Tak, powiedziałam to zdanie. To, co dotychczas wydawało mi się nierealne, stało się faktem, rzeczywistością. Znowu miałam ochotę się rozpłakać, ale zacisnęłam zęby i nie pozwoliłam się ponieść emocjom.
-Proszę chwilę poczekać, przyjdę z funkcjonariuszką... - powiedział zmieszany policjant, po czym wycofał się i zniknął w drzwiach za nim.
Rzuciłam plecak na podłogę i ciężko opadłam na drewniane krzesło. Chciałam się zamknąć w sobie, odpłynąć, zapomnieć o tym wszystkim, ale póki co nie mogłam sobie na to pozwolić. Zapomnę jak ten gwałciciel będzie siedział już za kratkami, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że nie dam rady, że zawsze będę pamiętała. Podejrzewałam, że przez to, co się wydarzyło, będę patrzyła na mężczyzn z obawami, będę się każdego bała, nienawidziła. Wiedziałam, że przez kilka miesięcy nie dam rady się z nikim związać, nie byłam na to gotowa, mój stan psychiczny na to nie pozwalał.
Usłyszałam cichy stukot obcasów, więc podniosłam głowę. Korytarzem szła policjantka w średnim wieku. Miała brązowe włosy upięte w kok, a za okularami przypatrywały mi się bystre, brązowe oczy. Na twarzy miała prawie że niewidoczne zmarszczki, pewnie dobre geny miała po przodkach, że pomimo średniego wieku prawie w ogóle nie posiadała zmarszczek.
-Dzień dobry - powiedziała miłym, serdecznym głosem. - Czy mogłaby pani wziąć swoje rzeczy, aby przejść do pokoju obok?
-Nie ma sprawy - zarzuciłam plecak na plecy i poszłam za kobietą w stronę drzwi, do których udał się policjant po nią.
Weszłyśmy do kolejnego korytarza, a następnie do pokoju, który był za drugimi drzwiami po prawej stronie holu. Pomieszczenie było małe, ale bardzo przytulne. Pośrodku znajdował się stół, pod ścianą, obok drzwi, była brązowa sofa, a pod oknem stał wygodny brązowy fotel do kompletu. Z boku był kredens, na którym znajdował się czajnik, kubki oraz kawa i herbata. Okna zasłaniały schludne firanki. Na stole leżał niewielki obrusik, na którym stał wazon z sztucznymi kwiatami.
-Proszę, usiądź na kanapie - uśmiechnęła się do mnie lekko policjanta.
Usiadłam. Ona usiadła naprzeciwko, na fotelu. Położyłam plecak obok kanapy.
-Nazywam się Veronica, mów mi po imieniu - przedstawiła się.
-Dziękuję. Ja jestem Mary.
-Więc co się właściwie stało? Opowiedz ze szczegółami, to ważne. Pozwól, że wyjmę dyktafon i nagram tą rozmowę, dobrze? - powiedziała, stawiając na stole niewielkie urządzenie służące do rejestrowania rozmów.
-Nie ma sprawy - zgodziłam się i zaczęłam swoją opowieść.
Opowiedziałam wszystko ze szczegółami. Mówiłam bezbarwnym tonem, czułam się, jakby mnie tak naprawdę tutaj nie było, jakbym była obca we własnym ciele. Wzrok głównie miałam skierowany na kolana, czasami tylko zerkałam na Veronicę, która za każdym razem lekko się do mnie uśmiechała, dając jakby odwagi, abym dalej mówiła. Podczas tych krótkich spojrzeń na nią zauważyłam, że nie jest niczym zdzwiona ani zszokowana - pewnie już sporo takich zgłoszeń przyjęła. Wtedy też dotarło do mnie, że gwałty to częsty przypadek, a my, sądząc, że przecież nas to nigdy nie spotka, nie chronimy się przed nim. W jakim ja błędzie byłam, wsiadając do auta Edwarda, że nic mi się nie stanie! Już prędzej myślałam, że mnie zabije, ale żeby zgwałcić? Na chwilę przerwałam opowiadanie, coby trochę ochłonąć.
-Naleję Ci wody, chcesz? - zaproponowała Veronica.
-Bardzo chętnie.
Podeszła do kredensu, wzięła kubek, nalała do niego wody i wróciła do mnie, stawiając naczynie przede mną. Podziękowałam, chwyciłam szklankę w obie ręce i powoli przełknęłam kilka łyków. Dopiero teraz zorientowałam się, że od rana niczego nie piłam i nie jadłam, mimo to nie odczuwałam głodu, a pragnienie właśnie zaspokoiłam. Odstawiłam pusty kubek na stół i kontynuowałam opowiadanie.
Kiedy skończyłam, kobieta wyłączyła dyktafon i schowała go do torebki.
-Dziękuję, tyle nam wystarczy. Rzadko mamy takie przypadki, kiedy poszkodowana tak opisowo nam wszystko opowiada - poinformowała mnie.
-Mam dobrą pamięć, a wątpię, żeby akurat to wydarzenie wymazało mi się z pamięci.
-Rozumiem Cię doskonale, sama byłam parę razy zgwałcona, w dzieciństwie..
Spojrzałam na nią. Nie sądziłam, że Veronica, która na mnie patrzyła jakby matczynym wzrokiem, miała tak koszmarne dzieciństwo. Nie wyglądała na taką.
-Widzisz, jestem dobrym przypadkiem na to, że pomimo tak traumatycznych przejść można sobie ułożyć życie. Jestem matką 2 dzieci, mam kochającego męża, a w przyszłym roku przyjdzie na świat pierwszy wnuczek, Harry.
-Gratuluję - uśmiechnęłam się po raz pierwszy tego dnia. Może jest nadzieja, ze moje dalsze życie ma jednak sens?
-Dziękuję. Pozwól, że Cię zabiorę teraz do przychodni obok komisariatu.
-Po co?
-Wiesz, trzeba pobrać próbki spermy, skoro mówisz, że nadal masz ją na udach.
Zarumieniłam się lekko, że zadałam tak głupie pytanie. Nie odpowiedziałam tylko kiwnęłam głową, że rozumiem. Wstałam, założyłam plecak i wyszłam razem z Veronicą na podwórze. Przeszłyśmy szybkim krokiem 20 metrów i znalazłyśmy się na tyłach przychodni lekarskiej. Kobieta stanęła przed białymi drzwiami i zapukała.
-Proszę! - odpowiedziała jakaś kobieta, która znajdowała się w gabinecie.
Veronica otworzyła drzwi i weszłyśmy do pomieszczenia. Od razu poznałam, że trafiłam do gabinetu ginekologicznego, gdyż za zasłoną stało krzesło do badań. Po prawej stronie było biurko, za którym siedziała młoda kobieta, około 30 lat miała. Blond włosy były upięte w kok. Nosiła biały fartuch lekarski oraz szpitalne buty. Była mała i bardzo zgrabna, co sprawiło, że bardzo mi się spodobała.
-Witaj, Veronico, kolejny gwałt? - zapytała się, spoglądając na mnie smutnie.
-Tak, Nicolette, kolejna ofiara. Ja już nie wiem co robić, aby chociaż trochę je zminimalizować. A one tylko wzrastają! - westchnęła policjantka.
-Jak masz na imię? - zwróciła się do mnie lekarka.
-Mary.
-Więc, droga Mary, idź tam za parawan proszę i rozbierz się od pasa w dół, jak będziesz gotowa to zawołaj mnie.
_____
Mam mniej więcej zarys, co będzie się działo przez cały pobyt Mary w Los Angeles (jakieś 20-30 rozdziałów planuję na ten wątek, może wyjdzie mniej, może więcej, nie wiem, okaże się jak zacznę pisać). I naprawdę prosiłabym o czytelników o jakieś komentarze, sugestie, cokolwiek, to wiele znaczy dla pisarza. Nie zajmie wam to dużo czasu, a mnie będzie motywowało do dalszego pisania i częstszego dodawania nowych rozdziałów.
Może ten rozdział nie jest jakiś ekstra, ale musiał być, nie mogłam od razu przeskoczyć do LA ;) Nic się nie dzieje, teraz będą głównie tego typu rozdziały, kiedy żadna akcja nie będzie się toczyła, mam nadzieję, że jednak nie opuścicie mnie z nudów.
sobota, 26 października 2013
środa, 23 października 2013
ROZDZIAŁ V
Przeraziłam się. Czego on ode mnie chciał?! Postawiłam mu się, łapiąc się mocniej dłońmi fotela.
-Nie szarp się, bo się połamiesz cała - uśmiechnął się brudno pod nosem.
Wzięłam głęboki oddech, aby krzyknąć. Edward to zauważył i zasłonił mi usta swoją wielką dłonią.
-Nie warto, nikt nie usłyszy, to jest prawdziwe zadupie.
-Co ty chcesz ze mną zrobić? - udało mi się coś wymamroczeć spod jego dłoni, która śmierdziała olejem.
Nie odpowiedział tylko znowu się chytrze uśmiechnął i sięgnął mi do zapięcia od pasa, aby go odpiąć. Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłam zareagować. Następnie chwycił mnie brutalnie w nadgarstkach i wyszarpnął, prawie wywlekł na pobocze, gdzie leżała gruba warstwa śniegu.
-Puszczaj mnie! Zostaw mnie! - wydarłam się na całe gardło.
Edward kopnął mnie mocno w brzuch. Zawyłam z bólu, przez chwilę widziałam tylko ciemność.
-Jeszcze raz krzykniesz - pogroził - a tak Cię pokopię, że nie będziesz w stanie chodzić.
Natychmiast zamilkłam. Wiedziałam, co chce ze mną zrobić. Nie godziłam się na to, nie chciałam tego, ale nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Wolałam zacisnąć zęby i się dać a potem złożyć doniesienie na niego na posterunku policji niż walczyć i móc prawdopodobnie w tym starciu stracić życie. Wolałam być bez emocji, jak kłoda, coby nie był zadowolony, aby nie poczuł, że jestem człowiekiem tylko drewnianą bezużyteczną kłodą.
Edward gwałtownie ściągnął mi spodnie z majtkami do kolan, po czym rozpiął swój rozporek wysunął swojego penisa na zewnątrz, który już był w erekcji. Zanim odpłynęłam myślami do czarnej dziury, obliczyłam sobie, czy wypadają mi dni płodne. Na szczęście nie, bo okres mi się zbliżał lada chwila. Przynajmniej wiedziałam, że nie będę miała dziecka z tym gwałcicielem. Rzucił się na mnie, na moje ciało, i wszedł we mnie ostro i boleśnie. Syknęłam głośno z bólu, po czym zacisnęłam zęby, zamknęłam oczy i odleciałam, moje ciało było bez duszy, było roślinką.
Ocknęłam się, kiedy było już po wszystkim. Edward zapinał rozporek. Na jego twarzy był uśmieszek zadowolenia, ale kiedy spojrzałam mu w oczy, zauważyłam jakby rozgoryczenie, żal. Czyli nie dało mu satysfakcji to, co zrobił.
-Ubieraj się, jedziemy dalej, nie mam czasu - warknął.
Chciałam mu odpyskować, ale powstrzymałam się. Pochwa bardzo mocno mnie bolała, jakby ją ktoś rozrywał na żywca. Na udach czułam resztę jego spermy. Z obrzydzeniem wzięłam trochę śniegu i wytarłam delikatnie uda, po czym odrzuciłam "zużyty" śnieg i wzięłam nową garść, którą przyłożyłam lekko do pochwy. Poczułam natychmiastową ulgę. Może nie była ona wielka, ale liczyło się wszystko, każde ukojenie bólu.
Wstałam na nogi i podciągnęłam sobie dolną część garderoby. Spuściłam głowę i weszłam do auta. Było mi wszystko jedno, co teraz ze mną zrobi. Zostałam upokorzona, straciłam jakby cząstkę samej siebie. We mnie nastała pustka, byłam całkowicie wyparta emocji. Dobrze, że nie byłam dziewicą, że w przeszłości miałam chłopaka, z którym często razem uprawialiśmy seks, dzięki czemu nie miałam dzisiaj aż tak okropnej blokady, która wzmożyłaby tylko ból.
Edward zachichotał i ruszył w dalszą podróż. Co czułam do niego? Ogromną nienawiść. Miałam ochotę teraz mu rozbić głowę o kierownicę auta, jednak wolałam zachować zimną krew. Dobrze, że nie zmyłam całkowicie tej spermy z ud, będę miała teraz dowód, że mnie zgwałcił, że dopuścił się do takiego czynu. Spuściłam głowę i przez resztę drogi obserwowałam swoje paznokcie, niezdolna do samodzielnej egzystencji.
Dojechaliśmy do Portland. Mężczyzna zatrzymał się przy poczcie głównej.
-Wysiadaj, dalej Cię nie zawiozę. Podobasz mi się... - wyszeptał i wyciągnął do mnie rękę, którą chciał przyłożyć do policzka i mnie pogłaskać.
Nie wytrzymałam nerwowo i ugryzłam go w dłoń. Wyszarpnął ją gwałtownie i uderzył mnie otwartą dłonią w policzek tak mocno, że moja głowa znalazła się na szybie po stronie pasażera.
-Ja Ci tyle dałem, a Ty mnie tak traktujesz. Wypierdalaj stąd, już! - wrzasnął na mnie.
Chwyciłam ramiączko od plecaka, otworzyłam na oścież drzwi i z palącym policzkiem wybiegłam wręcz z auta, po czym rzuciłam się biegiem ze strachu przed tym człowiekiem do budynku poczty. Kiedy już byłam na schodach, odwróciłam się. Na szczęście auta już nie było przy krawężniku, zobaczyłam, jak odjeżdża w siną dal, przed siebie.
Usiadłam na schodach i się popłakałam. Nie dałam rady emocjonalnie dłużej trzymać łez, dalej być zimna, twarda, harda. Nie wiedziałam, że moje przeczucia się potwierdzą, iz ta podróż może być błędem. Bardzo żałowałam, że przystałam na propozycję Belli i dałam się tak nikczemnie wykorzystać jej bratu. Owszem, mogłam walczyć, nie dopuścić do tej sytuacji, ale z opowieści koleżanek, które zostały zgwałcone, wiedziałam, że lepiej być po prostu nikim, wtedy to nie daje takiej siły i energii gwałcicielowi. Zawsze jak słuchałam takich opowieści, robiło mi się zimno gdzieś tam, w brzuchu, ale sądziłam, że mnie nigdy to nie spotka. No bo czemu miałoby tak być? Nie byłam odrzutkiem społeczeństwa, miałam jakieś tam pieniądze, dom, nie byłam uzależniona od narkotyków ani alkoholu. Los jednak potrafi nam sprawić najprzeróżniejsze niespodzianki.
Po kilku minutach otarłam ostatnie łzy i ciężko wstałam ze schodów, rozglądając się po okolicy. Obok budynku poczty zauważyłam po lewej stronie budynek z czerwonej cegły, na którym była informacja, że tutaj znajduje się posterunek policji. Zeszłam więc ze schodów i po nieodśnieżonym chodniku po niedawnych pewnie opadach śniegu poszłam tam, do budynku. Szarpnęłam za drzwi i znalazłam się w jasnym okrągłym holu. Było tutaj przyjemnie ciepło, więc rozpięłam kurtkę. Rozejrzałam się. Przede mną były schody prowadzące na górę, a za schodami znajdował się drugi korytarz, w który się skierowałam. Miałam nadzieję, że pomogą mi tutaj, wysłuchają mnie i złapią tego gwałciciela.
Po przejściu paru kroków znalazłam się w jasnobłękitnym pomieszczeniu, gdzie stało biurko, a przy biurku siedział młody funkcjonariusz policji. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazłam, to zainteresowałabym się mężczyzną, który był wysoki, dobrze zbudowany, miał brązowe oczy i blond włosy niedbale ułożone, co dodawało mu atrakcyjności. W dzisiejszej sytuacji jednak nienawidziłam wszystkich mężczyzn, ktokolwiek to był.
-Dzień dobry, pani w jakiej sprawie? Pewnie bójka rodzinna? - uśmiechnął się do mnie. Nie odwzajemniłam mu tego uśmiechu, rzuciłam mu tylko zimne spojrzenie.
-Ja w sprawie ataku na mnie - odpowiedziałam bezbarwnie.
-Co się stało? - przeszedł do urzędowego tonu widząc, że nie ma szans u mnie.
-Zostałam zgwałcona.
____
Przepraszam, to moja pierwsza scena pisania gwałtu, seksu i w ogóle, więc idealna nie jest. Nie wiem, czy jestem z tego fragmentu zadowolona, mam mieszanie odczucia co do niego, że coś źle tu jest, coś nie pasuje. Mam nadzieję że wam się spodoba i nie zniechęci do dalszego czytania i obserwowania blogu.
PS: Nie wiem, zacznijcie obserwować ten blog bądź mojego tt czy też fejsa, bo nie nadążam, kto czytał a kto nie.
PS1: Mile widziane komentarze pod spodem, chciałabym znać wasze zdanie na temat tej części.
-Nie szarp się, bo się połamiesz cała - uśmiechnął się brudno pod nosem.
Wzięłam głęboki oddech, aby krzyknąć. Edward to zauważył i zasłonił mi usta swoją wielką dłonią.
-Nie warto, nikt nie usłyszy, to jest prawdziwe zadupie.
-Co ty chcesz ze mną zrobić? - udało mi się coś wymamroczeć spod jego dłoni, która śmierdziała olejem.
Nie odpowiedział tylko znowu się chytrze uśmiechnął i sięgnął mi do zapięcia od pasa, aby go odpiąć. Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłam zareagować. Następnie chwycił mnie brutalnie w nadgarstkach i wyszarpnął, prawie wywlekł na pobocze, gdzie leżała gruba warstwa śniegu.
-Puszczaj mnie! Zostaw mnie! - wydarłam się na całe gardło.
Edward kopnął mnie mocno w brzuch. Zawyłam z bólu, przez chwilę widziałam tylko ciemność.
-Jeszcze raz krzykniesz - pogroził - a tak Cię pokopię, że nie będziesz w stanie chodzić.
Natychmiast zamilkłam. Wiedziałam, co chce ze mną zrobić. Nie godziłam się na to, nie chciałam tego, ale nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Wolałam zacisnąć zęby i się dać a potem złożyć doniesienie na niego na posterunku policji niż walczyć i móc prawdopodobnie w tym starciu stracić życie. Wolałam być bez emocji, jak kłoda, coby nie był zadowolony, aby nie poczuł, że jestem człowiekiem tylko drewnianą bezużyteczną kłodą.
Edward gwałtownie ściągnął mi spodnie z majtkami do kolan, po czym rozpiął swój rozporek wysunął swojego penisa na zewnątrz, który już był w erekcji. Zanim odpłynęłam myślami do czarnej dziury, obliczyłam sobie, czy wypadają mi dni płodne. Na szczęście nie, bo okres mi się zbliżał lada chwila. Przynajmniej wiedziałam, że nie będę miała dziecka z tym gwałcicielem. Rzucił się na mnie, na moje ciało, i wszedł we mnie ostro i boleśnie. Syknęłam głośno z bólu, po czym zacisnęłam zęby, zamknęłam oczy i odleciałam, moje ciało było bez duszy, było roślinką.
Ocknęłam się, kiedy było już po wszystkim. Edward zapinał rozporek. Na jego twarzy był uśmieszek zadowolenia, ale kiedy spojrzałam mu w oczy, zauważyłam jakby rozgoryczenie, żal. Czyli nie dało mu satysfakcji to, co zrobił.
-Ubieraj się, jedziemy dalej, nie mam czasu - warknął.
Chciałam mu odpyskować, ale powstrzymałam się. Pochwa bardzo mocno mnie bolała, jakby ją ktoś rozrywał na żywca. Na udach czułam resztę jego spermy. Z obrzydzeniem wzięłam trochę śniegu i wytarłam delikatnie uda, po czym odrzuciłam "zużyty" śnieg i wzięłam nową garść, którą przyłożyłam lekko do pochwy. Poczułam natychmiastową ulgę. Może nie była ona wielka, ale liczyło się wszystko, każde ukojenie bólu.
Wstałam na nogi i podciągnęłam sobie dolną część garderoby. Spuściłam głowę i weszłam do auta. Było mi wszystko jedno, co teraz ze mną zrobi. Zostałam upokorzona, straciłam jakby cząstkę samej siebie. We mnie nastała pustka, byłam całkowicie wyparta emocji. Dobrze, że nie byłam dziewicą, że w przeszłości miałam chłopaka, z którym często razem uprawialiśmy seks, dzięki czemu nie miałam dzisiaj aż tak okropnej blokady, która wzmożyłaby tylko ból.
Edward zachichotał i ruszył w dalszą podróż. Co czułam do niego? Ogromną nienawiść. Miałam ochotę teraz mu rozbić głowę o kierownicę auta, jednak wolałam zachować zimną krew. Dobrze, że nie zmyłam całkowicie tej spermy z ud, będę miała teraz dowód, że mnie zgwałcił, że dopuścił się do takiego czynu. Spuściłam głowę i przez resztę drogi obserwowałam swoje paznokcie, niezdolna do samodzielnej egzystencji.
Dojechaliśmy do Portland. Mężczyzna zatrzymał się przy poczcie głównej.
-Wysiadaj, dalej Cię nie zawiozę. Podobasz mi się... - wyszeptał i wyciągnął do mnie rękę, którą chciał przyłożyć do policzka i mnie pogłaskać.
Nie wytrzymałam nerwowo i ugryzłam go w dłoń. Wyszarpnął ją gwałtownie i uderzył mnie otwartą dłonią w policzek tak mocno, że moja głowa znalazła się na szybie po stronie pasażera.
-Ja Ci tyle dałem, a Ty mnie tak traktujesz. Wypierdalaj stąd, już! - wrzasnął na mnie.
Chwyciłam ramiączko od plecaka, otworzyłam na oścież drzwi i z palącym policzkiem wybiegłam wręcz z auta, po czym rzuciłam się biegiem ze strachu przed tym człowiekiem do budynku poczty. Kiedy już byłam na schodach, odwróciłam się. Na szczęście auta już nie było przy krawężniku, zobaczyłam, jak odjeżdża w siną dal, przed siebie.
Usiadłam na schodach i się popłakałam. Nie dałam rady emocjonalnie dłużej trzymać łez, dalej być zimna, twarda, harda. Nie wiedziałam, że moje przeczucia się potwierdzą, iz ta podróż może być błędem. Bardzo żałowałam, że przystałam na propozycję Belli i dałam się tak nikczemnie wykorzystać jej bratu. Owszem, mogłam walczyć, nie dopuścić do tej sytuacji, ale z opowieści koleżanek, które zostały zgwałcone, wiedziałam, że lepiej być po prostu nikim, wtedy to nie daje takiej siły i energii gwałcicielowi. Zawsze jak słuchałam takich opowieści, robiło mi się zimno gdzieś tam, w brzuchu, ale sądziłam, że mnie nigdy to nie spotka. No bo czemu miałoby tak być? Nie byłam odrzutkiem społeczeństwa, miałam jakieś tam pieniądze, dom, nie byłam uzależniona od narkotyków ani alkoholu. Los jednak potrafi nam sprawić najprzeróżniejsze niespodzianki.
Po kilku minutach otarłam ostatnie łzy i ciężko wstałam ze schodów, rozglądając się po okolicy. Obok budynku poczty zauważyłam po lewej stronie budynek z czerwonej cegły, na którym była informacja, że tutaj znajduje się posterunek policji. Zeszłam więc ze schodów i po nieodśnieżonym chodniku po niedawnych pewnie opadach śniegu poszłam tam, do budynku. Szarpnęłam za drzwi i znalazłam się w jasnym okrągłym holu. Było tutaj przyjemnie ciepło, więc rozpięłam kurtkę. Rozejrzałam się. Przede mną były schody prowadzące na górę, a za schodami znajdował się drugi korytarz, w który się skierowałam. Miałam nadzieję, że pomogą mi tutaj, wysłuchają mnie i złapią tego gwałciciela.
Po przejściu paru kroków znalazłam się w jasnobłękitnym pomieszczeniu, gdzie stało biurko, a przy biurku siedział młody funkcjonariusz policji. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazłam, to zainteresowałabym się mężczyzną, który był wysoki, dobrze zbudowany, miał brązowe oczy i blond włosy niedbale ułożone, co dodawało mu atrakcyjności. W dzisiejszej sytuacji jednak nienawidziłam wszystkich mężczyzn, ktokolwiek to był.
-Dzień dobry, pani w jakiej sprawie? Pewnie bójka rodzinna? - uśmiechnął się do mnie. Nie odwzajemniłam mu tego uśmiechu, rzuciłam mu tylko zimne spojrzenie.
-Ja w sprawie ataku na mnie - odpowiedziałam bezbarwnie.
-Co się stało? - przeszedł do urzędowego tonu widząc, że nie ma szans u mnie.
-Zostałam zgwałcona.
____
Przepraszam, to moja pierwsza scena pisania gwałtu, seksu i w ogóle, więc idealna nie jest. Nie wiem, czy jestem z tego fragmentu zadowolona, mam mieszanie odczucia co do niego, że coś źle tu jest, coś nie pasuje. Mam nadzieję że wam się spodoba i nie zniechęci do dalszego czytania i obserwowania blogu.
PS: Nie wiem, zacznijcie obserwować ten blog bądź mojego tt czy też fejsa, bo nie nadążam, kto czytał a kto nie.
PS1: Mile widziane komentarze pod spodem, chciałabym znać wasze zdanie na temat tej części.
wtorek, 22 października 2013
ROZDZIAŁ IV
Miałam niespokojny sen, którego na szczęście po przebudzeniu nie pamiętałam, jednak było faktem, że byłam cała zlana potem. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 7-a. Zza zasłon delikatnie świeciło słońce. Tylko w wczesnych godzinach można było spodziewać się promyków słońca, w dzień albo padało albo mżyło albo po prostu całe niebo było w ciężkich chmurach. Dlatego najbardziej lubiłam poranki, wtedy do mojego serca wpadała nadzieja, a życie stawało się przyjemniejsze.
Nie leżąc dłużej w przepoconej pościeli wykopałam się z kołdry i ruszyłam do łazienki w celu codziennego odświeżenia się po śnie. Namoczyłam twarz lodowatą wodą, wytarłam mocno o szorstki ręcznik, następne nałożyłam na nią nawilżający krem. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Zobaczyłam swojego sobowtóra o zarumienionych policzkach, głębokich zielonych oczach, zgrabnym nosie. Włosy miałam w okropnym nieładzie, więc sięgnęłam po szczotkę i zaczęłam pewnymi ruchami je rozczesywać. Włosy miały to do tego, że naturalnie lekko mi się falowały, co dodawało mojemu wyglądowi trochę tajemniczości. Nigdy nie uważałam się za wybitnie piękną osobę, ale akceptowałam się, lubiłam w sobie prawie wszystko, i miałam gdzieś opinie ludzi. Koleżanki próbowały mnie wysłać na konkurs piękności, ale wiedziałam, że z patyczkowatymi blondi nie miałam żadnych szans. Moje ciało było lekko umięśnione, a tłuszcz osiadł się tam, gdzie powinien być - na piersiach. Czasami miewałam kompleksy na temat swojego biustu, przeszkadzał mi w sporcie. Nie był on duży co prawda, ale mimo wszystko przyciągał wzrok facetów. Poznany wczoraj Jared nie był wyjątkiem, widziałam, jak zerkał ukradkiem na mój biust, mimo że nie miałam dekoltu. Faceci myślą, że dziewczyny nie zauważą tych potajemnych spojrzeń. Gówno prawda, po prostu nie każda dziewczyna zwraca za każdym razem uwagę. Mnie się podobało, kiedy patrzyli mi się na piersi. Wiem, miałam inny sposób myślenia i zachowania niż otaczające mnie społeczeństwo, ale mnie to nie przeszkadzało. Lubiłam być inna.
