Kiwnęłam głową i weszłam na
zadbaną, wyłożoną ładnymi kamieniami ścieżkę. Dookoła dróżki rosły kwiaty,
które kolorystycznie były posadzone jak tęcza. Na samym przedzie, przy furtce,
rosły fioletowe fiołki, następnie granatowe bratki, niebieskie chabry, zielona
odmiana róż (przepięknie wyglądały, jeszcze nigdy nie widziałam takich
kwiatów), żółte żonkile, pomarańczowe aksamitki i na samym końcu, tuż przy
drzwiach, dominowały czerwone maki. Aż się dziwiłam, że pomimo tego, iż jest
styczeń, kwiaty w ogrodzie kwitły i absolutnie nie wyglądały, jakby przejmowały
się miesiącem. Tutaj chyba wszystko kwitło cały rok. Trawa była regularnie
skoszona i zachęcała swoim wyglądem, żeby na nią wejść i poczuć jej dotyk pod
swoimi stopami. Sama działka nie była duża, ale wszystko było tak subtelnie
zrobione i odpicowane, że aż przyjemnie się tu stało i nie miało ochoty się
wychodzić.
Zbliżyliśmy się do drzwi
wejściowych, kiedy te się otworzyły i stanęła w nich Carrie. Bratowa była osobą
wysoką, mierzyła ponad 175 cm. Swoje, kiedyś długie, blond włosy ścięła i teraz
kosmyki ledwo dotykały ramion. Cięcie było wykonane tak schludnie i elegancko,
że bardzo pasowało do jej kształtu twarzy. Orzechowe oczy spoglądały na mnie
przyjaźnie i ciepło. Ubrana była w błękitną sukienkę, taka zwykła, prosta i
zwyczajna. Piersi miała większe niż zwykle, co było pewnie efektem niedawnego
urodzenia dziecka i karmienia go swoim mlekiem. Uśmiechnęła się do mnie.
- Mary, kochanie, w końcu do nas
zawitałaś!
Wpadłyśmy sobie w objęcia, mocno
się przytulając. Stęskniłam się za tą dobrą kobietą, bardzo się stęskniłam.
- W trochę innym stanie niż
planowałam, ale jestem – odwzajemniłam uśmiech.
Weszliśmy w trójkę do środka.
Skierowałam swe kroki do kuchni, gdzie przy ostatnich wizytach siedziałam
prawie cały czas, nie dlatego, że ciągle jedliśmy, po prostu ich kuchnia była
naprawdę świetnym miejscem, pewnie dlatego, że pomieszczenie nie było tylko i
wyłącznie kuchnią. Były blaty, lodówka, taborety, piekarnik, zlew, ale obok
kuchni stała czerwona kanapa, która była bardzo miękka i wygodna, obok niej
stał zielnik, zaś nad nią wisiała niewielka półeczka z książkami. W spis tomów
wchodziły najprzeróżniejsze ogromne księgi kucharskie jak i również lekkie
powieści. Pewnie wielu ludzi zdziwi, że w takim miejscu został zaprojektowany
kącik relaksu, ale wystarczyło spojrzeć przez okno, aby uzyskać odpowiedzi.
Otóż za nim widać było słynny napis HOLLYWOOD. Z innych okien, które też były
skierowane w stronę napisu, nie był on widoczny z powodu albo innych zabudowań
albo porastającej działkę roślinności.
Weszłam wesoło do kuchni. Nic się
nie zmieniło, jedynym nowym elementem było stojące przy lodówce różne proszki
dla niemowląt (w sensie mleko w proszku i takie tam inne składniki potrzebne w
życiu każdego malucha). Rozsiadłam się na kanapie, kładąc kule obok niej. Fred
usiadł koło mnie, natomiast Carrie krzątała się po kuchni, robiąc naszej dwójce
kawę z automatu, a sobie herbatkę – matki karmiące nie powinny przyjmować do
swojego organizmu kawy. Po chwili przede mną pojawiła się taca z filiżankami
danych napojów. Wzięłam swoją filiżankę, posłodziłam kawę i upiłam łyk. Nie
wiem, jak oni to robili, ale tutaj kawa zawsze była wyśmienita i aromatyczna,
oczywiście nie przebijali w tym Shannona, który był ekspertem w tej dziedzinie,
ale byli niewiele za nim. Kobieta usiadła obok Freda, a ten ją objął w pasie,
niezauważalnie przyciągając do swojego pasa. Posłała mu delikatny uśmiech. Widziałam
w ich spojrzeniach gorącą wciąż miłość wobec siebie, wiedziałam, że dobrali się
idealnie, że lepszej pary na świecie chyba jeszcze nigdy nie widziałam. Za
każdym razem robiło mi się ciepło w sercu, kiedy tylko ich mogłam oglądać, aż
sama żałowałam, że mnie jeszcze wtedy nie spotkała taka miłość. No właśnie,
wtedy, teraz wszystko się zmieniło, moje życie zostało przewrócone o 180
stopni, i nie miałam tego absolutnie za złe, cieszyłam się, że w końcu i ja
mogę tego zasmakować.
- Jak wasza córeczka, Sophie? –
zapytałam się, ciekawa małej.
- Śpi, akurat trafiłaś na czas, w
którym sobie ucina dwugodzinną drzemkę – odpowiedziała mi Carrie.
- A grzeczna jest w nocy? No
wiecie, o co mi chodzi, czy płacze niecierpliwie i nie daje wam spać czy raczej
nie macie z nią problemów.
- Sophie to urodzony aniołek,
Mary! Ach, tylko mieć takie dzieci, a świat były piękny – odpowiedział lekko
zamarzony Fred. – Jak ją kładziemy o 23, to budzi się dopiero o 7 rano, w nocy
bardzo rzadko się odzywa, w dzień też jest niesamowicie spokojna, bardzo rzadko
płacze. Początkowo byliśmy tym trochę zaniepokojeni, bo jednak przyzwyczailiśmy
się, że dzieci znajomych generalnie prawie cały czas płaczą, a oni chodzą jak
żywe trupy, i byliśmy w związku z tym u lekarza zrobić podstawowe badania, a on
stwierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i powinniśmy dziękować
Bogu za tak niespotykanie spokojne dziecko. Wydaje mi się, że nawet nam lekko
zazdrościł… - wybuchnął śmiechem.
- Nie boisz się, że obudzisz
małą, tak głośno się śmiejąc? – byłam zdziwiona, że tak beztrosko rozmawialiśmy
i hałasowaliśmy, podczas gdy gdzieś w tym domu spało niemowlę.
- Mary, toż anioł, nic ją nie
budzi, ma naprawdę twardy sen! I nie śmiej się… - zrobił się poważny i
tajemniczy – ale mam wrażenie, że ona rozumie, co my do niej mówimy. Wiem, że
to głupie, w końcu ma dopiero miesiąc, jednak…
- Rozumiem Cię, bracie.
Chciałabym ją zobaczyć! – coraz bardziej byłam ciekawa ujrzenia jej. Widziałam
jej fotografię w Toronto, jednak zdjęcie niewiele może powiedzieć i dostarczyć
nam informacji, dlatego pragnęłam zobaczyć córkę swojego brata.
- Cierpliwości, niedługo się
obudzi mała – uśmiechnęła się Carrie.
- Skoro już tu jesteś to
chcieliśmy Cię wspólnie o coś poprosić… - odezwał się Fred, patrząc na mnie
badawczo.
- O co chodzi? – nie miałam
kompletnie pojęcia, co się zaraz stanie. Czy karzą mi wrócić do Forks? Czy się
wyprowadzają z tego pięknego zakątka na Ziemi?
- Czy mogłabyś zostać matką
chrzestną Sophie? – zapytał się brat.
- Ojej… Tak, bardzo chętnie! Dla
mnie to wielki zaszczyt, jej, dziękuję! – zrobiło mi się ciepło gdzieś tam, w
środku. Zgodziłam się natychmiast, bez żadnego zastanawiania się, w końcu to
był mój rodzony brat i jego córka, a dzięki temu będę miała pretekst, ażeby
częściej wpadać do tego domku. Nie wiedziałam, czy dam radę podjąć wyzwanie i
udźwignąć rolę matki chrzestnej, jednak byłam absolutnie przekonana o tym, że
zrobię wszystko, aby małej było dobrze. Dziwne to, jeszcze w ogóle jej nie
znałam, a już tak bardzo pozytywnie i z miłością o niej myślałam. Może wysyłała
mi jakąś aurę ze swojego pokoju, czar, któremu uległam? – A kto będzie ojcem
chrzestnym?
- Carrie nie ma rodzeństwa, jak
wiesz… Długo się zastanawialiśmy, jednak nie mamy nikogo odpowiedniego na
miejsce ojca chrzestnego. Szukaliśmy wśród przyjaciół, znajomych, w dalszych
naszych rodzinach, jednak bezskutecznie. Chyba będziesz tylko Ty, bo nikt
więcej się nie nadaje na to 0 odparł Fred, patrząc na mnie smutno.
- Brat, wiem, że to szalone, bo
człowieka w ogóle prawie nie znasz, ale co powiesz, żeby Jared go
reprezentował? – spytałam się powoli.
- Ha! Mówiłem Ci! – krzyknął
rozentuzjazmowany Fred do swojej żony. – Wiedziałem, że zaproponuje Leto,
wiedziałem!
- Och, uspokój się – wywróciła
oczami Carrie, uśmiechając się.
- Więc aż taka przewidywalna
jestem? – odparłam z lekkim fochem w głosie.
- Tak, siostra, sorki –
powiedział bezczelnie.
Poruszyłam zagipsowaną nogą i
walnęłam nią w łydkę Freda. Krzyknął z bólu. Uśmiechnęłam się mściwie.
- Cofam, nie powinnaś być matką
chrzestną – powiedział groźnie, jednak wiedziałam, że się nabija, dlatego moją
reakcją było tylko wytknięcie mu języka. Prychnął. – Mówię serio.
- Wiem, kiedy mówisz serio a
kiedy żartujesz. Jesteś przewidywalny.
- Nie dziwię się, w końcu mamy to
w genach – odciął mi się.
- Mam to po Tobie, jesteś ode
mnie starszy – nie dałam mu satysfakcji do tego, że wygrał ze mną tą słowną
potyczkę.
- Przestańcie! Wiem, że dawno się
nie widzieliście i zatęskniliście za takim zachowaniem, ale to nie jest wcale
przyjemne być tutaj i was słuchać! Zachowujecie się żałośnie, jeszcze gorzej
niż przedszkolaki! – westchnęła Carrie.
Spojrzałam na brata lekko
zarumieniona. No cóż, przegięliśmy lekko, gdyby nie słowa kobiety to spotkanie
pewnie zaczęłoby być nieprzyjemne, bo o ile teraz sobie z siebie żartowaliśmy,
o tyle istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że moglibyśmy się kłócić,
wytargnąwszy na wierzch wszystkie nasze grzechy i złe uczynki, które
popełniliśmy w dzieciństwie i w okresie młodzieńczego buntu, a trochę ich było.
Nie wiedziałam, na ile szczerzy są ze sobą jako małżeństwo, ale podejrzewałam,
że niektórych sytuacji Fred jej nie powiedział, bo się zwyczajnie ich wstydził.
Przez tą potyczkę słowną mogliśmy rozbić ten piękny związek, bo jednak niektóre
rzeczy nie powinny wyjść na jaw.
Brat przeprosił swoją żonę,
całując ją w policzek, jednak patrzył na mnie przerażony. Pewnie wiedział, że
gdyby nie C, mogłabym zupełnie nieświadomie powiedzieć kilka wcale niewesołych
zdarzeń z naszego życia. Przez ten wzrok wiedziałam, że nie powiedział jej o
tym. Wcale mu się zresztą nie dziwię. Obydwoje byliśmy w to wkręceni, on
bardziej, bo był starszy ode mnie i bardziej świadomy, ja wówczas zupełnie nie
miałam pojęcia, co się dzieje i co robimy. Miałam wówczas 8 lat, brat 11. Bawiliśmy
się na podwórku, zupełnie nieświadomi tego, że ktoś nas obserwuje. Nie pamiętam
już, co dokładnie robiliśmy, ale to nie jest istotne. Byliśmy sami, wtedy w
naszej kamienicy jeszcze nikt z dzieciaków nie mieszkał, głównie byli to albo
młodsze małżeństwo albo starsi, schorowani już ludzie, często żyjący w
pojedynkę. Jeszcze wtedy kamienica była jako tako, prezentowała się całkiem
nieźle na tle miasta, bo ludzie dbali o nią, starali się ją utrzymywać w
nienagannym stanie. W pewnym momencie zabawy Fred nieznacznie się do mnie
zbliżył i szepnął prawie niedosłyszalnie do ucha.
- Błagam się, nie odwracaj, nie
piszcz, nie wstawaj, nie wykonuj gwałtownych ruchów.
- Dlaczego? – spytałam się go
również cicho, patrząc na niego swoimi ufnymi oczami. W tamtym okresie brat był
dla mnie autorytetem, wzorem do naśladowania. Chciałam być taka jak on w każdej
dziedzinie i sferze swojego życia. Podkradałam mu potajemnie ubrania, kiedy go
nie było w domu i zakładałam na siebie, mimo że były mocno za duże. Tak
wystrojona chodziłam po domu, starając się naśladować jego lekko kaczkowate
chodzenie i mówiąc tak jak on, co nie było dla mnie akurat trudne, bo przed
mutacją brat i ja mieliśmy bardzo podobne do siebie głosy.
- Wydaje mi się, że ktoś nas
obserwuje – spojrzał trochę ponad moją głowę, starając się kogoś wypatrzeć w
krzakach za siatką oddzielającą tereny kamienicy. – I to nie jest dobry
człowiek, tylko zły.
- Zły człowiek?
- Tak, bardzo zły.
- I co robimy? – jego sposób
mówienia spowodował, że poczułam paniczny strach i lęk.
- Pamiętasz tę dziurę, którą
wykopaliśmy na polu za domem, gdzie się bawiliśmy, wchodząc i udając, że się
jest więźniem?
- Nie zasypałeś jej? – byłam
zdziwiona, bo owszem, rok temu wykopaliśmy dla zabawy taką dziurę, która była
dość głęboka, i chodziliśmy do niej codziennie dopóki właściciel pola nie
przybiegł do nas i nie wygonił nas wściekły, grożąc, że jak nie zakopiemy dołu
to pójdzie to naszej matki i poskarży się na nas. Fred powiedział, że zakopie
następnego dnia. Wrócił wtedy do domu późnym wieczorem, cały uwalony ziemią, i
był jakoś dziwnie tajemniczy. Zbył mnie krótką informacją, że zrobił to, co do
niego należało, a ja nie pytałam się go więcej o tę dziurę, bo uwierzyłam mu.
- Nie, ona była za idealna,
zamaskowałem ją. Chodzę do niej czasami i sprawdzam, jaki jest jej stan. Wpadło
tam kilka zająców i lisów, jednak szybko wypuściłem zwierzęta na wolność. Więc
słuchaj, plan jest taki, idziemy nad to pole powolutku, jak gdyby nic, i
pójdziemy w stronę dziury, ominiemy ją niezauważalnie, ale tak sprytnie, że
podglądacz wpadnie do niej idealnie.
- A co potem? – zapytałam się
Freda, który wydawał się być dumny ze swojego pomysłu.
- Nie wiem, pomyślimy wówczas.
Może pójdziemy po ojca? – tak, jeszcze wtedy mieszkał z nami tata, jednak
niedługo ten stan miał trwać.
Skinęłam głową. Czułam w sobie
narastające podekscytowanie, poczułam się ważna, że schwycimy bez pomocy
dorosłych jakiegoś bardzo złego mężczyznę. Fred dał znak i podnieśliśmy się z
ziemi, i, rozmawiając głośno, skierowaliśmy się w stronę pola. Brat spojrzał za
ramię, kiedy weszliśmy na chodnik.
- Idzie za nami? – zapytałam się.
- Tak, nie odwracaj się! – złapał
mnie za rękę, kiedy nieświadomie chciałam odwrócić głowę i zobaczyć tego złego
pana.
- Ała, to boli! – szarpnęłam
rękę, jednak trzymał ją w mocnym uścisku i nie udało mi się wyswobodzić.
- Najpierw obiecaj, że się nie
odwrócisz – powiedział złowrogo.
- Obiecuję! – szybko rzuciłam, bo
ból się nasilał, a ja byłam coraz bardziej przerażona. Owszem, biliśmy się, jak
to rodzeństwo, ale jeszcze nigdy nie zaznałam od niego takiego bólu.
Wiedziałam, że sprawa jest rzeczywiście poważna, bo nie bez powodu użył wobec
mnie takiej siły.
Puścił mnie, a ja bezwiednie
sięgnęłam dłonią do bolącego miejsca i zaczęłam je masować. Fred znowu się odwrócił.
- Mary, musimy iść szybciej –
powiedział, starając się zachować spokój, jednak ja wiedziałam, że dzieje się
coś niedobrego, wyczuwałam w jego głosie niepokój oraz narastającą panikę.
Przyspieszyliśmy kroku, starając
się jednak nadal być całkowicie spokojni i wyluzowani. W każdym razie
myśleliśmy, że tak wyglądaliśmy, ale pewnie rzeczywistość była inna i
przechodnia na pewno zainteresowałby malujący się niepokój oraz strach na
naszych twarzach, dodatkowo wyglądaliśmy na 100%, jakbyśmy przed kimś uciekali.
Niestety tego dnia nikomu nie chciało się wyjść na miasto załatwić swoich spraw
bądź po prostu wybrać się na spacer, wszyscy woleli siedzieć w domu i oglądać
telewizję.
Weszliśmy na pole. Nasze tempo
było już tak szybkie, że zaczęłam dyszeć ciężko mimo że byłam dzieckiem
wysportowanym oraz wybieganym. Mój mózg zalała fala strachu i przerażenia, nie
miałam zupełnie pojęcia, czemu uciekaliśmy przed nim, wiedziałam tylko, że coś
złego może nam grozić ze strony tego mężczyzny.
Fred odwrócił głowę po raz kolejny
i przerażony krzyknął:
- Mary, biegnij! Uciekaj! Przed
siebie!
Porwałam swoje drobne nóżki w
szaleńczy bieg, kierując się w stronę wspomnianej dziury. Fred biegł obok mnie.
Mimo że był starszy ode mnie, ja byłam zwinniejsza, dzięki czemu nasze tempo
było prawie że identyczne. Usłyszałam za sobą ciężkie kroki dużego mężczyzny, a
po chwili, jak wiatr zawiał w drugim kierunku, poczułam woń papierosów i
gorzały. Teraz już nie miałam wątpliwości, że mężczyzna chce nas dopaść i coś
złego nam zrobić.
Nagle Fred głośno krzyknął.
Pomimo biegu nie wytrzymałam i się odwróciłam. Mężczyzna, który nas gonił, był
wysokim i grubym facetem w średnim wieku. Oczy miał przekrwione i rozbiegane,
iskrzyło się w nich coś niepokojącego. Usta miał otwarte, z których wystawał
język. Ubrania miał nieschludne, brzydkie, poszarpane. Długie włosy były ze
sobą splecione, jakby dawno nie widziały szczotki bądź grzebienia. Mężczyzna
odrażał swoim wyglądem.
Spojrzałam na Freda i się
przeraziłam, bo facet złapał go za przegub nadgarstka. Chłopak próbował się
wydostać z jego uścisku, jednak bezskutecznie. Zatrzymałam się i w zupełnym
szaleństwie rzuciłam się na nieznajomego mi mężczyznę, po czym zaczęłam okładać
go drobnymi piąstkami. Nie spodziewał się obrotu takiej sytuacji i puścił
nadgarstek Freda. Chciałam krzyknąć triumfalnie, jednak nie zdążyłam, bo wnet
poczułam, jak facet ciągnie mnie za włosy. Wrzasnęłam głośno z bólu.
- Zostaw ją, zasrańcu! To moja
siostra! – rzucił głośno Fred i rzucił się na mężczyznę.
Kopnął go centralnie w jaja.
Chłop zawył z bólu, a ja poczułam, że moje włosy są wolne. Złapałam brata za
rękę, i zamiast uciekać w stronę domu, uciekaliśmy w głąb pola, w stronę
schowanej gdzieś dziury. W pewnym momencie znowu usłyszałam za sobą ciężkie
kroki. Wiedziałam, że dziura jest już naprawdę niedaleko, modliłam się, żebyśmy
zdążyli do niej dobiec. Niestety, na próżno moje modlitwy, bowiem poczułam, jak
ktoś mnie mocno łapie za ramię, i zostałam gwałtownie zatrzymana. Puściłam rękę
Freda, a ten pobiegł kawałek i ostro wyhamował. Mężczyzna odwrócił mnie ku
sobie. Cała drżałam ze strachu, zamknęłam oczy, bojąc się patrzeć w jego twarz,
jednak czułam, jak bacznie mnie obserwuje, będąc czegoś spragniony.
- Teraz mi nie uciekniesz,
ptaszyno – usłyszałam jego wstrętny chrapliwy głos, a z jego buzi uderzył mnie
mocny odór alkoholu.
Próbowałam się wyrwać, jednak
bezskutecznie, trzymał mnie naprawdę mocno. Zaczął obmacywać mnie wszędzie
swoimi wielkimi, tłustymi łapami, a ja czułam na sobie jego ciężki oddech.
Dyszał ciężko, pewnie nie był przyzwyczajony do takiego biegania. Próbowałam
się skulić w sobie, nie pozwolić, aby mnie dotknął, chciałam zniknąć, rozpłynąć
się w powietrzu. W tym momencie bardzo zatęskniłam za bezpiecznym domem, moim
pokojem, moim łóżkiem. Czułam napływające do oczu łzy, a strach mnie
paraliżował, ściskał moje gardło. Chciałam otworzyć usta i krzyczeć, wołać o
pomoc, jednak nie dałam rady tego zrobić. Mężczyzna zaczynał rozpinać pospiesznie
swoje spodnie, czułam to po ruchach, jakie wykonywał.
- Nie pozwolę Ci tknąć mojej
siostry! – usłyszałam nagle za sobą głos Freda.
Otworzyłam oczy. Chłop patrzył
się na mnie dziko, z jego ust płynęła ślinka, a nozdrza gwałtownie wciągały i
wydmuchiwały powietrze. Zupełnie nie przejął się walecznym okrzykiem brata,
całkowicie skupił się na ściąganiu sobie spodni i obmacywaniu mnie. I to był
jego błąd, ponieważ po chwili Fred dopadł go i uderzył z całej siły jakimś
drewnianym kijem w głowę. Mężczyzna mnie puścił, a po chwili sam leżał w
trawie, nieprzytomny. Rzuciłam się zapłakana w objęcia brata, który przytulił
mnie mocno do siebie i gładził po głowie.
- Cii, wszystko będzie dobrze,
już po wszystkim – próbował mnie uspokoić, jednak jego ciało całe drżało, a
głos był pełen niepokoju.
W końcu łzy przestały mi lecieć
po policzkach.
- Co z nim? – zapytałam się
cicho, że ledwie było mnie słychać.
- Nie wiem… Podejdziesz do niego?
– popatrzył na mnie niespokojnie.
