środa, 9 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ XXIX

- Nie Jared, nie idź tam! – krzyknęłam, kiedy był przy drzwiach.
Popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem.
- Proszę Cię, daj im się nacieszyć, damy radę, na następną noc kupimy zatyczki do uszu czy cos… Potrzebują siebie w tym momencie pewnie, nie przeszkadzaj im. Oni tego pragną. Nie pamiętasz, jak z nami było?
Wrócił powoli do łóżka, a ja westchnęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia, czy uda mi się go przekonać do tej decyzji, jednak wiedziałam, że nie pozwolę, aby tam wparował, czułam w sobie coś, co nie pozwalało mi nie zareagować w tej sytuacji. Nie wiedziałam, co to było, prawdopodobnie świadomość, że kontakt z bliską osobą w niektórych momentach jest bardzo potrzebny.
Kiedy zaległa ta upragniona cisza, na dworze słońce już oświetlało sypialnię Jareda.  Spojrzałam na niego. Wyglądał okropnie. Potargane włosy, podkrążone oczy, zarost, nieprzytomny, wręcz szaleńczy wzrok. Pewnie wyglądałam niewiele lepiej. Czułam się koszmarnie, jakbym wróciła z wyczerpującego tournee kolarskiego po całej Ameryce i przez ten cały czas prawie w ogóle nie spała. Dodatkowo noga zaczęła napieprzać bólem. Spojrzałam na szafkę nocną, na której znajdowało się moje wybawienie – jedne z silniejszych tabletek przeciwbólowych. Wzięłam jedną błękitną pastylkę i połknęłam ją bez popicia, nie chciało mi się teraz schodzić na dół po szklankę napoju.
Oklapłam z powrotem na poduszki. Tak bardzo chciało mi się spać, jednak za godzinę miałam umówioną wizytę w poradni ortopedycznej w celu zorientowania się, jak przebiega zrastanie się kości i czy wszystko idzie zgodnie z naturą. Doktor na pewno nie ucieszy się na wiadomość, że noga była złamana drugi raz mimo gipsu. Miałam tylko nadzieję, że nie poinformuje mnie, że potrzebna jest operacja i wkładanie drutów. Chciałam uniknąć tego, nie miałam tyle czasu, żeby znowu leżeć w szpitalach.
Jared wstał z łóżka, przeciągając się. Spojrzał na mnie z miną zombiaka.
- Czuję się jak trup, a tyle dzisiaj spraw do załatwienia jest…. Najpierw wizyta u Twojego lekarza, później muszę do studia jechać i oddać im nagrany materiał oraz posiedzieć z nimi nad składaniem tego. Co zamierzasz wtedy robić? – spytał się, ubierając czarną koszulkę.
- Nie wiem, chyba zadzwonię do Freda i się zapytam, czy mogę do niego wpaść. Chciałabym poznać jego dziecko. Jestem ciocią – uśmiechnęłam się szeroko, po czym ziewnęłam. – To jest gorsze niż kac – mruknęłam.
- Dużą kawę? – zapytał się w drzwiach.
- Nawet trzy.
Wyszedł z pokoju i skierował się na dół, a ja wstałam i zaczęłam się ogarniać. Pewnie znowu było gorąco, więc wyciągnęłam z walizki czarną sukienkę rozszerzaną na dole, która była z tyłu wiązana w kokardkę, założyłam czarne japonki. Związałam włosy w kok na czubku głowy i zeszłam na dół, wolno stąpając po podłodze. Kule stały przy drzwiach wejściowych, więc musiałam sobie sama radzić. Weszłam do kuchni, gdzie uderzył mnie od razu aromat kawy. Usiadłam przy blacie, a Jay postawił przede mną duży kubek z płynem oraz talerz z maślanym rogalem. Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Usiadł naprzeciwko mnie.
- Tego mi brakowało.. – wyszeptałam błogo, kiedy tylko upiłam łyk czarnej cieczy. Zero cukru, zero mleka, potrzebowałam takiej prawdziwej, mocnej, czarnej kawy.
- Mi też. Oby tylko wytrzymać do wieczora, a w studiu nie było problemów. Nienawidzę mojego brata, wiedział, że mam dzisiaj zawalony dzień, to musiał akurat wtedy się pieprzyć! Nie mógł poczekać  do rana, kiedy nas nie będzie w domu? A teraz sobie smacznie śpią, podczas kiedy ja muszę zapierdalać po całym LA!
Wstał gwałtownie z krzesła i ruszył do dużego pokoju.
- Gdzie idziesz? – zapytałam za nim.
Nie odpowiedział mi. Zniknął w salonie. Słyszałam ciche postukiwanie i trzask zamykanych drzwiczek, a po chwili prawie spadłam z krzesła. Jared, będąc wściekłym na brata, włożył do odtwarzacza album Iron Maiden i puścił najgłośniej jak tylko się dało. Ściany i podłoga domu zadrżały od natężenia dźwięku. Kiedy Jay wszedł, pokręciłam głową.
- No co, niedobrze zrobiłem?
- Niedobrze, że jesteś mściwy.
Żeby się ze sobą komunikować, musieliśmy krzyczeć, tak głośno się zrobiło w całym domu. Nie miałam wątpliwości, że Shannon i Emma mieli nieprzyjemną pobudkę.
- Należało mu się, wiedział, mówiłem mu wczoraj o planach na dzień dzisiejszy, a ten sobie zwyczajnie to olał!
- Złość piękności szkodzi…
Nagle muzyka przestała grać, a do kuchni po 5 sekundach wparował się wściekły Shannon, ubrany w same majtki. Gdyby wzrok mógł zabijać, młodszy Leto właśnie przewracałby się w grobie na drugi bok. Perkusista miał wory pod oczami, włosy w nieładzie, a całe jego ciało zdobiły liczne zadrapania oraz zaczątki siniaków. Rzuciłam szybkie jednoznacznie spojrzenie Jaredowi, który przypatrywał się z niedowierzeniem w dość głęboką ranę nad lewym sutkiem brata, z którego powolutku sączyła się krew.
- Co ty do cholery wyprawiasz!? Popierdoliło Cię?! – zaczął się drzeć.
- To chyba Ciebie wczoraj w nocy poniosło, nie zwalaj całej winy na mnie – Jay był, póki co, spokojny.
- Jasne, moja wina! Nie mogę się kochać z kobietą mojego życia, ale za to Ty ze swoją Mary pieprzycie się jak dziwki!
- Nie mów tak o Mary, nie pozwalam Ci na to – żyłka pod okiem Jareda zaczęła pulsować, wiedziałam, że już się mocno zdenerwował, jednak nadal mówił spokojnym tonem i siedział w miejscu.
- Mogę mówić, jak mi się podoba! Dziwka, kurwa, szmata… - nie dokończył, gdyż wstałam i wściekła kopnęłam go zagipsowaną nogą. – Ty dziwko, to boli! – wrzasnął.
Nie wytrzymałam i zwyczajnie się na niego rzuciłam, powalając go swoim ciałem na podłogę. Zaczęłam go okładać pięściami. Nie patrzyłam, gdzie uderzam, waliłam na oślep. Poczułam na dłoni coś mokrego i ciepłego, jednak nie przerwałam swojej czynności. Jak on śmiał mnie tak obrażać? Kim był, że użył takich słów? Bo Bogiem na pewno nie był. Nie wiedziałam, co go ugryzło, miałam to w dupie. Nigdy nie pozwalałam się obrażać, zawsze agresywnie reagowałam na takie słowa i docinki.
Jared podszedł i złapał mnie w pasie, aby odciągnąć mnie od Shannona. Stanęłam w pionie i ciężko dyszałam. Spojrzałam na perkusistę, któremu z nosa leciała krew. Cała twarz miał w niej. Nie było mi z tego powodu absolutnie przykro, skąd. Wyszarpnęłam się z objęć Jareda i wyszłam na taras, gdzie ciężko oklapłam na plastikowym krześle. Miałam nadzieję, że Shannona następny raz zobaczę dopiero wieczorem, kiedy ochłonę już po tym, co się wydarzyło. Po chwili obok mnie stanął Jay.
- Nie powinnaś się na niego rzucać – zakomunikował.
- Bronisz go? – zapytałam z pogardą w głosie.
- Nie, ale…
- To nie pierdol, zrobiłam to, co do mnie należało – spojrzałam w błękitne niebo, na którym latały ptaki.
- Agresją i przemocą nie rozwiążesz każdego problemu.
- Wiem. Odczepisz się ode mnie? – rzuciłam agresywnie.
Jared westchnął, ale odszedł. Poinformował mnie tylko, że za 10 minut wyjeżdżamy do lekarza. Zamyśliłam się. Pewnie fakt, że nie spałam, powodował, że byłam tak niesamowicie rozdrażniona i denerwowało mnie dosłownie wszystko. Mimo wszystko nie chciałam go aż tak dotkliwie pobić, bo nie wierzę, żeby nic go teraz nie bolało, na pewno będzie miał kilka siniaków na twarzy.
Wstałam z krzesła i ruszyłam przez dom niepewnie, bo jednak nie chciałam wpaść na perkusistę. Było jednak wszędzie cicho, czyli Shannon pewnie zaszył się już na górze, w swoim pokoju. Miałam nadzieję, że olśni go i wyprowadzi się z tego domu gdzieś do apartamentu w mieście. Nie chciałam z nim mieszkać pod jednym dachem, nie po tych wszystkich akcjach. Dodatkowo nadal miałam w głowie ten jakże seksowny sen, przez który nadal miałam obawy przy ewentualnym przebywaniu sam na sam z tym czubem.
W przedpokoju znalazłam swoje kule. Wzięłam je pod pachę i westchnęłam z ulgą. Brakowało mi tej podpory. Pokuśtykałam do auta, które stało już przed furtką. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka. Pachniało świeżością, pewnie niedawno Jare odkurzał auto.
- Przepraszam, Jay, to przez Shannona mam takie nerwy. – powiedziałam po 5-minutowej jeździe, którą spędziliśmy w całkowitym milczeniu.
- Zwalaj wszystko na niego, to takie wygodne… - prychnął.
- Jared, widzę, że Ty też jesteś podświadomie na niego wkurwiony.
- Nie drążmy tematu. Nie chcę się źle wypowiadać o moim bracie.
Po 20 minutach byliśmy na miejscu. Weszliśmy do niewielkiego budynku, gdzie mieściły się wszystkie gabinety prywatne. Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na 4 piętro, gdzie przyjmował ortopeda. Dobrze, że były windy, jakoś sobie nie wyobrażam, żebym miała wspinać się po tych wszystkich stopniach na wskazane piętro. Przed gabinetem nikogo nie było, ludzie przychodzili o tych godzinach, na którą byli umówieni, a doktor nigdy nie miał żadnego poślizgu i między wizytami zawsze było przynajmniej 5 minut przerwy. Jako że byliśmy minutę przed czasem, bezproblemowo wpuszczono nas do środka.
- Witaj, Mary, jak noga? – zapytał się 40-letni doktor, patrząc w swoje papiery. Był przystojny mimo swojego wieku, i zazdrościłam jego żonie tak wspaniałego faceta.
Pewnie się spytacie, ze jakim cudem go znałam, skoro samolot spadł w zupełnie innym stanie. Kiedy tylko Jared się dowiedział o tym, że będę potrzebowała fachowej pomocy, wykonał szybki telefon właśnie do doktora George’a, który przyleciał na jego wezwanie i został w szpitalu, nadzorując moje badania i wyniki. Wiadomo, że Leto mu zapłacił niemałą sumkę, na szczęście kazałam mu to zrobić z mojego portfela, w końcu coś tam się znajdowało i nie potrzebowałam żerować na cudzych pieniądzach.
- Miałam drugie złamanie – powiedziałam, siadając w wygodnym fotelu. Jay zajął miejsce koło mnie.
Doktor spojrzał znad kartek lekko nierozumiejącym wzrokiem.
- Jakie drugie złamanie? Odstaw te leki, bo zaczynasz bredzić.
- Doktorze, ona mówi prawdę, doszło do pewnego incydentu, w wyniku którego jej noga została po raz drugi złamana – poinformował Jay za mnie.
Hm, to się mężczyzna lekko zdziwił. Widziałam, ze nadal mi nie wierzy.
- Proszę na RTG, zobaczymy to całe złamanie.
Wypisał mi na kartce informację, żeby zrobiono mi prześwietlenie danej kończyny. Dźwignęłam się z fotela, i, zostawiając mężczyzn samych w pomieszczeniu, przeszłam do rejestracji, gdzie podałam karteczkę znudzonej pielęgniarce. Ta wzięła ją i bez słowa wskazała na drzwi prowadzące do sali, gdzie miałam mieć prześwietlenie. Pokuśtykałam i weszłam do środka. W centrum pokoju znajdowało się elektryczne łóżko, przy którym można było regulować wysokość i odchylenie. Obok niego znajdowała się wielka aparatura, która służyła do robienia zdjęć.
- Ma pani jakieś metalowe rzeczy? – zapytała się kobieta. Pokręciłam głową. – Jest pani w ciąży?
- Pewnie nie, w każdym razie żadnych skutków nie widziałam – w sumie dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, czy oby na pewno w niej nie jestem, bo przecież uprawialiśmy seks bez zabezpieczenia. Chyba będę musiała się wybrać do poradni ginekologicznej po jakieś plastry bądź tabletki, bo o ile jeszcze nie wpadłam (miałam właśnie syndromy zbliżającego się okresu, więc na pewno nie byłam w ciąży), o tyle później mogę nie mieć tyle szczęścia.
Położyłam się na łóżku. Pielęgniarka podniosła je i ustawiła nad złamaną kończyną aparat, po czym zaczęła dobierać odpowiednią wielkość, aby zdjęcie objęło całą nogę. Założyła mi na klatkę piersiową ołowiany fartuch i zostawiła mnie samą, znikając za szybą. Rozległo się głośne „klik” i pielęgniarka wróciła do mnie, układając mnie do drugiej pozy. Po chwili było już po wszystkim. Zsunęłam się ze stołu i wróciłam do gabinetu, gdzie panowie rozmawiali o koszykówce i zbliżających się meczach. Zajęłam swoje miejsce i grzecznie czekałam, jak zdjęcia dotrą do komputera. Rozległo się głośne bipanie, które zapowiadało nadejście upragnionych zdjęć. Doktor przeprosił Jareda i odebrał wiadomość, którą długo studiował.
- Więc faktycznie, złamanie drugie jest. Nie chcę wnikać, jak do tego doszło, bo to nie jest teraz istotne, najważniejsze jednak, że dobrze poskładali nogę, przez co nie powinno być żadnych komplikacji przy zrastaniu się kości. Tak samo ma się sprawa z operacją, na 90% nie będziesz jej potrzebowała. Co do sprawności, to niestety mam złą wiadomość. Po katastrofie istniała jeszcze jakaś nadzieja, że wrócisz do pełnej sprawności fizycznej, teraz jednak muszę Ci ją zabrać – Twoja noga nigdy nie będzie prawidłowo funkcjonować. Przykro mi.
Machnęłam ręką. Nieważne, jaka będzie moja kondycja, ważne, że nadal będę miała nogę, że mi jej nie utną. Reszta była mało istotna. Lekarz wypisał mi recepty na dodatkowe leki przeciwbólowe, które miałam wykupić, kiedy tylko skończą mi się obecne, i żebym nie nadużywała ich, bo potem mogą być problemy pod postacią uzależnienia. Umówił mnie na następną wizytę, tj za miesiąc, podczas której miał mi ściągnąć gips i pokierować dalej w sprawie rehabilitacji.
Wyszliśmy zadowoleni z gabinetu. Obydwoje się cieszyliśmy, że nie będę musiała mieć żadnej operacji. Wsiedliśmy do auta.
- Gdzie się umówiłaś z rodziną? – zapytał się Leto, wyjeżdżając z parkingu.
- w Kac Angeles, dziwna jakaś ta nazwa.
- O, to dobrze, to niedaleko stąd! – rzucił wesoło.
Po 5 minach byliśmy na miejscu. Wysiadłam z auta, wcześniej całując na pożegnanie w policzek Jareda, i skierowałam się do kawiarni. Weszłam do środka. Uderzył mnie bardzo aromatyczny zapach świeżo zmielonej kawy, który unosił się w powietrzu i powodował, ze od samego zapachu człowiek budził się z jakby głębokiego snu. Nie powiem, dobrze mi zrobiły te opary, przynajmniej przestałam być już taka zaspana i otępiała. Pokuśtykałam do lady i zamówiłam dużą czarną z mlekiem. Wzięłam zamówienie i usiadłam pod oknem, czekając, jak brat przyjdzie po mnie, aby potem iść do jego domu. Mieszkał podobno niedaleko stąd, na tyle blisko, że spokojnie miałam przejść ten dystans o własnych siłach.
Drzwi kawiarni się otworzyły i do środka wszedł mój brat. Rozejrzał się dookoła, szukając mnie wzrokiem. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnęłam się do niego i pomachałam mu. Dziarskim krokiem podszedł do mnie.
- Siemanko, siostrzyczko! Jak badania? – usiadł na wolnym krześle, które stało obok mnie.
- Dobrze, niby nie odzyskam 100% sprawności ruchowej, jednak nie potrzebuję żadnej operacji na nogę.
- Cieszę się razem z Tobą! Widzę, że niewesołą miałaś noc…
- Po czym to widzisz? – zdumiałam się. Myślałam, że tyle dałam mejkapu, żeby nie było widać moich ogromnych worów pod oczami.
- Ten błysk w oczach, wszędzie go rozpoznam! Tyle razy nie mogłaś spać przez mamę i non stop chodziłaś z bardzo małą ilością snu, że trudno było nie zapamiętać, jak wtedy wyglądałaś. Jak my wtedy wyglądaliśmy.
- Ech, ale to już było, nie musimy o tym wspominać, ok.? – westchnęłam. Nigdy nie lubiłam rozmów o swojej przeszłości, bo ona wcale taka kolorowa i zajebista nie była. Owszem, były różne przyjemne momenty w życiu, jednak było ich naprawdę mało.
- Nie ma sprawy, sam nie lubię do tych czasów wracać. Gotowa poznać moją mała córeczkę? – dumnie wypiął pierś. Uśmiechnęłam się.
- Dzieci? Zawsze!
Zapłaciłam za trunek i wyszliśmy na dwór, napawając się słońcem, które oświetlało nasze karki. Mijaliśmy przeróżne zabudowania oraz mnóstwo aut, ponieważ znajdowaliśmy się w samym sercu Los Angeles. Ludzie nas mijali z zakupami w dłoniach, bo była taka godzina, że pracujących było mało, uczniów też nic, i teraz czas dla siebie mieli ludzie, którzy z powodu zbyt dużego bogactwa nie pracowali i lubili się otaczać rzeczami materialnymi. Minęliśmy mnóstwo sław, między innymi Lady Gagę, Rihannę, perkusistę Black Sabbath. To kochałam najbardziej w tym mieście, jesteś sławny a i tak nikt za szczególnie nie zwracał na Ciebie uwagę. Jako że byłam świeżakiem w tym mieście, za każdą sławą się oglądałam, patrząc, dokąd zmierza. Na szczęście nie korciło mnie, żeby podejść i poprosić o autograf i zdjęcie, dla mnie to zawsze było głupie.
Skręciliśmy w niepozorną malutką uliczkę, która była niewidoczna na głównej ulicy. Dookoła rosły palmy. Hałas tłumu ulicznego zniknął prawie całkowicie, był słyszalny tylko lekki szmer przejeżdżających aut. Przez środek chodnika, po którym wolno stąpaliśmy, przebiegł bury kot, uciekając zapewnie przed złym psem któregoś z właścicieli tutejszych domów. Każda budowla była pomalowana na biało, co dawało razem fajny klimat.
Doszliśmy do niewielkiego domu, który całkiem dobrze znałam – rezydencja mojego brata, Freda. Ściany tutaj nie były białe, lecz beżowe, mimo to i tak zsynchronizowały się ładnie z otaczającymi budowlami. Przed furtką stał posadzony krzew dzikich róży, którego wcześniej jeszcze nie widziałam – no ale cóż, nie było mnie tu ponad 2 lata. Popatrzyłam na zawsze czyste okna, w których wisiały świeże firanki. Przez okno w jadalni spoglądała na nas z ukrycia twarz żony brata.
Fred popchnął furtkę.

- Gotowa wejść w moje skromne progi? – zapytał się mnie.

______

W końcu mam kopniaka od weny i napisałam rozdział do WTTU. 
Chciałam poinformować jednocześnie wszystkich twitterowiczów, że powstała na fejsbuku specjalna grupa poświęcona wszystkim moim trzem blogom, gdzie na bieżąco dodaję informację o nowym rozdziale. jak chcecie dołączyć, to zapraszam serdecznie ; )

https://www.facebook.com/groups/533742750071924/


Każdy komentarz mile widziany!
PS: nie przejmujcie się zdjęciem, chcę coś sprawdzić XD

4 komentarze:

  1. no normalnie nie rozumiem Dziada - o chuj mu chodzi? ;o jestem ciekawa! no i co z tym Shannonem? dasz jego perspektywę z tej nocy? ;> hehe.

    + Mary jest w ciąży czy nie? i te zmienne humorki Jareda... może to on jest w ciąży? <3


    ONE and ONLY:
    @NicoleHour

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie nowy :D mam nadziej że będziesz nowe częściej dodawać :D
    P.S . Nie zmieniaj zdjęcia w tle , bardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahahahahaha, Jared i Mary nie mogący spać przez Shannona i Emmę grzmocących się jak króliki... PŁAKAM. xDDD
    łot de fak ten Jared, najpierw na maksa wkurwiony na Shanna, potem go broni przy czymś takim? Nie rozumiem człowieka. oO
    Wybuch Mary był cudny, wyobraziłam sobie, jak okłada Leto pięściami - poezja. :D Ciekawa jestem tej nieco rozbudowanej wzmianki o ciąży... :> W końcu Mary lubi dzieci, jak widać później.. :D
    huehuehuehuehuehuehue. :D
    CZEKAM NA NASTĘPNY, supcio rozdzialik.
    (jestem zmęczona, przepraszam..)

    OdpowiedzUsuń