Wróciłam do pokoju i wyjęłam z plecaka ubrania, które od razu na siebie założyłam - czarne spodnie, błękitny sweterek i czarne adidasy. Wpakowałam niedbale pidżamę do torby i wyszłam na korytarz. Wiedziałam, że sąsiadów z naprzeciwka już nie będzie, ale tliła się we mnie malutka nadzieja, że może zaspali i zaraz spotkam ich na korytarzu, jak w biegu znoszą swoje walizki i torby do korytarza... Niestety nadzieja matką głupich, więc powoli zeszłam na dół, do pomieszczenia, gdzie wczoraj w tak dziwnych okolicznościach poznałam Jareda. Usiadłam przy barze i zamówiłam sobie na śniadanie jajko sadzone.
Spożywając pierwszy poranny posiłek myślałam o Leto. Czułam się dziwnie, kiedy oczyma wyobraźni ukazywał mi się on. Jego oczy były tak błękitne, tak głębokie, że miało się wrażenie, iż patrzy przez Twoja duszę, ciało jak rentgen, że utrzymując z nim dłuższy niż 10-sekundowy kontakt wzrokowy miało się wrażenie, iż odkrywał całą osobowość, wszystkie kłamstewka, błędy, radości, tajemnice. To spojrzenie jednocześnie odpychało i przyciągało. Miałam wrażenie, ze sporo ludzi ulega jego wzrokowi i robiło to, co on powiedział, cokolwiek by to było.
Skończyłam jeść śniadanie i wróciłam do swojego pokoju. Usiadłam na skraju łóżka i zaczęłam się zastanawiać, co robić. Do matki wiedziałam, że nie wrócę, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chciałam znaleźć sobie pracę, ale to by znaczyło, że ona by mnie znalazła i na pewno zrobiłaby taką awanturę, że szef wylałby mnie od razu.
-Raz się żyję, jadę do ojca! - krzyknęłam do pustych ścian pokoju. Chwyciłam plecak, rzuciłam go na łóżko, poszłam do łazienki, porwałam wszystkie moje kosmetyki, które zaniosłam do plecaka. Poprawiłam pościel, zarzuciłam plecak na szyję i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju, zakluczając za sobą drzwi. Zeszłam radosnym krokiem po schodach i znalazłam się przed ladą na korytarzu, gdzie stała Bella.
-Jedziesz już? - zapytała się, kiedy zauważyła, że się do niej zbliżam.
-Tak, nie ma co tu robić, a szkoda kasy.. - właśnie sobie uświadomiłam w tym momencie, że nie mam zupełnie pojęcia, gdzie w obecnej chwili znajduje się ojciec. Cóż, będę musiała potruć dupę bratu i mu się zwalić na jedną, dwie noce na chatę. Miałam nadzieję, że nie wywali mnie. Nie powinien, w końcu to mój brat był.
-I gdzie się wybierasz?
-Do Los Angeles, nie wiem, za co pojadę, ale muszę się tam znaleźć, mam dość mieszkania tutaj, w tej dziurze, z tą wiedźmą.
-Gdzie najpierw chcesz się dostać? Może Ci pomogę.
Podumałam chwilę, przypominając sobie geografię.
-Do Portlandu - odrzekłam w końcu.
-O, to mam dla Ciebie dobrą nowinę! - ucieszyła się Bella. - Edward jedzie dzisiaj tam zaopatrzyć się w naboje na zwierzęta.
Edward był starszym bratem Belli i nikt go nie lubił, ba, wszyscy się go trochę bali. W jego oczach często można było zobaczyć obłęd. Chodził potargany, w długich włosach, miał za długie, wystające ze spodni koszule. Na głowie nosił starą, wyblakłą czapkę z daszkiem. Krążyły plotki, że kiedyś przyłapano go na gwałceniu trupa sarny. Ciarki mnie przechodziły na myśl, ze miałabym z nim jechać taki kawał, z drugiej strony jednak bardzo zależało mi na zaoszczędzeniu każdego grosza, więc chcąc nie chcąc, odpowiedziałam:
-O, dobrze słyszeć, chętnie się z nim zabiorę!
-Przedzwonię do niego, na pewno się ucieszy na myśl, że będzie miał z kimś porozmawiać - rzuciła podekscytowana Bella.
Ona jako jedyna osoba nie bała się swojego brata, uważała go za super człowieka. Kiedy rozeszła się ta plota o zoofilii, zbagatelizowała ją, wzięła nawet w obronę swojego brata. No ale to była rodzina, więc ją po części rozumiałam, czego inni nie byli w stanie zrobić.
-Zgodził się! Za 5 minut będzie pod hotelem - zaświergotała radośnie po 2 minutach cichej rozmowy z bratem.
-Świetnie, dzięki! - rzuciłam sztucznie z wymalowanym uśmiechem na twarzy. Położyłam klucz na ladzie i podziękowałam za noc, po czym wyszłam na dwór, na świeże powietrze.
Zaczął narastać niepokój we mnie. Z każdą upływającą sekundą miałam wrażenie, że to był zły pomysł, ze powinnam była dotrzeć do Portland na własną rękę. Ale już za późno było na zmianę decyzji, gdyż na horyzoncie pojawił się zielony jeep, którego właścicielem był Edward. Stałam jak wmurowana, nie byłam w stanie się ruszyć choćby na cal.
Auto zahamowało z ostrym piskiem słów. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wyszedł z pojazdu mężczyzna, lat koło 30, wysoki )mierzył ponad 2 metry). Jego długie włosy, które dawno nie widziały grzebienia, opadały na ciemnozieloną zimową kurtkę. Miał spodnie moro oraz ciężkie, czarne buty na grubej podeszwie oraz swój nieodłączny element - czerwoną, wyblakłą czapkę z daszkiem. Drgnęłam niespokojnie.
-Gotowa do podróży? - burknął na mój widok nieprzyjemnie. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy, bałam się tego spojrzenia szaleńcy.
-Tak - odpowiedziałam z przerażeniem w głosie. Coraz mniej mi się podobał ten pomysł, coraz bardziej chciałam uciekać, odnaleźć się gdzieś jak najdalej od tego człowieka.
-To wsiadaj, nie mam za wiele czasu - nie był przyjaźnie wobec mnie nastawiony, wyczuwało się z jego głosu wrogość.
Bez słowa podeszłam do auta i szarpnęłam za zimną klamkę. Wrzuciłam plecak na tył pojazdu i usiadłam z przodu. Po chwili za kierowcą usiadł Edward. Ruszył gwałtownie, na szczęście zdążyłam już zapiąć pasy, więc nie przeturlałam się po całym samochodzie. Złapałam dłońmi siedzenia i kurczowo się go trzymałam, nie chcąc dotknąć mężczyzny. Bałam się, że dotknięcie spowoduje, ze zacznę krzyczeć, wrzeszczeć, piszczeć. Nie wiem, skąd to przekonanie, ale nie chciałam tego potwierdzić bądź zaprzeczyć, dlatego na każdym ostrym zakręcie walczyłam z grawitacją, żeby zostać na swoim miejscu.
Po 2 godzinach znaleźliśmy się w Aberdeen. Przez całą podróż moje mięśnie były mocno napięte, a sama byłam tak mocno przestraszona i pełna złych objawów, że zapomniałam, iż tutaj Jared z zespołem mieli mieć dzisiaj koncert. miasto było prawie całkowicie opustoszałe, gdzieniegdzie przejechały pojedyncze samochody. Cały czas między mną a Edwardem było kłopotliwe milczenie, widziałam tylko katem oka, że co jakiś czas na mnie zerkał niespokojnym gestem, jeśli tak to można nazwać to jego zachowanie.
W końcu fakt, że podróż przebiegała w stałym rytmie, a mój mózg był wyczerpany ciągłym czuwaniem, zdrzemnęłam się, nie wiedząc, że to robię. Nagle poczułam, że ktoś mnie szarpie. Otworzyłam szeroko oczy i zauważyłam, że już nie jedziemy, tylko stoimy na poboczu przy lesie, przed autem był znak "Castle Rock", czyli byliśmy niedaleko miejsca docelowego. Znowu poczułam mocne szarpnięcie z prawej strony.
-Wysiadaj, suko! - krzyknął na mnie Edward.
____
Zacznie się teraz to, na co czekałam (poza scenami z Jaredem oczywiście). Wybaczcie, ze tak krótkie, ale chciałam skończyć w odpowiednim momencie nieodpowiedniego momentu. Część V jest już w trakcie pisania, jak pójdzie dobrze to w ciągu tygodnia powinna się ukazać.
Nie leżąc dłużej w przepoconej pościeli wykopałam się z kołdry i ruszyłam do łazienki w celu codziennego odświeżenia się po śnie. Namoczyłam twarz lodowatą wodą, wytarłam mocno o szorstki ręcznik, następne nałożyłam na nią nawilżający krem. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Zobaczyłam swojego sobowtóra o zarumienionych policzkach, głębokich zielonych oczach, zgrabnym nosie. Włosy miałam w okropnym nieładzie, więc sięgnęłam po szczotkę i zaczęłam pewnymi ruchami je rozczesywać. Włosy miały to do tego, że naturalnie lekko mi się falowały, co dodawało mojemu wyglądowi trochę tajemniczości. Nigdy nie uważałam się za wybitnie piękną osobę, ale akceptowałam się, lubiłam w sobie prawie wszystko, i miałam gdzieś opinie ludzi. Koleżanki próbowały mnie wysłać na konkurs piękności, ale wiedziałam, że z patyczkowatymi blondi nie miałam żadnych szans. Moje ciało było lekko umięśnione, a tłuszcz osiadł się tam, gdzie powinien być - na piersiach. Czasami miewałam kompleksy na temat swojego biustu, przeszkadzał mi w sporcie. Nie był on duży co prawda, ale mimo wszystko przyciągał wzrok facetów. Poznany wczoraj Jared nie był wyjątkiem, widziałam, jak zerkał ukradkiem na mój biust, mimo że nie miałam dekoltu. Faceci myślą, że dziewczyny nie zauważą tych potajemnych spojrzeń. Gówno prawda, po prostu nie każda dziewczyna zwraca za każdym razem uwagę. Mnie się podobało, kiedy patrzyli mi się na piersi. Wiem, miałam inny sposób myślenia i zachowania niż otaczające mnie społeczeństwo, ale mnie to nie przeszkadzało. Lubiłam być inna.
Wróciłam do pokoju i wyjęłam z plecaka ubrania, które od razu na siebie założyłam - czarne spodnie, błękitny sweterek i czarne adidasy. Wpakowałam niedbale pidżamę do torby i wyszłam na korytarz. Wiedziałam, że sąsiadów z naprzeciwka już nie będzie, ale tliła się we mnie malutka nadzieja, że może zaspali i zaraz spotkam ich na korytarzu, jak w biegu znoszą swoje walizki i torby do korytarza... Niestety nadzieja matką głupich, więc powoli zeszłam na dół, do pomieszczenia, gdzie wczoraj w tak dziwnych okolicznościach poznałam Jareda. Usiadłam przy barze i zamówiłam sobie na śniadanie jajko sadzone.
Spożywając pierwszy poranny posiłek myślałam o Leto. Czułam się dziwnie, kiedy oczyma wyobraźni ukazywał mi się on. Jego oczy były tak błękitne, tak głębokie, że miało się wrażenie, iż patrzy przez Twoja duszę, ciało jak rentgen, że utrzymując z nim dłuższy niż 10-sekundowy kontakt wzrokowy miało się wrażenie, iż odkrywał całą osobowość, wszystkie kłamstewka, błędy, radości, tajemnice. To spojrzenie jednocześnie odpychało i przyciągało. Miałam wrażenie, ze sporo ludzi ulega jego wzrokowi i robiło to, co on powiedział, cokolwiek by to było.
Skończyłam jeść śniadanie i wróciłam do swojego pokoju. Usiadłam na skraju łóżka i zaczęłam się zastanawiać, co robić. Do matki wiedziałam, że nie wrócę, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chciałam znaleźć sobie pracę, ale to by znaczyło, że ona by mnie znalazła i na pewno zrobiłaby taką awanturę, że szef wylałby mnie od razu.
-Raz się żyję, jadę do ojca! - krzyknęłam do pustych ścian pokoju. Chwyciłam plecak, rzuciłam go na łóżko, poszłam do łazienki, porwałam wszystkie moje kosmetyki, które zaniosłam do plecaka. Poprawiłam pościel, zarzuciłam plecak na szyję i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju, zakluczając za sobą drzwi. Zeszłam radosnym krokiem po schodach i znalazłam się przed ladą na korytarzu, gdzie stała Bella.
-Jedziesz już? - zapytała się, kiedy zauważyła, że się do niej zbliżam.
-Tak, nie ma co tu robić, a szkoda kasy.. - właśnie sobie uświadomiłam w tym momencie, że nie mam zupełnie pojęcia, gdzie w obecnej chwili znajduje się ojciec. Cóż, będę musiała potruć dupę bratu i mu się zwalić na jedną, dwie noce na chatę. Miałam nadzieję, że nie wywali mnie. Nie powinien, w końcu to mój brat był.
-I gdzie się wybierasz?
-Do Los Angeles, nie wiem, za co pojadę, ale muszę się tam znaleźć, mam dość mieszkania tutaj, w tej dziurze, z tą wiedźmą.
-Gdzie najpierw chcesz się dostać? Może Ci pomogę.
Podumałam chwilę, przypominając sobie geografię.
-Do Portlandu - odrzekłam w końcu.
-O, to mam dla Ciebie dobrą nowinę! - ucieszyła się Bella. - Edward jedzie dzisiaj tam zaopatrzyć się w naboje na zwierzęta.
Edward był starszym bratem Belli i nikt go nie lubił, ba, wszyscy się go trochę bali. W jego oczach często można było zobaczyć obłęd. Chodził potargany, w długich włosach, miał za długie, wystające ze spodni koszule. Na głowie nosił starą, wyblakłą czapkę z daszkiem. Krążyły plotki, że kiedyś przyłapano go na gwałceniu trupa sarny. Ciarki mnie przechodziły na myśl, ze miałabym z nim jechać taki kawał, z drugiej strony jednak bardzo zależało mi na zaoszczędzeniu każdego grosza, więc chcąc nie chcąc, odpowiedziałam:
-O, dobrze słyszeć, chętnie się z nim zabiorę!
-Przedzwonię do niego, na pewno się ucieszy na myśl, że będzie miał z kimś porozmawiać - rzuciła podekscytowana Bella.
Ona jako jedyna osoba nie bała się swojego brata, uważała go za super człowieka. Kiedy rozeszła się ta plota o zoofilii, zbagatelizowała ją, wzięła nawet w obronę swojego brata. No ale to była rodzina, więc ją po części rozumiałam, czego inni nie byli w stanie zrobić.
-Zgodził się! Za 5 minut będzie pod hotelem - zaświergotała radośnie po 2 minutach cichej rozmowy z bratem.
-Świetnie, dzięki! - rzuciłam sztucznie z wymalowanym uśmiechem na twarzy. Położyłam klucz na ladzie i podziękowałam za noc, po czym wyszłam na dwór, na świeże powietrze.
Zaczął narastać niepokój we mnie. Z każdą upływającą sekundą miałam wrażenie, że to był zły pomysł, ze powinnam była dotrzeć do Portland na własną rękę. Ale już za późno było na zmianę decyzji, gdyż na horyzoncie pojawił się zielony jeep, którego właścicielem był Edward. Stałam jak wmurowana, nie byłam w stanie się ruszyć choćby na cal.
Auto zahamowało z ostrym piskiem słów. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wyszedł z pojazdu mężczyzna, lat koło 30, wysoki )mierzył ponad 2 metry). Jego długie włosy, które dawno nie widziały grzebienia, opadały na ciemnozieloną zimową kurtkę. Miał spodnie moro oraz ciężkie, czarne buty na grubej podeszwie oraz swój nieodłączny element - czerwoną, wyblakłą czapkę z daszkiem. Drgnęłam niespokojnie.
-Gotowa do podróży? - burknął na mój widok nieprzyjemnie. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy, bałam się tego spojrzenia szaleńcy.
-Tak - odpowiedziałam z przerażeniem w głosie. Coraz mniej mi się podobał ten pomysł, coraz bardziej chciałam uciekać, odnaleźć się gdzieś jak najdalej od tego człowieka.
-To wsiadaj, nie mam za wiele czasu - nie był przyjaźnie wobec mnie nastawiony, wyczuwało się z jego głosu wrogość.
Bez słowa podeszłam do auta i szarpnęłam za zimną klamkę. Wrzuciłam plecak na tył pojazdu i usiadłam z przodu. Po chwili za kierowcą usiadł Edward. Ruszył gwałtownie, na szczęście zdążyłam już zapiąć pasy, więc nie przeturlałam się po całym samochodzie. Złapałam dłońmi siedzenia i kurczowo się go trzymałam, nie chcąc dotknąć mężczyzny. Bałam się, że dotknięcie spowoduje, ze zacznę krzyczeć, wrzeszczeć, piszczeć. Nie wiem, skąd to przekonanie, ale nie chciałam tego potwierdzić bądź zaprzeczyć, dlatego na każdym ostrym zakręcie walczyłam z grawitacją, żeby zostać na swoim miejscu.
Po 2 godzinach znaleźliśmy się w Aberdeen. Przez całą podróż moje mięśnie były mocno napięte, a sama byłam tak mocno przestraszona i pełna złych objawów, że zapomniałam, iż tutaj Jared z zespołem mieli mieć dzisiaj koncert. miasto było prawie całkowicie opustoszałe, gdzieniegdzie przejechały pojedyncze samochody. Cały czas między mną a Edwardem było kłopotliwe milczenie, widziałam tylko katem oka, że co jakiś czas na mnie zerkał niespokojnym gestem, jeśli tak to można nazwać to jego zachowanie.
W końcu fakt, że podróż przebiegała w stałym rytmie, a mój mózg był wyczerpany ciągłym czuwaniem, zdrzemnęłam się, nie wiedząc, że to robię. Nagle poczułam, że ktoś mnie szarpie. Otworzyłam szeroko oczy i zauważyłam, że już nie jedziemy, tylko stoimy na poboczu przy lesie, przed autem był znak "Castle Rock", czyli byliśmy niedaleko miejsca docelowego. Znowu poczułam mocne szarpnięcie z prawej strony.
-Wysiadaj, suko! - krzyknął na mnie Edward.
____
Zacznie się teraz to, na co czekałam (poza scenami z Jaredem oczywiście). Wybaczcie, ze tak krótkie, ale chciałam skończyć w odpowiednim momencie nieodpowiedniego momentu. Część V jest już w trakcie pisania, jak pójdzie dobrze to w ciągu tygodnia powinna się ukazać.
środa, 16 października 2013
ROZDZIAŁ III
Zmieszałam się. Przecież nie będę mu mówiła, że coś mi kazało tu przyjść, wyśmiałby mnie, bo to było idiotyczne tłumaczenie.
-Chciałam się czegoś napić, to zeszłam coś kupić, i zauważyłam Ciebie, to nie chciałam Ci przeszkadzać i chciałam się po cichu wycofać, a wyszło jak wyszło.. - wymyśliłam na szybko. W sumie nie było to złe tłumaczenie, każdego mogło dopaść pragnienie.
Jared spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem. Faktycznie, jego spojrzenie trochę przeszywało rozmówcę.
-Jakoś za bardzo Ci nie wierzę, ale niech Ci będzie - rzekł w końcu.
-Co czytasz? - zapytałam się szybko, coby zmienić temat mojego kłamstwa, mimo że wiedziałam, jaką powieść trzyma w dłoni.
-"Lśnienie" Kinga. Wspaniała rzecz, fajnie było do niej znów wrócić. Ten facet ma dar do pisania, jak zaczyna się czytać to robi się wszystko, aby jak najszybciej skończyć. A "Lśnienie" jest jedyne w swoim rodzaju. Pierwsza książka tego autora to właśnie ta, i tą uważam za małe arcydzieło. To właśnie ona ma się posłużyć za teledysk do piosenki. Mam nadzieję, że pomoże mi zdobyć popularność i rozgłos, bo jak się nie uda, to chyba rozwiążemy zespół, gdyż dla nas nie jest frajdą granie dla 20 osób, my chcemy zadowalać dużo ludzi, nie tą garstkę. A wiadomo, publika jest wtedy, kiedy coś jest dobre. My muzykę mamy dobrą, w każdym razie rzadko spotykam się z negatywami, ale co z tego, skoro nie potrafimy się wybić... - w tym momencie westchnął.
-A jaki masz plan co do teledysku? Może Ci pomogę, udzielę jakichś wskazówek, mam duszę artystyczną - kochałam rysować i śpiewać oraz pisać scenariusze. Za książkę nigdy się nie zabierałam, bo nie lubiłam przelewać swoich myśli na kawałek papieru, gdzie trzeba się raczej skupić na opowiadaniu danych sytuacji, opisywaniu. Pisanie scenariuszy jest suche, masz początek, określoną fabułę i zakończenie filmu, a podczas pisania książki w każdej chwili Cię coś olśni i dodajesz ten pomysł i co chwila się wszystko zmienia... Nie, nie lubiłam tego. Próbowałam, i to nie moja bajka. Pamiętam, że w podstawówce pani poprosiła o napisanie scenariuszu w celu zdobycia oceny cząstkowej. Mój scenariusz okazał się być tak dobry, że wykorzystali go na kółku teatralnym do konkursu, gdzie zajęli pierwsze miejsce.
-Właśnie mam problem, nie umiem wyrazić to, co chcę, w swoim teledysku. Chcę na "Lśnieniu", ale nie wiem, co zrobić dokładnie.
Podumałam chwilę, coby na szybko przypomnieć sobie treść książki.
-A jakie masz plany, co wiesz, że zrobisz?
-Chciałem akcję umieścić w opuszczonym hotelu, gdzieś w lesie, to na pewno - pomyślał chwilę Jared, po czym kontynuował dalej. - Na pewno chcę bliźniaków oraz pokój numer 6277....
-Co oznacza ta liczba? - zdziwiłam się.
-Nie mogę powiedzieć, to moja skromna tajemnica, a nie chciałbym, żeby doszła do nieodpowiednich uszów.
Rozumiałam go. W końcu byłam całkowicie obcą osobą dla niego, tak samo jak on dla mnie. Też nie byłam skora do zwierzania mu się ze swoich sekretów bądź tajemnic, chociaż akurat ten nie miał komu powiedzieć, w sensie że nikt, kogo ja znam, nie dowiedziałby się, bo nie mieliśmy wspólnych znajomych. Nie lubiłam zwierzać się zupełnie obcym ludziom, według mnie do moich tajemnic powinni mieć dostęp tylko te osoby, które znałam długo i je bardzo ceniłam.
-Okej, rozumiem. To słuchaj, możesz dodać jeszcze...
I w ten oto sposób przegadaliśmy 5 godzin. Nie gadaliśmy oczywiście o samym teledysku, bo ten temat wyczerpaliśmy i omówiliśmy w 3 godziny. Nasza dalsza rozmowa polegała na bliższym poznawaniu się, gdzie okazało się, ze mamy sporo wspólnych zainteresowań. Jared był całkiem miłą osobą, był przyjaźnie nastawiony na nowe kontakty. Podróżował po Ameryce ze swoim zespołem, dając show swoim fanom. Nawet nazwał swój fandom Echelonem. Tłumaczył mi, że Echelon to tak jakby rodzina, ludzie do niej należący jeżdżą na koncerty, noszą różne gadżety z ich sklepu oraz starają się robić zloty, podczas których promują zespół poprzez śpiewanie piosenek w miejscach publicznych, oklejanie afiszów ogłoszeniowych Marsami i temu podobne rzeczy. Wspomniał, ze bardzo lubi po koncercie wyjść do ludzi i z nimi porozmawiać. Swój fandom rozpoznawał po zachowaniu - nie rzucał się na niego, czekał cierpliwie, jak zakończy podpisywanie płyt, i dopiero wtedy włączał się do rozmowy z wokalistą. Jego brat, który miał na imię Shannon, oraz dwóch gitarzystów - Tomo i Matt, też wychodzili do ludzi, ale nie robili tego za często, ponieważ byli za leniwi.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 2 w nocy. Poczułam nagle ogromne zmęczenie i chęć znalezienia się w łóżku w celu wyspania się.
-Słuchaj, ja idę pomału na górę, jestem strasznie śpiąca... - na dowód swojej senności szeroko ziewnęłam.
Jared wstał i przeciągnął się.
-Masz rację, czas iść spać. Jutro, a właściwie już dzisiaj, koncert w Aberdeen. Jakieś małe zadupie, mam nadzieję, że znajdę jakiś Echelon.. - westchnął. - Chodźmy więc na górę.
Ja również wstałam i skierowałam się w stronę schodów, aby znaleźć się na piętrze. Jared dreptał cicho za mną, nie chcąc obudzić innych ludzi, którzy mogli spać. Kiedy przechodziliśmy obok rejestracji, Bella miała położoną głowę na ladzie i spała. Z jej ust ciekła ślinka, tworząc niewielką "kałużę" koło jej ust. Mimowolnie cicho parsknęłam śmiechem.
-Nieładnie się tak śmiać z kogoś obcego - skarcił mnie Jared. Niedorzeczne, mężczyzna, który mnie nie zna i nie wie, jakie relacje łączą mnie z niedoszłą ofiarą, zwraca mi uwagę! To było tak absurdalne, ze po prostu wybuchnęłam śmiechem.
-No z czego się śmiejesz? - zapytał się zdezorientowany.
-A jakaś wesoła myśl mi wpadła do głowy - dalej się śmiałam, ale szybko się ogarnęłam, przypomniawszy sobie, że ludzie tu śpią, zwłaszcza Bella.
-Jasne jasne - mruknął.
-Bez słowa odprowadził mnie pod drzwi. Odwróciłam się do niego. Ten wbił dłonie w kieszenie od spodni i spojrzał na mnie.
-Miło Cię było poznać, nie sądziłem, że spotkam kogoś, kto podzieli moje zainteresowania bądź pasje. - powiedział.
-Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze zobaczymy - odpowiedziałam, myśląc, że pewnie nigdy więcej go nie zobaczę i tu się nasze drogi rozchodzą. Jednak przyszłość miała dla mnie parę niespodzianek.
-Dobranoc - rzekł i wszedł do swojego pokoju, zamykając delikatnie za sobą drzwi.
Wyjęłam klucz z kieszeni i wsunęłam do zamka, po czym go przekręciłam. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam drzwi i je zakluczyłam. Rozebrałam się do bielizny, naszykowałam kosmetyki, chwyciłam ręcznik i ruszyłam do łazienki. Postawiłam kosmetyki na półce wewnątrz prysznica zaś ręcznik na kibelku. Zrzuciłam z siebie bieliznę i naga weszłam do kabiny. Odkręciłam wodę. Początkowo poleciał wrzątek, który mnie poparzył.
-Kurwa! - przeklęłam głośno.
W końcu temperatura przeszłą do takiej, jaką najbardziej lubię. Namoczyłam włosy i umieściłam tam niewielką ilość szamponu. Wtarłam szampon w swoje brązowe, sięgające łopatek, gęste i proste włosy. Zaczęłam delikatnie je masować. Kiedy uznałam, ze włosy dostały odpowiednią dawkę "masażu", wzięłam mydło w płynie, wycisnęłam na dłoń odrobinę cieczy i namydliłam całe swoje ciało, po czym chwyciłam wąż i spłukałam z głowy szampon a z ciała mydło. Zakręciłam kurki i wyszłam z kabiny, chwytając ręcznik i wycierając nim całe swoje ciało. Potem owinęłam nim swoje włosy. Nabalsamowałam swoje ciało, założyłam pidżamę, która składała się z czarnego topu oraz luźnych szarych spodni, umyłam zęby i wyszłam z łazienki. Zdjęłam ręcznik z włosów i rozwiesiłam go na krześle, następnie położyłam się na łóżku, szczelnie okrywając się kołdrą, gdyż było mi zimno. Wyłączyłam światło i, myśląc o teledysku do piosenki Jareda, czy wszystko wypali według jego myśli, zasnęłam.
____
Mam wrażenie, ze kiepsko mi poszedł rozdział. No cóż, każdy ma dobre i złe chwile w pisaniu. Mam nadzieję, że to tylko taka jednorazowa "wtopa" ;)
Nie opisywałam dokładnie teledysku do TK bo sądzę, że każdy przynajmniej raz go obejrzał. Mary wymyśliła tak dobry teledysk, że Jared przekształcił tylko nieznaczne fragmenty, które podsunęła mu Mary. ;)
-Chciałam się czegoś napić, to zeszłam coś kupić, i zauważyłam Ciebie, to nie chciałam Ci przeszkadzać i chciałam się po cichu wycofać, a wyszło jak wyszło.. - wymyśliłam na szybko. W sumie nie było to złe tłumaczenie, każdego mogło dopaść pragnienie.
Jared spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem. Faktycznie, jego spojrzenie trochę przeszywało rozmówcę.
-Jakoś za bardzo Ci nie wierzę, ale niech Ci będzie - rzekł w końcu.
-Co czytasz? - zapytałam się szybko, coby zmienić temat mojego kłamstwa, mimo że wiedziałam, jaką powieść trzyma w dłoni.
-"Lśnienie" Kinga. Wspaniała rzecz, fajnie było do niej znów wrócić. Ten facet ma dar do pisania, jak zaczyna się czytać to robi się wszystko, aby jak najszybciej skończyć. A "Lśnienie" jest jedyne w swoim rodzaju. Pierwsza książka tego autora to właśnie ta, i tą uważam za małe arcydzieło. To właśnie ona ma się posłużyć za teledysk do piosenki. Mam nadzieję, że pomoże mi zdobyć popularność i rozgłos, bo jak się nie uda, to chyba rozwiążemy zespół, gdyż dla nas nie jest frajdą granie dla 20 osób, my chcemy zadowalać dużo ludzi, nie tą garstkę. A wiadomo, publika jest wtedy, kiedy coś jest dobre. My muzykę mamy dobrą, w każdym razie rzadko spotykam się z negatywami, ale co z tego, skoro nie potrafimy się wybić... - w tym momencie westchnął.
-A jaki masz plan co do teledysku? Może Ci pomogę, udzielę jakichś wskazówek, mam duszę artystyczną - kochałam rysować i śpiewać oraz pisać scenariusze. Za książkę nigdy się nie zabierałam, bo nie lubiłam przelewać swoich myśli na kawałek papieru, gdzie trzeba się raczej skupić na opowiadaniu danych sytuacji, opisywaniu. Pisanie scenariuszy jest suche, masz początek, określoną fabułę i zakończenie filmu, a podczas pisania książki w każdej chwili Cię coś olśni i dodajesz ten pomysł i co chwila się wszystko zmienia... Nie, nie lubiłam tego. Próbowałam, i to nie moja bajka. Pamiętam, że w podstawówce pani poprosiła o napisanie scenariuszu w celu zdobycia oceny cząstkowej. Mój scenariusz okazał się być tak dobry, że wykorzystali go na kółku teatralnym do konkursu, gdzie zajęli pierwsze miejsce.
-Właśnie mam problem, nie umiem wyrazić to, co chcę, w swoim teledysku. Chcę na "Lśnieniu", ale nie wiem, co zrobić dokładnie.
Podumałam chwilę, coby na szybko przypomnieć sobie treść książki.
-A jakie masz plany, co wiesz, że zrobisz?
-Chciałem akcję umieścić w opuszczonym hotelu, gdzieś w lesie, to na pewno - pomyślał chwilę Jared, po czym kontynuował dalej. - Na pewno chcę bliźniaków oraz pokój numer 6277....
-Co oznacza ta liczba? - zdziwiłam się.
-Nie mogę powiedzieć, to moja skromna tajemnica, a nie chciałbym, żeby doszła do nieodpowiednich uszów.
Rozumiałam go. W końcu byłam całkowicie obcą osobą dla niego, tak samo jak on dla mnie. Też nie byłam skora do zwierzania mu się ze swoich sekretów bądź tajemnic, chociaż akurat ten nie miał komu powiedzieć, w sensie że nikt, kogo ja znam, nie dowiedziałby się, bo nie mieliśmy wspólnych znajomych. Nie lubiłam zwierzać się zupełnie obcym ludziom, według mnie do moich tajemnic powinni mieć dostęp tylko te osoby, które znałam długo i je bardzo ceniłam.
-Okej, rozumiem. To słuchaj, możesz dodać jeszcze...
I w ten oto sposób przegadaliśmy 5 godzin. Nie gadaliśmy oczywiście o samym teledysku, bo ten temat wyczerpaliśmy i omówiliśmy w 3 godziny. Nasza dalsza rozmowa polegała na bliższym poznawaniu się, gdzie okazało się, ze mamy sporo wspólnych zainteresowań. Jared był całkiem miłą osobą, był przyjaźnie nastawiony na nowe kontakty. Podróżował po Ameryce ze swoim zespołem, dając show swoim fanom. Nawet nazwał swój fandom Echelonem. Tłumaczył mi, że Echelon to tak jakby rodzina, ludzie do niej należący jeżdżą na koncerty, noszą różne gadżety z ich sklepu oraz starają się robić zloty, podczas których promują zespół poprzez śpiewanie piosenek w miejscach publicznych, oklejanie afiszów ogłoszeniowych Marsami i temu podobne rzeczy. Wspomniał, ze bardzo lubi po koncercie wyjść do ludzi i z nimi porozmawiać. Swój fandom rozpoznawał po zachowaniu - nie rzucał się na niego, czekał cierpliwie, jak zakończy podpisywanie płyt, i dopiero wtedy włączał się do rozmowy z wokalistą. Jego brat, który miał na imię Shannon, oraz dwóch gitarzystów - Tomo i Matt, też wychodzili do ludzi, ale nie robili tego za często, ponieważ byli za leniwi.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 2 w nocy. Poczułam nagle ogromne zmęczenie i chęć znalezienia się w łóżku w celu wyspania się.
-Słuchaj, ja idę pomału na górę, jestem strasznie śpiąca... - na dowód swojej senności szeroko ziewnęłam.
Jared wstał i przeciągnął się.
-Masz rację, czas iść spać. Jutro, a właściwie już dzisiaj, koncert w Aberdeen. Jakieś małe zadupie, mam nadzieję, że znajdę jakiś Echelon.. - westchnął. - Chodźmy więc na górę.
Ja również wstałam i skierowałam się w stronę schodów, aby znaleźć się na piętrze. Jared dreptał cicho za mną, nie chcąc obudzić innych ludzi, którzy mogli spać. Kiedy przechodziliśmy obok rejestracji, Bella miała położoną głowę na ladzie i spała. Z jej ust ciekła ślinka, tworząc niewielką "kałużę" koło jej ust. Mimowolnie cicho parsknęłam śmiechem.
-Nieładnie się tak śmiać z kogoś obcego - skarcił mnie Jared. Niedorzeczne, mężczyzna, który mnie nie zna i nie wie, jakie relacje łączą mnie z niedoszłą ofiarą, zwraca mi uwagę! To było tak absurdalne, ze po prostu wybuchnęłam śmiechem.
-No z czego się śmiejesz? - zapytał się zdezorientowany.
-A jakaś wesoła myśl mi wpadła do głowy - dalej się śmiałam, ale szybko się ogarnęłam, przypomniawszy sobie, że ludzie tu śpią, zwłaszcza Bella.
-Jasne jasne - mruknął.
-Bez słowa odprowadził mnie pod drzwi. Odwróciłam się do niego. Ten wbił dłonie w kieszenie od spodni i spojrzał na mnie.
-Miło Cię było poznać, nie sądziłem, że spotkam kogoś, kto podzieli moje zainteresowania bądź pasje. - powiedział.
-Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze zobaczymy - odpowiedziałam, myśląc, że pewnie nigdy więcej go nie zobaczę i tu się nasze drogi rozchodzą. Jednak przyszłość miała dla mnie parę niespodzianek.
-Dobranoc - rzekł i wszedł do swojego pokoju, zamykając delikatnie za sobą drzwi.
Wyjęłam klucz z kieszeni i wsunęłam do zamka, po czym go przekręciłam. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam drzwi i je zakluczyłam. Rozebrałam się do bielizny, naszykowałam kosmetyki, chwyciłam ręcznik i ruszyłam do łazienki. Postawiłam kosmetyki na półce wewnątrz prysznica zaś ręcznik na kibelku. Zrzuciłam z siebie bieliznę i naga weszłam do kabiny. Odkręciłam wodę. Początkowo poleciał wrzątek, który mnie poparzył.
-Kurwa! - przeklęłam głośno.
W końcu temperatura przeszłą do takiej, jaką najbardziej lubię. Namoczyłam włosy i umieściłam tam niewielką ilość szamponu. Wtarłam szampon w swoje brązowe, sięgające łopatek, gęste i proste włosy. Zaczęłam delikatnie je masować. Kiedy uznałam, ze włosy dostały odpowiednią dawkę "masażu", wzięłam mydło w płynie, wycisnęłam na dłoń odrobinę cieczy i namydliłam całe swoje ciało, po czym chwyciłam wąż i spłukałam z głowy szampon a z ciała mydło. Zakręciłam kurki i wyszłam z kabiny, chwytając ręcznik i wycierając nim całe swoje ciało. Potem owinęłam nim swoje włosy. Nabalsamowałam swoje ciało, założyłam pidżamę, która składała się z czarnego topu oraz luźnych szarych spodni, umyłam zęby i wyszłam z łazienki. Zdjęłam ręcznik z włosów i rozwiesiłam go na krześle, następnie położyłam się na łóżku, szczelnie okrywając się kołdrą, gdyż było mi zimno. Wyłączyłam światło i, myśląc o teledysku do piosenki Jareda, czy wszystko wypali według jego myśli, zasnęłam.
____
Mam wrażenie, ze kiepsko mi poszedł rozdział. No cóż, każdy ma dobre i złe chwile w pisaniu. Mam nadzieję, że to tylko taka jednorazowa "wtopa" ;)
Nie opisywałam dokładnie teledysku do TK bo sądzę, że każdy przynajmniej raz go obejrzał. Mary wymyśliła tak dobry teledysk, że Jared przekształcił tylko nieznaczne fragmenty, które podsunęła mu Mary. ;)
niedziela, 6 października 2013
ROZDZIAŁ II
Grupka minęła nas i weszła na piętro, gdzie znajdowały się ich pokoje. Spojrzałam na Bellę, która miała maślane spojrzenie.
-Co z Tobą? - zapytałam się jej.
-Widziałaś tego z niebieskimi oczami? Matko, jaki on śliczny, przeleciałabym go... - rozmarzyła się.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Jak to przeleciała? Przecież nie miała pojęcia, co to za typ, skąd pochodzi, czym się zajmuje. Nawet nie wiedziała, jak się nazywa! Nie poznawałam koleżanki. Nigdy nie przejawiała takiego zachowania, w szkole była grzeczną dziewczyną, zresztą po ukończeniu szkoły kontynuowała swoje bycie. Nigdy nie mieszała się w żadne afery, nie sprawiała najmniejszego problemu swoim rodzicom. Czyżby ten facet miał aż taki wpływ na nią? Nie podobało mi się to, nie lubiłam, kiedy facet obezwładniał dziewczynę jednym spojrzeniem.
-Nie wygłupiaj się - warknęłam. - Ile płacę?
-10$ za noc, z śniadaniem 15$. - odpowiedziała nadal zamyślona Bella.
-Bez śniadania poproszę, od razu płatność?
-Tak.
Wyjęłam portfel z kieszeni i wzięłam banknot dziesięciodolarowy, po czym położyłam na ladzie i oddaliłam się od niej, zostawiając zamyśloną Bellę samą z swoimi myślami. Spojrzałam na numerek pokoju. 13. Nie byłam przesądna, więc zbagatelizowałam sprawę. Gdybym miała wierzyć w te wszystkie bzdety, dawno popadłabym w paranoję, a nie chciałam tego, wolałam żyć w miarę normalnym życiem, bo spokojne ono nie było niestety.
