swojego pokoju. Usiadłam na skraju łóżka i zaczęłam się zastanawiać, co robić. Do matki wiedziałam, że nie wrócę, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chciałam znaleźć sobie pracę, ale to by znaczyło, że ona by mnie znalazła i na pewno zrobiłaby taką awanturę, że szef wylałby mnie od razu.
-Raz się żyję, jadę do ojca! - krzyknęłam do pustych ścian pokoju. Chwyciłam plecak, rzuciłam go na łóżko, poszłam do łazienki, porwałam wszystkie moje kosmetyki, które zaniosłam do plecaka. Poprawiłam pościel, zarzuciłam plecak na szyję i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju, zakluczając za sobą drzwi. Zeszłam radosnym krokiem po schodach i znalazłam się przed ladą na korytarzu, gdzie stała Bella.
-Jedziesz już? - zapytała się, kiedy zauważyła, że się do niej zbliżam.
-Tak, nie ma co tu robić, a szkoda kasy.. - właśnie sobie uświadomiłam w tym momencie, że nie mam zupełnie pojęcia, gdzie w obecnej chwili znajduje się ojciec. Cóż, będę musiała potruć dupę bratu i mu się zwalić na jedną, dwie noce na chatę. Miałam nadzieję, że nie wywali mnie. Nie powinien, w końcu to mój brat był.
-I gdzie się wybierasz?
-Do Los Angeles, nie wiem, za co pojadę, ale muszę się tam znaleźć, mam dość mieszkania tutaj, w tej dziurze, z tą wiedźmą.
-Gdzie najpierw chcesz się dostać? Może Ci pomogę.
Podumałam chwilę, przypominając sobie geografię.
-Do Portlandu - odrzekłam w końcu.
-O, to mam dla Ciebie dobrą nowinę! - ucieszyła się Bella. - Edward jedzie dzisiaj tam zaopatrzyć się w naboje na zwierzęta.
Edward był starszym bratem Belli i nikt go nie lubił, ba, wszyscy się go trochę bali. W jego oczach często można było zobaczyć obłęd. Chodził potargany, w długich włosach, miał za długie, wystające ze spodni koszule. Na głowie nosił starą, wyblakłą czapkę z daszkiem. Krążyły plotki, że kiedyś przyłapano go na gwałceniu trupa sarny. Ciarki mnie przechodziły na myśl, ze miałabym z nim jechać taki kawał, z drugiej strony jednak bardzo zależało mi na zaoszczędzeniu każdego grosza, więc chcąc nie chcąc, odpowiedziałam:
-O, dobrze słyszeć, chętnie się z nim zabiorę!
-Przedzwonię do niego, na pewno się ucieszy na myśl, że będzie miał z kimś porozmawiać - rzuciła podekscytowana Bella.
Ona jako jedyna osoba nie bała się swojego brata, uważała go za super człowieka. Kiedy rozeszła się ta plota o zoofilii, zbagatelizowała ją, wzięła nawet w obronę swojego brata. No ale to była rodzina, więc ją po części rozumiałam, czego inni nie byli w stanie zrobić.
-Zgodził się! Za 5 minut będzie pod hotelem - zaświergotała radośnie po 2 minutach cichej rozmowy z bratem.
-Świetnie, dzięki! - rzuciłam sztucznie z wymalowanym uśmiechem na twarzy. Położyłam klucz na ladzie i podziękowałam za noc, po czym wyszłam na dwór, na świeże powietrze.
Zaczął narastać niepokój we mnie. Z każdą upływającą sekundą miałam wrażenie, że to był zły pomysł, ze powinnam była dotrzeć do Portland na własną rękę. Ale już za późno było na zmianę decyzji, gdyż na horyzoncie pojawił się zielony jeep, którego właścicielem był Edward. Stałam jak wmurowana, nie byłam w stanie się ruszyć choćby na cal.
Auto zahamowało z ostrym piskiem słów. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wyszedł z pojazdu mężczyzna, lat koło 30, wysoki )mierzył ponad 2 metry). Jego długie włosy, które dawno nie widziały grzebienia, opadały na ciemnozieloną zimową kurtkę. Miał spodnie moro oraz ciężkie, czarne buty na grubej podeszwie oraz swój nieodłączny element - czerwoną, wyblakłą czapkę z daszkiem. Drgnęłam niespokojnie.
-Gotowa do podróży? - burknął na mój widok nieprzyjemnie. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy, bałam się tego spojrzenia szaleńcy.
-Tak - odpowiedziałam z przerażeniem w głosie. Coraz mniej mi się podobał ten pomysł, coraz bardziej chciałam uciekać, odnaleźć się gdzieś jak najdalej od tego człowieka.
-To wsiadaj, nie mam za wiele czasu - nie był przyjaźnie wobec mnie nastawiony, wyczuwało się z jego głosu wrogość.
Bez słowa podeszłam do auta i szarpnęłam za zimną klamkę. Wrzuciłam plecak na tył pojazdu i usiadłam z przodu. Po chwili za kierowcą usiadł Edward. Ruszył gwałtownie, na szczęście zdążyłam już zapiąć pasy, więc nie przeturlałam się po całym samochodzie. Złapałam dłońmi siedzenia i kurczowo się go trzymałam, nie chcąc dotknąć mężczyzny. Bałam się, że dotknięcie spowoduje, ze zacznę krzyczeć, wrzeszczeć, piszczeć. Nie wiem, skąd to przekonanie, ale nie chciałam tego potwierdzić bądź zaprzeczyć, dlatego na każdym ostrym zakręcie walczyłam z grawitacją, żeby zostać na swoim miejscu.
Po 2 godzinach znaleźliśmy się w Aberdeen. Przez całą podróż moje mięśnie były mocno napięte, a sama byłam tak mocno przestraszona i pełna złych objawów, że zapomniałam, iż tutaj Jared z zespołem mieli mieć dzisiaj koncert. miasto było prawie całkowicie opustoszałe, gdzieniegdzie przejechały pojedyncze samochody. Cały czas między mną a Edwardem było kłopotliwe milczenie, widziałam tylko katem oka, że co jakiś czas na mnie zerkał niespokojnym gestem, jeśli tak to można nazwać to jego zachowanie.
W końcu fakt, że podróż przebiegała w stałym rytmie, a mój mózg był wyczerpany ciągłym czuwaniem, zdrzemnęłam się, nie wiedząc, że to robię. Nagle poczułam, że ktoś mnie szarpie. Otworzyłam szeroko oczy i zauważyłam, że już nie jedziemy, tylko stoimy na poboczu przy lesie, przed autem był znak "Castle Rock", czyli byliśmy niedaleko miejsca docelowego. Znowu poczułam mocne szarpnięcie z prawej strony.
-Wysiadaj, suko! - krzyknął na mnie Edward.
____
Zacznie się teraz to, na co czekałam (poza scenami z Jaredem oczywiście). Wybaczcie, ze tak krótkie, ale chciałam skończyć w odpowiednim momencie nieodpowiedniego momentu. Część V jest już w trakcie pisania, jak pójdzie dobrze to w ciągu tygodnia powinna się ukazać.
"[...] kiedyś przyłapano go na gwałceniu trupa sarny" HAHAHAHHAHAHA SERIO?! x
OdpowiedzUsuńXDDD Ten teks wygrał wszystko :D No po tym tekście Edwarda z tą suką, jestem jeszcze bardziej ciekawa co się wydarzy :3 no obyś V dodała jak najszybciej :3 @Let_Me_Fuck_You
Ooo coraz ciekawiej się dzieje :o Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuń