- Nie
Jared, nie idź tam! – krzyknęłam, kiedy był przy drzwiach.
Popatrzył
się na mnie pytającym wzrokiem.
- Proszę
Cię, daj im się nacieszyć, damy radę, na następną noc kupimy zatyczki do uszu
czy cos… Potrzebują siebie w tym momencie pewnie, nie przeszkadzaj im. Oni tego
pragną. Nie pamiętasz, jak z nami było?
Wrócił
powoli do łóżka, a ja westchnęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia, czy uda mi się go
przekonać do tej decyzji, jednak wiedziałam, że nie pozwolę, aby tam wparował,
czułam w sobie coś, co nie pozwalało mi nie zareagować w tej sytuacji. Nie
wiedziałam, co to było, prawdopodobnie świadomość, że kontakt z bliską osobą w
niektórych momentach jest bardzo potrzebny.
Kiedy
zaległa ta upragniona cisza, na dworze słońce już oświetlało sypialnię
Jareda. Spojrzałam na niego. Wyglądał
okropnie. Potargane włosy, podkrążone oczy, zarost, nieprzytomny, wręcz
szaleńczy wzrok. Pewnie wyglądałam niewiele lepiej. Czułam się koszmarnie,
jakbym wróciła z wyczerpującego tournee kolarskiego po całej Ameryce i przez
ten cały czas prawie w ogóle nie spała. Dodatkowo noga zaczęła napieprzać
bólem. Spojrzałam na szafkę nocną, na której znajdowało się moje wybawienie –
jedne z silniejszych tabletek przeciwbólowych. Wzięłam jedną błękitną pastylkę
i połknęłam ją bez popicia, nie chciało mi się teraz schodzić na dół po
szklankę napoju.
Oklapłam
z powrotem na poduszki. Tak bardzo chciało mi się spać, jednak za godzinę miałam
umówioną wizytę w poradni ortopedycznej w celu zorientowania się, jak przebiega
zrastanie się kości i czy wszystko idzie zgodnie z naturą. Doktor na pewno nie
ucieszy się na wiadomość, że noga była złamana drugi raz mimo gipsu. Miałam
tylko nadzieję, że nie poinformuje mnie, że potrzebna jest operacja i wkładanie
drutów. Chciałam uniknąć tego, nie miałam tyle czasu, żeby znowu leżeć w
szpitalach.
Jared
wstał z łóżka, przeciągając się. Spojrzał na mnie z miną zombiaka.
- Czuję
się jak trup, a tyle dzisiaj spraw do załatwienia jest…. Najpierw wizyta u
Twojego lekarza, później muszę do studia jechać i oddać im nagrany materiał
oraz posiedzieć z nimi nad składaniem tego. Co zamierzasz wtedy robić? – spytał
się, ubierając czarną koszulkę.
- Nie
wiem, chyba zadzwonię do Freda i się zapytam, czy mogę do niego wpaść.
Chciałabym poznać jego dziecko. Jestem ciocią – uśmiechnęłam się szeroko, po
czym ziewnęłam. – To jest gorsze niż kac – mruknęłam.
- Dużą
kawę? – zapytał się w drzwiach.
- Nawet
trzy.
Wyszedł z
pokoju i skierował się na dół, a ja wstałam i zaczęłam się ogarniać. Pewnie
znowu było gorąco, więc wyciągnęłam z walizki czarną sukienkę rozszerzaną na
dole, która była z tyłu wiązana w kokardkę, założyłam czarne japonki. Związałam
włosy w kok na czubku głowy i zeszłam na dół, wolno stąpając po podłodze. Kule
stały przy drzwiach wejściowych, więc musiałam sobie sama radzić. Weszłam do
kuchni, gdzie uderzył mnie od razu aromat kawy. Usiadłam przy blacie, a Jay
postawił przede mną duży kubek z płynem oraz talerz z maślanym rogalem.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Usiadł naprzeciwko mnie.