Zaczęłam wchodzić po drewnianych schodach. Nigdy nie miałam okazji być tutaj w motelu i nocować z prostej okazji - nie było przyczyny, abym to robiła, dlatego z zaciekawieniem patrzyłam na wnętrze. Motel mieścił się w XIX-wiecznym dworku, niegdyś należącym do bogatego magnata, który założył to miasto. To od jego nazwiska miejscowość nazywała się Forks. Nie znałam za dobrze historii tego miasta, jedynie tyle, że w 1837 roku przybył na te tereny angielski bogacz, niejaki Josh Fork, któremu te tereny bardzo się spodobały, w związku z czym postanowił tu się osiedlić. Miał pod swoimi rozkazami ponad 100 chłopów, także szybko rozwinął się gospodarczo na tych ziemiach. Nic więcej nam nie mówiono w szkole, a i mnie nie interesowała historia swojego miasta.
Na ścianach wisiały przeróżne obrazy należące pewnie do właściciela. Gdyby motel miał zbankrutować, właściciel wystawiłby na sprzedaż te dzieła sztuki, które były wart majątek ze względu na ich wiek. Przy wchodzeniu po staroświeckich schodach naliczyłam się z 10 obrazów. Ich tematyką była praca chłopów: na polu, w domu, na rynku, w lesie, nad jeziorem. Od obrazów biło takie ciepło i prostota, co mnie zachwyciło. Lubiłam takie klimaty, i cieszyłam się, że w końcu miałam okazję spać tutaj, w tym dworku z dawnych lat.
Skończyły się stopnie i weszłam do okrągłej sali, gdzie znajdował się czerwony dywan oraz stolik do kawy i dwa fotele do kompletu, których siedzenie i oparcie były czerwone wyszywane równomiernie złotymi niciami. Znajdowałam się na środku piętra. Po lewej i prawej stronie znajdowały się korytarze, które kończyły się szerokimi oknami przyozdobionymi długimi, ciężkimi, czerwonymi zasłonami. Po każdej stronie korytarza znajdowały się 3 pary drzwi, czyli łącznie motel miał do zaoferowania 12 pokoi. Z tego, co się orientowałam, były 3 pokoje jednoosobowe, 3 dwuosobowe, 3 trzyosobowe, 2 czteroosobowe oraz jedno pięcioosobowe. Na dole znajdowała się stołówka, kuchnia oraz rejestracja i mały pokoik socjalny dla pracowników tego budynku.
Mój pokój znajdował się po mojej prawej stronie, więc niezwłocznie tam skierowałam swoje kroki. Kiedy doszłam do drzwi, na których wisiała tabliczka z liczbą 13, wyjęłam klucz z kieszeni i włożyłam go do zamka. W momencie przekręcania klucza w zamku drzwi za mną otworzyły się. Odwróciłam się spokojnie. Drzwi od dwuosobowego pokoju były otwarte na oścież, a plecami do mnie stał mężczyzna, którego wcześniej spotkałam przy ladzie, i krzyczał coś do drugiego mężczyzny, przypuszczalnie brata.
-Znowu zabrałeś mi książkę i zmieniłeś miejsce zakładki! Tak dłużej być nie może! Daj mi ją w końcu przeczytać, od tego w końcu staniemy się popularni, od tego teledysku! - krzyczał niebieskooki mężczyzna.
-Zejdź ze mnie w końcu! Dzięki temu czemuś mamy zyskać popularność? Haha, śmieszne! - zaśmiał się szyderczo drugi.
-To nie jest byle coś, to jest "Lśnienie" Kinga! I jak Ci coś przeszkadza, to odjedź z zespołu, nie potrzebuję Cię!
-Dobrze wiesz, że jestem jedynym perkusistą, który spełniał Twoje oczekiwania. I mnie, brata, nie zostawisz na lodzie, dobrze o tym wiesz. Za dużo razem przeszliśmy, żebyś tak zrobił - ha, wiedziałam, że oni obydwaj to bracia, w końcu mieli sporo łączących ich cech w wyglądzie.
Brat przez chwilę milczał, po czym odwrócił się na pięcie. Nie zauważając mnie szybko zbiegł po schodach na dół. Spojrzałam na mężczyznę, który został w pokoju z lekkim zdziwieniem. Ten wzruszył ramionami i w milczeniu zamknął drzwi od pokoju. Odwróciłam się do swoich drzwi, wyjęłam klucz z zamka i weszłam do przytulnego pokoju. Na środku stało jednoosobowe łóżko przykryte czarną narzutą w niebieskie wzorki. Cały pokój był pomalowany na ciepły żółty, a wszystkie dodatki były koloru niebieskiego. Obok łóżka stała szafka nocna, na której stała lampka. Po lewej stronie miałam wejście do łazienki. Wszystkie meble były tutaj nowe i ładnie zadbane. Jednak wolałam stare klimaty, ale cóż, nie miałam wpływu na wystrój pokoju. Rzuciłam torbę na podłogę, po czym z westchnięciem rzuciłam się na łóżko. Za łóżkiem były stare podwójne okna ozdobione zwykłą firanką i zwykłymi niebieskimi zasłonami. Za stolikiem nocnym był niewielki kaloryfer, który w zupełności wystarczył do ogrzania tego niewielkiego pomieszczenia.
Po 10 minutach błogiego leżenia coś we mnie ruszyło i kazało mi zejść na dół. Zakluczyłam drzwi i ruszyłam schodami. Kiedy znalazłam się na parterze budynku, swe kroki skierowałam ku jadalni, gdzie znajdował się niewielki barek, przy którym siedział bohater kłótni. Był pochylony nad ladą. Początkowo myślałam, że pije i rozmyśla, ale kiedy podeszłam bliżej, przekonałam się, że nie jest to prawda, bowiem na ladzie leżała książka, o którą się pokłócił ze swoim bratem. Widać było, że jest mocno skupiony. Nie chciałam mu przeszkadzać w lekturze i zaczęłam się wycofywać cicho. Oczywiście kiedy trzeba ciszy, robię mnóstwo hałasu. Podczas wycofywania potknęłam się o dywan i poleciałam do tyłu. Uderzyłam się mocno w głowę, kiedy wylądowałam nią na stoliku, na którym stała blaszana cukierniczka. Stół się przewrócił, a przedmiot poleciał daleko przed siebie. Wszystko razem wywołało ogromny hałas, a ja ostatecznie znalazłam się na podłodze z bolącą jak sto pierunów głową.
Zrobiło mi się czarno przed oczami, na szczęście na krótko, gdyż po 20 sekundach znowu otworzyłam oczy. Kiedy to zrobiłam, przede mną pojawiły się znikąd dwa niebieskie gałki oczne należące do czytelnika, którego nie chciałam oderwać od lektury.
-Halo, nic pani nie jest? - zapytał się mnie ciepły głos.
-Nie, chyba nie... Tylko głowa mocno mnie boli - odpowiedziałam, będąc w lekkim szoku.
-Dasz radę wstać?
-Pewnie tak...
-Poczekaj, pomogę Ci.
Mężczyzna wziął mnie pod pachy i powoli najpierw przeniósł do siadu krzyżnego, a potem podniósł mnie. Kiedy zauważył, że niepewnie stoję na nogach, objął mnie w pasie i odprowadził na brązową kanapę, która stała niedaleko barku. Kiedy w końcu usiadłam, poczułam wielką ulgę. Przez cały ten spacer miałam giętkie nogi i obawiałam się, że w każdej chwili mogę znowu zasłabnąć, więc cieszyłam się, że siedzę stabilnie gdzieś. Brunet usiadł obok mnie. Sięgnęłam ręką w miejsce zderzenia się ze stolikiem. Była cała lepka, a kiedy ją zobaczyłam, znajdowało się tam trochę krwi.
-Kurwa, jeszcze tego mi brakowało - powiedziałam.
-Mogę obejrzeć to skaleczenie?
Spojrzałam na niego. Na lekarza nie wyglądał, więc po co chciał to widzieć?
-Nie.
-A może zawieźć Cię do szpitala?
-Nie.
No cóż, zbyt miła może dla niego nie byłam, ale nie lubiłam, kiedy ktoś mi się narzucał. Owszem, było to miłe, ta świadomość, że ktoś w końcu się o Ciebie troszczy, ale nie potrzebowałam jego pomocy, skoro do tej pory dawałam sobie radę sama.
-Jak chcesz. Jestem Jared Leto, a Ty?
Jared Leto? Odbiło mi się to nazwisko o uszy, ale to kiedyś, bardzo dawno temu, i nie potrafiłam sobie teraz przypomnieć, kto to taki był.
-Mary Blood. - tak, moje nazwisko było nietypowe.
-Interesujące nazwisko... Co tu robiłaś? - zaciekawił się Jared.
-Co z Tobą? - zapytałam się jej.
-Widziałaś tego z niebieskimi oczami? Matko, jaki on śliczny, przeleciałabym go... - rozmarzyła się.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Jak to przeleciała? Przecież nie miała pojęcia, co to za typ, skąd pochodzi, czym się zajmuje. Nawet nie wiedziała, jak się nazywa! Nie poznawałam koleżanki. Nigdy nie przejawiała takiego zachowania, w szkole była grzeczną dziewczyną, zresztą po ukończeniu szkoły kontynuowała swoje bycie. Nigdy nie mieszała się w żadne afery, nie sprawiała najmniejszego problemu swoim rodzicom. Czyżby ten facet miał aż taki wpływ na nią? Nie podobało mi się to, nie lubiłam, kiedy facet obezwładniał dziewczynę jednym spojrzeniem.
-Nie wygłupiaj się - warknęłam. - Ile płacę?
-10$ za noc, z śniadaniem 15$. - odpowiedziała nadal zamyślona Bella.
-Bez śniadania poproszę, od razu płatność?
-Tak.
Wyjęłam portfel z kieszeni i wzięłam banknot dziesięciodolarowy, po czym położyłam na ladzie i oddaliłam się od niej, zostawiając zamyśloną Bellę samą z swoimi myślami. Spojrzałam na numerek pokoju. 13. Nie byłam przesądna, więc zbagatelizowałam sprawę. Gdybym miała wierzyć w te wszystkie bzdety, dawno popadłabym w paranoję, a nie chciałam tego, wolałam żyć w miarę normalnym życiem, bo spokojne ono nie było niestety.
Zaczęłam wchodzić po drewnianych schodach. Nigdy nie miałam okazji być tutaj w motelu i nocować z prostej okazji - nie było przyczyny, abym to robiła, dlatego z zaciekawieniem patrzyłam na wnętrze. Motel mieścił się w XIX-wiecznym dworku, niegdyś należącym do bogatego magnata, który założył to miasto. To od jego nazwiska miejscowość nazywała się Forks. Nie znałam za dobrze historii tego miasta, jedynie tyle, że w 1837 roku przybył na te tereny angielski bogacz, niejaki Josh Fork, któremu te tereny bardzo się spodobały, w związku z czym postanowił tu się osiedlić. Miał pod swoimi rozkazami ponad 100 chłopów, także szybko rozwinął się gospodarczo na tych ziemiach. Nic więcej nam nie mówiono w szkole, a i mnie nie interesowała historia swojego miasta.
Na ścianach wisiały przeróżne obrazy należące pewnie do właściciela. Gdyby motel miał zbankrutować, właściciel wystawiłby na sprzedaż te dzieła sztuki, które były wart majątek ze względu na ich wiek. Przy wchodzeniu po staroświeckich schodach naliczyłam się z 10 obrazów. Ich tematyką była praca chłopów: na polu, w domu, na rynku, w lesie, nad jeziorem. Od obrazów biło takie ciepło i prostota, co mnie zachwyciło. Lubiłam takie klimaty, i cieszyłam się, że w końcu miałam okazję spać tutaj, w tym dworku z dawnych lat.
Skończyły się stopnie i weszłam do okrągłej sali, gdzie znajdował się czerwony dywan oraz stolik do kawy i dwa fotele do kompletu, których siedzenie i oparcie były czerwone wyszywane równomiernie złotymi niciami. Znajdowałam się na środku piętra. Po lewej i prawej stronie znajdowały się korytarze, które kończyły się szerokimi oknami przyozdobionymi długimi, ciężkimi, czerwonymi zasłonami. Po każdej stronie korytarza znajdowały się 3 pary drzwi, czyli łącznie motel miał do zaoferowania 12 pokoi. Z tego, co się orientowałam, były 3 pokoje jednoosobowe, 3 dwuosobowe, 3 trzyosobowe, 2 czteroosobowe oraz jedno pięcioosobowe. Na dole znajdowała się stołówka, kuchnia oraz rejestracja i mały pokoik socjalny dla pracowników tego budynku.
Mój pokój znajdował się po mojej prawej stronie, więc niezwłocznie tam skierowałam swoje kroki. Kiedy doszłam do drzwi, na których wisiała tabliczka z liczbą 13, wyjęłam klucz z kieszeni i włożyłam go do zamka. W momencie przekręcania klucza w zamku drzwi za mną otworzyły się. Odwróciłam się spokojnie. Drzwi od dwuosobowego pokoju były otwarte na oścież, a plecami do mnie stał mężczyzna, którego wcześniej spotkałam przy ladzie, i krzyczał coś do drugiego mężczyzny, przypuszczalnie brata.
-Znowu zabrałeś mi książkę i zmieniłeś miejsce zakładki! Tak dłużej być nie może! Daj mi ją w końcu przeczytać, od tego w końcu staniemy się popularni, od tego teledysku! - krzyczał niebieskooki mężczyzna.
-Zejdź ze mnie w końcu! Dzięki temu czemuś mamy zyskać popularność? Haha, śmieszne! - zaśmiał się szyderczo drugi.
-To nie jest byle coś, to jest "Lśnienie" Kinga! I jak Ci coś przeszkadza, to odjedź z zespołu, nie potrzebuję Cię!
-Dobrze wiesz, że jestem jedynym perkusistą, który spełniał Twoje oczekiwania. I mnie, brata, nie zostawisz na lodzie, dobrze o tym wiesz. Za dużo razem przeszliśmy, żebyś tak zrobił - ha, wiedziałam, że oni obydwaj to bracia, w końcu mieli sporo łączących ich cech w wyglądzie.
Brat przez chwilę milczał, po czym odwrócił się na pięcie. Nie zauważając mnie szybko zbiegł po schodach na dół. Spojrzałam na mężczyznę, który został w pokoju z lekkim zdziwieniem. Ten wzruszył ramionami i w milczeniu zamknął drzwi od pokoju. Odwróciłam się do swoich drzwi, wyjęłam klucz z zamka i weszłam do przytulnego pokoju. Na środku stało jednoosobowe łóżko przykryte czarną narzutą w niebieskie wzorki. Cały pokój był pomalowany na ciepły żółty, a wszystkie dodatki były koloru niebieskiego. Obok łóżka stała szafka nocna, na której stała lampka. Po lewej stronie miałam wejście do łazienki. Wszystkie meble były tutaj nowe i ładnie zadbane. Jednak wolałam stare klimaty, ale cóż, nie miałam wpływu na wystrój pokoju. Rzuciłam torbę na podłogę, po czym z westchnięciem rzuciłam się na łóżko. Za łóżkiem były stare podwójne okna ozdobione zwykłą firanką i zwykłymi niebieskimi zasłonami. Za stolikiem nocnym był niewielki kaloryfer, który w zupełności wystarczył do ogrzania tego niewielkiego pomieszczenia.
Po 10 minutach błogiego leżenia coś we mnie ruszyło i kazało mi zejść na dół. Zakluczyłam drzwi i ruszyłam schodami. Kiedy znalazłam się na parterze budynku, swe kroki skierowałam ku jadalni, gdzie znajdował się niewielki barek, przy którym siedział bohater kłótni. Był pochylony nad ladą. Początkowo myślałam, że pije i rozmyśla, ale kiedy podeszłam bliżej, przekonałam się, że nie jest to prawda, bowiem na ladzie leżała książka, o którą się pokłócił ze swoim bratem. Widać było, że jest mocno skupiony. Nie chciałam mu przeszkadzać w lekturze i zaczęłam się wycofywać cicho. Oczywiście kiedy trzeba ciszy, robię mnóstwo hałasu. Podczas wycofywania potknęłam się o dywan i poleciałam do tyłu. Uderzyłam się mocno w głowę, kiedy wylądowałam nią na stoliku, na którym stała blaszana cukierniczka. Stół się przewrócił, a przedmiot poleciał daleko przed siebie. Wszystko razem wywołało ogromny hałas, a ja ostatecznie znalazłam się na podłodze z bolącą jak sto pierunów głową.
Zrobiło mi się czarno przed oczami, na szczęście na krótko, gdyż po 20 sekundach znowu otworzyłam oczy. Kiedy to zrobiłam, przede mną pojawiły się znikąd dwa niebieskie gałki oczne należące do czytelnika, którego nie chciałam oderwać od lektury.
-Halo, nic pani nie jest? - zapytał się mnie ciepły głos.
-Nie, chyba nie... Tylko głowa mocno mnie boli - odpowiedziałam, będąc w lekkim szoku.
-Dasz radę wstać?
-Pewnie tak...
-Poczekaj, pomogę Ci.
Mężczyzna wziął mnie pod pachy i powoli najpierw przeniósł do siadu krzyżnego, a potem podniósł mnie. Kiedy zauważył, że niepewnie stoję na nogach, objął mnie w pasie i odprowadził na brązową kanapę, która stała niedaleko barku. Kiedy w końcu usiadłam, poczułam wielką ulgę. Przez cały ten spacer miałam giętkie nogi i obawiałam się, że w każdej chwili mogę znowu zasłabnąć, więc cieszyłam się, że siedzę stabilnie gdzieś. Brunet usiadł obok mnie. Sięgnęłam ręką w miejsce zderzenia się ze stolikiem. Była cała lepka, a kiedy ją zobaczyłam, znajdowało się tam trochę krwi.
-Kurwa, jeszcze tego mi brakowało - powiedziałam.
-Mogę obejrzeć to skaleczenie?
Spojrzałam na niego. Na lekarza nie wyglądał, więc po co chciał to widzieć?
-Nie.
-A może zawieźć Cię do szpitala?
-Nie.
No cóż, zbyt miła może dla niego nie byłam, ale nie lubiłam, kiedy ktoś mi się narzucał. Owszem, było to miłe, ta świadomość, że ktoś w końcu się o Ciebie troszczy, ale nie potrzebowałam jego pomocy, skoro do tej pory dawałam sobie radę sama.
-Jak chcesz. Jestem Jared Leto, a Ty?
Jared Leto? Odbiło mi się to nazwisko o uszy, ale to kiedyś, bardzo dawno temu, i nie potrafiłam sobie teraz przypomnieć, kto to taki był.
-Mary Blood. - tak, moje nazwisko było nietypowe.
-Interesujące nazwisko... Co tu robiłaś? - zaciekawił się Jared.
ROZDZIAŁ I
-Nie masz prawa tak do mnie mówić! - krzyknęła na mnie moja matka.
-Mam prawo mówić jak mi się podoba, nie moja wina, że mnie tak wychowaliście! - odkrzyknęłam jej.
-Marsz do pokoju, masz szlaban na wszystko!
-Gówno mnie to obchodzi, wychodzę z tego domu! - chwyciłam w pośpiechu mój plecak, w którym było kilka ciuchów, nałożyłam na siebie płaszcz, włożyłam buty i wyszłam z domu, zamykając z głośnym trzaskiem drzwi. Nie obchodziło mnie to, że naszą kłótnię mogli usłyszeć sąsiedzi.
Szybkim krokiem zeszłam z ostatniego, czwartego piętra, po obskurnych drewnianych schodach, przez ciemną klatkę schodową, na której od niepamiętnych czasów nie było światła, a z ścian odłaziła obskurna zielona farba, na parter. Chwyciłam za okrągłą metalową klamkę drewnianych, zniszczonych drzwi wejściowych i wyszłam na powietrze. Mieszkałam w starej przedwojennej kamienicy, która przeżyła niejedną kłótnię, narodziny, śmierć, kataklizmy... Lubiłam przebywać na strychu tej kamienicy, gdzie walało się mnóstwo zagubionych, porzuconych rzeczy, gdzie każda miała swoją odrębną, ciekawą historię.
Przeważnie to tam, na strychu, się chowałam po każdej rodzinnej kłótni, ale dzisiaj było inaczej. Nie wytrzymałam nerwowo i postanowiłam uciec na parę dni, odpocząć od zgiełku tej atmosfery, która najlepsza nie była u mnie. Ciągle się z mamą kłóciłam o wszystko, nie było dnia, żeby się do czegoś nie przyczepiła. Mama miała jeden, ale to poważny, problem - lubiła sobie wypić. I bardzo często przekraczała ludzką wytrzymałość na alkohol, wobec czego stawała się agresywna wobec mnie, kiedyś wobec starszego brata, Freda, który wyprowadził się z domu po tym, jak matka chciała go skaleczyć rozbitą butelką, którą on rozbił w chwili ostrej kłótni. Matka nie mogła przeboleć to, że jej syn rozbił tak ważny dla niej trunek, na który ona wydała parę dolarów, i wpadła w szał, że była w tym stanie gotowa go zabić. Na szczęście Fred się opamiętał i w ostatniej chwili uciekł do pokoju, zakluczył drzwi, spakował swoje manatki, a kiedy mama poszła spać, wyprowadził się. Chciałam się z nim zabrać, ale powiedział, że to jeszcze nie ten czas, nie ta chwila, że jestem za młoda i nie da rady utrzymać nas oboje, ale obiecał mi, że kiedyś po mnie przyjdzie. Od tego momentu minęły 4 lata, a on ani razu się nie pojawił w domu, żeby mnie zabrać.
Ojca nie miałam, rozwiódł się z matką jakieś 10 lat temu, kiedy miałam 12 lat. Nie utrzymywał z nami kontaktu, płacił tylko alimenty na nas, które matka oczywiście przepijała. Powodem rozstania był alkoholizm. Kiedy tato zrozumiał, że ona nie zwalczy go, zostawił nas i pojechał gdzieś daleko. Było mi brak ojca, na szczęście Fred, który był ode mnie starszy o 3 lata, wypełnił trochę jego pustkę. Mimo to i tak robiło mi się smutno za każdym razem, kiedy pomyślałam o nim, że tak nagle się od nas oddalił, bez słowa, bez pożegnania, i nie chciał z nami nawiązać kontaktu.
-Mary, kochana, dokąd się wybierasz? - zaczepiła mnie przy drzwiach sąsiadka z 1-ego piętra. - Przecież jest zima, dochodzi prawie 20-a! Znowu rodzinna awantura?
-Tak, pani Luizo - odpowiedziałam jej, wzdychając. - Muszę w końcu trochę odreagować.
-Dziecko, nie masz dokąd pójść!
Oczywiście miała rację. Ale wolę błąkanie się po mieście, po Forks, aniżeli powrót do tego zapchlonego mieszkania, gdzie o porządek dbałam tylko ja. Miałam dość ciągłego dbania o dom, aby w lodówce było co jeść, dbania o ciepło w mieszkaniu ( mieliśmy piec), a do tego ciągłych awantur z matką. Najchętniej to pojechałabym do brata, ale ten mieszkał w Los Angeles, a o tej godzinie ciężko było złapać busa do tej miejscowości. Ostatnio brat nie odzywał się do mnie, pewnie miał ważne sprawy na głowie (poznał dziewczynę i ożenił się z nią, aktualnie czekają na dziecko, jego żona, całkiem miła kobieta, Carrie, była już w 7-ym miesiącu ciąży), a ja nie chciałam mu przeszkadzać. Znalazł pracę, pracował w urzędzie, nie zarabiał dużo, ale w zupełności starczało mu na życie. Czasami wysyłał do mnie 50 dolarów, abym miała co jeść i ubrać na kark, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna, chociaż w głębi duszy żałowałam, że nadal nie zaproponował mi mieszkania u siebie. Musiałam się z tym pogodzić, jednak w sercu wciąż tkwiła wiara, że może kiedyś mnie do siebie przygarnie.
Wyszłam z podwórka na ulicę. O tej godzinie nie było prawie samochodów, tylko jakieś pojedyncze auta jeździły, które pewnie wracały z pracy po godzinach do domu. Forks było totalnym zadupiem, jedna ulica, przy której mieściło się prawie wszystko. Były jakieś odgałęzienia, ale to dla domów mieszkalnych, szkoła, poczta, urzędy, najważniejsze sklepy mieściły się tutaj, przy głównej ulicy. Przy naszej kamienicy stały jeszcze 3 inne, ocalałe przed rozbiórką, których stan był na tyle dobry, że wystarczyło tylko odnowić, aby dalej służyły jako mieszkania.
Swoje kroki skierowałam ku motelu, który był otwarty cały czas. Forks leżało przy głównej autostradzie, dlatego motel miał wystarczającą ilość klientów, aby go nie rozwalono. Budynek znajdował się 5 km od mojej kamienicy, więc wolnym spacerkiem poszłam w określonym kierunku. Mijałam domy jednorodzinne, drzewa, ścieżki między domami, które prowadziły do lasu. Las otaczał Forks ze wszystkich stron, to była charakterystyczna część miasteczka, że ciągle było zielono (przeważały drzewa iglaste, liściastych było mniej). Forks to paskudne miasto, jeśli chodzi o klimat - zimą było naprawdę rekordowo zimno, a latem prawie wcale nie było słońca, tylko ciągłe opady deszczu. Maksymalna temperatura latem przy słońcu wynosiła 26 stopni, dlatego wszyscy mieszkańcy miasteczka byli przyzwyczajeni do srogich warunków i dla nich 20 stopni to już było gorąco. Nie byłam wyjątkiem, kiedy pojechałam do Los Angeles na ślub brata, myślałam, że wejdę do lodówki, tak bardzo mi było gorąco. Fred się już przyzwyczaił, ale mówił, że było mu ciężko się dostosować.
Wzięłam portfel do ręki i sprawdziłam, ile mam pieniędzy. 100 dolarów, nie jest źle. Na pewno starczy na kilka dni w motelu, a potem.. Pomyśli się. Chciałam do brata wbić, ale nie chciałam mu głowy zawracać. Chyba będę szukała ojca i do niego się wprowadzę na tę chwilę, rozejrzę się za pracą, i kiedy będę miała jako takie zarobki, wynajmę mieszkanie dla siebie i i postaram się z tego utrzymać, w końcu miałam 22 lata i mogłam pójść do pracy. Ukończyłam szkołę średnią, na studia już nie poszłam, gdyż nie było zwyczajnie pieniędzy. Moim marzeniem jest dostać się na medycynę, kochałam ratować ludzi i udzielać im pomocy. Byłam naprawdę dobrą uczennicą, ale z samego stypendium nie utrzymałabym się, zwłaszcza że chciałam się dostać do prestiżowej uczelni, co przy moich finansach było po prostu niemożliwe. Moim skrytym marzeniem było jednak zostać piosenkarką. Mówili mi, że mam niezły głos, a i słuch miałam nie najgorszy i na gitarze całkiem dobrze radziłam. Nie miałam swojej gitary, raczej ćwiczyłam tą sztukę u koleżanki, która owy sprzęt posiadała.
W końcu przede mną wyrósł motel. Bez wahania weszłam do środka, gdzie powitała mnie koleżanka ze szkoły.
-Witaj, Bello, chciałam wziąć pokój na parę dni - przywitałam się z nią.
-Nie ma sprawy. Znowu kłótnia z matką? - wszyscy wiedzieli, co się wyprawia w mojej rodzinie. Uroki mieszkania w małym miasteczku.
-Niestety, ale to już chyba ostatnia.
-Nie rozumiem...
-Wyprowadzam się, nie mam zamiaru dłużej z nią przebywać w jednym pomieszczeniu. Mam jej dosyć...
-Rozumiem - uśmiechnęła się smutno Bella i odwróciła się w stronę drewnianej szafki, aby wyjąć klucz z niej do mojego pokoju.
Drzwi motelu otworzyły się nagle. Do pokoju wtargnął mężczyzna, wiek około 30 lat, wysoki, czarne włosy muskające lekko jego ramiona, czarna skórzana kurtka, czarne spodnie, czarne buty. Oczy podkreślone miał eye-linerem. Wyglądał na rockmana według mnie, w każdym razie na pewno na muzyka, co utwierdził mnie bagaż trzymany w jego prawej ręce - futerał od gitary.
-Dzień dobry wieczór, czy są jakieś pokoje dla 4 osób? Najlepiej jednoosobowe, ale się dostosujemy do warunków - powiedział ciepłym głosem, kiedy zbliżył się do lady. Przyjrzałam mu się bliżej i zauważyłam jego błękitne oczy, rzadko spotykany odcień wśród ludzi. Kiedy zauważyłam, że chciał spojrzeć na mnie, szybko przeniosłam wzrok na Bellę, która właśnie wyciągała do mnie rękę z kluczykami.
-Są dwa jednoosobowe i jeden dwupokojowy, nie posiadamy niestety więcej jednoosobowych. - odpowiedziała dziewczyna mężczyźnie.
-No trudno... A ile mnie to wyniesie? Z śniadaniem oczywiście.
-Z śniadaniem dla 4 osób wyniesie 50$.
-Biorę! - odpowiedział zdecydowanie i położył pieniądze na ladzie. - Chłopaki, chodźcie, mamy nocleg! - krzyknął głośno w kierunku drzwi.
Po paru chwilach, podczas gdy Bella wydawała klucze do pokojów, na korytarz weszło 3 innych mężczyzn - blondyn o krótkich włosach, czarnowłosy o asymetrycznym cięciu oraz podobny do niebieskookiego, pewnie brat - niższy od niego, o masywnej budowie, brązowe oczy, zmierzwione włosy. Całą trójkę z 4-ym mężczyzną łączył makijaż, czyli czarna kreska. To na pewno musiała być grupa rockowa, w końcu nikt nie maluje się na czarno niż rockowcy.
-Mam prawo mówić jak mi się podoba, nie moja wina, że mnie tak wychowaliście! - odkrzyknęłam jej.
-Marsz do pokoju, masz szlaban na wszystko!
-Gówno mnie to obchodzi, wychodzę z tego domu! - chwyciłam w pośpiechu mój plecak, w którym było kilka ciuchów, nałożyłam na siebie płaszcz, włożyłam buty i wyszłam z domu, zamykając z głośnym trzaskiem drzwi. Nie obchodziło mnie to, że naszą kłótnię mogli usłyszeć sąsiedzi.
Szybkim krokiem zeszłam z ostatniego, czwartego piętra, po obskurnych drewnianych schodach, przez ciemną klatkę schodową, na której od niepamiętnych czasów nie było światła, a z ścian odłaziła obskurna zielona farba, na parter. Chwyciłam za okrągłą metalową klamkę drewnianych, zniszczonych drzwi wejściowych i wyszłam na powietrze. Mieszkałam w starej przedwojennej kamienicy, która przeżyła niejedną kłótnię, narodziny, śmierć, kataklizmy... Lubiłam przebywać na strychu tej kamienicy, gdzie walało się mnóstwo zagubionych, porzuconych rzeczy, gdzie każda miała swoją odrębną, ciekawą historię.
Przeważnie to tam, na strychu, się chowałam po każdej rodzinnej kłótni, ale dzisiaj było inaczej. Nie wytrzymałam nerwowo i postanowiłam uciec na parę dni, odpocząć od zgiełku tej atmosfery, która najlepsza nie była u mnie. Ciągle się z mamą kłóciłam o wszystko, nie było dnia, żeby się do czegoś nie przyczepiła. Mama miała jeden, ale to poważny, problem - lubiła sobie wypić. I bardzo często przekraczała ludzką wytrzymałość na alkohol, wobec czego stawała się agresywna wobec mnie, kiedyś wobec starszego brata, Freda, który wyprowadził się z domu po tym, jak matka chciała go skaleczyć rozbitą butelką, którą on rozbił w chwili ostrej kłótni. Matka nie mogła przeboleć to, że jej syn rozbił tak ważny dla niej trunek, na który ona wydała parę dolarów, i wpadła w szał, że była w tym stanie gotowa go zabić. Na szczęście Fred się opamiętał i w ostatniej chwili uciekł do pokoju, zakluczył drzwi, spakował swoje manatki, a kiedy mama poszła spać, wyprowadził się. Chciałam się z nim zabrać, ale powiedział, że to jeszcze nie ten czas, nie ta chwila, że jestem za młoda i nie da rady utrzymać nas oboje, ale obiecał mi, że kiedyś po mnie przyjdzie. Od tego momentu minęły 4 lata, a on ani razu się nie pojawił w domu, żeby mnie zabrać.
Ojca nie miałam, rozwiódł się z matką jakieś 10 lat temu, kiedy miałam 12 lat. Nie utrzymywał z nami kontaktu, płacił tylko alimenty na nas, które matka oczywiście przepijała. Powodem rozstania był alkoholizm. Kiedy tato zrozumiał, że ona nie zwalczy go, zostawił nas i pojechał gdzieś daleko. Było mi brak ojca, na szczęście Fred, który był ode mnie starszy o 3 lata, wypełnił trochę jego pustkę. Mimo to i tak robiło mi się smutno za każdym razem, kiedy pomyślałam o nim, że tak nagle się od nas oddalił, bez słowa, bez pożegnania, i nie chciał z nami nawiązać kontaktu.
-Mary, kochana, dokąd się wybierasz? - zaczepiła mnie przy drzwiach sąsiadka z 1-ego piętra. - Przecież jest zima, dochodzi prawie 20-a! Znowu rodzinna awantura?
-Tak, pani Luizo - odpowiedziałam jej, wzdychając. - Muszę w końcu trochę odreagować.
-Dziecko, nie masz dokąd pójść!
Oczywiście miała rację. Ale wolę błąkanie się po mieście, po Forks, aniżeli powrót do tego zapchlonego mieszkania, gdzie o porządek dbałam tylko ja. Miałam dość ciągłego dbania o dom, aby w lodówce było co jeść, dbania o ciepło w mieszkaniu ( mieliśmy piec), a do tego ciągłych awantur z matką. Najchętniej to pojechałabym do brata, ale ten mieszkał w Los Angeles, a o tej godzinie ciężko było złapać busa do tej miejscowości. Ostatnio brat nie odzywał się do mnie, pewnie miał ważne sprawy na głowie (poznał dziewczynę i ożenił się z nią, aktualnie czekają na dziecko, jego żona, całkiem miła kobieta, Carrie, była już w 7-ym miesiącu ciąży), a ja nie chciałam mu przeszkadzać. Znalazł pracę, pracował w urzędzie, nie zarabiał dużo, ale w zupełności starczało mu na życie. Czasami wysyłał do mnie 50 dolarów, abym miała co jeść i ubrać na kark, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna, chociaż w głębi duszy żałowałam, że nadal nie zaproponował mi mieszkania u siebie. Musiałam się z tym pogodzić, jednak w sercu wciąż tkwiła wiara, że może kiedyś mnie do siebie przygarnie.
Wyszłam z podwórka na ulicę. O tej godzinie nie było prawie samochodów, tylko jakieś pojedyncze auta jeździły, które pewnie wracały z pracy po godzinach do domu. Forks było totalnym zadupiem, jedna ulica, przy której mieściło się prawie wszystko. Były jakieś odgałęzienia, ale to dla domów mieszkalnych, szkoła, poczta, urzędy, najważniejsze sklepy mieściły się tutaj, przy głównej ulicy. Przy naszej kamienicy stały jeszcze 3 inne, ocalałe przed rozbiórką, których stan był na tyle dobry, że wystarczyło tylko odnowić, aby dalej służyły jako mieszkania.
Swoje kroki skierowałam ku motelu, który był otwarty cały czas. Forks leżało przy głównej autostradzie, dlatego motel miał wystarczającą ilość klientów, aby go nie rozwalono. Budynek znajdował się 5 km od mojej kamienicy, więc wolnym spacerkiem poszłam w określonym kierunku. Mijałam domy jednorodzinne, drzewa, ścieżki między domami, które prowadziły do lasu. Las otaczał Forks ze wszystkich stron, to była charakterystyczna część miasteczka, że ciągle było zielono (przeważały drzewa iglaste, liściastych było mniej). Forks to paskudne miasto, jeśli chodzi o klimat - zimą było naprawdę rekordowo zimno, a latem prawie wcale nie było słońca, tylko ciągłe opady deszczu. Maksymalna temperatura latem przy słońcu wynosiła 26 stopni, dlatego wszyscy mieszkańcy miasteczka byli przyzwyczajeni do srogich warunków i dla nich 20 stopni to już było gorąco. Nie byłam wyjątkiem, kiedy pojechałam do Los Angeles na ślub brata, myślałam, że wejdę do lodówki, tak bardzo mi było gorąco. Fred się już przyzwyczaił, ale mówił, że było mu ciężko się dostosować.
Wzięłam portfel do ręki i sprawdziłam, ile mam pieniędzy. 100 dolarów, nie jest źle. Na pewno starczy na kilka dni w motelu, a potem.. Pomyśli się. Chciałam do brata wbić, ale nie chciałam mu głowy zawracać. Chyba będę szukała ojca i do niego się wprowadzę na tę chwilę, rozejrzę się za pracą, i kiedy będę miała jako takie zarobki, wynajmę mieszkanie dla siebie i i postaram się z tego utrzymać, w końcu miałam 22 lata i mogłam pójść do pracy. Ukończyłam szkołę średnią, na studia już nie poszłam, gdyż nie było zwyczajnie pieniędzy. Moim marzeniem jest dostać się na medycynę, kochałam ratować ludzi i udzielać im pomocy. Byłam naprawdę dobrą uczennicą, ale z samego stypendium nie utrzymałabym się, zwłaszcza że chciałam się dostać do prestiżowej uczelni, co przy moich finansach było po prostu niemożliwe. Moim skrytym marzeniem było jednak zostać piosenkarką. Mówili mi, że mam niezły głos, a i słuch miałam nie najgorszy i na gitarze całkiem dobrze radziłam. Nie miałam swojej gitary, raczej ćwiczyłam tą sztukę u koleżanki, która owy sprzęt posiadała.
W końcu przede mną wyrósł motel. Bez wahania weszłam do środka, gdzie powitała mnie koleżanka ze szkoły.
-Witaj, Bello, chciałam wziąć pokój na parę dni - przywitałam się z nią.
-Nie ma sprawy. Znowu kłótnia z matką? - wszyscy wiedzieli, co się wyprawia w mojej rodzinie. Uroki mieszkania w małym miasteczku.
-Niestety, ale to już chyba ostatnia.
-Nie rozumiem...
-Wyprowadzam się, nie mam zamiaru dłużej z nią przebywać w jednym pomieszczeniu. Mam jej dosyć...
-Rozumiem - uśmiechnęła się smutno Bella i odwróciła się w stronę drewnianej szafki, aby wyjąć klucz z niej do mojego pokoju.
Drzwi motelu otworzyły się nagle. Do pokoju wtargnął mężczyzna, wiek około 30 lat, wysoki, czarne włosy muskające lekko jego ramiona, czarna skórzana kurtka, czarne spodnie, czarne buty. Oczy podkreślone miał eye-linerem. Wyglądał na rockmana według mnie, w każdym razie na pewno na muzyka, co utwierdził mnie bagaż trzymany w jego prawej ręce - futerał od gitary.
-Dzień dobry wieczór, czy są jakieś pokoje dla 4 osób? Najlepiej jednoosobowe, ale się dostosujemy do warunków - powiedział ciepłym głosem, kiedy zbliżył się do lady. Przyjrzałam mu się bliżej i zauważyłam jego błękitne oczy, rzadko spotykany odcień wśród ludzi. Kiedy zauważyłam, że chciał spojrzeć na mnie, szybko przeniosłam wzrok na Bellę, która właśnie wyciągała do mnie rękę z kluczykami.
-Są dwa jednoosobowe i jeden dwupokojowy, nie posiadamy niestety więcej jednoosobowych. - odpowiedziała dziewczyna mężczyźnie.
-No trudno... A ile mnie to wyniesie? Z śniadaniem oczywiście.
-Z śniadaniem dla 4 osób wyniesie 50$.
-Biorę! - odpowiedział zdecydowanie i położył pieniądze na ladzie. - Chłopaki, chodźcie, mamy nocleg! - krzyknął głośno w kierunku drzwi.
Po paru chwilach, podczas gdy Bella wydawała klucze do pokojów, na korytarz weszło 3 innych mężczyzn - blondyn o krótkich włosach, czarnowłosy o asymetrycznym cięciu oraz podobny do niebieskookiego, pewnie brat - niższy od niego, o masywnej budowie, brązowe oczy, zmierzwione włosy. Całą trójkę z 4-ym mężczyzną łączył makijaż, czyli czarna kreska. To na pewno musiała być grupa rockowa, w końcu nikt nie maluje się na czarno niż rockowcy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)