Pokiwałam twierdząco głową. Co
jak co, jednak chciałam wiedzieć, co się stało z tym mężczyzną. Podeszliśmy do
niego, trzymając się mocno za ręce. Był nieprzytomny, a z rany na głowie, która
była duża, sączyła się krew. Żył, bo jego klatka w jakimś tempie unosiła się i
opadała.
- Zostawimy go tak? – zapytałam się
cienkim głosem.
- Nie możemy… Dasz radę go
przenieść do dziury/ Schowamy go tam, żeby nikt go nie znalazł.
- Tak, ale weź kij na wszelki
wypadek.
Złapał kija po czym podeszliśmy
do mężczyzny, żeby schwycić go za kostki. Zrobiłam to z wielką odrazą, jeśli
jednak miał zniknąć z mojego życia na zawsze, przemogłam obrzydzenie i złapałam
go za daną część ciała. Ciągnęliśmy go wolno po ziemi. Szło nam mozolnie,
ponieważ mężczyzna był ciężki i ogromny, i ta jego masa ciała spowalniała
wszystkie nasze ruchy. W końcu Fred krzyknął, że widzi dziurę, i puściliśmy nogawki
chłopa, żeby odbezpieczyć dół. Odgarnęliśmy liście z prowizorycznej, drewnianej
kratki i podnieśliśmy ją, po czym przesunęliśmy na bok. Wróciliśmy do mężczyzny
i, wytężając wszystkie nasze siły, wrzuciliśmy go do dołu.
- Co teraz? – zapytałam się
niepewnie, patrząc, jak mężczyzna stoi ze względu na to, że dziura była wąska,
w niej. Zauważyłam, że od mojej ostatniej wizyty w niej Fred pogłębił dziurę,
dlatego mężczyzna tak łatwo się w niej zmieścił.
- Nie wiem… - powiedział.
- Wy głupie dzieciaki,
wyciągnijcie mnie stąd! – krzyknął nagle mężczyzna, który odzyskał przytomność.
Spojrzeliśmy tam.
- Nie – odrzekł spokojnie Fred.
- Zrób to, bo jak Cię dopadnę, to
wypruję wszystkie Twoje flaki! – wrzasnął.
Brat tylko wzruszył ramionami,
wiedział, że mężczyzna nie jest w stanie się stamtąd bez niczyjej pomocy
wydostać.
- Twoja matka to kurwa, daje dupy
każdemu! – rzucił.
Nagle Fred zamachnął się i
uderzył z całej siły w głowę mężczyzny kijem, który nadal trzymał w swojej
ręce. Rozległ się głośny chrupot, a do góry trysnęła krew. Krzyknęłam
przerażona.
- Zabiłeś go! – wskazałam trzęsącą
się ręką na trupa już. Cios był tak celny i silny, że zabił mężczyznę na
miejscu. – Zabiłeś człowieka!
Chłopak był roztrzęsiony,
wypuścił pałkę, która głucho uderzyła o ziemię, a następnie sam opadł na swoje
kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Ja nie chciałem, to było
nieświadomie! – zawył głośno, całkowicie wytrącony z równowagi.
- Co teraz robimy? – w mojej
głowie była zupełna pustka, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, gdzie się
podziać.
Fred wrzucił bez słowa uwalony
krwią kij do dołu, gdzie stał martwy człowiek, po czym podszedł do kratki.
Podeszłam do niego na trzęsących się nogach, będąc w amoku i szoku.
Podnieśliśmy ją i założyliśmy na dziurze, po czym przykryliśmy kratkę liśćmi,
gałązkami oraz trawą. Skończyliśmy robotę. Spojrzałam na brata, który był cały
uwalony ziemią i krwią.
- Nie możemy tak wrócić do domu,
jesteś cały brudny – powiedziałam cicho, z niespotykanym przejawem mądrości jak
na ośmiolatka.
Fred nadal nic nie mówił, chyba
nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Poszliśmy do rzeki, która płynęła
niedaleko dołu, i dokładnie się umyliśmy. Szczęście, że krew, która trysnęła z
czaszki mężczyzny, nie ochlapała naszych ubrań. Spojrzałam na brata.
- Chodźmy do domu…
Złapał mnie za ramię i spojrzał
na mnie szaleńczym wzrokiem, a jego głos po raz pierwszy w życiu stał się
grubszy, twardszy.
- Obiecaj mi, że nikomu o tym nie
powiesz. Nikomu. Niech to pójdzie z nami do grobu – wycharczał.
Pokiwałam twierdząco głową, nie
mogąc wypowiedzieć żadnego słowa. To było tak przerażające, zabicie człowieka,
że nadal nie kontaktowałam z rzeczywistością. Wróciliśmy do domu w całkowitym
milczeniu. Matka się na nas wydarła, że znowu nasze ubrania są całe poszarpane,
jednak ojciec milczał, zadał tylko jedno pytanie, gdzie byliśmy, na które
skłamaliśmy, on jednak wiedział, że wersja, którą mu podaliśmy, jest totalną bzdurą.
Czułam się z tym źle, że nie mogłam się do niego zwrócić, usiąść mu na
kolanach, i, płacząc, wyżalić się, co się stało na polu. Jednak dałam słowo
bratu i nie chciałam tego złamać ani zniszczyć.
Wykąpałam się i położyłam się do
łóżka spać. Obudziłam się w środku nocy z głośnym wrzaskiem, ponieważ śniło mi
się, jak ten mężczyzna goni nas w kółko, goni, goni, aż w końcu łapie i zabija
Freda, a potem mnie…. Wzięłam swoją maskotkę oraz poduszkę i poszłam do łóżka
Freda, który też nie spał.
- Mogę spać z Tobą? – zapytałam się
cicho.
Skinął głową. Wślizgnęłam się do
jego pościeli i przytuliłam się do niego mocno, a on mnie objął. Tym razem już
żaden koszmar mnie nie nękał.
Słowa dotrzymaliśmy, jeszcze nikt
się nie dowiedział o czynie, którego się dopuściliśmy. Ciało znaleziono dopiero
po kilku miesiącach w stanie silnie rozkładającym się, więc nie było mowy, żeby
przeprowadzać śledztwo, skoro nie wiadomo było, kto to był. Uniknęliśmy cudem
kary. Do dzisiaj w niektóre noce śnił mi się ten pedofil, który goni nas i
łapie, gwałci a potem zabija.
Spojrzałam na brata, wracając ze
wspomnień przeszłości. Wszystko trwało niecałe kilka sekund, więc Carrie nie domyśliła
się, że rozmyślamy o czymś naprawdę złym i niedobrym. W oczach Freda na moment
jednak widziałam przerażenie i lęk. Pokręciłam głową, chcąc się uwolnić z tych
myśli. Dobiegł nas delikatny płacz dziecka. Carrie podniosła się radośnie.
- Chcesz zobaczyć małą Sophie!
- Pewnie! – starałam się być
wesoła, jednak myślami nadal tam byłam.
Podnieśliśmy się z kanapy i ruszyliśmy
do pokoju, gdzie spała mała dziewczynka. Carrie poszła szybko, przed nami. Fred
pomógł mi wstać. Kiedy staliśmy, popatrzył mi w oczy.
- Nadal Ci się śni? – spytał się
niedosłyszalnie.
- Non stop – odparłam mu również
bezgłośnie. – Nie powiedziałeś nikomu?
Pokręcił głową.
- A Ty? – zapytał się.
- Też nie…. Chodźmy do małej! –
powiedziałam głośniej, nie chcąc kontynuować tego nieprzyjemnego tematu.
Skinął głową. Wyszliśmy z kuchni.
________
Prawie cały rozdział napisany w pociągu. Chyba powinnam częściej jeździć, prawda? :P
Mam nadzieję, że nie jest zły. Liczę na każdy komentarz, naprawdę. ;)
I dzięki, że jesteście! Dla mnie to ważne, że mam czytelników, to wy mnie motywujecie do dalszego pisania.