- Tego mi
brakowało.. – wyszeptałam błogo, kiedy tylko upiłam łyk czarnej cieczy. Zero
cukru, zero mleka, potrzebowałam takiej prawdziwej, mocnej, czarnej kawy.
- Mi też.
Oby tylko wytrzymać do wieczora, a w studiu nie było problemów. Nienawidzę
mojego brata, wiedział, że mam dzisiaj zawalony dzień, to musiał akurat wtedy
się pieprzyć! Nie mógł poczekać do rana,
kiedy nas nie będzie w domu? A teraz sobie smacznie śpią, podczas kiedy ja
muszę zapierdalać po całym LA!
Wstał
gwałtownie z krzesła i ruszył do dużego pokoju.
- Gdzie
idziesz? – zapytałam za nim.
Nie
odpowiedział mi. Zniknął w salonie. Słyszałam ciche postukiwanie i trzask
zamykanych drzwiczek, a po chwili prawie spadłam z krzesła. Jared, będąc
wściekłym na brata, włożył do odtwarzacza album Iron Maiden i puścił
najgłośniej jak tylko się dało. Ściany i podłoga domu zadrżały od natężenia
dźwięku. Kiedy Jay wszedł, pokręciłam głową.
- No co,
niedobrze zrobiłem?
-
Niedobrze, że jesteś mściwy.
Żeby się
ze sobą komunikować, musieliśmy krzyczeć, tak głośno się zrobiło w całym domu.
Nie miałam wątpliwości, że Shannon i Emma mieli nieprzyjemną pobudkę.
-
Należało mu się, wiedział, mówiłem mu wczoraj o planach na dzień dzisiejszy, a
ten sobie zwyczajnie to olał!
- Złość
piękności szkodzi…
Nagle
muzyka przestała grać, a do kuchni po 5 sekundach wparował się wściekły
Shannon, ubrany w same majtki. Gdyby wzrok mógł zabijać, młodszy Leto właśnie
przewracałby się w grobie na drugi bok. Perkusista miał wory pod oczami, włosy
w nieładzie, a całe jego ciało zdobiły liczne zadrapania oraz zaczątki
siniaków. Rzuciłam szybkie jednoznacznie spojrzenie Jaredowi, który
przypatrywał się z niedowierzeniem w dość głęboką ranę nad lewym sutkiem brata,
z którego powolutku sączyła się krew.
- Co ty
do cholery wyprawiasz!? Popierdoliło Cię?! – zaczął się drzeć.
- To
chyba Ciebie wczoraj w nocy poniosło, nie zwalaj całej winy na mnie – Jay był,
póki co, spokojny.
- Jasne,
moja wina! Nie mogę się kochać z kobietą mojego życia, ale za to Ty ze swoją
Mary pieprzycie się jak dziwki!
- Nie mów
tak o Mary, nie pozwalam Ci na to – żyłka pod okiem Jareda zaczęła pulsować,
wiedziałam, że już się mocno zdenerwował, jednak nadal mówił spokojnym tonem i
siedział w miejscu.
- Mogę
mówić, jak mi się podoba! Dziwka, kurwa, szmata… - nie dokończył, gdyż wstałam
i wściekła kopnęłam go zagipsowaną nogą. – Ty dziwko, to boli! – wrzasnął.
Nie
wytrzymałam i zwyczajnie się na niego rzuciłam, powalając go swoim ciałem na
podłogę. Zaczęłam go okładać pięściami. Nie patrzyłam, gdzie uderzam, waliłam
na oślep. Poczułam na dłoni coś mokrego i ciepłego, jednak nie przerwałam
swojej czynności. Jak on śmiał mnie tak obrażać? Kim był, że użył takich słów?
Bo Bogiem na pewno nie był. Nie wiedziałam, co go ugryzło, miałam to w dupie.
Nigdy nie pozwalałam się obrażać, zawsze agresywnie reagowałam na takie słowa i
docinki.
Jared
podszedł i złapał mnie w pasie, aby odciągnąć mnie od Shannona. Stanęłam w
pionie i ciężko dyszałam. Spojrzałam na perkusistę, któremu z nosa leciała
krew. Cała twarz miał w niej. Nie było mi z tego powodu absolutnie przykro,
skąd. Wyszarpnęłam się z objęć Jareda i wyszłam na taras, gdzie ciężko oklapłam
na plastikowym krześle. Miałam nadzieję, że Shannona następny raz zobaczę
dopiero wieczorem, kiedy ochłonę już po tym, co się wydarzyło. Po chwili obok
mnie stanął Jay.
- Nie
powinnaś się na niego rzucać – zakomunikował.
- Bronisz
go? – zapytałam z pogardą w głosie.
- Nie,
ale…
- To nie
pierdol, zrobiłam to, co do mnie należało – spojrzałam w błękitne niebo, na
którym latały ptaki.
- Agresją
i przemocą nie rozwiążesz każdego problemu.
- Wiem.
Odczepisz się ode mnie? – rzuciłam agresywnie.
Jared
westchnął, ale odszedł. Poinformował mnie tylko, że za 10 minut wyjeżdżamy do
lekarza. Zamyśliłam się. Pewnie fakt, że nie spałam, powodował, że byłam tak
niesamowicie rozdrażniona i denerwowało mnie dosłownie wszystko. Mimo wszystko
nie chciałam go aż tak dotkliwie pobić, bo nie wierzę, żeby nic go teraz nie
bolało, na pewno będzie miał kilka siniaków na twarzy.
Wstałam z
krzesła i ruszyłam przez dom niepewnie, bo jednak nie chciałam wpaść na
perkusistę. Było jednak wszędzie cicho, czyli Shannon pewnie zaszył się już na
górze, w swoim pokoju. Miałam nadzieję, że olśni go i wyprowadzi się z tego
domu gdzieś do apartamentu w mieście. Nie chciałam z nim mieszkać pod jednym
dachem, nie po tych wszystkich akcjach. Dodatkowo nadal miałam w głowie ten
jakże seksowny sen, przez który nadal miałam obawy przy ewentualnym przebywaniu
sam na sam z tym czubem.
W
przedpokoju znalazłam swoje kule. Wzięłam je pod pachę i westchnęłam z ulgą.
Brakowało mi tej podpory. Pokuśtykałam do auta, które stało już przed furtką.
Otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka. Pachniało świeżością, pewnie niedawno
Jare odkurzał auto.
-
Przepraszam, Jay, to przez Shannona mam takie nerwy. – powiedziałam po
5-minutowej jeździe, którą spędziliśmy w całkowitym milczeniu.
- Zwalaj
wszystko na niego, to takie wygodne… - prychnął.
- Jared,
widzę, że Ty też jesteś podświadomie na niego wkurwiony.
- Nie
drążmy tematu. Nie chcę się źle wypowiadać o moim bracie.
Po 20
minutach byliśmy na miejscu. Weszliśmy do niewielkiego budynku, gdzie mieściły
się wszystkie gabinety prywatne. Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na 4 piętro,
gdzie przyjmował ortopeda. Dobrze, że były windy, jakoś sobie nie wyobrażam,
żebym miała wspinać się po tych wszystkich stopniach na wskazane piętro. Przed
gabinetem nikogo nie było, ludzie przychodzili o tych godzinach, na którą byli
umówieni, a doktor nigdy nie miał żadnego poślizgu i między wizytami zawsze
było przynajmniej 5 minut przerwy. Jako że byliśmy minutę przed czasem,
bezproblemowo wpuszczono nas do środka.
- Witaj,
Mary, jak noga? – zapytał się 40-letni doktor, patrząc w swoje papiery. Był
przystojny mimo swojego wieku, i zazdrościłam jego żonie tak wspaniałego
faceta.
Pewnie
się spytacie, ze jakim cudem go znałam, skoro samolot spadł w zupełnie innym
stanie. Kiedy tylko Jared się dowiedział o tym, że będę potrzebowała fachowej
pomocy, wykonał szybki telefon właśnie do doktora George’a, który przyleciał na
jego wezwanie i został w szpitalu, nadzorując moje badania i wyniki. Wiadomo,
że Leto mu zapłacił niemałą sumkę, na szczęście kazałam mu to zrobić z mojego
portfela, w końcu coś tam się znajdowało i nie potrzebowałam żerować na cudzych
pieniądzach.
- Miałam
drugie złamanie – powiedziałam, siadając w wygodnym fotelu. Jay zajął miejsce
koło mnie.
Doktor
spojrzał znad kartek lekko nierozumiejącym wzrokiem.
- Jakie
drugie złamanie? Odstaw te leki, bo zaczynasz bredzić.
-
Doktorze, ona mówi prawdę, doszło do pewnego incydentu, w wyniku którego jej
noga została po raz drugi złamana – poinformował Jay za mnie.
Hm, to
się mężczyzna lekko zdziwił. Widziałam, ze nadal mi nie wierzy.
- Proszę
na RTG, zobaczymy to całe złamanie.
Wypisał
mi na kartce informację, żeby zrobiono mi prześwietlenie danej kończyny.
Dźwignęłam się z fotela, i, zostawiając mężczyzn samych w pomieszczeniu, przeszłam
do rejestracji, gdzie podałam karteczkę znudzonej pielęgniarce. Ta wzięła ją i
bez słowa wskazała na drzwi prowadzące do sali, gdzie miałam mieć
prześwietlenie. Pokuśtykałam i weszłam do środka. W centrum pokoju znajdowało
się elektryczne łóżko, przy którym można było regulować wysokość i odchylenie.
Obok niego znajdowała się wielka aparatura, która służyła do robienia zdjęć.
- Ma pani
jakieś metalowe rzeczy? – zapytała się kobieta. Pokręciłam głową. – Jest pani w
ciąży?
- Pewnie
nie, w każdym razie żadnych skutków nie widziałam – w sumie dopiero teraz
zaczęłam się zastanawiać, czy oby na pewno w niej nie jestem, bo przecież
uprawialiśmy seks bez zabezpieczenia. Chyba będę musiała się wybrać do poradni
ginekologicznej po jakieś plastry bądź tabletki, bo o ile jeszcze nie wpadłam (miałam
właśnie syndromy zbliżającego się okresu, więc na pewno nie byłam w ciąży), o
tyle później mogę nie mieć tyle szczęścia.
Położyłam
się na łóżku. Pielęgniarka podniosła je i ustawiła nad złamaną kończyną aparat,
po czym zaczęła dobierać odpowiednią wielkość, aby zdjęcie objęło całą nogę.
Założyła mi na klatkę piersiową ołowiany fartuch i zostawiła mnie samą,
znikając za szybą. Rozległo się głośne „klik” i pielęgniarka wróciła do mnie,
układając mnie do drugiej pozy. Po chwili było już po wszystkim. Zsunęłam się
ze stołu i wróciłam do gabinetu, gdzie panowie rozmawiali o koszykówce i
zbliżających się meczach. Zajęłam swoje miejsce i grzecznie czekałam, jak
zdjęcia dotrą do komputera. Rozległo się głośne bipanie, które zapowiadało
nadejście upragnionych zdjęć. Doktor przeprosił Jareda i odebrał wiadomość,
którą długo studiował.
- Więc
faktycznie, złamanie drugie jest. Nie chcę wnikać, jak do tego doszło, bo to
nie jest teraz istotne, najważniejsze jednak, że dobrze poskładali nogę, przez
co nie powinno być żadnych komplikacji przy zrastaniu się kości. Tak samo ma
się sprawa z operacją, na 90% nie będziesz jej potrzebowała. Co do sprawności,
to niestety mam złą wiadomość. Po katastrofie istniała jeszcze jakaś nadzieja,
że wrócisz do pełnej sprawności fizycznej, teraz jednak muszę Ci ją zabrać –
Twoja noga nigdy nie będzie prawidłowo funkcjonować. Przykro mi.
Machnęłam
ręką. Nieważne, jaka będzie moja kondycja, ważne, że nadal będę miała nogę, że
mi jej nie utną. Reszta była mało istotna. Lekarz wypisał mi recepty na
dodatkowe leki przeciwbólowe, które miałam wykupić, kiedy tylko skończą mi się
obecne, i żebym nie nadużywała ich, bo potem mogą być problemy pod postacią uzależnienia.
Umówił mnie na następną wizytę, tj za miesiąc, podczas której miał mi ściągnąć
gips i pokierować dalej w sprawie rehabilitacji.
Wyszliśmy
zadowoleni z gabinetu. Obydwoje się cieszyliśmy, że nie będę musiała mieć
żadnej operacji. Wsiedliśmy do auta.
- Gdzie
się umówiłaś z rodziną? – zapytał się Leto, wyjeżdżając z parkingu.
- w Kac
Angeles, dziwna jakaś ta nazwa.
- O, to
dobrze, to niedaleko stąd! – rzucił wesoło.
Po 5
minach byliśmy na miejscu. Wysiadłam z auta, wcześniej całując na pożegnanie w
policzek Jareda, i skierowałam się do kawiarni. Weszłam do środka. Uderzył mnie
bardzo aromatyczny zapach świeżo zmielonej kawy, który unosił się w powietrzu i
powodował, ze od samego zapachu człowiek budził się z jakby głębokiego snu. Nie
powiem, dobrze mi zrobiły te opary, przynajmniej przestałam być już taka
zaspana i otępiała. Pokuśtykałam do lady i zamówiłam dużą czarną z mlekiem.
Wzięłam zamówienie i usiadłam pod oknem, czekając, jak brat przyjdzie po mnie,
aby potem iść do jego domu. Mieszkał podobno niedaleko stąd, na tyle blisko, że
spokojnie miałam przejść ten dystans o własnych siłach.
Drzwi
kawiarni się otworzyły i do środka wszedł mój brat. Rozejrzał się dookoła,
szukając mnie wzrokiem. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnęłam się do niego i
pomachałam mu. Dziarskim krokiem podszedł do mnie.
-
Siemanko, siostrzyczko! Jak badania? – usiadł na wolnym krześle, które stało
obok mnie.
- Dobrze,
niby nie odzyskam 100% sprawności ruchowej, jednak nie potrzebuję żadnej
operacji na nogę.
- Cieszę
się razem z Tobą! Widzę, że niewesołą miałaś noc…
- Po czym
to widzisz? – zdumiałam się. Myślałam, że tyle dałam mejkapu, żeby nie było
widać moich ogromnych worów pod oczami.
- Ten
błysk w oczach, wszędzie go rozpoznam! Tyle razy nie mogłaś spać przez mamę i
non stop chodziłaś z bardzo małą ilością snu, że trudno było nie zapamiętać,
jak wtedy wyglądałaś. Jak my wtedy wyglądaliśmy.
- Ech,
ale to już było, nie musimy o tym wspominać, ok.? – westchnęłam. Nigdy nie
lubiłam rozmów o swojej przeszłości, bo ona wcale taka kolorowa i zajebista nie
była. Owszem, były różne przyjemne momenty w życiu, jednak było ich naprawdę
mało.
- Nie ma
sprawy, sam nie lubię do tych czasów wracać. Gotowa poznać moją mała córeczkę? –
dumnie wypiął pierś. Uśmiechnęłam się.
- Dzieci?
Zawsze!
