poniedziałek, 1 września 2014

ROZDZIAŁ XXXIV

Wszyscy spojrzeli się na mnie jak na wariatkę. Jared do mnie szybko podszedł.
 - Przepraszam, postradała zmysły.. - spojrzał porozumiewawczo do innych ludzi, objął mnie w pasie i odciągnął trochę dalej. Pochylił się nade mną i z bólem w głosie szepnął mi do ucha. - Naprawdę teraz musisz mi to robić? Kiedy jest pogrzeb mego ukochanego brata?
 - Leto, co ty pierdolisz, on żyje - mój głos cały drżał przez emocje targające moją duszę.
 - A niby skąd te wnioski? Przecież w trumnie leży na pewno mój brat. Nie mogłem się pomylić w identyfikowaniu zwłok, znam go jak własną kieszeń - szedł w zaparte Jared.
Bez słowa podałam mu kartkę z wynikami testu DNA. Jay przeczytał szybko tekst, potem zrobił to jeszcze raz i jeszcze raz. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i szok. W końcu spojrzał na mnie lekko nieprzytomnym wzrokiem.
 - W takim razie kogo chowamy? - spytał się głucho.
 - Nie wiem.... - odpowiedziałam, bezradnie wzruszając ramionami.

Siedzieliśmy przy stole i gorączkowo spisywaliśmy wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w dniu zaginięcia Shannona. Pogrzeb odwołano od razu, chociaż na początku nikt nie chciał nam uwierzyć, wszyscy byli pewni, że Jared dostał jakichś omamów. Dopiero zamachanie przed ich nosami świstkiem papieru spowodowało, że raczyli mu uwierzyć. Niedoszli żałobnicy rozeszli się do domów, zastanawiając się, kogo w takim razie pochowali, a nasza skromna ekipa w postaci mnie, Jareda, Constance, Tomo i Emmy (Matt wolał wrócić do domu aniżeli z nami siedzieć) główkowała w salonie. Na stole leżała napoczęta już trzecia butelka czerwonego wina oraz mnóstwo okruszków po zjedzonych na szybko kanapkach przygotowanych przeze mnie oraz panią Leto.
 - Emma, jesteś pewna, że wtedy go po raz ostatni widziałaś? - zadał pytanie kobiecie po raz setny Jay.
 - Tak, ile razy mam to powtarzać? - zdenerwowała się Emma.
 - Może się uderzył w głowę i chodzi jak zombiak po plaży, strasząc turystów? W końcu zawsze mi mówił, że chciałby się poczuć jak nieżywy. - zaproponował Tomo.
Wokalista obrzucił go morderczym spojrzeniem, po czym zamknął oczy i ciężko westchnął. Siedzieliśmy już tutaj jakieś cztery godziny, a żaden z nikt nie wpadł na jakiś pomysł, który byłby w miarę sensowny.
 - Jared, a może tak obdzwonić szpitale znajdujące się blisko waszego domku? - zasugerowałam.
Leto popatrzył na mnie z wdzięcznością oraz błyskiem w oczach i radośnie klasnął w dłonie.
 - W końcu jakiś trop! - krzyknął rozentuzjazmowany. - Bierzcie telefony i obdzwaniajcie każde szpitale!
 - Jared, jest 23 - odparła zmęczonym głosem Constance. - Czas iść spać.
 - Ale.... - chciał się postawić syn.
 - Nie dyskutuj! Do łóżka! Każdy jest zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami, a dyżurka w szpitalu pewnie opieprzy cię za wybudzanie ich z drzemki. Jutro wszystko zrobimy na spokojnie.
Ogarnęliśmy szybko bałagan oraz poinformowaliśmy Tomo, że absolutnie nie zgadzamy się, aby wracał o takiej porze do domu (chociaż sam zaproponował, że zamówi taksówkę) i dlatego ma u nas spać, żeby być gotowy na jutrzejszy maraton szpitalny. Mężczyzna został w salonie, podczas gdy my ruszyliśmy schodami na górę. Pożegnaliśmy się z Emmą oraz Constance i weszliśmy do swojej sypialni. Szybko poszłam do łazienki, żeby się przebrać i móc umyć zęby, a zaraz po mnie wszedł Jay. Staliśmy nad zlewem, oparci o jego przeciwległe boki, i patrzyliśmy na siebie, szorując dzielnie nasze ząbki. W oczach Jareda zapalił się promyk nadziei i radości. W końcu nie wyglądał jak człowiek skazany na wieczny smutek.
 - Dziwny dzień... - usłyszałam głos Jareda, kiedy spokojnie przebierałam się w koszulę nocną.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na niego. Ściągał właśnie czarną koszulę, a ja mogłam się napatrzeć na jego idealną klatkę piersiową. Ćwiczył codziennie rano na podłodze swojego salonu, przez co wyglądał teraz jak prawdziwy kulturysta.
 - Zgodzę się z Tobą, panie Leto. Jakie masz plany na jutro? - spytałam się, poprawiając brzegi koszuli i zbierając brudne rzeczy z zamiarem włożenia ich do kosza na zużyte ciuchy.
 - Obdzwonienie wszystkich szpitali, to jasne. Jeśli jednak to nie przyniesie skutku, pewnie pojadę nad ocean z jakimś psem tropicielem, żeby mógł mi pomóc w poszukiwaniu - rzucił Leto, szczotkując swoje ciemne włosy.
Nałożyłam krem na swoją twarz i pokuśtykałam się w stronę łóżka. Jared szedł za mną, gasząc za sobą światło do pomieszczenia. Księżyc nieznacznie oświetlał pokój, w którym nie paliła się żadna lampka.
 - Wiesz, że ciężko może być teraz z odnalezieniem właściwego zapachu... - poinformowałam go, kładąc się na miękkim materacu. Po chwili z drugiej strony łóżka położył się Jay.
 - Czuję, że nie będzie nam potrzebny. Śpij, kochanie - uśmiechnął się do mnie ciepło, a następnie mocno się do mnie przytulił.
 - Dobranoc - szepnęłam i z radością zamknęłam powieki, wiedząc, że w końcu dane mi będzie wyspać się.
Spałam twardo, nie mając żadnych snów. Po przebudzeniu się stwierdziłam, że w końcu nie będę trupem, po czym zorientowałam się, że Jareda już nie ma w łóżku. Zerknęłam na wiszący zegar, aby sprawdzić godzinę. Dochodziła dziewiąta, więc pewnie wszyscy byli już na nogach. Zastanawiałam się, czemu mnie nie obudził, w końcu im więcej rąk do dzwonienia tym szybsze obdzwonienie wszystkich szpitali. Usiadłam na brzegu łóżka i rozkosznie rozciągnęłam się, słysząc, jak chrupią mi stawy, po czym wstałam i narzuciłam na siebie szlafrok, który wisiał w stojącej szafie. Wsunęłam stopy w domowe pantofle i skierowałam się na schody. Wkroczyłam do kuchni, gdzie krzątała się ubrana już Constance, przygotowując zapewne śniadanie. Kobieta pogrążona była w rozmowie z Emmą. Jareda i Tomo nie było, ale słyszałam ich z salonu.
 - Dzień dobry - rzuciłam, stojąc na progu pomieszczenia.
Odwróciły się w moim kierunku i przyjaźnie się uśmiechnęły.
 - Witaj, Mary! Widzę że każdy dzisiaj spał spokojnym i głębokim snem - obdarzyła mnie uśmiechem pani Leto. - Siadaj, kochanie, powiedz mi, ile zjesz naleśników?
 - 3 będą w sam raz - odwzajemniłam jej uśmiech. - Co robią chłopaki?
 - Dzwonią po szpitalach. Okazało się, że to jednak nie będzie takie łatwe, gdyż mają na oddziale kilku niezidentyfikowanych osobników, którzy są pogrążeni w śpiączce bądź niezdolni do samodzielnego udzielenia odpowiedzi, dlatego nawet jeśli nie będzie Shannona zarejestrowanego, trzeba będzie pojeździć po nich i poodwiedzać tych nieznanych. Może gdzieś tam leży, całkowicie zapomniany i porzucony? - w jej głosie zabrzmiał niepokój.
 - Oby to nie było potrzebne! - próbowałam dodać otuchy kobiecie.
 - Śniadanie! - zawołała głośno po kilku minutach Constance.
Do kuchni weszli mężczyźni. Jay wydawał się jakiś przygaszony, ale kiedy tylko mnie ujrzał, jego twarz rozpromieniła się. Podszedł do mnie i mnie ucałował w policzek, po czym zajął miejsce obok mnie, delikatnie dotykając swoją nogą mojej zdrowej.
 - Jak poszukiwania? - zaczęła rozmowę Emma.
 - 3/4 szpitali za nami i nadal żadnego znaku. Ale podobno mają na oddziałach kilku mężczyzn, którzy wstępnie pasują do charakterystyki Shannona, więc nadzieja wciąż jest - poinformował Leto, biorąc do ust wielki kawałek naleśnika polanego syropem klonowym. Typowe amerykańskie śniadanie.
 - Na pewno się odnajdzie, to silny chłop - rzuciła wesoło Constance, odzyskując na nowo wiarę i nadzieję.
Śniadanie popiłam kubkiem kakao. Rzadko kakao występowało w tym domu, dzisiaj jednak był wyjątek, gdzie matka dwóch uzdolnionych muzyków postanowiła je przyrządzić. Lubiłam ten dziwny smak picia, kojarzył mi się z wczesnym dzieciństwem, kiedy jeszcze wszystko było okej, a w domu nie panowały żadne kłótnie tylko wielka miłość. Jared i Tomo wrócili do salonu, żeby wykonywać dalej połączenia telefoniczne, a ja postanowiłam zostać w kuchni i pomagać trochę kobietom w przygotowywaniu obiadu. W końcu nie wiadomo było, jakie plany nam się szykują na przedpołudnie, więc wygodniej było zrobić go teraz niż potem narzekać na puste żołądki.
 - Mary, kiedy zdejmują ci gips? - spytała się Emma podczas obierania marchewki.
 - Za tydzień mam mieć ściągnięty. W końcu, bo ile można nosić to cholerstwo? - mruknęłam, nie podnosząc wzroku znad tarki, gdzie ścierałam obrane przed Ludbrook warzywa.
 - Współczuję ci, sama miałam kiedyś gips na prawej ręce. Było to straszne, nie mogłam nic pisać, a akurat wtedy miałam jakieś ważne testy. Szczęście że nauczyciele zrozumieli moją dość beznadziejną sytuację i pozwolili mi to zaliczyć w dogodnym dla mnie terminie. No ale to tylko ręka a nie cała noga... - podzieliła się z nami swoją historią młoda kobieta.
 - A Leto mieli kiedyś złamania? - spytałam się seniorki rodu, spoglądając na nią.
 - A bo to niejeden raz! - zaśmiała się cicho Constance, mieszając w garnku warzywa. - Jared miał w sumie 3 razy gips, dwa razy miał złamany nadgarstek i raz kostkę, a Shannon raz co prawda, ale poważnie, gdyż pękła mu z przemieszczeniem kość udowa. Miał robioną operację na tę biedną nogę, aż druty mu tam włożyli! Na szczęście odbyło się bez komplikacji, które przy tak poważnych urazach występują, i teraz może hasać wesoło po ulicach Los Angeles i nie tylko. Płakał, jak mógł się w końcu wykąpać...
Zaśmiałyśmy się, wyobrażając sobie małego perkusistę z wielką nogą okutą gipsem. Przyglądałam się kobiecie, która wyglądała o wiele młodziej niż miała w rzeczywistości. Włosy miała siwe, jednak długie i piękne, delikatnie falowane opadały na jej klatkę piersiową. W oczach skakały wesołe iskierki, odmładzając o dodatkowe lata i tak młodo już wyglądającą twarz. Miała niewiele zmarszczek, największe ich skupisko było w kącikach ust, co oznaczało tylko jedno - lubiła się często śmiać. Była piękną kobietą, którą nie zniszczyło okrutne życie.
 - Szykuj sobie wizytę w SPA, bo pewnie twoja noga będzie owłosiona niczym konie zimnokrwiste zimą - puściła do mnie oczko Emma.
 - Jak dasz namiary to z przyjemnością wykonam tam za tydzień telefon. Boję się niespodzianki, która na mnie czeka pod gipsem! - westchnęłam ciężko.
Przegadałyśmy jeszcze kilka minut, po czym przeprosiłam panie i wyszłam do łazienki. Kiedy wracałam, zdecydowałam się wejść do salonu, żeby popatrzeć na Jareda. Stanęłam na progu i oparłam się ramieniem o framugę. Jared siedział na kanapie, trzymając na kolanach książkę telefoniczną, zaś w dłoni trzymał telefon przy swoim uchu. Druga ręka zawędrowała do włosów, które co jakiś czas rytmicznie przejeżdżał, pozostawiając na głowie nieład. Twarz miał skupioną, napiętą. Uczucie, które do niego żywiłam, uderzyło mnie ze zdwojoną siłą. Tak bardzo mi na nim zależało... Nie potrafiłabym teraz ot tak po prostu go opuścić, zdecydować się ruszyć dalej. To było niemożliwe. Koło niego siedział Tomo i przypatrywał mu się badawczo, trzymając w dłoni długopis, którym uderzał w notes leżący przed nim.
 - Dziękuję, do widzenia - rzucił do słuchawki Jared i rozłączył się. - Nie ma nikogo - rzucił do Milicevica.
 - Jak idzie? - spytałam się, wkraczając do salonu i zajmując miejsce w wygodnym fotelu.
 - Jeszcze 2 szpitale zostały do sprawdzenia. Jak dotąd mamy 14 podejrzanych pacjentów, którzy wyglądają z podstawowej charakterystyki jak Shannon. - Pochylił się nad książką telefoniczną, znalazł numer i wstukał go do telefonu. - Dzień dobry, czy znajduje się może u państwa Shannon Leto? ... Okej, poczekam - rzucił, po czym odsunął od siebie na chwilę słuchawkę, ziewając szeroko.
Po 10 minutach było wiadomo, że nie mieli żadnego człowieka o nazwisku Leto, za to pasowała jedna do opisu podanego przez Jareda. Westchnął ciężko i spojrzał bezradnie na książkę telefoniczną. Nagle podsunął mi telefon pod nos. Spojrzałam na niego niezrozumiałym wzrokiem.
 - Ty zadzwoń. Przynosisz mi szczęście, jeśli się tyczy o mojego brata - rzucił drżącym głosem. Zaczynał tracić nadzieję na znalezienie Shannona.
 - Okej - zgodziłam się niepewnie. W sumie to nie było nic wielkiego.
Podał mi telefon, a potem wyrecytował podany w książce numer. Kiedy wcisnęłam ostatnią cyfrę, przez moją dłoń przeszły dreszcze. Miałam całe mokre ręce ze stresu.
 - Szpital rejonowy, proszę - odezwał się po drugim sygnale kobiecy głos.
 - Dzień dobry, czy znajduje się w państwa szpitalu Shannon Leto? - spytałam się drżącym z emocji głosem. Wiedziałam, że to była ostatnia szansa i jeśli tutaj go nie było, mogły się zapowiadać niemiłe chwile.
 - Kto się pyta?
 - Bliski krewny - odpowiedziałam szybko.
 - Proszę chwilę poczekać - poinformowała mnie pielęgniarka, po czym włączyła się jakaś skoczna muzyka, pewnie muzyczka na czekanie.
Spojrzałam na twarze mężczyzn. Malowało się na nich napięcie oraz poddenerwowanie. Jared nerwowo wyłamywał sobie palce, a Tomo bazgrał na kartce jakieś malowidła. Telefon zrobił się śliski od mojego potu.
 - Halo? - odezwał się głos w słuchawce. - Jest tam pani?
 - Tak, jestem - zapiszczałam ze zdenerwowania. Nie wiedziałam, że takie rozmowy mogą być stresujące.
 - Leży u nas Shannon Leto na oddziale intensywnej terapii.
Zalała mnie fala ulgi i radości. Znalazł się! Jared miał rację, chyba faktycznie przynosiłam mu szczęście.
 - Dziękuję za informację. Do widzenia - drżącą ręką włączyłam czerwoną słuchawkę i odłożyłam telefon na oparcie fotela. - Znalazł się! Jest w tamtym szpitalu!
Jared natychmiast poderwał się na nogi i ze łzami w oczach dopadł do mnie, chwycił moją twarz w swoje dłonie i zaczął mnie namiętnie całować. Czułam jego łzy na swoich policzkach, a po chwili dołączyły do nich i moje.
 - Jedziemy do szpitala! - rzucił radośnie Jay po chwili do kobiet, które pojawiły się w salonie, zaniepokojone naszymi krzykami. - Odnalazł się, mój braciszek się odnalazł! - krzyczał, płacząc ze szczęścia.

____

Kolejny krótki :D Ale ważne, że jest ;) Dziękuję, że jesteście ze mną i wciąż to czytacie, a nawet zostawiacie po sobie komentarze. Jest wrzesień, jeszcze nie rozpoczęłam nauki więc, mam nadzieję, że kilka rozdziałów się pojawi jeszcze w tym miesiącu. xoxo

4 komentarze:

  1. OIFGBAIGBOAIREHBGOAEHBRGOEHBGOIHERGBOAZERGHBOAUORIVNFAIGUNOEIRGBOIERVNOEABPRVIEROBHNAEBHOAEIBR

    SZANON!
    (prawie) WIDZĘ SZANONA!!!!!!

    Czy to normalne, że zaczęłam piszczeć w łóżku, jak czytałam ostatnie zdanie?
    (odpowiem sobie sama) Pewnie nie.

    Jakie to musi być potwornie stresujące dla rodziny, znaleźć się w takiej sytuacji. OMG. Nie wyobrażam sobie.

    Ej sprawiłaś, że teraz zastanawiam się nad owłosioną nogą pod gipsem. I śmieję się, jak kretynka. To chyba znak, że trzeba iść spać. Jest za późno. xD
    Boże Maja, to wszytko przez te Twoje rozdziały. xD
    Jak zwykle: CZEKAM NA NASTĘPNY.

    OdpowiedzUsuń
  2. aaa, Shannon! Jak to dobrze, że żyje. Faktem jest, że na intensywnej terapii, ale jest. aaa!

    OdpowiedzUsuń
  3. No. Wiedziałam, że Shannom się znajdzie!

    OdpowiedzUsuń
  4. KGJSKGJSKLEHLSJLAJSDKHFKAHK UWIELBIAM MARY!!!!!!!!!! <3
    omgomgomgomgomgomg jak to zajebiście, że on żyje *_________*

    ale ulga o mój Boshhhh :D hahahaha
    ale jestem głupia :D
    ale normalnieee kamień spadł mi z serca ;O

    OdpowiedzUsuń