Zapłaciłam
za trunek i wyszliśmy na dwór, napawając się słońcem, które oświetlało nasze
karki. Mijaliśmy przeróżne zabudowania oraz mnóstwo aut, ponieważ znajdowaliśmy
się w samym sercu Los Angeles. Ludzie nas mijali z zakupami w dłoniach, bo była
taka godzina, że pracujących było mało, uczniów też nic, i teraz czas dla
siebie mieli ludzie, którzy z powodu zbyt dużego bogactwa nie pracowali i
lubili się otaczać rzeczami materialnymi. Minęliśmy mnóstwo sław, między innymi
Lady Gagę, Rihannę, perkusistę Black Sabbath. To kochałam najbardziej w tym
mieście, jesteś sławny a i tak nikt za szczególnie nie zwracał na Ciebie uwagę.
Jako że byłam świeżakiem w tym mieście, za każdą sławą się oglądałam, patrząc,
dokąd zmierza. Na szczęście nie korciło mnie, żeby podejść i poprosić o
autograf i zdjęcie, dla mnie to zawsze było głupie.
Skręciliśmy
w niepozorną malutką uliczkę, która była niewidoczna na głównej ulicy. Dookoła
rosły palmy. Hałas tłumu ulicznego zniknął prawie całkowicie, był słyszalny
tylko lekki szmer przejeżdżających aut. Przez środek chodnika, po którym wolno
stąpaliśmy, przebiegł bury kot, uciekając zapewnie przed złym psem któregoś z
właścicieli tutejszych domów. Każda budowla była pomalowana na biało, co dawało
razem fajny klimat.
Doszliśmy
do niewielkiego domu, który całkiem dobrze znałam – rezydencja mojego brata,
Freda. Ściany tutaj nie były białe, lecz beżowe, mimo to i tak zsynchronizowały
się ładnie z otaczającymi budowlami. Przed furtką stał posadzony krzew dzikich
róży, którego wcześniej jeszcze nie widziałam – no ale cóż, nie było mnie tu
ponad 2 lata. Popatrzyłam na zawsze czyste okna, w których wisiały świeże
firanki. Przez okno w jadalni spoglądała na nas z ukrycia twarz żony brata.
Fred
popchnął furtkę.
- Gotowa
wejść w moje skromne progi? – zapytał się mnie.
______
W końcu mam kopniaka od weny i napisałam rozdział do WTTU.
Chciałam poinformować jednocześnie wszystkich twitterowiczów, że powstała na fejsbuku specjalna grupa poświęcona wszystkim moim trzem blogom, gdzie na bieżąco dodaję informację o nowym rozdziale. jak chcecie dołączyć, to zapraszam serdecznie ; )
https://www.facebook.com/groups/533742750071924/
Każdy komentarz mile widziany!
PS: nie przejmujcie się zdjęciem, chcę coś sprawdzić XD
no normalnie nie rozumiem Dziada - o chuj mu chodzi? ;o jestem ciekawa! no i co z tym Shannonem? dasz jego perspektywę z tej nocy? ;> hehe.
OdpowiedzUsuń+ Mary jest w ciąży czy nie? i te zmienne humorki Jareda... może to on jest w ciąży? <3
ONE and ONLY:
@NicoleHour
Wreszcie nowy :D mam nadziej że będziesz nowe częściej dodawać :D
OdpowiedzUsuńP.S . Nie zmieniaj zdjęcia w tle , bardzo mi się podoba :)
Hahahahahahaha, Jared i Mary nie mogący spać przez Shannona i Emmę grzmocących się jak króliki... PŁAKAM. xDDD
OdpowiedzUsuńłot de fak ten Jared, najpierw na maksa wkurwiony na Shanna, potem go broni przy czymś takim? Nie rozumiem człowieka. oO
Wybuch Mary był cudny, wyobraziłam sobie, jak okłada Leto pięściami - poezja. :D Ciekawa jestem tej nieco rozbudowanej wzmianki o ciąży... :> W końcu Mary lubi dzieci, jak widać później.. :D
huehuehuehuehuehuehue. :D
CZEKAM NA NASTĘPNY, supcio rozdzialik.
(jestem zmęczona, przepraszam..)
Świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuń